Paweł nie ma dokąd pójść

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
- Złości do nich nie mam. Szkoda tylko, że ciocia ani razu nie odwiedziła mnie w szpitalu - żali się Paweł.
- Złości do nich nie mam. Szkoda tylko, że ciocia ani razu nie odwiedziła mnie w szpitalu - żali się Paweł.
Paweł Piskoń jest po operacji. Potrzebuje opieki, ale mógłby już opuścić brzeski szpital. Tyle że rodzina nie chce go przyjąć.

Opinia

Opinia

Andrzej Trzepizur, ordynator chirurgii w Brzeskim Centrum Medycznym:

- Nie spotkałem się jeszcze z taką sytuacją. Czasem pacjenci rzeczywiście są w beznadziejnym stanie. Wtedy załatwiamy im miejsce w zakładzie opiekuńczo-leczniczym albo w hospicjum, czasem pozostawiamy ich w szpitalu i tu kończą żywot. Ale ten pacjent jest w doskonałej formie i powinien trafić do domu. Potem kontynuować leczenie specjalistyczne. Jestem pewien, że zostanie do niego zakwalifikowany, ale nie powinien na to czekać w hospicjum. To jest miejsce dla umierających. Jak on tam znajdzie siły do walki z chorobą? Nigdy nie wypisałem pacjenta, nie mając pewności, że będzie miał opiekę, dlatego wszędzie szukam dla niego pomocy.

Spokojna, łagodna twarz, cichy głos. Paweł Piskoń przypomina raczej młodego chłopaka tuż po szkole, a nie 36-latka po ciężkich przeżyciach. W piątek miał wyjść z brzeskiego szpitala, gdzie przeszedł operację. Ale nie wyszedł, bo nie ma dokąd wracać. Ciotka, u której spędził ostatnie osiem lat, powiedziała jasno: Do domu cię nie wezmę.
- A dokładnie do kotłowni, gdzie miał swoje łóżko - przypomina sąsiadka Piskonia. - Jeszcze teraz z trudem o tym mówię. Jak usłyszałam, że go nie chcą zabrać ze szpitala, przeżyłam szok.

Paweł jest przygnębiony. To nie pierwszy cios w jego życiu. - Matka urodziła mnie, gdy nie miała jeszcze skończonych 17 lat. Dlatego oddała mnie do domu dziecka. Potem trafiłem do rodziny zastępczej, jednak kiedy wyszedłem z wojska, dali mi do zrozumienia, że już powinienem odejść - opowiada.
Odnalazł matkę, ale w malutkim wiejskim mieszkaniu z kilkorgiem młodszego rodzeństwa nie było dla niego miejsca. Kolejny rok był bezdomny. Spał w stertach słomy, chodził po gospodarzach i czasem za pracę dostał u nich legowisko pod dachem. W końcu zlitowała się nad nim ciotka.
- Byłem takim przynieś, wynieś, pozamiataj - przyznaje Paweł.
- Po prostu zrobili z niego parobka - mówią sąsiedzi z ulicy Warszawskiej w Grodkowie. - Tutaj nikt złego słowa na niego nie powie, bo był bardzo uczynny i potrafił zapracować na dobre słowo.
3 lipca trafił do szpitala w Brzegu. Konieczna była operacja, ale lekarze nie mieli wątpliwości, że na tym się nie skończy. - Teraz przez pół roku mam brać chemię, a że nie mam gdzie mieszkać, to hospicjum jest chyba jedynym wyjściem - mówi z rezygnacją Piskoń. I broni rodzinę: - Złości do nich nie mam, szkoda tylko, że ciocia ani razu mnie tu nie odwiedziła. A do domu przyjąć mnie nie mogą, bo ciotka z wujkiem mają tylko dwa pokoje.
- Jest ciężko chory i nie miałby kto koło niego chodzić - tłumaczy kuzynka Pawła. - Próbowałam mu pomagać jak mogłam, chodziłam do opieki, przyjeżdżałam do szpitala, ale już dłużej nie mam siły. Ja mieszkam u męża i nie mogę go przyjąć do siebie. Tak samo siostra.
- Ale w końcu posprzątali w tej kotłowni i mieli go wziąć tam z powrotem - przypomina sąsiadka, która odwiedza Piskonia w szpitalu i razem z lekarzami próbuje mu pomóc. - Nawet pytałam, czy mają go czym przewieźć z Brzegu do Grodkowa. W ostatniej chwili rozmyślili się. Ale jego ciotka od początku mówiła, że chorego nie weźmie.

- Mama nie chce o tym rozmawiać, bo i tak dużo nerwów ją to kosztuje - mówi kuzynka. - Przecież on nie może teraz mieszkać w kotłowni, razem z drewnem, węglem, koło pieca. Trzeba mu zmieniać opatrunki, chodzić koło niego, amama też jest chora. Nie mogłaby się nim tak zajmować. Dlatego wszyscy w rodzinie uznaliśmy, że w hospicjum byłoby mu najlepiej.

Paweł już się prawie z tym pogodził. Ostatnią nadzieję wiążę z burmistrzem Grodkowa. - Pisałem o mieszkanie i odpowiedzieli, że w grudniu będą rozpatrywać. Ale teraz bardzo by się przydało.
- Zaangażowałem się osobiście w tę sprawę, ale to nagła sytuacja. Trudno tak szybko znaleźć mieszkanie - mówi burmistrz Marek Antoniewicz. - Będziemy robili co w naszej mocy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska