Kukiz, Ślązak z Łosiowa

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
Paweł Kukiz
Paweł Kukiz
Nie śpiewam o Kaczyńskich, bo czekam na chwilę, aż będę mógł o nich pisać psalmy pochwalne - mówi w rozmowie z nto Paweł Kukiz.

- Pokolenie Hołdysa miało swoje radio Luksemburg i "Blue Suede Shoes" Presleya. A ty?
- Ja u Kaczkowskiego w radiu usłyszałem "Smoke on the Water" Deep Purple i mnie powaliło. Potem poznałem chłopaczka z Łambinowic, już nie pamiętam, jak się nazywał. Ale zapamiętałem, że miał długie włosy, niemieckie pochodzenie i ogromną kolekcję płyt - rodzina mu je z tych Niemiec zwoziła. Miałem wtedy 17 lat i doznałem olśnienia. Potem odkrywałem kolejne płyty: Black Sabbath, Led Zeppelin, Budgie. Była też taka zaczarowana pocztówka dźwiękowa. Pamiętam kolor - kawa z mlekiem. I tam był nagrany utwór "Makumba". Strasznie wieśniacki numer, ale z ostrą gitarą i to mnie brało. Ten etap trwał do połowy lat 80., a potem odkryłem punk'a.

- Wtedy już grałeś?
- Zawsze grałem. Chodziłem do szkoły muzycznej, matka śpiewała w operetce warszawskiej. Muzyka była cały czas, choć ojciec niewiele słyszy, a ja ledwo czytam nuty. Pierwsze próby robiliśmy w liceum w Niemodlinie. Ja na początku myślałem, że będę grał, a nie śpiewał. Idolem był John Lord, klawiszowiec Deep Purple. Pierwszy ważny koncert był bodaj w 1981 roku w Jarocinie.

- Jak wtedy odbierałeś to miejsce?
- Jak uświęcone. Święta ziemia, na której spotykali się ludzie podobnie myślący i wyglądający. Nie było istotne, czy ktoś jest punkiem czy hippisem. Ważne, że nie byliśmy ZSMP-owcami. Nie godziliśmy się na szarzyznę, to nas łączyło.

- A polityka?
- Mieliśmy świadomość, że jesteśmy w kontrrewolucji. Bardziej przeciw, a nie za czymś.

- Władza tak naprawdę was kontrolowała, a Jarocin był wentylem bezpieczeństwa.
- Tak, dziś, kiedy mam 44 lata, widzę, że to był majstersztyk komunistów. Każdy z nas, młodych chłopaków, był przekonany, że bierze udział w czymś anty. Nie mieliśmy zielonego pojęcia, że państwo ma nad tym pełną kontrolę. Dopiero dziś się dowiaduję, że tamten czy inny chłopak współpracował z SB.

- Chłopak z tłumu fanów?
- To by jeszcze było pół biedy. Mówię o muzykach, o kolegach z zespołów tzw. alternatywnych. Dziś już wiem, że niektórzy z nich poszli na współpracę z SB. Po ponad 20 latach dowiaduję się, kto był wtedy agentem.

- Rusza cię to?
- Niespecjalne. Nikt z nich nie zrobił mi krzywdy i wątpię, żeby którykolwiek miał znaczący udział w utrzymaniu komuny w Polsce.

- Jak SB mieszała w środowisku? Próbowała was werbować, szantażować, rozbijać zespoły?
- Nigdy mnie to nie dotknęło. A tak poza tym, cóż takiego oni mogliby groźnego usłyszeć? Że Kukiz powiedział: Jaruzelski - pachołek moskiewski? Byliśmy dzieciakami po 17-20 lat. Jakim mogliśmy być zagrożeniem dla systemu? Razi mnie to panoszące się dziś kombatanctwo. Owszem, w stanie wojennym były ofiary, ale to jednak nie było powstanie warszawskie. A jak oglądam ostatnio telewizję, to takie mam wrażenie. Wrocławski koncert "ku czci 13 grudnia" był tak nadęty, że zapytałem reżysera, czy na pewno robi imprezę związaną ze "stanem" Jaruzela, czy może bardziej z Hiroszimą i Nagasaki.

- Jarocin, pole namiotowe i dziewczyny stojące przed namiotami z karteczkami: "Oddam cnotę za beterię R-20". Pamiętasz to?
- Nie miałem walkmana, mnie to nie dotyczyło (śmiech).

- Pamięć cię zawodzi. Wtedy jeszcze nie było walkmanów tylko stare grundigi, które trzymało się na wyciągniętej ręce i nagrywało Dezertera, Moskwę, czy Kukiza. Nie grali was w radiu, ale i tak byliście dla tych dziewczyn półbogami.
- Nigdy tak się nie czułem i nie jest to kokieteria. Jeśli już, to raczej czuliśmy wspólnotę z tym tłumem. Nie było takiego podziału gwiazda - widownia. Tym bardziej, że na pierwszych "Jarocinach" kompletnie nie było kasy za granie. Spaliśmy w namiotach - z gitarami i całym majdanem w środku. Takie były początki. W kolejnych latach awansowaliśmy do szkoły podstawowej. Kilkudziesięciu muzyków leżało pokotem w klasach - na materacach. Dopiero jak grałem w Aya RL i nagrałem profesjonalną płytę, to trafiłem do hotelu "Jarota". To już była wyższa półka.

- Środowisko było wtedy razem?
- Nie, był podział na kapele z Warszawy i resztę Polski. Ci ze stolicy zadzierali głowy, przyjeżdżali ze "swoimi" dziennikarzami. Uważali się za bardziej oczytanych, elokwentnych, choć nie mieli pojęcia, co się dzieje w Polsce, poza stolicą. To dotyczyło np. Kazika. My trzymaliśmy z chłopakami z prowincji - z Proletaryatem, Fortem BS, T. Love, Variette.

- Cenzura cię przeczołgała?
- Tu też bym uciekł od kombatanctwa, bo czasami bywało po prostu śmiesznie. Kiedyś, podczas próby w Jarocińskim Ośrodku Kultury, znalazłem książeczkę z lat 50.: "Idzie wojsko i śpiewa - piosenki dla dziecięcych zespołów artystycznych". "Jezioro" brzdąkał jakiś punkowy motyw, a ja czytam i myślę, że to są superteksty do naszej muzyki. Zrobiliśmy trzy piosenki, m.in. o dobrym milicjancie. Nie zgłosiłem tego do cenzury, bo studiowałem już wtedy prawo i wiedziałem, że wszystko, co zostało wydane po 1945 roku w oficjalnym obiegu nie musi być powtórnie cenzurowane. Straszna afera się z tego zrobiła, były przesłuchania. Ubekowi, który ze mną rozmawiał, tłumaczyłem, że jestem komunistą i że uważam, że - cytuję z pamięci: "współczesne teksty śpiewane przez młodzież są wodą na młyn wrogich nam kół i sprzeczne z zasadniczą linią polityki kulturalnej naszego państwa". On się ze mnie śmiał, bo generalnie miał to całe przesłuchanie gdzieś. Rozmawiał ze mną, bo mu kazali. Taka to była wtedy Hiroszima.

- Do pokoi hotelowych twoich idoli z Deep Purple czy Led Zeppelin obsługa prowadziła wózki z panienkami do wyboru...
- ... możesz nie kończyć pytania. Ja moją żonę Małgosię poznałem, kiedy miałem 18 lat. Tak, że nawet gdybym ja miał cały pociąg takich panienek, to i tak ci nic nie powiem. Ale poważnie: w moim bliskim środowisku nie było nic ponad to, co przeżywa w pewnym wieku każdy normalny chłopak w Polsce.

- Ale niektórzy twoi koledzy z tamtego okresu przeholowali...
- ... i już nie żyją. "Sydney", "System", albo "Skandal" z Dezertera. Szkoda ich, bo to były fajne chłopaki. Miałem przygody, ale gdyby wciągnęło mnie wtedy coś twardego, to byśmy w tej chwili nie rozmawiali.

- Przypuszczałbyś w czasach jarocińskich, że będziesz się kumplował z Marylą Rodowicz?
- Wiesz, wtedy ona, Sipińska, Połomski i cała reszta oficjalnych peerelowskich śpiewaków to byli nasi śmiertelni wrogowie. Forma archaiczna, teksty o niczym - tak na nich patrzyliśmy. Pewnie podobnie patrzą dziś na mnie dzieciaki wychowane na hip-hopie. W tej chwili z panią Rodowicz żyję w świetnej komitywie. Panią Sipińską spotkałem w sztabie wyborczym Donalda Tuska...

- Padła komuna, a ty pojechałeś na roboty do Niemiec.
- Musiałem zapracować na rodzinę, na dom. Z grania nic nie odłożyłem, bo nie było z czego. Za płytę z Ayą RL kupiłem ruską pralkę "Wiatkę" i półkę. Wtedy muzykom nie płacili według ilości sprzedanych płyt, tylko wedle czasu nagrania. Przeprowadzono weryfikację, dzieląc nas na kategorie, bodaj od A w dół alfabetu i według tego wyznaczono stawki. Nie pamiętam, jaką mi przydzielili, ale godnie żyć się z tego nie dało. Dochodziło do takich absurdów, że znany w całej Polsce muzyk dostawał za koncert dla 10 tysięcy ludzi mniej niż kotletowy grajek z night clubu. Nam ledwie starczało na dojazdy na koncerty. Dlatego jak tylko pojawiła się możliwość, to uciekłem do Niemiec. Tak samo, jak dziś wielu kolegów z Łosiowa ucieka do Anglii czy Irlandii.

- Co tam robiłeś?
- Wszystko. Pierwsza praca była u bauera w Bawarii, świetnego człowieka. Wyrzucałem gnój, wypuszczałem byki na łąkę, nosiłem drewno. To był bardzo porządny człowiek, sam tak ostro zaiwaniał, że chodził spać po pierwszej w nocy, a wstawał o piątej. Potem pracowałem na wysokościach, robiliśmy konstrukcje stalowe. I znów miałem szczęście do pracodawcy. Może też stąd się bierze moje przyjazne nastawienie do Niemców. Miałem ogromne szczęście poznać samych porządnych, a nie z jakiegoś Powiernictwa Pruskiego.

- Ale w końcu powiedziałeś sobie stop z tymi saksami.
- To Małgosia powiedziała. Ja myślałem, że już tam będę pracował na stałe, a na weekendy dojeżdżał do domu. Jak dziesiątki znajomych Ślązaków. Mogłem wreszcie wyremontować mieszkanie, miałem jakąś perspektywę. Ale żona mi powiedziała: jak rzucisz muzykę, to nie będziesz szczęśliwy. A jak nie będziesz szczęśliwy, to nasze małżeństwo szlag trafi. No i za kolejne zarobione w Niemczech pieniądze kupiłem nowe instrumenty i nagraliśmy z Piersiami "ZChN się zbliża". Dobry Bóg nad nami czuwał. Wtedy sypnęły się pierwsze prawdziwe pieniądze z grania w Polsce.

- Za tę obrazoburczą piosenkę, historię pijanego księdza śpiewaną na melodię pieśni kościelnej, strasznie oberwałeś.
- Nigdy nie żałowałem, że to nagrałem. To była prowokacja, manifest przeciwko takiemu opasłemu proboszczowi, który nie rozumie, że ma służyć ludziom. Skrytykowałem postawę części polskiego kleru. Ale też polityków, którzy taktują Boga jak chorągiewkę, którą sobie można wymachiwać. Jestem wierzący, mam wielu przyjaciół księży. Choćby Romka Dyjura, który do niedawna robił świetną robotę w Radiu Plus. Zygmunta Lubienickiego - kolejną wspaniałą postać. Ksiądz Andrzej z Łosiowa też jest mi bliski. Mam czasem wrażenie, że księża katoliccy, których najbardziej cenię, mają wiele cech protestanckich. A już na pewno więcej wzięli z Tischnera niż Rydzyka.

- Kiedy rozmawiamy, po domu krzątają się cztery twoje dziewczyny. Lubisz tu przesiadywać?
- Czy lubię? Po to ten dom budowałem. Dom, rodzina jest dla mnie czymś absolutnie pierwszym i podstawowym. To motor napędowy. Z jednej strony daje siły i fantazję, by być twórczym, a z drugiej sprowadza na ziemię - żeby za bardzo nie odlecieć.

- Dzięki twoim kobietom, z wariata stałeś się nieco mniejszym wariatem?
- Nie rozumiem pytania! Miałem swoje jazdy, jak każdy nadwrażliwiec, ale nie mogłem być strasznym wariatem, skoro ta rodzina trwa już 16 lat i cały czas jest OK.

- Mówią, że masz świętą żonę.
- Gdyby była święta, to bym się z nią nie ożenił. Nie chcę świętej żony. Mam po prostu najwspanialszą na świecie kobietę.

- To nie jest normalne w twoim środowisku. Borysewicz ma żonę w wieku swojej córki.
- Chyba wnuczki (śmiech).

- Tobie się to inaczej ułożyło.
- Bo ja inaczej podchodzę do muzyki. Dla mnie to nie jest gwiazdorstwo, tylko rzemiosło połączone z pasją publicystyczną. Kreuję opinię, zabieram głos w sprawie i to mnie kręci, a nie piszczące fanki. Cholera, nie śmiej się, ale to jest taka troszeczkę misja. Robimy to, czego nie robią politycy. Paradoks polega na tym, że politycy zaczynają się zamieniać w rockmanów. Popatrz na TVN 24. To jest jak Big Brother. Oni na okrągło konferencje, a potem się oglądają nawzajem. Politycy zamienili się w szołmenów, a głosami sumienia muszą by dziennikarze i muzycy.

- Córy mówią do ciebie tato czy Paweł?
- Tato! Nie wyobrażam sobie inaczej. Julka słucha Sex Pistols i punkowych kapel, ale ubiera się schludnie. Pola - hip-hopu, ale to jej pewnie przejdzie. A Hanka wszystkiego po trochu.

- Miałeś takie momenty w życiu, które ci to życie przewartościowały?
- Wiele. Przede wszystkim ciężka choroba najmłodszej córki. Ale nie potrafię o tym jeszcze mówić. Na pewno bardziej dociera teraz do mnie, jak wielu ludzi czeka na pomoc i staram się coś dobrego robić. Myślę: jak dobry Bóg sprawił, że mogę dobrze żyć z tego, co kocham robić, to trzeba się dzielić.

- Nie pociągał cię nigdy chrześcijański rock? Nie chciałeś pójść taką drogą jak "Litza" z Acid Drinkers, który założył Arkę Noego?
- Nagrałem jedną piosenkę, która jest dedykowana Stwórcy. Taką miałem potrzebę. A od nawracania są księża.

- Czyli nie zobaczymy girlsbandu "Kukiz Sisters"?
- Nieeee (śmiech).

- Dlaczego nie nagrasz z Piersiami płyty o Kaczyńskich?
- Bo wciąż czekam na chwilę, kiedy będę mógł o nich pisać psalmy pochwalne - takie jak kiedyś, w XX-leciu międzywojennym pisano Piłsudskiemu. Ale dziś zamiast o stosunkach polsko-rosyjskich debatujemy w mojej ojczyźnie o stosunkach czołowego działacza "Samoobrony" z panią o wątpliwej moralności. Na dodatek w tym porno-sosie pojawia się temat intronizacji Chrystusa na króla Polski. Nie tak wyobrażałem sobie IV RP. Ale, mimo wszystko, cały czas mam nadzieję, że może coś dobrego z tego wyjdzie. Nie po to nagrywałem "Wirus SLD"...

-... z tekstem: jak ja was k... nienawidzę, jak ja się za was k... wstydzę...
-... żeby się teraz odbijać od drugiej ściany i atakować w podobny sposób PiS. Ja ciągle wierzę, że zwycięży rozsądek, dobro powszechne. Może jeszcze nie teraz, ale za jakiś czas, kiedy naród dojrzeje do tego, by nie głosować np. na mulatów solarnianych, podających się za obrońców ludu. My dopiero uczymy się demokracji. Potrzebny jest czas. Potrzebne jednomandatowe okręgi wyborcze, czyli system taki, gdzie głosujesz na człowieka, a nie na listę partyjną z nieznanymi nazwiskami. A przede wszystkim potrzebna jest zgoda na prawicy, bo inaczej, ze szkodą dla Polski, będziemy mieli powtórkę z AWS. Potrzeba nam władzy otwartej na ludzi, nie "kolesiowskiej", jak za Kwaśniewskiego. To, co teraz obserwuję, przypomina mi mentalnie lata Gomułki. Władza ponad narodem, naród zobowiązany kochać władzę. Kto nie jest z nami, jest przeciw nam. Straszna bufonada i zero szacunku dla tych, co nie partyjni towarzysze.

- Nie jesteś ty aby łże-elitą?
- Była świetna okazja, żeby Kaczyński poznał tę łże-elitę. Gramy niedawno we Wrocławiu koncert z okazji 25-lecia stanu wojennego. Są znani artyści. Jest Olbrychski, Peszek, Opania. Siedzimy w garderobie i rozmawiamy. Ktoś zażartował: panowie, bierzemy udział w reżimowej imprezie. Fakt, nikt nas nie uprzedził, że będzie prezydent Kaczyński. A on przyjechał, powiedział ze sceny ledwie kilka zdań, przy czym każde zaczynało się od "ja". Ja zrobiłem to, ja zrobiłem tamto... O sobie powiedział więcej niż o "Solidarności". I po krótkim przemówieniu szybko odjechał.

- Może miał tzw. ważne obowiązki.
- Może. Ale prezydent Wrocławia, kiedy przemawiał, zwracał się do pustej loży: panie prezydencie. Może trzeba było przynajmniej, tak jak w Korei Północnej, dać na fotel ukwiecony portret Kaczyńskiego. Gdyby prezydent wpadł do garderoby uścisnąć nam dłonie, mógłby mieć za sobą 30 artystów - medialnych i opiniotwórczych. A on wszystkich po prostu olał. Ta prawica zraża do siebie nawet takich zatwardziałych prawicowców jak ja. A Olejniczak czai się za rogiem.

- Kaczyńscy się nie przejmą tym, co mówisz, bo jesteś kojarzony z Platformą.
- Mój związek z Platformą to kontynuacja starych czasów, kiedy byłem we wrocławskim NZS-ie. Tam m.in. poznałem Grzegorza Schetynę, dziś sekretarza generalnego Platformy. Tak, daję swoją twarz do przeróżnych działań Platformy, w tym do kampanii warszawskiej Hanny Gronkiewicz-Waltz. Robię to za friko, ale powiem szczerze, że też już mam dosyć.

- Bo?
- Bo np. siedzę z żoną w domu, oglądamy samorządowy wieczór wyborczy. Podają, że "HGW" wygrywa. To ja, hurra! Oglądamy tę HGW, a ona dziękuje Markowi Borowskiemu. To jeszcze przełknąłem, ale ona zaczyna dziękować Aleksandrowi Kwaśniewskiemu... Żenada.... Napisałem kilka esemesów kolegom z Platformy, co o tym myślę. I zaczynam być bliski Rokity...

- Myślałeś kiedyś o wejściu w politykę?
- Ja cały czas uprawiam politykę. Tego, co robię, nie można traktować wyłącznie w kategoriach muzycznych. Czuję się niezależnym publicystą. Robię dokładnie to co ty, tylko w innej formie. A gdybym już kiedyś miał podjąć jakieś działania czysto polityczne, to wolałbym być dobrym sołtysem niż posłem, którego naczelną ideą jest ogłaszanie Jezusa królem Polski. W Polsce za dużo się mówi o patriotyzmie, a za mało go uprawia.

- Dlaczego Łosiów, a nie Warszawa?
- Po pierwsze - tu się ożeniłem. Lubię tę wieś, mam tu wielu przyjaciół. Opolszczyznę kocham, bo to jest wspaniały region. Nigdy nie był do końca niemiecki ani polski. Tu zawsze żyli Ślązacy, którzy są wspaniałą mieszanką cech tych obu nacji. Widzę po moich kumplach Ślązakach, że oni mają w sobie porządek po Niemcach, ale już fantazję po Polakach. Kiedy czytam o przedwojennej autonomii Śląska, to coraz częściej myślę, że to nie byłoby głupie rozwiązanie. Bylibyśmy politycznie nieco dalej od kilku oszołomów.

- Wydajesz mi się bardziej śląski od wielu znajomych Ślązaków...
- Bo sam czuję się Ślązakiem. Wiesz, to jest chyba związane z moim wielkim zakorzenieniem się tutaj. Mam świadomość, że ojciec pochodzi z Kresów i że to jest całe jego życie. Ale ja mam tamte korzenie już odcięte. Tutaj się urodziłem.

- Czy twój tata też czuje się Ślązakiem?
- Absolutnie nie. To jest inne pokolenie, on ma ciągle w sobie żywy obraz Kresów, zbyt dużo pamięta, żeby się przestawić. Nawet ma do mnie pretensje, że się za mało angażuję emocjonalnie w Kresy. Tymczasem ja się po prostu pogodziłem z przesunięciem granic i uważam, że trzeba myśleć do przodu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska