Ojciec św. ze szkolnej ławki

Krzysztof Ogiolda [email protected]
Maturalna klasa w wadowickim gimnazjum - rok 1938 (najbardziej z lewej - Karol Wojtyła).
Maturalna klasa w wadowickim gimnazjum - rok 1938 (najbardziej z lewej - Karol Wojtyła).
W 1938 roku maturę wraz z Karolem Wojtyłą zdawało 42 uczniów. Ci, którzy żyją, spotykają się w rocznice matury. Wspominają, że przyszły papież był do tańca i do rożańca. Najgłośniej ze wszystkich śpiewał wesołe piosenki, ale potrafił też na wycieczce szkolnej odmawiać na klęczkach modlitwę "Anioł Pański". Ani on sam, ani jego koledzy nie przewidywali wtedy, że Lolek będzie kiedyś Ojcem Świętym.

Tych, którzy mogą się pochwalić, że siedzieli z przyszłym papieżem w jednej szkolnej klasie, jest więcej niż stu, licząc wszystkich kolegów ze szkoły powszechnej i tych, którzy zetknęli się z Lolkiem - jak go do dziś nazywają - w różnych okresach trwającej 8 lat nauki w Gimnazjum Marcina Wadowity. Ze zdających z nim razem maturę żyje dziesięciu - ośmiu w kraju i dwóch w Rzymie, papież i Jerzy Kluger, jego żydowski kolega, który na Zachód trafił z armią Andersa. Zazwyczaj spotykają się wiosną, zwykle w tej samej klasie, gdzie pisali maturę, i wspominają. Najczęstszym bohaterem tych wspomnień jest Lolek - papież Jan Paweł II.
- Kiedy teraz spotykamy się z papieżem, nie nazywamy go już Lolkiem. Bo nie wypada, skoro został głową Kościoła. Ale specjalnego dystansu przy tych spotkaniach nie ma, pozostał naszym kolegą do dziś - wyznaje Eugeniusz Mróz, jedyny opolanin w gronie szkolnych przyjaciół papieża.

Karol Wojtyła niedługo po zdaniu matury w wadowickim gimnazjum.
Karol Wojtyła niedługo po zdaniu matury w wadowickim gimnazjum.

Przyszły papież (drugi z lewej w dolnym rzędzie) z kolegami z klasy
na dziedzińcu gimnazjum.

Najwięcej wspomnień dotyczy szkoły. - Karol nie dawał wprost odpisywać. Ale nieraz zostawiał na ławce otwarty zeszyt, żebyśmy mogli zaglądnąć. Zwłaszcza na łacinie i grece, bo tym przewyższał nas znacznie. Mogę się zatem pochwalić, że "odwalałem" od przyszłego papieża - wspomina Szczepan Mogielnicki, który z Karolem Wojtyłą chodził do jednej klasy od powszechniaka - jak mówi - razem 12 lat.
Koledzy eksponują różne zalety Karola jako ucznia. - Był niezwykle pracowity, uczył się nawet więcej niż przy swoich zdolnościach musiał. Miał świetną pamięć i talent do języków. Kiedy my dukaliśmy z trudem grekę, on całe fragmenty "Iliady" znał na pamięć w oryginale. I pamięta je do dziś - wspomina Stanisław Jura.
- W siódmej i ósmej klasie siedziałem za Lolkiem, a ponieważ miał szerokie bary, stanowił doskonałą zasłonę przy korzystaniu z pomocy nie zawsze dozwolonych. Sam z nich nie korzystał. Choć był wyraźnie lepszy z przedmiotów humanistycznych, to i z fizyką czy chemią radził sobie. Na maturze dostał z nich czwórki. Ale nasz profesor Moroz uważał, że na piątkę umie tylko on sam - mówi Eugeniusz Mróz.

- Aniołami nie byliśmy. Pewnego majowego dnia wracaliśmy z gimnastyki w Sokole na klasówkę z greki. Ktoś wpadł na pomysł, by Wąchala (jednego z kolegów) zanieść do szkoły w kocu jako rzekomo ciężko kontuzjowanego. Gdy go zobaczył nasz profesor Krupa, kazał go odnieść do szpitala i greki tego dnia nie było. Nie pamiętam, by Karol pomagał nam "chorego" nieść, ale też podstępu nie zdradził. Więc byliśmy z papieżem na wagarach - śmieje się Teofil Bojęś.
- Z profesorem Klimczykiem pojechaliśmy jesienią na wycieczkę do Wieliczki. To był październik i było strasznie zimno. Koledzy, czy może sam profesor, zaczęli wspominać, że przydałoby się coś na rozgrzewkę. Tak naszego "Maszynistę" - jak nazywaliśmy profesora - ośmieliliśmy, że w końcu wszyscy wypiliśmy po kieliszku i nasz wielki Lolek też - wspomina Jan Wolczko.

- To było dla Karola charakterystyczne, że nie udawał kogo innego, niż był. Ani przed profesorami, ani przed nami. Równie naturalnie zaśmiewał się z parodiowania surowego profesora Damasiewicza, który potrafił na jednej lekcji łaciny postawić uczniowi trzy dwóje, jak na wycieczce szkolnej odchodził na bok, by w południe uklęknąć i odmówić "Anioł Pański" - przypomina sobie Witold Karpiński.
- Nie pamiętam, by podpowiadał, ale też nie wyrywał się do odpowiedzi, gdy tylko on wiedział. Pomagał wielu kolegom. Przychodzili dość licznie do skromnego mieszkania Wojtyłów - wspomina Eugeniusz Mróz, w wadowickich czasach sąsiad Karola.
- Szkoła została na zawsze w naszej pamięci. Kiedy teraz spotykamy się z papieżem, recytujemy po łacinie motto Tibullusa, które przez 8 lat witało nas w jej murach: "Niebiosom podobają się czyste dusze. Przychodźcie w czystych szatach i czystymi rękami czerpcie wiedzę ze źródła" - dodaje.
Szkolni koledzy papieża podkreślają zgodnie, że wszystkich traktował jednakowo. Równie przyjaźnie odnosił się do wadowiczan i "łorcyków" z pobliskich wsi, do repetentów i do Żydów, w których drużynie grał czasem w bramce, gdy im brakowało jednego zawodnika w meczu z chrześcijanami.
- Wszyscy byliśmy jego kolegami, ale właściwie nikt z nas nie może się pochwalić, że był jego bliskim przyjacielem. No, może z wyjątkiem Zbyszka Siłkowskiego, w którego domu Karol Wojtyła świętował później prymicje jako ksiądz, biskup i kardynał - mówi Szczepan Mogielnicki.
- Ważną rolę w naszym szkolnym życiu pełnił sport - wspomina Jan Wolczko. - Myślę, że Karol wybitnym sportowcem nie był. Choć grał z nami w piłkę nożną i ręczną, czyli hazenę, jak ją nazywaliśmy. Trudno mu było strzelić gola, bo barczysty i długoręki zasłaniał sobą prawie całą bramkę. Bronił bardzo ofiarnie. Kiedy z trudem mieścił się w składzie, żartowaliśmy, że zagra, jak da odpisać, ale zwykle nie dawał się namówić - dodaje.

Rodzice przyszłego papieża - Emilia z Kaczorowskich i Karol Wojtyła senior.
Rodzice przyszłego papieża - Emilia z Kaczorowskich i Karol Wojtyła senior.

Karol Wojtyła niedługo po zdaniu matury w wadowickim gimnazjum.

- Był strasznie ambitny. Kiedy w wieku 15 lat założyliśmy "dziką drużynę" piłkarską, Karol bronił w niej na zmianę ze Zdziskiem Piotrowskim. Mówił czasem: "Wiem, że on jest lepszy, więc strzelcie mi z dwadzieścia karnych, żebym się wytrenował". Żeby dorównać koledze, rzucał się na każdą piłkę, choćby i na kamieniach - wspominają.
- Karol jeździł na nartach i pływał kajakiem, ale chyba bardziej niż sport pasjonowała go turystyka. Z Wojtyłami - ojcem i synem - byłem kiedyś na wycieczce na Czerwonych Wierchach. Ojciec zgubił nam się w gęstej mgle i wtedy Karol zaniepokojony uklęknął wprost na ścieżce i modlił się o szczęśliwy powrót. Karola seniora w górach nie spotkaliśmy, ale czekał na nas w pensjonacie z herbatą - opowiada Eugeniusz Mróz.
- Chyba lepiej niż na boisku czuł się na scenie. W naszym szkolnym teatrze był i aktorem, i reżyserem. Miał świetny głos i doskonałą pamięć. Musiał być naprawdę dobry, skoro obecny kiedyś na naszym spektaklu słynny Osterwa zwrócił uwagę właśnie na niego. Świetnie mówił Norwida, grał Gustawa w "Ślubach panieńskich" i Zygmunta Augusta w reżyserowanej przez siebie sztuce Wyspiańskiego, w której partnerowała mu Kazia Żakówna w roli Barbary Radziwiłłówny - przypomina sobie Stanisław Jura.
- Kiedy wystawialiśmy "Balladynę", okazało się, że Karol zna cały tekst na pamięć. Profesor za karę odsunął od spektaklu na dwa dni przed premierą Bolka Pomezańskiego, który grał Kostryna. Lolek, który grał Kirkora, zdążył się przecharakteryzować i zastąpił Bolka. Nie zdradził się żadną pomyłką, że jest tylko zastępcą - wspomina Jan Wolczko, którego Karol Wojtyła wciągnął do kółka dramatycznego.
- W klasztorze karmelitów bosych w Wadowicach Karol Wojtyła pożyczył od zakonników fotel potrzebny do spektaklu teatralnego. Ponieważ mebel był ciężki, zarzucił go sobie na plecy, zasłaniając własną głowę. Przeor zakonu, o. Gabriel, wziął go za złodzieja i zdenerwowany krzyknął za nim: "Brzydaku, skąd to wziąłeś?". Gdyby ojciec przeor wiedział, kto wynosi fotel... - śmieje się Teofil Bojęś.
W spektaklach teatralnych grały wraz z uczniami gimnazjum męskiego ich koleżanki z żeńskiej szkoły średniej. Czy przyszły papież miał swoją szkolną sympatię? - Nie byłoby w tym niczego dziwnego, mieliśmy po kilkanaście lat i sympatyzowaliśmy z naszymi koleżankami, choć profesorowie patrzyli na to krzywo. W amerykańskiej prasie czytałem kiedyś sensacje o rzekomych sympatiach Karola i jakoby wręczanych przez niego bukietach kwiatów. Byłem nie tylko jego kolegą, ale i sąsiadem i musiałbym zauważyć, gdyby się z jakimiś dziewczynami spotykał. Więc raczej żadnej szkolnej ani teatralnej sympatii nie miał - mówi Eugeniusz Mróz. - Ale nie spodziewaliśmy się wtedy wcale, że będzie księdzem, a tym bardziej papieżem. Po maturze zapisał się zresztą na polonistykę - dodaje.

- Był zawsze do tańca i do różańca. Kiedy na obozie wojskowym w Hermanicach w 1937 roku śpiewaliśmy piosenkę: "Zefirku, zefirku, zefirku jedyny, przyjdź do mnie do mojej dziewczyny", Karol śpiewał z nas najgłośniej, zupełnie jak w wadowickim kościele. Ale gdy wyskakiwaliśmy na cudze czereśnie, nie chodził z nami ani nie chciał ich jeść, choć przekonywaliśmy go uparcie - wspomina Szczepan Mogielnicki.
- W naszych papieskich wspomnieniach należy się jeszcze słowo kremówkom, choć ich rolę trochę po wadowickim przemówieniu rozdmuchano. Chodziliśmy na kremówki do cukierni Karola Hagenchubera nie tylko po maturze, ale i przed. Były one mimo wszystko tańsze niż bilet do kina. A niektórym z nas, w tym i Karolowi, raczej się nie przelewało. Pamiętam, że nie chodził do fryzjera, strzygł go ojciec, by zaoszczędzić 50 groszy - wspomina Eugeniusz Mróz.
- No nie wszyscy musieli płacić. Czasem jedliśmy kremówki na zawody i ten, kto wygrywał, nie płacił. Ciastka nie były małe. To były kwadraty może 8 na 8 cm. Rekordziści potrafili zjeść i dwadzieścia sztuk bez popijania. Chyba o tym mówił papież w Wadowicach, gdy zasłaniając się powiedział, że jakoś te kremówki wytrzymaliśmy - wspomina po latach Józef Kwiatek.
- Wspomnienia o papieżu - naszym szkolnym koledze byłyby niepełne bez przypomnienia jego domu. Byłem tam częstym gościem, bo sąsiadowaliśmy, gdy mieszkał w kamienicy Chaima Bałamutha. Wraz z ojcem zajmowali dwupokojowe mieszkanie, bardzo skromnie urządzone. Ojciec Karola miał niewielką emeryturę, a ponieważ umiał szyć, przerabiał Karolowi na ubrania swoje stare mundury. Pamiętam, że często chodzili razem do pobliskiego kościoła i na spacery. Mieli świetny kontakt ze sobą. Karol nosił zawsze przy sobie zdjęcie swojej matki - mówi Eugeniusz Mróz.
Według jednej z najstarszych anegdot o Karolu Wojtyle, miał on pytany w dzieciństwie, czy zostanie księdzem, skoro jest taki pobożny, odpowiedzieć, że będzie lotnikiem, bo Polak może zostać drugim Linberghiem, ale nie może zostać papieżem. Dobrze, że się pomylił.

Tekst ukazał się w "NTO" w maju 2000 roku z okazji 80. urodzin papieża.

Ojciec św. ze szkolnej ławki

Rodzice przyszłego papieża - Emilia z Kaczorowskich i Karol Wojtyła senior.

KOLEDZY Z KLASY
- Antoni Bogdanowicz, inżynier budowy okrętów, mieszka w Sopocie. W szkole dzielił z Karolem Wojtyłą miejsce w ławce. W czasie wojny w Narodowej Organizacji Wojskowej.

- Witold Karpiński, mieszka we Włocławku, był żołnierzem Armii Krajowej okręgu wileńskiego, więźniem łagru sowieckiego. Z zawodu prawnik.

- Stanisław Jura, mieszka w Kętach, jest ekonomistą. Podczas wojny walczył pod Tobrukiem i był lotnikiem RAF-u. Po wojnie pracował jako główny księgowy.

- Teofil Bojeś, inżynier górnik. Pochodził z ubogiego domu, z trudem ukończył gimnazjum. Uczestnik kampanii wrześniowej. Po wojnie ukończył Politechnikę Śląską i krakowską AGH. Mieszka w Mysłowicach.

- Szczepan Mogielnicki, żołnierz AK, mieszkał w Zatorze, ekonomista.

- Jan Wolczko, inżynier leśnik z Kalwarii Zebrzydowskiej. Żołnierz kampanii wrześniowej. Po wojnie studiował leśnictwo na UJ.

- Zygmunt Kręcioch mieszkał w Wadowicach, inżynier rolnictwa.

- Eugeniusz Mróz, w czasie wojny żołnierz AK. Po wojnie skończył studia prawnicze, pracował jako radca prawny oraz w Wyższej Szkole Inżynierskiej w Opolu, gdzie mieszka.

- Jerzy Kluger, Żyd, mieszka w Rzymie. Żołnierz armii Andersa, uczestnik bitwy pod Monte Cassino, z zawodu inżynier.

- Józef Kwiatek i Tadeusz Gajczak to mieszkańcy Wadowic. Chodzili do szkoły z Karolem Wojtyłą i należeli do grona jego kolegów, choć nie zdawali matury razem z przyszłym papieżem.

I TAK DOŚĆ DUŻO PAMIĘTAM
Ta ulica prowadzi w kierunku Choczni. Przy niej znajduje się gimnazjum Marcina Wadowity, którego byłem uczniem przez 8 lat. (...) A z gimnazjum chodziło się do Sokoła na gimnastykę. Chodziło się także do Sokoła na przedstawienia. Wspominam Mieczysława Kotlarczyka, wielkiego twórcę teatru słowa, wspominam moich kolegów i koleżanki z Wadowic. (...) Wiele wspomnień. W każdym razie tu w Wadowicach wszystko się zaczęło. I życie się zaczęło, i szkoła się zaczęła, i studia się zaczęły, i teatr się zaczął. I kapłaństwo się zaczęło. (...) A tam była cukiernia. Po maturze chodziliśmy na kremówki. Że myśmy to wszystko wytrzymali, te kremówki po maturze...
A na wadowickiej scenie sięgaliśmy po największe utwory klasyków, poczynając od "Antygony". Nie wiem, czy dzisiaj jeszcze tak jest. (...) Ten dom, gdzie mieszkałem, należał do pana Chaima Bałamutha. Nie wiem, co się z nim stało. Myślę, że nie żyje. Wiem, że Żydzi wadowiccy przeszli przez ciężkie próby. Wielu zginęło w gettach i potem w obozach. (...) Wszystkiego się nie da wymienić i spamiętać. I tak dość dużo pamiętam. Bo się porządnie uczyłem w szkole. Jeszcze się uczyłem łaciny, jeszcze się uczyłem greki. Wy wiecie, co to jest? Coś wspaniałego. Kiedy byliśmy w piątej gimnazjalnej, graliśmy "Antygonę" Sofoklesa. Antygona - Halina, Ismena - Kazia, mój Boże. A ja grałem Hajmona. "O ukochana siostro ma, Ismeno, czy ty nie widzisz, że z klęsk Edypowych żadnej na świecie los nam nie oszczędza?". Pamiętam do dziś. Macie teatr amatorski w Sokole? Tamten był świetny.
(Z przemówienia Jana Pawła II do mieszkańców Wadowic, 16 czerwca 1999).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska