Jak upadł mit "Pinezy"

Ewa Kosowska-Korniak [email protected]
Na początku procesu „Pinezy” pilnował cały oddział antyterrorystów. Potem było ich już coraz mniej.
Na początku procesu „Pinezy” pilnował cały oddział antyterrorystów. Potem było ich już coraz mniej.
Zawsze wierzył w kult siły i pieniądza. Schlebiało mu, gdy nazywano go bossem opolskiej mafii.

Kariera "Pinezy"

Kariera "Pinezy"

Henryk Pilarski miał rządzić Opolem w latach od 1998 do czerwca 2000 r., kiedy to został zatrzymany i aresztowany. Od tego czasu dorobił się trzech wyroków: 2 lata za pobicie w klubie "Malibu", 5 lat za wymuszenia rozbójnicze i 12 lat (nieprawomocne) w procesie, gdzie skazano go m.in. za czerpanie korzyści z prostytucji, oszustwa, handel bronią i wymuszenia. Sąd uniewinnił go od zarzutu założenia i kierowania zorganizowaną grupą przestępczą.
"Pineza" mimo że oficjalnie zarabiał tylko 600 zł jako zaopatrzeniowiec w jednym z opolskich barów, miał trzy luksusowe samochody, stać go było na zakup luksusowej willi, a mimo tego z urzędu miasta pobierał dodatek mieszkaniowy.

Henryk Pilarski, gdy zjawił się na Opolszczyźnie, 15 lat temu, nosił długie blond włosy. Czarną skórę, czarne skórzane spodnie i buty kowbojki, a latem obcisłe białe podkoszulki, odsłaniające liczne tatuaże dobrze uwydatniające mięśnie. Wtedy robił z nich tylko jeden użytek, właściwy i słuszny.
- Był najsilniejszym i najpracowitszym z moich ludzi - wspomina N., kierownik Pilarskiego w zakładach mięsnych w Opolu. - Zaczynał pracę na ubojni, to była najgorsza praca, jaką można sobie wyobrazić. Do Heńka nie miałem żadnych zastrzeżeń. Wykonywał więcej, niż do niego należało.
Nosił wtedy ksywkę "Pinecha", nie "Pineza". Trafił do zakładów mięsnych by odrobić wojsko. Nie mógł iść do "woja", bo miał na swoim koncie wyrok i odsiadkę w zakładzie karnym. Karani nie mogli służyć w wojsku. Ten wyrok dawno uległ zatarciu, dlatego do 2001 roku Heniek miał oficjalnie czystą kartotekę.
- O tym, że siedział, świadczyły jego liczne tatuaże - opowiada A., kolega z firmy. - Wytatuowany jest praktycznie cały. Na jednym ramieniu ma wytatuowany stopień majora, na drugim napis "Nie ma sprawiedliwości w Polsce", przy czym "nie ma" jest napisane łącznie. Na brzuchu ma dwie kobiety.
Gdy Pilarski zaczynał pracę w zakładach mięsnych, poznał Małgośkę, swoją późniejszą żonę. Mieszkali w kompleksie hotelowym w Kolonii Gosławickiej dla "ocelotów", jak nazywano odrabiających służbę wojskową w obronie cywilnej.
- Dla mnie "Pinecha" był najwspanialszym kolegą, a jak wyjdzie na wolność, podam mu rękę - mówi Sławka, koleżanka z pracy (jako jedyna podała prawdziwe imię, w ostatniej chwili wycofała zgodę na nazwisko). - Jestem matką chrzestną jego córki i wcale się tego nie wstydzę. Poznaliśmy się w pracy, 15 lat temu. Koleżeństwo przetrwało, choć podążyliśmy zupełnie innymi drogami.
Wtedy mieli te same problemy. Firma podupadała, pracowało się coraz trudniej, w coraz bardziej niepewnej sytuacji.
- Nasza firma przechodziła różne koleje, najpierw wszedł "Peters", potem Duńczycy, działo się coraz gorzej, pensji nie było na czas. Do dzisiaj prokuratura nie może ustalić, jak doszło do tych wszystkich przekrętów. To wtedy Heniek zaczął kombinować, życie go zmusiło - mówi A.
- Był bardzo dobrym ojcem dla swych córek (13 i 10 lat), dbał o rodzinę. Spotykałem go poza pracą, na spacerach, z wózkiem. Żona była na zasiłku wychowawczym - opowiada były kierownik.
- Heniek przejął ciężar utrzymania rodziny. Czterysta złotych przestało mu wystarczać. Zaczął od zasiłków chorobowych i wyłudzeń z ubezpieczenia na życie - mówi A.
Zaczęło się od wieszania
firanek
To był rok 1994, może 1995 r. Wymyślił, jak podreperować budżet. Ubezpieczył się w kilku ubezpieczalniach od następstw nieszczęśliwych wypadków. No i nieszczęścia wkrótce go spotkały.
- Pamiętam ten pierwszy wypadek, bo mi o nim opowiadał. Spadł z krzesła przy wieszaniu firanki i tak się nieszczęśliwie potłukł, że dostał wstrząsu mózgu. Trafił do szpitala, leżał ze dwa tygodnie. Potem z każdej ubezpieczalni dostał pieniądze. Duże pieniądze - dodaje A.
Ubezpieczanie się w wielu firmach równocześnie było dozwolone prawem, tyle że później żaden ubezpieczyciel nie chciał zawrzeć polisy z Pilarskim. Ale i tak się opłacało.
- Zarobił na tych ubezpieczeniach około 100 tys. zł. Kupił sobie pierwszy samochód, bordowego opla kadetta - mówi jeden z ówczesnych kolegów.
Pilarski zmienił się też zewnętrznie. Powyrywał krzywe zęby, wstawił sobie nowoczesne, porcelanowe implanty, poprawił nos, obciął włosy. Zmienił image.

Co tydzień dobra wypłata
Potem poszedł krok dalej. Zaczął przemycać papierosy z Polski do Niemiec. Nadal dużo i chętnie opowiadał na ten temat.
- Były przepisy, że przy próbie przemytu grozi konfiskata narzędzia przestępstwa, czyli samochodu. Dlatego Heniek wpadł na pomysł, jak się nie narażać - dodaje A. - Nosił papierosy przez Nysę Łużycką. A że woda nie była głęboka, bo sięgała zaledwie do pasa, pakowali po kilkaset "wagonów" w takie torby, w jakich noszą swój towar Ruscy na targu. Dwie osoby przenosiły torby przez rzekę, trzecia jechała przez granicę. Kilka milionów starych złotych wpadało mu co tydzień, czyli dobra wypłata.
Pilarski mówił, że nie popełnia przestępstwa, bo państwo polskie na tym nie traci. Tracili tylko Niemcy, bo "Pinecha" wprowadzał na ich obszar celny towar bez odpowiednich podatków.

Wystarczy, że się pojawił
Później zaczęła się jego przygoda z gangsterstwem, choć do dziś dawni znajomi nie są przekonani, że był tak wielkim gangsterem, jak można było o nim przeczytać.
- Wiem, że "robił porządki" w SCK-u, bo zaczął tę pracę, gdy był jeszcze u nas. Prawie dwa metry wzrostu, wysoki, napakowany. Wystarczy, że się pojawił w lokalu, już zadymy się kończyły - dodaje A.
Spotykali się nadal na zakupach, ale nie rozmawiali już o tym, co i jak robi Heniek. Widać było, że mu się powodzi. Zmienił auto na czerwone audi. Żona jeździła punto. Potem wymienił audi na bmw, ale było za wolne. Kupił pontiaca, a żonie opla tigrę.
- Nigdy nie wnikałam w to, co robił - mówi Sławka. - Spotykaliśmy się na kawie, ale nigdy go o to nie spytałam, bo mnie to nie interesowało. Nie neguję tego, co ustalił sąd. Dla mnie nie ma to znaczenia. Liczy się to, jakim był człowiekiem. Był dobrym bratem, troszczył się o rodzeństwo, dla teścia był spoko.
Heniek pochodzi z wielodzietnej rodziny ze Stargardu Szczecińskiego. Matka samotnie wychowała sześciu synów. Podobno Heniek był z nich wszystkich... najniższy.
- Wiem, na pewno, że zajmował się rzeczami nielegalnymi, ale nie wierzę w to, że robił ludziom krzywdę bez powodu. Jeśli wymuszał, to od ludzi takiego pokroju jak on. Czyli nie do końca uczciwych. Nie krzywdził tak zwanych normalnych obywateli - uważa jeden z kolegów.
- Kilka razy zawoziłem go do klubu "Romans" - opowiada A. - Tam też "robił porządki". Bawiłem się w SCK-u na dyskotece, gdy podszedł do mnie Heniek i powiedział, że musi jechać do "Romansu", a wypił piwo. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, wystarczyło, że "Pinecha" wszedł do środka i już był spokój. On jeździł tam, żeby się pokazać.
- "Pinecha" lubił się chwalić swoimi znajomościami, wiadomo, że SCK był traktowany jako bastion młodej lewicy, tej, która teraz siedzi w więzieniu. Chwalił się nawet, że jest ojcem chrzestnym dziecka pewnego polityka lewicy - dodaje.
To nie może być Heniek
Kontakty się urwały w czerwcu 2000 roku, gdy Heniek trafił do aresztu. Od tej pory dawni znajomi śledzili relacje z procesu "domniemanego szefa opolskiej grupy przestępczej" i nie mogli uwierzyć, że ten wielki boss, prowadzony przez antyterrorystów z rękami i nogami skutymi łańcuchami, to ich dawny znajomy.
Procesowi towarzyszyły na początku środki ostrożności, jakich nie było w opolskim sadownictwie nigdy wcześniej. Sąd zamieniał się w twierdzę, a "Pinezy" pilnował sztab antyterrorystów. Z każdą kolejną rozprawą ochrony było coraz mniej.
- Proces pokazał to, co my, obrońcy, wiedzieliśmy od samego początku - mówi mec. Alicja Kornobis, broniąca kilku oskarżonych w procesie "Pinezy". - Henryk Pilarski wcale nie był tak groźnym mafiosem, jak twierdziła prokuratura, a media zostały wprowadzone przez organa ścigania w mylne wyobrażenie, że mamy do czynienia z wielkim bossem mafii.
Również prokuratura przyznaje, że mit "Pinezy" został rozdmuchany, choć on sam mocno w niego uwierzył. Potrafił podczas rozboju mówić "To ja jestem ten "Pineza", o którym piszą w gazetach".
- To był normalny kryminalista, rzezimieszek, jakich wielu. Ponieważ był bezwzględny i brutalny, wymagał szczególnej ochrony, stąd ci wszyscy antyterroryści w sądzie - wyjaśnia Roman Wawrzynek, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu. - My twierdziliśmy jedynie, że jest szefem zorganizowanej grupy przestępczej, jednej z wielu. A nie bossem mafii, kontrolującym całą przestępczość na jakimś dużym terenie.

Heniek zrobił się malutki
Mit "Pinezy" przytłoczył Pilarskiego rok temu, w opolskim Areszcie Śledczym. Miał status "N", czyli więźnia szczególnie niebezpiecznego, podlegającego wielu rygorom. W pewnym momencie zaprotestował i ogłosił głodówkę, polegającą na nieprzyjmowaniu posiłków serwowanych w areszcie. Oficjalny powód był taki, że nie mógł pograć w ping-ponga.
Andrzej Skorupka, dyrektor Aresztu Śledczego w Opolu, w którym Heniek przesiedział 3 lata, nie zgodził się na rozmowę o "Pinezie". - Ten temat jest zamknięty - powiedział.
Udało nam się jednak ustalić, że faktyczny powód głodówki "bossa" był znacznie poważniejszy.
- Dali mu do celi prawdziwego mafiosa, dużo groźniejszego niż on sam. Był to Jacek B., pseudonim "Lelek", odpowiadający za kierowanie zbrojnym ramieniem "łódzkiej ośmiornicy"- opowiada jeden z pracowników służby więziennej. - Heniek był przy nim malutki. Nie mógł się w tym wszystkim odnaleźć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska