Łoni Ślonskowi przajom

Redakcja
Paweł Stauffer
Justyna, Piotr i Wojciech w pewnym momencie życia odkryli, że nie czują się ani Polakami, ani Niemcami. Są Ślązakami. Tak bardzo, że założyli Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej.

Justyna Nikodem, prezeska stowarzyszenia, w 2004 roku jako gimnazjalistka zdobyła tytuł Ślązaczki Roku. Monologiem o utopcach i bebołkach (straszydłach) wygrała w Katowicach konkurs i - jak sama mówi - wtedy się wszystko zaczęło.

- Na zawsze zostało mi przeżycie z finału w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. Na scenie i na widowni tłum ludzi i wszyscy mówią gwarą - zupełnie tak, jak my w domu od dziecka. Wszyscy się tą swoją śląskością cieszą. Poczułam, że jestem jedną z nich.

Nie ma dziadka, ołpa jest

Justyna w domu godo 24 godziny na dobę. Kiedy była dzieckiem, dzięki babci nawet podstawowy kanon baśni przyswoiła gwarą śląską. Dziś na literacki polski przechodzi tylko w pracy.

- Sposób obchodzenia świąt, potrawy przygotowywane w domu, od prostej wodzionki poczynając, język codziennej komunikacji - to wszystko jest dla mnie dowodem, że jestem Ślązaczką, a nie Polką.
- Zanim poszedłem do szkoły, w domu mówiło się tylko po śląsku - wspomina Piotr Długosz, skarbnik SONŚ. - Kiedyś bawiłem się z młodszym bratem na podwórku i przyjechał szef kółka rolniczego. Jest dziadek w domu? - zapytał. - Niy ma - odpowiedział brat. A ktoś z dorosłych? - dodał. - Ino ołpa jest - odpowiedzieliśmy zgodnie.

Wojciech Glensk, jeden z założycieli SONŚ, przyznaje, że śląskości nie wyniósł z domu. Był wychowywany w przeświadczeniu, że tradycje, których domownicy przestrzegają, są częścią polskości. Nie czuł się nawet Ślązakiem-Polakiem. Choć wychował się także - bo rodzina była muzykalna - na niemieckich kolędach.

- Długo nie miałem potrzeby, by mówić po śląsku, choć gwarę znałem - mówi Wojciech. - W liceum do mojej klasy chodziło wielu autochtonów, ale w szkole nikt tego nie ujawniał. Po latach dowiedziałem się, że są Ślązakami. Dopiero na studiach, gdy usłyszałem dwie koleżanki rządzące na korytarzu po śląsku, zagadałem do nich gwarą. Spytały, skąd umiem. Odpowiedziałem, że z domu. Nie uwierzyły. Rok niżej na politologii UO studiowało dwóch kolegów należących do RAŚ. Nawiązaliśmy kontakt. Słowo autonomia długo mnie odpychało, ale tożsamość śląska pociągała.

Kim ja jestem?

Piotr Długosz nie ma wątpliwości, że od mówienia gwarą do deklarowania narodowości śląskiej jest daleko. Przecież po śląsku godajom lub rządzom także Ślązacy-Polacy i Ślązacy-Niemcy.

- Od dziecka mówiłem gwarą - dodaje Piotr Długosz - ale to nie znaczy, że od dziecka nosiłem w sobie narodowość śląską. Przecież schemat myślenia i wychowania był na Śląsku Opolskim taki: kto jest Ślązakiem i mówi na co dzień po śląsku, jest Niemcem. I on się potwierdzał także w naszym domu, bo dziadkowie zaangażowali się na początku lat 90. w tworzenie struktur mniejszości i uczyli nas niemieckiego. Czasem na siłę. Z drugiej strony, jako nastolatek grałem w piłkę w drużynie z Osowca. To jest wioska w większości napływowa. Biegałem po boisku z Polakami i czułem się w ich towarzystwie tak dobrze, że zacząłem się zastanawiać, czy i ja nie jestem Polakiem, a przynajmniej Ślązakiem-Polakiem.

Od Polski odepchnął go kult przegranych powstań i martyrologia narodowa. A na początku lat 90. bezwzględna wojna na górze między politykami wywodzącymi się z "Solidarności". To było mu całkowicie obce. Dopiero z czasem odkrył w polskiej historii żywy, zwłaszcza w Wielkopolsce, skąd pochodzi jego żona, kult pracy i rozwoju gospodarczego. Na Śląsku Opolskim postacią symbolem wśród Ślązaków-Polaków był dla Piotra prof. Franciszek Marek. Rzucił się więc do lektury głośnej na początku lat 90. książeczki "Tragedia górnośląska". Zniechęciło go przekonanie profesora, że Ślązak deklarujący, że jest Niemcem, zatraca swoją wiarygodność.

- To oznaczało, że moja ołma też musiałaby ją zatracić - mówi Długosz. - A przecież ja nigdy tego nie ukrywałem, że moja ołma jest Niemką. Nigdy też mnie to nie uwierało. Zrozumiałem, że nie mam w tym środowisku nic do szukania.

Justyna urodziła się już i wychowała w wolnej Polsce. W podstawówce w Węgrach - Piotr Długosz był tam germanistą - jej śląskość nie była problemem. Można było na przykład zainscenizować w ramach zajęć szkolnych śląskie wesele z prawdziwą, tradycyjną polywką. W gimnazjum w Biadaczu rządzili aż miło. Nie tylko na przerwach, ale czasem także na lekcjach - zachęcani przez swoją polonistkę Danutę Zalewską, nie-Ślązaczkę, ale miłośniczkę gwary.

- A kiedy znalazłam się w opolskim liceum nr V, okazało się, że jestem jedyną osobą w klasie, która przyznaje się do śląskości - mówi Justyna Nikodem. - Prowadziłam nawet w radiu audycję gwarą. Ale moi koledzy nie bardzo rozumieli, o co mi chodzi. Dało mi to do myślenia. Może ja jestem jednak inna i ta śląskość mnie od nich różni.

- Dla mojego wyboru narodowości śląskiej decydujące znaczenie miała historia rodziny - dodaje Wojciech Glensk. - Wywodzi się ona z Tarnowa Opolskiego, gdzie był prężny ośrodek Związku Polaków w Niemczech, z ks. Czesławem Klimasem na czele. Zastanawiałem się, dlaczego po wojnie ich potomkowie, a często nawet ci sami ludzie, parli silnie do mniejszości niemieckiej. Chciałem się odróżnić i wtedy odkryłem, że śląskość można wyrażać bez opowiadania się po jednej lub po drugiej stronie. Bo Niemcy przyznawali się do Eichendorffa czy Horsta Bienka, a odrzucali Lompę, Morcinka czy ks. Jończyka. Polacy odwrotnie. Jako Ślązak chciałbym obie te tradycje w sobie połączyć, dodając jeszcze elementy kultury czeskiej. Nie chcę - i jako Ślązak nie muszę - wypierać się niczego.

Mniejszość? Nie, dziękuję

- Nie oznacza to, że Eichendorff czy Lompa byli narodowości śląskiej - podkreśla Piotr Długosz. - Nikogo nie wciągamy w nasze szeregi na siłę.

Nie mamy i nie chcemy mieć monopolu na śląskość. Uznajemy, że wielu ludziom tożsamość regionalna wystarcza i dotyczy to zarówno Ślązaków-Polaków, Ślązaków-Niemców i tych Ślązaków-Ślązaków, którzy nie przyznają się do żadnej narodowości. Oni wszyscy są nie gorszymi niż my Ślązakami. Ale z drugiej strony, poczucie narodowości śląskiej nie narodziło się wczoraj. Mieszkający w Krakowie Anzelm Eforyn już w 1531 roku w liście do Erazma z Rotterdamu pisał o sobie: Silesius, non Polonus (jestem Ślązakiem, nie Polakiem) i takie myślenie jest nam najbliższe.

Wszystko to prawda, ale silną pokusą, z którą założyciele SONŚ musieli się zmierzyć, było zostanie Ślązakiem-Niemcem. Członkowie mniejszości niemieckiej mieszkają przecież nie tylko w tych samych wioskach. Często także pod tym samym dachem. Są nimi rodzice Justyny i dziadkowie Piotra. Justynę zrażało, że tak wiele osób deklarujących, że są Niemcami, nie znało języka niemieckiego. Czasem ani słowa. Piotr Długosz mówi po niemiecku biegle - jest germanistą.

Żeby zrozumieć, że nie jest Niemcem, Długosz musiał pojechać nad Ren. Przekonał się na własnej skórze, że Ślązacy uważający siebie za Niemców za zachodnią granicą są często uważani raczej za Polaków. No i gwarą - mową dzieciństwa - nijak nie da się tam porozumieć. Skoro Polacy mają nas za Niemców, a Niemcy za Polaków, to może nie jesteśmy ani jednym, ani drugim - pomyślał wtedy.
Konsekwencją tej myśli była nie tylko śląska samoświadomość, ale też zaangażowanie w organizacje, łącznie z Ruchem Autonomii Śląska.

- Z szeregowymi członkami mniejszości, także z kołami w terenie, mieliśmy i mamy normalne relacje. Chcemy też z nimi nadal współpracować. Z kilku z nich dostaliśmy nawet po zarejestrowaniu stowarzyszenia gratulacje - mówi Piotr Długosz. - I chcę podkreślić, że dla mnie nie ma Śląska bez składnika niemieckiego. Byle tylko mnie nikt nie zmuszał do czucia się kim innym, niż jestem.

A takie próby były. Zaraz po poprzednim spisie powszechnym dowiedziałem się, że wysoki działacz mniejszości naciskał na władze samorządowe i szkolne, by mnie usunąć ze szkoły w Węgrach, choć - przypomnę - uczyłem tam języka niemieckiego. Odszedłem sam, uprzedzając ten atak. Bałem się raczej agresji ze strony większości, a tu oberwałem od swoich, bo uważałem mniejszość niemiecką po części za swoje środowisko. Od innego członka kierownictwa MN usłyszałem wtedy, że jestem zdrajcą. Kazano mi wybierać: albo RAŚ, albo mniejszość. Wybrałem RAŚ także dlatego, że tam takich warunków nie stawiano.

Co przyniesie spis

Wybory założycieli SONŚ ugruntował dodatkowo spis powszechny sprzed 10 lat. Formularz spisowy zawierał narodowości polską i niemiecką. Skoro żadnej z nich szczerze nie byli w stanie wybrać, deklarowali tę tożsamość, która była im najbliższa, czyli narodowość śląską. Kiedy opublikowano wyniki spisu, okazało się, że wpisało ją do deklaracji spisowej aż 173 tys. osób.

Wyników ubiegłorocznego spisu jeszcze nie ma. Nie brak głosów, że tym razem wybierających opcję śląską może być i pół miliona. Piotr Długosz nie jest aż takim optymistą.

- Wczoraj mieliśmy jechać do Warszawy na spotkanie z sejmową Komisją Mniejszości Narodowych i Etnicznych poświęcone właśnie wynikom spisu - mówi Długosz. - W ostatniej chwili przesunięto je i to od razu o pół roku. Dlaczego tak długo wyników nie ma? Dochodzą nas słuchy, że wśród 8 milionów spisanych około miliona dokonało samospisu, a jednocześnie ich dane zebrał rachmistrz.

W dodatku dane z sieci i od ankietera nie są tożsame. Jestem spokojniejszy o wyniki spisu w województwie opolskim, gdzie dokonano go - może ze względu na obecność mniejszości - o wiele solidniej niż w województwie śląskim. Jeśli jeden z rachmistrzów w Siemianowicach miał wśród swoich respondentów 90 proc. ludzi urodzonych na Kresach, to trudno mi uwierzyć, że wybrano ich losowo.

Jednocześnie pan Piotr nie zraża się tym, że do stowarzyszenia wpisało się na razie około 350 osób. - To oznacza, że tylu ludzi chce należeć, a nie że tyle przyznaje się do narodowości śląskiej. Tych, co przajom Ślonskowi (kochają Śląsk), jest o wiele więcej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska