Życie po zawale

fot. W. Chojnacki (3)
- Jak czekałem na pomoc ratowników, to przysiągłem, że odmienię całkiem moje życie i poświęcę się rodzinie. Koniec z popijaniem ze szwagrem - mówi Andrzej Witt.
- Jak czekałem na pomoc ratowników, to przysiągłem, że odmienię całkiem moje życie i poświęcę się rodzinie. Koniec z popijaniem ze szwagrem - mówi Andrzej Witt. fot. W. Chojnacki (3)
Nie uwolnią się od tragedii, koszmar będzie powracać. - Na drzewa, słońce, ptaki patrzymy jak na cuda - mówią górnicy ocaleli z katastrof.
Zbyszek Nowak nie ma wątpliwości. To miłość do Marleny pozwoliła mu przetrwać katastrofę.
Zbyszek Nowak nie ma wątpliwości. To miłość do Marleny pozwoliła mu przetrwać katastrofę.

Zbyszek Nowak nie ma wątpliwości. To miłość do Marleny pozwoliła mu przetrwać katastrofę.

22 lutego 2006 roku Zbyszek Nowak, 31-letni górnik metaniarz z Halemby, umówił się po szychcie z kolegą, który miał mu sprzedać auto. Poranek jak każdy - poszli na felezunek, sztygar przydzielił zadania. Potem zjazd na pokład 506, wysokość metanu w normie.
- Zadzwoniłem do sztygara, że wszystko gra - opowiada Zbyszek.

Krzyczałem do Boga
Wybuch przerwał połączenie. Najpierw jedno, potem drugie tąpnięcie.
Żona Marlena poczuła wstrząs w domu, na osiedlu górniczym pod kopalnią.
- Kroiłam chleb, jak szklanki zadrżały, a mnie ścisnęło w sercu - opowiada.
Jak to możliwe, że w to miejsce dotarło powietrze? Jakim cudem powstała nisza w centrum zwałowiska? Doświadczony górnik powie, że na zdrowy rozum to się powinno zawalić właśnie tutaj - 1030 metrów pod ziemią. Ale Zbyszek ocknął się w przestrzeni dwa na trzy metry. Uniosło go jak w masie drożdżowego ciasta. - Pomyślałem, że zaraz przyjdą ratownicy, chwilę sobie posiedzę - opowiada. - Wokół, na półce zwałowiska biegał ogłupiały duży szczur. - Pamiętam, jak starzy górnicy mówili, że jak szczur ma odciętą drogę, to może atakować - opowiada. - Mówię więc do niego: kolego, ja od ciebie nic nie chcę, to daj mi spokój. I szczur gdzieś się stracił.

Na górze czekała żona Marlena z 6-letnią Laurą.
- Na stole paliła się świeca, obok obrazek świętej Barbary - wspomina Marlena. - Babcia ciągle uspokajała: "U nas od tylu pokoleń same górniki i nikomu nic się nie stało, to i teraz musi być dobrze. W naszej rodzinie chłopy mają szczęście górnicze".
- Przeżył słynny Alojzy Piątek, to wierzyłem, że i ja przetrzymam - opowiada Zbyszek Nowak. - Zjadłem jedną kartkę z notatnika, gdzie spisywałem pomiary metanu. Potem przestałem liczyć, bo po kawałku odrywałem strony, myślałem, że to ulubione kotlety, które smażyła mi moja Marlena. Pragnienie było najgorsze. Słyszałem, że Alojz Piątek pił mocz, no to i ja piłem. On był moim przykładem. Jadł korę z szalunkowego słupa, to ja skubałem scyzorykiem trzonek łopaty. Miałem chyba więcej szczęścia od niego, bo w tych ciemnościach natrafiłem na plastikową butelkę. Komuś wypadła z kieszeni, a była w niej chyba ćwiartka wody.
Aż przyszedł moment załamania.
- Miałem taki mały scyzoryk, raz przetoczyła mi się taka myśl, że przetnę sobie żyły - opowiada o swojej bezsile. - Potem ze strachu krzyczałem do Boga, żeby mnie zabrał, przerwał moją męczarnię. Było mi żal, że w swoim życiu tak mało czasu miałem dla Niego. Dopiero w tym piekle, gdzie było trzydzieści stopni gorąca, byłem jak nigdy blisko Niego... Nie wiem, czy to majaki, a może sny. Jak na filmie przetaczało się całe życie: dzieciństwo, potem widziałem Marlenę, kiedy ją poznałem. W tym piekle zobaczyłem nasze wesele i moją Marlenę w białej sukni ślubnej. Potem widziałem moją córeczkę. Miłość do nich pozwoliła mi to wszystko przetrwać.

Tylko trzech przeżyło
W Rudzie Śląskiej, na blokowisku pod Halembą, każdy pokaże, gdzie mieszkają Janusz Bojarski i Albert Kuberka.
- Niewielu miało szczęście tak jak oni... - tłumaczy sąsiadka.
Czternaście lat temu Bojarski, Kuberek i dużo od nich starszy Ignac Laczek przeżyli wybuch metanu. Osiemnastu ich kolegów z pokładu zginęło.
Nocna zmiana, kombajn ruszył, od podłoża wybił metan.
- Trwało może sekundę, wszędzie pełno pyłu - opowiada Janusz. - Janek Bobros krzyczał: "Chłopaki, oślepłem!", a ja mu na to, że krew mu oczy zalewa.
Bobrosowi w tej próżni po wybuchu zerwało cały płat twarzy. Bercikowi piszczało w głowie, krew wąskim strumyczkiem wypływała z uszu.

- Nigdy tego nie zapomnę - mówi Janusz. - Zobaczyłem wtedy, jak na filmie, całe moje życie. Już po wszystkim, w szpitalu, pytam mamę, czy była taka sytuacja, kiedy byłem bardzo mały: wiozła mnie w wózku na spacer, obok szła siostra i podszedł sąsiad zapytać o światło. Mama mi mówi, że tak było, ale niemożliwe żebym pamiętał, bo wtedy dwóch lat nie miałem. Za dwa tygodnie miałem się żenić. Lekarze orzekli - 45 procent ciała poparzone. Myślałem, że mnie dziewczyna nie będzie chciała. Jak kukła byłem poowijany, nikt nie wiedział, co będzie pod tym bandażem. A ona przychodziła do szpitala, jakby nigdy nic.

Słuchali z żoną radia, przyszedł kolega. Zażartował, że dobrze im leci, bo udają chorych i nie muszą fedrować.
- A następnego dnia z rana umarł od wewnętrznych poparzeń - opowiada Bojarski. - To my z Bercikiem: który z nas następny?

Uwierzyć w swoje światło
Stary ceglany familok, pamiętający XIX stulecie - dom Andrzeja Witta. Był wśród 9 górników z kopalni Polska-Wirek w Rudzie Śląskiej. Na górze jeszcze nie wiedzieli, że czterech zginęło na miejscu, zaraz po tym tąpnięciu. 36-letni wtedy Witt 711 metrów pod ziemią podarł na kawałki płócienne włókna wentylatora. Nakrył nimi nieżyjących czterech kolegów. Temperatura piekła - trzydzieści stopni, po upływie doby już czuli niemiłosierny smród, którego Andrzej nigdy nie zapomni.

- Edka Pardułę bardzo poraniło, od dziesięciu lat ramię w ramię pracowałem z nim na ścianie - opowiada Witt. - Potem trzymałem go na rękach, a on krzyczał "mamo, boli!", miał wszystko zmiażdżone. Nic nie mogłem dla niego zrobić... Zostało trochę wody, była tylko dla niego.

Światło ani na chwilę nie gasło, patrzyli na zegarki - nie pomagało. Przez pierwsze dwa dni to nawet ze sobą nie rozmawiali, w milczeniu czekali na pomoc. - Trzeciego dnia zaczęliśmy mówić, co zrobimy jak ocalejemy - wspomina Andrzej. - Poprzysiągłem, że odmienię całkiem moje życie, Bożeny nie okłamię. Wcześniej zdarzało mi się, że ze szwagrem ostro zapiłem, teraz powiedziałem, że koniec. Poświęcę się rodzinie.
Potem usłyszał jakieś odgłosy, krzyczał do rury wentylacyjnej: "Chłopy, chodźcie, jesteśmy tutaj!". Piątego dnia coraz ciszej brzmią skargi Edka "mamo, boli"...
Świat na nowo
Zbyszek Nowak z Halemby nie wiedział, że siedzi już w norze ponad tysiąc metrów pod ziemią piątą dobę. Najpierw usłyszał dźwięki - w absolutnej ciszy stukot i chrobotanie łopatki. Serce waliło mu jak szalone.
- To jo! Górnik metaniorz! - krzyczałem jak wariat. - Po chwili zobaczyłem w szczelinie umazaną twarz pierwszego z pięciu ratowników. Zapamiętam to do końca życia. Ratownicy przeciskali się do mnie jak dżdżownice, łopatkami ryli wąski tunel w zwałowisku. Ryzykowali - w każdej chwili mógł nastąpić zawał.

Po kilku miesiącach wrócił do pracy, ale po ostatnim wypadku na Halembie jakoś nie potrafi zjechać na dół.
- Tego Bożego Narodzenia mogłem nie doczekać - mówi. Samochód, który miałem kupić, przestał się liczyć.
Od czasu wybuchu Nowak lubi sobie pofilozofować.
- Trzeba posiedzieć pod ziemią, żeby na nowo odkryć smak jabłka i wody - mówi. - Popatrzeć na drzewa, słońce, ptaki jak na cuda, na które dotychczas ja, syn górnika, nigdy nie patrzyłem. Wcześniej? Najważniejsze było napić się piwa i popatrzeć w telewizor.

Cieszyć się każdym dniem
Janusz Bojarski i Albert Kuberka już nigdy po zawale nie zjechali na dół.
- Niedawno pojechałem z córką na wycieczkę do Wieliczki, część programu to zjazd do kopalni soli - opowiada Albert. - Wsiadam do windy, jedzie powoli, nie szarpie jak ta górnicza. Wciskamy się w głąb ziemi, a mnie serce łomocze, w gardle uciska. Ludzie się cieszyli, a ja przymykałem oczy...

Bercikowi po wybuchu metanu ciekła z uszu krew. Teraz odpoczywa na rencie.

Janusz cierpi na anemię, chorobę poparzeniową układu oddechowego i zapalenie jelit. Nie nadaje się do pracy, żyje z groszowej renty. Kiedy na świat przychodziły kolejno jego dzieci - ma ich trójkę - ludzie pytali go: "A z czego ty się tak cieszysz, kiedy nie dasz rady na nie zapracować?". - Ale ja patrzyłem na moje zdrowe dzieci i nauczyłem się za każdy dzień Bogu dziękować - mówi Janusz.
Obaj górnicy mieszkają pod samą Halembą. Kiedy w kopalni był ostatni wybuch metanu, powróciły wspomnienia sprzed 14 lat. - To mógł być każdy z nas, ale my żyjemy - mówi Bercik.

Zamyśla się przez chwilę, mówi z przekonaniem: - Oni nawet nie poczuli, to był ułamek sekundy.

To wraca...
Andrzejowi Wittowi kolega Edek umarł na rękach. Była 10.00 w sobotę. O 15.00 nadeszli ratownicy. Jeszcze kilka lat po wypadku miał koszmary.
- Krzyczał nocami: "Chłopaki, szybciej, szybciej kopcie!" - wspomina żona Bożena. - A ja nie wiedziałam, jak mu pomóc. Do tego pił i płakał, że to niesprawiedliwe, bo Pan Bóg miał zabrać jego, a Edka zostawić. Padłam przed św. Barbarą i pytam: "Dlaczego jego oszczędziłaś, jak on żyć z tym ciężarem nie potrafi?". Ale potem się pozbierał.

Witt, kiedy gada z kolegami z dawnej pracy, to o wszystkim, tylko nie o wypadku.
- Wolimy o dzieciach pogadać - mówi. - Niedawno wnuk mi się urodził. Tylko o syna się martwię - chłopak aż się rwie na kopalnię. Ale ja go nie mogę wstrzymywać, bo na Śląsku chłop tylko na kopalni może zarobić.
Żona: - Już jest z nim dobrze, tylko ciemności się boi. Lampka przy łóżku pali się całą noc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska