Alosza Awdiejew: - Humorem trzeba się delektować

fot. Paweł Stauffer
fot. Paweł Stauffer
Rozmowa z Aloszą Awdiejewem, piosenkarzem, komikiem, lingwistą, autorem książki "Życie po śmiechu".

- Tytułem swojej drugiej książki wytycza pan granicę pomiędzy swoim życiem na scenie, często w roli błazna (to pana określenie), i poza nią. Rozmawiając z autorem, powinnam więc mówić "panie profesorze"?
- Zaistniałem jako felietonista, a w tej dziedzinie profesorów nie ma. Ponad 12 lat temu zacząłem pisać do miesięcznika psychologicznego "Charaktery", do czego namówił mnie redaktor naczelny, mój kolega. Broniłem się: "Przecież nie jestem psychologiem", ale nie pomogło. No cóż, dzisiaj psychologia jest modna. Ludziom nie wystarcza to, że są szczęśliwi albo nie; koniecznie chcą wiedzieć, dlaczego.

- Jak by pan im to wytłumaczył na scenie?
- Że albo zasłużyli na szczęście, albo o to nie zadbali.

- Mało śmiesznie.
- Trudno. Na scenie nie musi być śmiesznie. Ważne, by przedstawić improwizację kontrolowaną, bo jak zacznie się zastanawiać, ludzie wyjdą.

- Lubi pan nawiązywać bezpośredni kontakt, zwracając się choćby do widowni: "Jakże się cieszę, że panią widzę"...
- Próbuję wciągnąć ludzi w grę. Piotr Skrzynecki mówił, że najważniejsza w kabarecie jest widownia. Artyści mają swoje gotowce, zachowują się w sposób planowany, natomiast widownia daje nowe impulsy i wymusza improwizację, która jest ciekawsza niż przygotowane teksty.

- Wracając do felietonów...
- Piszę je nie z pozycji profesora, bo naukowiec nie ma prawa pisać czegoś, co nie jest ograniczone jakimikolwiek ramami dyscypliny. Staram się śmieszyć i przerażać.

- Jak to - przerażać?
- Pokazuję świat z takiej strony, na którą nikt by nie spojrzał. Człowiek zwykle odbiera go w postaci gotowców, stereotypów i czuje się zwolniony od myślenia. Kiedy się przerazi, stereotypy szczęśliwie legną w gruzach. Powołam się na przykład: żona odchodzi od męża z jego przyjacielem. Porzucony wpada w rozpacz. A przecież można na tę sytuację spojrzeć inaczej: w najgorszym położeniu znajduje się przyjaciel, bo zdradzająca żona jemu towarzyszy. Kursuje dowcip, że nieszczęśliwy z miłości wpadł w tak głęboką frustrację, że został poddany leczeniu szpitalnemu. Pewnego dnia w tymże szpitalu rozległ się straszny, nieludzki krzyk - okazało się, że tak krzyczał nowy wybraniec dziewczyny.

- Pamięta pan większość swoich dowcipów?
- Skądże, nie mam pamięci absolutnej. Niektóre nasuwają mi się w związku z sytuacją.

- Bez związku z nią przypomina mi się jeden z przytoczonych w "Życiu po śmiechu", jak to stare dobre małżeństwo wciąż zasypia w jednym łożu, trzymając się za ręce. Aż którejś nocy żona wysuwa dłoń z jego dłoni i mówi: "Przepraszam, kochany, ale dzisiaj boli mnie głowa".
- Ostatnio usłyszałem dowcip bardziej tragiczny. Otóż pewna kobieta trafiła do szpitala po ciężkim wypadku samochodowym. Mąż pyta lekarza: "Jak tam moja żona?", a ten: "Sytuacja jest niedobra, nie wiem, czy odzyska przytomność, a jeśli nawet, czekają pana ogromne wydatki. Trzeba będzie kupić aparaty podtrzymujące życie, zapewnić 24-godzinną opiekę, przeprowadzić kilka operacji". Mężowi twarz coraz bardziej tężeje, a lekarz: "Żartowałem! Pańska żona zmarła".

- W jednym z felietonów opisał pan eksperyment z udziałem dwu grup, które miały rozwiązać identyczne zadanie. Wcześniej jedna była rozbawiana, drugą faszerowano mądrościami. Okazało się, że wyniki pierwszej były dwa razy lepsze.
- To rzecz znana, szczególnie w psychologii twórczości. Swego czasu w ramach sesji z zakresu senektyki rozbawiałem ludzi, którzy potem mieli lepsze skojarzenia i szybsze reakcje.

- Z czego wniosek, że śmiech to nie tylko zdrowie...
- Jeśli zamiast popadać w głęboki namysł, żartujemy, nasze zdolności twórcze rosną. Szybciej się integrujemy i łatwiej rozwiązujemy problem. Humor, czyli myślenie paradoksalne, pozwala na, obrazowo mówiąc, odblokowanie przestrzeni.

- Panu poczucie humoru pomogło w życiu?
- Ogromnie. Moje losy były dość burzliwe. Wszystkie trzy żony mnie rzuciły (przyznaję, że nie robiłem nic, żeby je zatrzymać). Prawdę mówiąc, człowiek w mojej sytuacji - dużo koncertuję, jeżdżę na wiele konferencji, dużo piszę, a wtedy na nic nie reaguję, krótko mówiąc, jestem kimś, kto nie istnieje - nie powinien się żenić. Nie każda kobieta to wytrzyma, nie wytrzymały nawet moje kobiety, choć były aniołami (o ograniczonej tolerancji). Wspaniała ostatnia żona, matka moich dwu synów - 20 lat byliśmy razem - zaproponowała tymczasową separację. "Powinniśmy od siebie odpocząć" - uznała.

- I gdzie tu miejsce na poczucie humoru?
- Staram się spojrzeć na sytuację z innej perspektywy - stare życie się kończy, ale otwierają się nowe możliwości. Saul Bellow opowiedział mi, jak to rabini kłócili się, który z nich jest bardziej bogobojny. Jeden mówił, że nieustannie trzęsie się ze strachu, by czymś nie urazić Pana Boga. Drugi opowiadał, że z powodu tej "trzęsionki" przywiązują go do łóżka. A trzeci, że najpierw się trząsł, potem go przywiązywali, aż wreszcie wściekł się, zwrócił się do Boga: "Powiedz mi, dlaczego tak się zachowuję", po czym trzęsienie go opuściło. Jakie to głębokie... Każdy człowiek w szczególnej sytuacji przeżywa to, co każe mu stereotyp zachowań, a nie zastanawia się co zyskał.

- Poczucie humoru można w sobie rozwinąć?
- Oczywiście. Sytuację da się porównać do degustacji win. Zawodowi kiperzy potrafią rozkoszować się smakami, precyzyjnie nazwać je, docenić roczniki. Pewien człowiek, który organizuje degustacje, ale nie ma z tym nic wspólnego, opowiadał, jak to kiedyś pił wino za 25 tysięcy dolarów za butelkę. "Wcale mi nie smakowało" - zapewniał z niejakim żalem, bo czuł się przez to gorszy.

- Miał pan do czynienia z kimś kompletnie pozbawionym poczucia humoru?
- Kiedy prowadziłem audycje "Laboratorium humoru" w Radiu Kraków, zadzwonił do mnie gość i powiedział: "Wszystkie dowcipy, które pan opowiada, nie są śmieszne". "Może rzeczywiście, ale, przyznaję, czuję się zaskoczony" - odpowiedziałem. "To może pan opowie mi coś zabawnego?". A on: "Nie znam żadnych kawałów". Swoją drogą, 90 procent dowcipów, które ludzie opowiadają, nie jest śmiesznych. Ja jestem patologicznie od nich uzależniony. Jeśli jakiś usłyszę, muszę co najmniej trzy razy opowiedzieć, żeby zapamiętać i znowu opowiadać, pilnując się, żeby na kogoś nie trafić dwa razy. Doskonale pamiętam, komu mówiłem o tym, jak to na ścianie wisiał stary, ciężki zegar, a pod nim siedziała teściowa. W jakimś momencie wyszła do kuchni i wtedy zegar spadł. - Zawsze się spóźnia - zauważył zięć. Albo ten: Lekarz pyta: Pan jest przesądny? Nie - odpowiada pacjent. - To dobrze, bo po operacji będzie pan zawsze wstawał lewą nogą.

- Ciekawe, czy rozśmieszyłoby to Anglika?
- Opowiem angielski dowcip z czasów, gdy w Europie jeszcze nie było Żydów, którzy po pierwszej wojnie światowej położyli podwaliny pod współczesny humor: Dama jedzie dorożką z jakimś dżentelmenem i pyta: To pan puścił bąka? A on, zgorszony: Chyba nie wyobraża pani sobie, że cały czas tak pachnę?!

- Wolę polski wariant: Damie podczas przyjęcia zdarzyło się to samo. Na co lokaj: Pani hrabina pozwoli, że wezmę to na siebie.
- Są i inne: Audiencja u angielskiej królowej, która podczas audiencji też nie zapanowała i z opresji próbują ją wyratować Francuzi: "Bardzo przepraszamy za to, że jeden z członków naszej delegacji dopuścił się nietaktu". Królowej znowu to się przydarza, na co goście ze Związku Radzieckiego: "Delegacja radziecka oświadcza, że obecne pierdnięcie królowej bierzemy na siebie".

- Wyjazd z Rosji do Polski przed 40 laty zmienił pańskie poczucie humoru?
- Poniekąd. Kolega, który namiętnie opowiada mi kawały o Rosjanach, za każdym razem pyta: "Nie obrazisz się?". Z tym że, szczerze mówiąc, żaden nie jest śmieszny. Natomiast zdarzyło mi się coś zabawnego z rosyjskim motywem. Spóźniliśmy się 40 minut na koncert w domu kultury w Legnicy. Sala pełna, dyrektor przed budynkiem trzyma się za serce. Kiedy nas zobaczył, krzyknął: "Cholera, nigdy tak niecierpliwie nie czekałem na Ruskich!". A tak poważnie: Wybór Polski na drugą ojczyznę nie pozbawił mnie miłości do rosyjskiej kultury, ale miłość do polskiej wyraźnie mnie rozwinęła. Stałem się subtelniejszy. Możliwość przeczytania w oryginale Witkacego to potężny ładunek. Ileż tracą Europejczycy i Amerykanie ze względu na barierę językową i butną postawę wobec innych racji...

- Występował pan na scenach w Europie i poza nią. Jaka jest obca publiczność?
- Każda ma swoje zalety i wady. Występowałem kiedyś w Tel Awiwie dla polskich Żydów. Średnia wieku wynosiła około 60 lat, a życiorysy... Gdyby ktoś chciał komuś spaskudzić życie w sposób doskonały, sięgnąłby po ich scenariusze. Otóż bezczelnie opowiadałem żydowskie kawały, a oni nieźle się bawili. Żydzi, jak żaden inny naród, potrafią śmiać się z samych siebie. W Izraelu zadano mi pytanie: Dlaczego Żydzi mają takie duże nosy? Bo powietrze jest bezpłatne.

- Czytałam, że nosi się pan z zamiarem utworzenia katedry humorologii...
- Nic mi na ten temat nie wiadomo. W Polsce nie ma jeszcze ośrodka o tym profilu, choć wielu naukowców zajmuje się humorem. Własną działalność w tym zakresie zawiesiłem po napisaniu dwu artykułów, jako lingwista doszedłem bowiem do wniosku, że źle opisujemy język i przede wszystkim powinniśmy opracować polską gramatykę komunikacyjną. Nie potrafimy wyjaśnić, dlaczego ludzie rozumieją dowcipy. Choćby ten: Wiesz, Icku, wczoraj u Rosenkranzów do herbaty podawali złote łyżeczki. - Co ty powiesz? Pokaż... Kiedyś po jego opowiedzeniu pytałem słuchaczy, z czego właściwie się śmieją, bo przecież Rosenkranz mógł kupić łyżeczkę lub ją pożyczyć - istnieje wiele logicznych możliwości wyjaśnienia sytuacji - tymczasem posuwamy się jedną wytartą ścieżką, określonym nastawieniem komicznym. W każdej kulturze są inne konstrukcje humorogenne, co wskazuje na istnienie humoru etnicznego.

- Każdy z pańskich felietonów kończy się dowcipem, wskutek czego jeden z czytelników ogranicza lekturę do pointy. Tym razem ja opowiem dowcip, sytuacyjny. Autor tekstu w pewnej wysokonakładowej gazecie poinformowawszy, że sceniczne występy rozpoczął pan w wieku lat sześciu, zauważył: "Alosza Awdiejew już wtedy wykazał się wdziękiem, który go nie opuścił do dziś".

Alosza Awdiejew był gościem Fabryki Inspiracji, organizowanej przez opolską drukarnię Opolgraf.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska