Rodzinę odkładam "na potem"

rys. Andrzej Czyczyło
rys. Andrzej Czyczyło
Mam "męski" zawód i bardzo kobiece marzenia. Marzę o dziecku, ale nie mogę go mieć bo mąż sam nie zdoła nas utrzymać.

Po ukończeniu liceum pod koniec lat 90., ja młoda, pełna zapału, ambitna dziewczyna z małego miasteczka pod Opolem, postanowiłam pójść na studia. Wybrałam tzw. męski kierunek - budownictwo na Politechnice Opolskiej.
Miałam rozległe plany, a moje marzenia o projektowaniu dodawały mi zapału do nauki. Myśl o tym, że będę mogła sama zaprojektować swój wymarzony domek, pozwalała mi przetrwać nawet najtrudniejsze chwile na uczelni. Wreszcie po wielu trudach i przeciwnościach obroniłam pracę i otrzymałam dyplom z tytułem inżyniera budownictwa. Radość moja nie znała granic. Nie czekając długo, z dyplomem w ręku postanowiłam poszukać pracy.

Musiałam zdobyć uprawnienia budowlane, bo bez nich nie mogłam samodzielnie wykonywać tego zawodu. Optymistycznie nastawiona do życia chodziłam, dzwoniłam po różnych firmach budowlanych. Z czasem mój optymizm wygasł. Byłam rozczarowana. Spotkałam się z dyskryminacją kobiet, słyszałam często: - Tak, potrzebujemy ludzi do pracy, ale tylko mężczyzn. Były też firmy, które przyjęłyby mnie od zaraz, ale z uprawnieniami. A ja chciałam te uprawnienia dopiero zdobywać, bo robi się to w trakcie wykonywanej pracy.
I w tym momencie przejrzałam na oczy. Znalazłam się w zamkniętym kręgu, z którego nie było wyjścia. Moje marzenia prysły jak bańka mydlana. W myślach krzyczałam: - Dlaczego nie może być normalnie, uczciwie?! Dlaczego nikt nie chce mi pomóc, nawet zatrudniając bez wynagrodzenia!
Zniechęcona, zbuntowana i obrażona na cały świat, postanowiłam, że nie będę pracować w budownictwie i zaczęłam szukać innego zajęcia. Pocieszałam się tylko myślą, że w tych czasach wiele osób nie pracuje w swoim wyuczonym zawodzie. Ale niełatwo było mi się z taką koniecznością pogodzić, bo przecież ja taki zawód sobie wymarzyłam. Rezygnacja z niego, to rezygnacja z wieloletnich precyzyjnie układanych planów.
Mijały miesiące, a ja siedziałam w domu na bezrobotnym, bez prawa do zasiłku, z zaciągniętym kredytem studenckim, bez żadnych perspektyw na normalną pracę.

Pewnego dnia, niespodziewanie, dostałam ofertę stażu dla absolwentów. Znów moje życie nabrało sensu. Myślałam, że jak odbędę staż, zdobędę jakieś doświadczenie, może wtedy znajdę pracę. W urzędzie, gdzie pracowałam na stażu byłam referentem w dziale księgowości. Czułam się znowu szczęśliwa i nawet dumna z tego. Poznałam tam bardzo życzliwych i ciekawych ludzi. Była miła atmosfera i dobrze mi się pracowało. Gdy staż dobiegał końca, pewnego dnia pojawiła się oferta pracy dla młodych ludzi z wyższym wykształceniem. Zgłosiłam się tam i zostałam przyjęta. To było dla mnie światło w tunelu. Cieszyłam się, że mam normalną pracę, coś mogę robić, jestem komuś potrzebna.

Była to poważna firma państwowa, zajmująca się - najgólniej mówiąc - przetwarzaniem dokumentów dla banków. Wraz ze mną przyjęto jeszcze kilka innych osób. Tworzyliśmy dość zgraną paczkę. Po pracy spotykaliśmy się, chodziliśmy czasem do pubów. Dzięki tej pracy poznałam nową przyjaciółkę. Pracowało mi się dobrze. Ale mieliśmy umowy tylko na czas określony.
W międzyczasie wyszłam za mąż za wspaniałego mężczyznę. Byłam szczęśliwą młodą kobietą, która ma kochającego męża, dobrą pracę, wynajęty domek... Pojawiło się marzenie o dziecku. Niestety, sytuacja finansowa nie pozwalała nam na to, żyliśmy przecież od wypłaty do wypłaty z lękiem, że i to dane jest nam tylko "na czas określony". Postanowiłam, że kiedy przedłużą nam umowę (może na stałe?), to wtedy pomyślimy o dziecku. Wtedy miałabym prawo do urlopu macierzyńskiego i wychowawczego, mogłabym wychować dziecko.
Tymczasem niespodziewanie pojawiła się wiadomość o redukcji etatów. Zmniejszyli nam etaty o połowę. Moje wynagrodzenie wystarczało mi tylko na dojazdy do pracy i spłatę kredytu studenckiego. Mąż robił wszystkie opłaty i utrzymywał nas. W firmie trzymała mnie tylko nadzieja, że może sytuacja się poprawi. Lecz, niestety, kiedy skończyła się nam umowa, podziękowano nam za współpracę. Znów zostałam bez pracy. Moje marzenie o dziecku musiałam znowu odłożyć.

Wciąż jestem młoda i żyję nadzieją, że może coś się kiedyś zmieni. Ileż można tak żyć "zawieszonym w próżni?"
Żyję nadzieją, że może w Unii, ale wiem, że aby było lepiej, musi być najpierw gorzej... Pragnę mieć kiedyś pracę adekwatną do wykształcenia, a płacę - adekwatną do wiedzy i doświadczenia. Abym mogła z uśmiechem na twarzy powiedzieć, że żyję godnie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska