Oblicza kultury

Anita Koszałkowska Małgorzata Kroczyńska
- Cenię opolskich aktorów za to, że widzą sens wychodzenia na scenę z trudną literaturą - mówi Marek Fiedor.
- Cenię opolskich aktorów za to, że widzą sens wychodzenia na scenę z trudną literaturą - mówi Marek Fiedor.
Dziś przedstawiamy ostatnią trójkę nominowanych do honorowych nagród "Nowej Trybuny Opolskiej" - w kategorii kultura.

Marek Fiedor,
reżyser teatralny,
"Trudno sobie wyobrazić Teatr im. Jana Kochanowskiego w ostatnich latach bez Marka Fiedora. Mało kto w historii opolskiej Melpomeny miał taki wpływ na jej oblicze i na obraz kultury wysokiej w całym regionie" - mówi o reżyserze Bartosz Zaczykiewicz, dyrektor "Kochanowskiego".
W ubiegłym roku Marek Fiedor wyreżyserował w Opolu przedstawienie - "Matkę Joannę od Aniołów" wg Jarosława Iwaszkiewicza - które już obrosło legendą i wciąż cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem publiczności. Podczas ostatnich XXVII Opolskich Konfrontacji Teatralnych Klasyka Polska 2002 spektakl zdobył Grand Prix. Jurorzy uznali, że przedstawienie "najpełniej udowodniło, że za pomocą klasyki można tyle powiedzieć o współczesności". Werdykt jury potwierdziła honorowa nagroda dziennikarzy akredytowanych przy konfrontacjach, po raz pierwszy przyznana jednomyślnie! Marek Fiedor otrzymał także nagrodę za reżyserię.
Potem była jeszcze nagroda dla opolskiego zespołu na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych i zaproszenia na kolejne festiwale, nie tylko w Polsce.
W tym samym roku reżyser został uhonorowany prestiżową Nagrodą im. Konrada Swinarskiego za "Matkę Joannę". Nagrodę przyznaje miesięcznik "Teatr".

Do Opola etatowego obecnie reżysera naszego teatru ściągnął w 2000 roku, jego dyrektor. To był strzał w dziesiątkę - każda sceniczna realizacja okazywała się wielkim wydarzeniem. Zaczął od "Niewinnych" wg Hermana Brocha, spektaklu, który otrzymał znakomite recenzje i niejako wyznaczył poziom "Kochanowskiego" na następne lata (spektakl był bardzo dobrze przyjęty na prestiżowym Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" w Katowicach).
Potem Fiedor przygotował na opolskiej scenie "Sytuacje rodzinne" Biliany Srbljanović - współczesny tekst serbskiej pisarki odnoszący się do wojny jugosłowiańskiej (kolejne świetne recenzje i reprezentacja Polski na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym "Nowy Dramat" w Moskwie).
Marek Fiedor mieszka w Poznaniu, pochodzi z Małopolski, jego dzieciństwo i młodość upłynęły w Krakowie. Przez jakiś czas był teatrologiem na Uniwersytecie Jagiellońskim, otarł się o "Piwnicę pod Baranami", był konsultantem programowym w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Współpracuje z wieloma polskimi teatrami.
Nominacja do "Złotej Spinki" jest pierwszą, przyznaną przez "nieteatralne gremium".
- Nagrody są bardzo miłe, my tego oczekujemy, choć każda z nich wiąże się z odpowiedzialnością za następny krok - mówi reżyser i dodaje: - Będąc artystą należy znaleźć dystans i robić swoje.

Na jego "Matkę Joannę" spadł deszcz nagród. - Spektakl "wystrzelił", bo podejmuje trudny, ukrywany temat. Może dlatego tak rezonuje. Bardzo się z tego cieszę, bo to nie tylko promocja teatru, ale i miasta. Wszystkim to służy - dodaje.
Temat zła, diabła, metafizyki interesował go od dawna. - Dobro i zło, zagadka, tajemnica determinuje przecież nasze poczynania, warto je poznać. Pewnie dlatego stały się one motywem mojej pracy w teatrze.
Czy będąc reżyserem ma poczucie misji? - Misję pojmuję jako pewien obowiązek drążenia prawdy, nieulegania schematycznym oglądom rzeczywistości, niezadawalania się powierzchownym analizom i wyjaśnieniom. To wszystko wiąże się oczywiście z doborem tematów, które podejmuję. Tak więc można to nazwać poczuciem misji, ale raczej należy słowo misja wziąć w cudzysłów.
Reżyserowi i aktorowi na pewno zależy na tym, by praca wywoływała skutek, żeby widz nie przechodził obojętnie wobec spektaklu, by nie zapomniał. - Ale czy obejrzenie spektaklu może odmienić rzeczywistość? Nie wiem - przyznaje. - Na pewno zależy mi na tym, żeby skłaniać do refleksji, budować zjawiska artystyczne, które mają pewne ambicje, wnikać w rzeczywistość, prowokować do myślenia, szukać języka, który przemówi do jak największej grupy ludzi, a nie będzie się separował.
Zdaniem Marka Fiedora, żyjemy w bardzo ciekawym momencie dla funkcjonowania sztuki. Bo ona nie może być zawieszona w próżni, musi wynikać z rzeczywistości i do niej się zwracać. Dlatego reżyser, człowiek, którego coś więcej dręczy niż pozostałych, powinien dać temu wyraz. Na scenie.
Przed Opolem pracował z plejadą gwiazd w Starym Teatrze w Krakowie. - Te drogę miałem już za sobą. Potrzebowałem grupy aktorów skłonnych na pewne wyrzeczenia, zgadzających się na pracę niełatwą, nie czekających na szybki rozgłos. Grupę, która jest na uboczu, a nie pod ostrzałem. Opole było właśnie takim miejscem - przyznaje.
Przygotowując "Niewinnych", był zdumiony gotowością opolskich aktorów do podjęcia tak trudnego tematu. - Cenię aktorów za to, że widzieli sens wychodzenia na scenę do widza z niełatwą literaturą. Poszedłem właśnie za ich otwartością. I nie żałuję - dodaje.
W opolskim teatrze szykuje kolejny spektakl - "Rewizora" Gogola. Premierę zapowiada na czerwiec i nie przeczy, że inscenizacja ponownie zaskoczy publiczność. A na razie w zaciszu domowym pracuje nad scenariuszem, bo jak mówi "najbardziej zależy mu na tym, by robić swoje, idąc własną drogą".

- Moi uczniowie mówią gwarą i wcale się tego nie wstydzą - mówi Danuta Zalewska.
- Moi uczniowie mówią gwarą i wcale się tego nie wstydzą - mówi Danuta Zalewska.

- Studenci mają mnóstwo pomysłów, ja ich tylko wspieram - przyznaje ojciec Piotr Graczykowski.

Jezuicki Ośrodek
Formacji i Kultury
"Xaverianum" w Opolu
Tu drzwi są dla wszystkich otwarte. Wchodzących nikt nie pyta o wiarę. To jeden z powodów, dla których "Xaverianum" zyskało sobie miano jednego z centrów kulturowych Opola, chociaż powstało na bazie duszpasterstwa akademickiego.
Sala konferencyjna, widowiskowa, jadalnia, biblioteka, pokoje gościnne... Estetyczny, przestronny budynek na tyłach kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa zastąpił małą ciasną salkę na plebanii u ojca Józefa Czaplaka, w której wcześniej spotykali się studenci. Pozwolenie na budowę nadeszło 3 grudnia 1993 roku w dniu św. Ksawerego. Dla ojca Czaplaka oczywistym było więc, kto będzie patronem ośrodka. Dziś ojca założyciela już nie ma, zmarł przedwcześnie, a jego imieniem nazwano dawną ulicę Matejki.
Co roku właśnie 3 grudnia rozpoczyna się najważniejsza impreza ośrodka "Dni Xaverianum"- wielkie święto młodzieży akademickiej zrzeszonej w duszpasterstwie i nie tylko. To wtedy do Opola zjeżdżają artyści (ostatnio Anna Maria Jopek i "Stare Dobre Małżeńtwo"), młodzież organizuje sympozja popularno-naukowe, spotyka się na wieczorkach. To właśnie wtedy "ksaweriańczycy" wręczają swoją nagrodę, "Żar Serca" w trzech kategoriach: pracownik akademicki, student i osoba spoza uczelni, za "bezinteresowne zaangażowanie na rzecz innych ludzi lub idei".

Po śmierci ojca Józefa Czaplaka jego dzieło kontynuują inni ojcowie jezuici: od dwóch lat opiekę nad "Xaverianum" sprawują duszpasterze akademiccy oo. Piotr Graczykowski i Kazimierz Michulec.
- Przyjechałem do Opola ze Starej Wsi spod Sanoka. Tam pracowałem z nowicjuszami - mówi ojciec Piotr. - To, co zastałem tutaj było dla mnie miłym zaskoczeniem, na każdym kroku widać ogromny wkład pracy duszpasterskiej tych, którzy byli tu przede mną. Opolski Ośrodek Formacji i Kultury jest jednym z lepszych w Polsce, nawet Katolicki Uniwersytet Lubelski nie może się pochwalić takim wspaniałym budynkiem, a przede wszystkim tak kreatywnymi ludźmi. Oni mają mnóstwo pomysłów, trzeba ich tylko trochę wspierać.
Opole ma 20 tys. studentów, "Xaverianum" odwiedza tygodniowo około 300-400 osób. Według ojca Piotra, przychodzą tu ci, którzy odczuwają potrzebę kameralnych spotkań, wygadania się, odpoczynku.
To tu działają: zespół muzyczno-wokalny, teatry studenckie, koła turystyczne czy taneczne. Maratony filmowe, konkursy piosenki wszelakiej, turnieje wiedzy o patronie ośrodka, aerobic - to wszystko proponują opolskiej młodzieży ojcowie jezuici.
Motorem życia akademickiego są niemal zawsze studenci z daleka, mieszkający w akademikach. To oni mają niespożyte chęci, zapał i więcej czasu. - Zawsze przecież było tak, że motorem życia studenckiego byli ci mieszkający w akademikach. To tam dzieje się najwięcej i to ci ludzie potrafią rozkręcić wiele imprez - mówią studenci.
Ale oprócz zabawy "Xaverianum" ma też poważniejszą ofertę, dba o krzewienie wartości ewangelicznych. W okresie wielkiego postu zaprasza na rekolekcje, zawsze zagrzewa do wolontariatu, szkoli ministrantów i lektorów, prowadzi kursy przedmałżeńskie. Zaprasza na cykl spotkań podejmujących szeroko rozumianą problematykę obu płci. I "Xaverianum" może pochwalić się kilkoma skojarzonymi małżeństwami.

Wielu, którzy podczas studiów weszli do "Xaverianum" już o nim nie zapomina. Dziś spotykają się tu także absolwenci, wracają pochwalić się swoimi rodzinami, powspominać.
Wysiłki ośrodka doceniają liczni sponsorzy, którzy chętnie go wspierają. Grosza nie szczędzą także rektorzy opolskich uczelni i samorządy studenckie. Dochód przynosi również sprzedaż biletów na imprezy artystyczne.
Ojciec Piotr Graczykowski, oprócz wspierania i rozwijania działalności ośrodka, ma też wiele pomysłów. - Chciałbym utworzyć grupę dyskusyjną i poruszać z nią problemy wiary, moralności, teologii. Marzy mi się krąg biblijny, w którym byłoby miejsce i czas na czytanie i rozważanie pisma świętego - planuje.
I na pewno to zrobi, bo jak mówi, Opole to żadna pustynia kulturalna, są tu instytucje i ludzie, którzy ponad wartości materialne przedkładają wartości ducha.

- Moi uczniowie mówią gwarą i wcale się tego nie wstydzą - mówi Danuta Zalewska.

Danuta Zalewska,
nauczycielka języka
polskiego w gimnazjum
w Biadaczu, pomysłodawca i opiekun szkolnej izby regionalnej
"Kto chce mierzyć drogę przyszłą, musi wiedzieć, skąd się wyszło" - te słowa Cypriana Kamila Norwida uznaje za swoje motto. One są dla niej potwierdzeniem słuszności wybranej drogi.
- W pracy pedagogicznej staram się bazować na wartościach, które moi uczniowie wynieśli z domu - tłumaczy i dodaje: - Jestem nauczycielem z powołania, kocham pracę z młodzieżą. A to, że oprócz nauczania znalazłam jeszcze inne źródło samorealizacji wynika także z przekonania, że trzeba coś po sobie zostawić.
W 1983 roku Danuta Zalewska skończyła polonistykę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu. Etat w podstawówce w Biadaczu (gmina Łubniany) miał być tymczasowy, bo marzyła się jej praca w miejskiej szkole. Tymczasem zanim minął rok już wiedziała, że jednak zostanie na wsi.
- Tutaj zachwyciłam się kulturą Śląska Opolskiego - mówi. - Nie jestem stąd, wychowałam się w Miliczu, w dawnym województwie wrocławskim. O tradycjach śląskich miałam raczej mgliste pojęcie. Na studiach jako specjalizację wybrałam folklor, ale dopiero tu, w Biadaczu tak naprawdę poznałam śląskie obrzędy, zwyczaje. Najbardziej urzekło mnie to, że one są nie tylko znane, ale pielęgnowane, przekazywane z pokolenia na pokolenie. One żyją, są autentyczne. Moi uczniowie mówią gwarą i wcale się tego nie wstydzą. To jest język serca!

Izbę regionalną, a raczej kącik regionalny zaczęła tworzyć w 1987 roku. Oczywiście, o pomoc poprosiła uczniów. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Dzieci zaczęły znosić do szkoły różne przedmioty, mniej i bardziej wartościowe. Ich liczba znacznie wzrosła po spotkaniu nauczycielki z rodzicami. Oni od razu zaakceptowali pomysł. Najcenniejszych rodzinnych pamiątek nie chcieli się wprawdzie pozbywać, ale chętnie przystawali na ich długoterminowe wypożyczenie. Na takich zasadach do szkolnego muzeum trafiła między innymi lołtka, czyli skrzynia na wiano panny młodej, pochodząca z 1873 roku. Kącik rozrastał się w zawrotnym tempie. Kiedy reforma oświaty wymusiła rozbudowę szkoły w Biadaczu i otwarcie tu gimnazjum, zadbano, by na piętrze znalazło się pomieszczenie na szkolną izbę regionalną.

Zwiedzanie zaczynamy od korytarza. Uczennice przewodniczki: Agata Moczko, Magda Klotka i Sandra Grzesik w strojach śląskich oprowadzają gości. Na ścianach rząd fotografii. Wystawa "Rodzina śląska od kolebki do grobu" powstała dzięki zaangażowaniu mieszkańców Biadacza. Każde zdjęcie opatrzono stosowną informacją: w jakich okolicznościach zostało zrobione, kiedy, kogo przedstawia i kto je ofiarował. Drugą część ekspozycji stanowią oryginalne śląskie stroje: po domu, na zabawę, na ślub...Dziewczyny wiedzą o nich wszystko, gwarą opowiadają historię każdego eksponatu. Narzędzia rolnicze, rzemieślnicze, sprzęt przeciwpożarowy (z przeciwpożarową polisą ubezpieczeniową z 1895 roku) to kolejne zbiory, dla których znalazło się miejsce w szkolnych murach. Imponujące, ale to, co oglądamy na korytarzu jest - jak się okazuje - tylko wstępem do prawdziwego bogactwa zbiorów. Otwierają się drzwi i... wchodzimy do śląskiego domu. Tu czas naprawdę się zatrzymał. Wszystkie sprzęty pochodzą sprzed 1939 roku.
W izbie odtworzono wnętrze śląskiej kuchni, którą szkolna młodzież zna dziś z opowieści starek i starzyków. Jest w niej piec do pieczenia chleba, stół, kredens z mnóstwem przedmiotów codziennego użytku. Z kuchni wchodzimy do sypialni. W centrum drewniane łóżko, obok kołyska i szafa pełna chust, mazelonek, pięknie haftowanych bluzek. Na ścianach święte obrazy, w kącie gramofon, obok kołowrotki. Z sypialni wkraczamy wprost do szkolnej klasy z wiekową ławką, katedrą, z podręcznikami, z których uczyli się uczniowie polskiej szkoły mniejszościowej, działającej w Biadaczu w latach 1925-33. Wrażenie robią także dokumenty, wśród nich rozkład jazdy pociągów na trasie Opole-Mysłowice z 1873 roku.
Dziś izbę regionalną w Biadaczu tworzy - bagatela - około 1000 eksponatów. Takich zbiorów mogłoby szkole pozazdrościć niejedno renomowane muzeum. Zresztą Muzeum Śląska Opolskiego chętnie wypożycza zbiory z Biadacza.
Danuta Zalewska wychowuje już kolejne pokolenie uczniów - tak jak ona - zafascynowanych śląską kulturą. Spotykają się raz w tygodniu na zajęciach koła regionalnego.
- To, że uczniowie uczestniczyli w tworzeniu izby, że dbają o eksponaty jest niezwykłą wartością wychowawczą - uważa ich nauczycielka. - Niektórzy absolwenci wracają do mnie po latach i dziękują, że nauczyłam ich miłości do tej małej ojczyzny, że oni mają świadomość swoich korzeni.

Studentów, pracowników naukowych, młodzież szkolną z całej Opolszczyzny, wszystkich, którzy są gośćmi gimnazjum w Biadaczu zaskakują i urzekają nie tylko zebrane tu dowody kultury materialnej. Gimnazjaliści zapraszają ich zazwyczaj na prawdziwe spektakle, których scenariusze Danuta Zalewska pisze na podstawie oryginalnych tekstów, zebranych na wsi. Aktorzy tych spektakli na oczach widzów naprawdę pieką chleb, wyrabiają masło w masielnicy, kiszą w beczce kapustę, drą pierze. Izba tętni życiem. Śląskie obrzędy i zwyczaje nabierają realnych kształtów.
Uczniowie z Biadacza, w tym członkowie zespołu folklorystycznego, chętnie wyjeżdżają poza swoją wieś. Głównie po to, żeby zgarniać nagrody na konkursach gawędziarskich, imprezach folklorystycznych, turniejach wiedzy o Śląsku. Nagrody za swoją pracę zbiera też ich opiekunka Danuta Zalewska. A izba regionalna, którą wymyśliła, stałą się znakiem firmowym podopolskiej wsi.
- Jeszcze zanim zaczęłam tu pracę, już o tej izbie słyszałam - mówi Zdzisława Łapczyńska, dyrektor gimnazjum w Biadaczu. - Dzisiaj na różnych spotkaniach poza szkołą często się przekonuję, jak dzięki niej jesteśmy utożsamiani. I jestem z tego dumna. I wiem, że dumni są również nasi uczniowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska