Tam tylko euro jest piękne

fot. Sławomir Mielnik
Rzadki luksus, czyli rodzina Świerców w komplecie w domu w Węgrach. Na zdjęciu od lewej: syn Józef, babcia Jadwiga, mama Gabriela, syn Piotr, córka Teresa i ojciec Andrzej.
Rzadki luksus, czyli rodzina Świerców w komplecie w domu w Węgrach. Na zdjęciu od lewej: syn Józef, babcia Jadwiga, mama Gabriela, syn Piotr, córka Teresa i ojciec Andrzej. fot. Sławomir Mielnik
Ludzie wyjeżdżają z Opolszczyzny z powodu pieniędzy. Większe zarobki znaczą przecież lepsze życie tutaj, w Polsce. Tyle że czasem nie ma do czego wracać.

Rodzina Świerców ze wsi Węgry w gminie Turawa: babcia, mama i tata oraz czwórka dzieci. Jeszcze trzy lata temu mama, Gabrysia, pracowała w służbie zdrowia. 500 zł na rękę, z czego 200 zł szło na dojazdy do Opola. Zwolniła się. Tata, Andrzej, od 10 lat pracuje na trzy zmiany w Cementowni "Odra". Na życie starczało, ale na jakiekolwiek inwestycje domowe już nie. Jeden kredyt, drugi kredyt, pętla kredytowa - co robić? Niezbędny stał się zastrzyk finansowy, a nawet kilka zastrzyków. To dlatego mama zaczęła jeździć do pracy za granicę.

- Pierwszy raz w maju zeszłego roku - opowiada pani Gabrysia. - Trafiłam jako opiekunka do starszych państwa - Niemców. To wspaniali ludzie, ale ja nie znałam języka, a miałam zostać z nimi ciurkiem przez dwa i pół miesiąca. Spłakałam się zaraz na początku. Jak było później? Jak tam w ogóle jest? Powiem krótko: do dupy. Mnie tam się tylko euro podobają, nic więcej.
Najgorsza jest tęsknota - tak duża, że nie da się jej opisać. Poczucie, że jest się obcym człowiekiem w obcym mieście. Rodzinie przez telefon nie ma co o tym gadać. Nic to nie da. Trzeba wrócić, żeby przestać tęsknić i tyle.
Dlaczego na zarobek jeździ mama, a nie tata?
- Jestem domatorem - przyznaje pan Andrzej. - Bardzo źle bym się czuł tak daleko. Żona i tak to lepiej znosi.

- To była nasza wspólna decyzja - zaznacza pani Gabriela. - W naszym domu wszystkie decyzje są tak podejmowane. Nawet z dziećmi o tym rozmawialiśmy.
Dzieci to: Janek - 19 lat, już zaczął pracować, Tereska - 17, Piotrek - 16 i najmłodszy Józek - lat 15.
- To głupi wiek - martwi się mama, ale ufa, że pod jej nieobecność tata sobie radzi. Ma rację. Państwo Świercowie z Węgrów są przykładem pozytywnym - życie zmusiło ich do czasowej rozłąki, ale rodzina trzyma się razem.
Czego najbardziej brakuje, kiedy mama jest 1200 km od domu?
- Po prostu mamy! - odpowiadają chórem dzieci.

Kłótnie mimo tęsknoty
Bardzo niepokojące są wyniki badań nad wypływem emigracji na opolskie rodziny. Przeprowadził je i opublikował prof. Krystian Wojaczek, wykładowca, specjalista nauk o rodzinie na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. Książkę zatytułował "Więzi małżeńskie w sytuacji rozłąki z przyczyn ekonomicznych". Wypunktował w niej najważniejsze zagrożenia.

- Dziwna sprawa - relacjonuje profesor Wojaczek - ale ludzie pytani, czy koszty rozłąki rekompensuje im podniesienie statusu materialnego, odpowiadali, że nie. Z drugiej strony twierdzili, że rozłąka wzmacnia ich więzi małżeńskie. To jest pewna niekonsekwencja.
Emigracja zarobkowa potęguje częstotliwość występowania takich uczuć jak: osamotnienie (o ogromnej sile), tęsknota (dotyczy osoby, która wyjechała, ale też tej, która została w kraju) i brak poczucia bezpieczeństwa. Paradoks polega na tym, że mimo tęsknoty i mimo niewielu okazji do konfliktów małżonkowie zaczynają się kłócić. Rozłąka powoduje kłopoty z rozpoznaniem uczuć i potrzeb tego drugiego. Zaburza misterny proces komunikacji niewerbalnej, łącznie ze współżyciem seksualnym, którego na emigracji przecież także brakuje.

- Jak nie są razem - tęsknią, jak się wreszcie połączą, bywa, że po trzech, czterech dniach mają już siebie dosyć. Przestają umieć być ze sobą. Pojawiają się konflikty nawarstwione, złożone, przewlekłe, w rozwiązywaniu których potrzebna by była pomoc specjalisty psychologa - twierdzi prof. Wojaczek.

Trudności z rozmawianiem
Dokładnie tak było w rodzinie Pawła. Na niemieckich budowach przepracował w sumie 6 lat. Zjeżdżał do Opola na jeden weekend w miesiącu - oczywiście z pieniędzmi i prezentami. Dzieci i żona ciągle od niego czegoś chciały. Było głośno, absorbująco. Paweł w hotelu pracowniczym odwykł od takiego gwaru. Kłótnie coraz częściej, o wszystko i o nic. Kiedy wspólnie z żoną postanowili coś z tym zrobić, znów się połączyć, zrezygnować z dobrej, niemieckiej wypłaty, wcale nie zrobiło się lepiej.
- Przeszkadzaliśmy sobie nawzajem - opowiada Paweł. - Nie potrafiliśmy już ze sobą rozmawiać. W końcu się rozwiedliśmy.

Zdzisław Markiewicz, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Opolu, a przed laty pracownik Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej, przypomina wyniki badań z 2002 roku, czyli jeszcze sprzed wstąpienia Polski do Unii Europejskiej i sprzed wielkiej fali emigracji.
- Już wtedy zaczęły powstawać quasi-niepełne rodziny - twierdzi Markiewicz. - I już wtedy ilość rozwodów wzrosła z 25 do 32 procent. Oznacza to, że rozstaje się aż 320 na tysiąc małżeństw. To bardzo dużo.
Profesor Wojaczek nie mówi kategorycznie o kryzysie rodziny. Jest jednak pewien, że w sytuacji rozłąki rodzina zawsze jest zagrożona.

Spuszczeni z łańcucha
- Do pracy na Zachodzie jeżdżą Polacy ze wszystkich stron kraju - mówi Garbiela Świerc. - Każdy inaczej tę emigrację odbiera. Wielu tęskni, ale też wielu mawia "Tysiąc kilometrów i jesteś wolny". Wcale nie żartują. Obrączki ściągają jeszcze na granicy i to nie tylko mężczyźni. Kobiety - często młode, ale też takie, co mają w Polsce mężów i dzieci. Ludzie zachowują się tam czasem jak psy spuszczone z łańcucha.

Opolanie jeżdżą do pracy za granicą od wielu lat. Do niedawna rozwodów w śląskich rodzinach było niewiele - zauważali to socjologowie.
- Może i nie było - mówi Andrzej Świerc - ale jak wyglądało pożycie w tych rodzinach, wiedzą tylko cztery ściany. Różnica jest tylko taka, że dziś wszystko jest bardziej jawne.
- Kobiety pozostające w domach są przez swoich mężów niedoceniane - zauważa profesor Wojaczek. - W ich oczach przecież nic nie robią, nie pracują.
To mężowie są myśliwymi, którzy wyruszyli na polowanie. Kobiety próbują się dowartościować na różne sposoby. Przestały być Penelopami. Od kilku lat słomiane wdowy wychodzą z domów na zabawy.

- Takie sytuacje mogą sprawić, że rodzi się uczucie wobec spotkanej na zabawie osoby - mówi profesor. - Dzieje się tak wówczas, kiedy człowiek jest już zmęczony tęsknotą i poczuciem osamotnienia. Psychika ma ograniczoną zdolność funkcjonowania na tak wysokich emocjach.
Pomoc rodzinom
Ilu nas wyjeżdża? Szacunki mówią o liczbie od 500 tys. do 2 milionów Polaków. Kilka dni temu minister pracy Anna Kalata ogłosiła, że 800 tysięcy. Jeden z internautów komentujących jej wypowiedź powołał się na źródła zagraniczne mówiące o 4 milionach. "Biedna pani minister" - tak skwitował jej niedoinformowanie.

Demografowie też mają kłopot z liczbami od czasu wejścia Polski do Unii i otwarcia granic. Dr hab. Romuald Jończy, specjalista od migracji na Uniwersytecie Opolskim, optuje za 2 milionami. Z samej Opolszczyzny wyjechało za pracą od 60 do 100 tys. ludzi. Z badań prof. Wojaczka wynika, że 80 proc. z nich to mężczyźni, kobiety są w mniejszości.

- Są jednak takie miejscowości, np. pod Raciborzem, skąd do Holandii wyjeżdża sporo matek - zauważa ks. Jerzy Dzierżanowski, duszpasterz rodzin katolickich.
- Matki wyjeżdżają na krótko, na miesiąc lub dwa - twierdzi Jolanta Kozubska, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Chrząstowicach. - Raczej nie ma u nas sytuacji, kiedy za zarobkiem emigruje obydwoje rodziców i dzieci zostają u dziadków lub dalszej rodziny.

Tak samo mówią pracownice innych ośrodków - w Izbicku, Turawie, w Walcach. Takie rodziny z reguły nie są ich podopiecznymi - nie pobierają zasiłków, bo mają za duże dochody.
- Pomoc społeczna nie powinna się ograniczać do wypłaty pieniędzy - twierdzi Wacław Mitoraj, psycholog z opolskiego Towarzystwa Pomocy Rodzinie.
Pomocy powinno się udzielić także tym, którzy sobie nie radzą emocjonalnie w sytuacji rozłąki, lub tym, u których konflikty doprowadzają do patologii albo nawet do tragedii. Problem w tym, żeby rodziny z pomocy zechciały skorzystać. Kilka lat temu w opolskim Ośrodku Interwencji Kryzysowej powstał punkt pomocy psychologicznej dla osób osamotnionych na skutek emigracji. Punkt został zamknięty. Okazało się, że nie ma potrzebujących.

Alkohol i agresja
Tydzień temu do szpitala trafiła 1,5-roczna Nikola. Została bardzo ciężko pobita przez swojego wujka. Mama dziewczynki zostawiła ją u siostry i szwagra przed wyjazdem do Irlandii.
- Matka nie mogła nie wiedzieć, że w tamtym domu dzieje się źle - mówią pracownice pomocy społecznej.
Zdzisław Markiewicz z opolskiego MOPR pamięta dziewczynkę zostawioną pod opieką babci. Czy mama przed wyjazdem nie wiedziała, jak bardzo babcia jest chora? Nie mogła nie wiedzieć. Starsza pani nie radziła sobie sama ze sobą, a co dopiero z wnuczką. Dziewczynka trafiła do pogotowia opiekuńczego, a potem do domu dziecka.

W pogotowiu była też 15-letnia Ania spod Opola, która po wyjeździe mamy zaczęła uciekać z domu, związała się z ludźmi z półświatka, nie słuchała ojca. Z kolei Przemek nie radził sobie w szkole, groził mu ośrodek wychowawczy. Z niektórych zdjęć rodzinnych powycinał twarz mamy.
- Ojcom, którzy zostają w domu, zagraża alkoholizm - mówią pracownicy socjalni. - Matkom coraz częściej też, bo trudno sobie poradzić z samotnością. A tam, gdzie jest alkohol, łatwiej o agresję, przemoc i inne patologie.
Niech wrócą

Rodzina G. mieszka w Opolu. Od trzech lat jest niepełna - emigrowały dzieci, dwie córki.
- Zostaliśmy sami - wzdycha pani Mariola. - Dom pusty jak nigdy i ten ciągły niepokój, jak one sobie radzą w tej Anglii, czy są bezpieczne i... czy wrócą do nas kiedyś na stałe.
W rodzinie G. życie dziewczyn w Wielkiej Brytanii stało się głównym tematem rozmów. Taka wspólna tęsknota może małżonków dzielić, ale może też łączyć. W tym przypadku połączyła.

W domu państwa Świerców część troski, a więc i obowiązków, przejęła babcia, pani Jadwiga. To ona czwórce wnuków i swojemu synowi przygotowuje śniadanie (trzeba skroić cały bochenek chleba), a potem zabiera się za obiad. Dzieci twierdzą, że i babcia, i mama gotują równie smakowite rolady z kluskami i modrą kapustą.
Co by rodzice powiedzieli, gdyby dzieci chciały wyjechać?
- Mówi się, że żadna praca nie hańbi - odpowiada Andrzej Świerc. - A ja myślę, że hańbi taka, w której niegodnie płacą. Tam twoja ojczyzna, gdzie ci jest dobrze. Ludzie nigdzie by nie jeździli, gdyby mieli dobrze tutaj.
- Poza tym dzieci będą wracać - uśmiecha się pani Gabriela. - Choćby na święta. Do domu, do mamy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska