Śląska samarytanka

Fot. Paweł Stauffer
Przełożona generalna Franciszka Werner wykonała zaraz po śmierci Marii Merkert relikwiarzyki ze zdjęciem matki Marii, puklem jej włosów i nitką z habitu.
Przełożona generalna Franciszka Werner wykonała zaraz po śmierci Marii Merkert relikwiarzyki ze zdjęciem matki Marii, puklem jej włosów i nitką z habitu.
- Siostry wyglądają jak nietoperze, ale mają serca jak anioły - mówili o elżbietankach żołnierze ranni w wojnie duńsko-pruskiej.

W 1864 roku siostry ze zgromadzenia założonego przez Marię Merkert pojechały na front pielęgnować żołnierzy. Pierwszy strój elżbietanek, który tak rozbawił wojaków, nie różnił się zbytnio od ówczesnych szarych sukni śląskich kobiet. Na głowę zakładały biały czepiec, na który, wychodząc na ulicę, ubierały szary kapelusz. Zaczęto je nazywać szarymi siostrami św. Elżbiety. Od innych nyskich dziewcząt odróżniał je początkowo tylko noszony na pasku różaniec.
Maria Merkert razem ze swoją rodzoną siostrą Matyldą, Klarą Wolff i Franciszką Werner postanowiły pielęgnować chorych w domach. Potrzeba była pilna, bo po sekularyzacji w 1810 roku nie funkcjonowały kościelne instytucje charytatywne, a na opłacenie leczenia w szpitalu, przy szalejących epidemiach, mało kogo w Nysie było stać.
Cztery młode dziewczyny 27 września 1842 roku złożyły przed obrazem Serca Pana Jezusa akt oddania i zamieszkały w jednym pokoju oddanym im przez biskupa w domu altarzystów (duchowni, którzy jedynie odprawiali msze). Stamtąd co dzień ruszały do miasta.

Przełożona generalna Franciszka Werner wykonała zaraz po śmierci Marii Merkert relikwiarzyki ze zdjęciem matki Marii, puklem jej włosów i nitką z habitu.

Opiekowały się chorymi, gotowały posiłki dla bezrobotnych i biednych. Z góry zapowiedziały, że będą pomagać potrzebującym bez względu na płeć, narodowość i wyznanie. W czasach surowej wiktoriańskiej obyczajowości dziewczyny chodzące po domach, w których mieszkają mężczyźni, były prawie rewolucjonistkami. Zakonnice mogły pielęgnować tylko kobiety.
- Jak bardzo matka Maria wyprzedziła swoją epokę, widać po tym, że aż do wybuchu II wojny światowej przełożona generalna sióstr elżbietanek musiała prosić Stolicę Apostolską o możliwość opieki nad chłopcami w domach dziecka prowadzonych przez zakonnice - mówi siostra Margerita.
Kiedy Maria chciała zmienić swoje świeckie stowarzyszenie charytatywne na zgromadzenie zakonne, władze kościelne kazały młodym nysankom wstąpić do nowicjatu sióstr boromeuszek w Pradze i tam poznać podstawowe zasady życia zakonnego. Boromeuszki służyły chorym w szpitalach, a Maria chciała, by jej siostry opiekowały się chorymi i ubogimi w domach. Nysanki, widząc, że nie tędy droga, kolejno uciekły z praskiego nowicjatu.
Nie podobało się to ani statecznym mieszczanom, ani biskupowi wrocławskiemu, który zagroził, że prywatne stowarzyszenie założone przez byłe nowicjuszki, nigdy nie zostanie zatwierdzone przez Kościół. Na szczęście to "nigdy" trwało tylko 10 lat. Ale przez ten czas coś trzeba było robić.
- Kiedy zniechęcona przeszkodami Klara Wolff wyjechała do Bystrzycy Kłodzkiej, a Matylda Merkert zmarła na skutek zarażenia podczas pielęgnowania ofiar epidemii w Prudniku, Maria Merkert i Franciszka Werner złożyły w 1850 roku listę członkiń i statuty swego zrzeszenia w... nyskim magistracie - mówi siostra Weronika. - Żeby przekonać do swej działalności biskupa, Maria wysłała Franciszkę do Wrocławia, by tam podjęła podobną do nyskiej działalność. Pomogło. W 1859 roku arcybiskup uznał Zrzeszenie Sióstr Szarych św. Elżbiety, a Maria Merkert została jego przełożoną.
Jak duże było zapotrzebowanie na służbę elżbietanek, potwierdza fakt, że za życia założycielki w całej Europie powstało 90 klasztorów, w których pracowało około 500 sióstr.

Maria myślała nowocześnie. Kiedy budowała macierzysty dom w Nysie, wprowadziła w nim oświetlenie gazowe, w tamtych czasach (1865) absolutną nowinkę techniczną. Lichtarze gazowe z charakterystycznymi kurkami do dziś można oglądać w nyskim klasztorze. Korzystała też - do korespondencji urzędowej - z otrzymanej w darze od rosyjskiego ambasadora kopiarki, która pozwalała na wykonanie 100 kopii jednej strony tekstu.
Kiedy śląska samarytanka, jak ją nazywano, wysyłała swoje siostry do chorych, o szkołach pielęgniarskich nikt jeszcze na Śląsku nie słyszał. Zorganizowała więc dla nich kursy pielęgniarskie.
- Taki model przygotowania elżbietanek obowiązywał jeszcze w PRL. Młode postulantki (kandydatki na siostry) przyuczały się do opieki nad chorymi u boku starszych sióstr pracujących na różnych oddziałach szpitalnych, a dopiero potem zdawały egzaminy i szły same opiekować się chorymi.
W czasach Marii Merkert każda kandydatka, która wstępowała do zgromadzenia zakonnego, musiała wnieść posag. Wniosła go też Maria - prawdopodobnie zresztą dwa razy, bo pierwszy posag został u porzuconych praskich boromeuszek - z drugiego posagu pochodzi zachowany do dziś w Nysie talerz z monogramem MM. Matka Maria przyjmowała do zgromadzenia także te dziewczyny, których nie stać było na posag, choć nie było to wtedy zwyczajem. Sama wywodziła się z biednej rodziny (ojciec zmarł, gdy miała dwa lata), była więc wyjątkowo wrażliwa na ludzką biedę.

Pod koniec życia doceniały ją i władze kościelne i świeckie. Za posługę sióstr Matka Maria otrzymała wiele odznaczeń. Większość spieniężyła na biednych. Ocalał do dziś krzyż z podziękowaniem królewskim za samarytańską posługę w czasie wojny francusko-pruskiej.
Zmarła 14 listopada 1872, choć według oficjalnego dokumentu o dzień później. Władze pruskie nie pozwalały przechowywać ciała w domu dłużej niż trzy dni, a siostry nie chciały grzebać matki założycielki w niedzielę. W akcie zgonu napisano, że przyczyną śmierci było chroniczne schorzenie podbrzusza.
W dniu pogrzebu przed nowo wybudowanym domem macierzystym ustawiały się długie kolejki nysan, którzy chcieli dotknąć jej ciała lub włożyć do trumny różaniec, z nadzieją, że Maria zaniesie ich prośby do Boga. Jej ciało pochowano na cmentarzu Jerozolimskim. Dopiero w 1964 przeniesiono je do nyskiej katedry.
Zwykło się mówić, że zmarła w opinii świętości. Tak musiało być w istocie, skoro druga przełożona generalna Franciszka Werner wykonała zaraz po śmierci Marii Merkert relikwiarzyki ze zdjęciem matki Marii, puklem jej włosów i nitką z habitu. Trafiły do 87 ówczesnych klasztorów elżbietanek.
Kolejna przełożona generalna, w 1897 roku, kazała pamiętającym ją siostrom spisać świadectwa o matce założycielce.
Jedna z sióstr zanotowała, że kiedy pewnego dnia Marię zatrzymała przy furcie jakaś kobieta i skarżyła się, że nie ma butów. Przełożona bez wahania dała jej swoje. Świadectwo milczy o tym, czy buty pasowały, jest jednak potwierdzeniem, że Maria miała zwyczaj pomagać biednym spontanicznie, bez zastanowienia.
- Gdy przychodzili po ziemniaki, dawała ostatnie wiaderko, kiedy potrzebowali chleba, ostatni bochenek. Pierwszy szpitalik siostry założyły w Makowicach. Największy przeciwnik szpitala, miejscowy bednarz, okazał się pierwszym pacjentem. Kiedy poparzył rękę gorącą smołą, tylko troskliwa opieka sióstr uchroniła go od amputacji. Odtąd stał się największym dobrodziejem klasztoru - mówi siostra Margerita.
Matka Maria namawiała siostry, żeby się często uśmiechały. Jedna z sióstr zapisała, że kiedy jako kandydatka nosiła wodę w cebrzyku, naczynie wypadło jej z rąk i zalała cały korytarz klasztorny wodą. Miała przy tym strasznie złą i smutną minę. Maria Merkert poprosiła ją, by raczej nie nosiła wody, ale się jednak uśmiechała.

Proces beatyfikacyjny Marii Merkert rozpoczął się w 1985 roku. Obecnie zakończyły się dwie fazy procesu na szczeblu diecezjalnym. Trybunał zebrał materiał dotyczący heroiczności cnót sługi Bożej, jak i domniemanego cudu za jej przyczyną.
Elżbietanki mają wiele świadectw ludzi z całego świata, którzy wierzą, że odzyskali zdrowie za przyczyną Marii Merkert. Jedni zostali wyleczeni z przewlekłej choroby, inni odzyskali wzrok. Czy któreś z uzdrowień jest cudem, zadecyduje Stolica Apostolska.

Dzisiejszą wizytówką elżbietanek jest liczba dziewcząt wstępujących co roku do ich klasztorów. Co roku około 20 sióstr składa śluby wieczyste, najwięcej ze wszystkich zgromadzeń zakonnych żeńskich w Polsce.
- Nasz zakonny charyzmat jest aktualny także dzisiaj. Poziom życia w stosunku do wieku XIX bardzo się podniósł, ale chorych i samotnych ludzi mamy zawsze - mówi siostra.
Obecnie elżbietanki pracują w szpitalach, opiekują się chorymi w domach, w ramach stacji Caritasu, w Nysie prowadzą dom starców, w Koźlu - dom dziecka dla dzieci upośledzonych, w Prudniku - ośrodek wychowawczy.
Elżbietanki w Polsce dzielą się na sześć prowincji. Wszystkich sióstr jest ponad 1280 w 184 domach zakonnych. Poza Polską jest ich 600. Na Zachodzie brak powołań, więc coraz częściej polskie elżbietanki wyjeżdżają do pracy w szpitalach włoskich czy szwedzkich.
- Siostry pracują też w katechezie, w zakrystii, w kurii diecezjalnej. Wyjeżdżają na misje do Rosji, na Ukrainę, do Brazylii. Matka Maria uczyła, że musimy być otwarte na potrzeby Kościoła. Próbujemy sprostać jej oczekiwaniom - mówi siostra Weronika.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska