Religa: Każdy przeszczep jest cudem

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Sierpień 1998 r. Profesor Religa (z prawej) z zespołem operacyjnym Kliniki Kardiochirurgii w Białymstoku.
Sierpień 1998 r. Profesor Religa (z prawej) z zespołem operacyjnym Kliniki Kardiochirurgii w Białymstoku.
Przeszczepiłem serce ponad stu pacjentom - mówi prof. Zbigniew Religa, minister zdrowia, wybitny kardiochirurg.

Nie zabieraj organów do nieba

Nie zabieraj organów do nieba

To akcja społeczna nto. W jej ramach prezentujemy publikacje propagujące ideę przeszczepów. W kolejnych wydaniach gazety przedstawiamy osoby, które żyją dzięki heroicznej postawie dawców organów i ich rodzin. Akcję wspiera minister zdrowia Zbigniew Religa i Ministerstwo Edukacji Narodowej. W finale otrzymacie Państwo wraz z gazetą deklarację zgody na przeszczep organów, którą będzie można nosić w portfelu.

- Pamięta pan minister swój pierwszy przeszczep serca?
- Pamiętam wszystko dokładnie, bo to było ogromne wyzwanie. Towarzyszyło temu bardzo wielkie napięcie, które miało zresztą kilka przyczyn. Po pierwsze, nie wiedziałem, z jaką reakcją się spotkam w społeczeństwie, po wtóre niewiadoma była reakcja mojego, czyli medycznego środowiska. Wreszcie obawiałem się, jak technicznie operacja będzie przebiegać. Niewiadomych było mnóstwo. Pamiętam potężne napięcie i stres, jaki się z tym dla mnie wiązał.

- Były trudności techniczne? To był przecież pana pierwszy raz.
- Ku mojemu zaskoczeniu nie mieliśmy żadnych kłopotów technicznych. Wszystko poszło wręcz idealnie. Kiedy patrzę wstecz, jest to dla mnie nawet trudno zrozumiałe, że wówczas wszystko poszło jak po maśle. Przeżywaliśmy kłopoty innego rodzaju. Nie mieliśmy pewności, czy na pobranie organu zgodzi się rodzina dawcy. Proszę pamiętać, że to była pierwsza tego typu rozmowa przeprowadzona w Polsce. Trzeba było pokonać ich lęk. Bo - proszę pamiętać - od dawcy pobiera się serce bijące. A wtedy w powszechnej świadomości było, że jak serce bije, to znaczy, że żyje człowiek.

- Tymczasem serce biło dzięki aparaturze, bo wcześniej nastąpiła śmierć mózgu.
- Tak, ale to było 5 listopada 1985 roku. Z czegoś takiego jak śmierć mózgu nawet w świecie medycznym nie wszyscy zdawali sobie sprawę, a w społeczeństwie o czymś takim praktycznie wcale nie było mowy.

- Co pan profesor przeżywa, kiedy staje nad pustą klatką piersiową pacjenta, który już nie ma swojego serca, bo je wycięto, a jeszcze nie ma serca przeszczepionego?
- Mimo że minęło już tyle lat, a w tym czasie własnymi rękami przeszczepiłem serce ponad stu pacjentom i miałem udział w kilkuset przeszczepach robionych przez moich asystentów, kiedy już byłem kierownikiem kliniki, to wciąż odbieram to jako rodzaj cudu. W jakimś sensie każdy przeszczep jest cudem. O ile wiem, tak samo myślą o przeszczepach serca wszyscy kardiochirurdzy, których znam.

- Jak żyje człowiek z przeszczepionym sercem?
- Znacznie lepiej, niż się powszechnie sądzi. Osiemdziesiąt procent moich pacjentów wróciło do normalnej, nierzadko ciężkiej pracy. Byli wśród nich przedstawiciele przeróżnych zawodów: kierowcy tirów, rolnicy, byli też profesorowie uniwersytetów. Po przeszczepie istnieje możliwość powrotu do pełnej - chciałbym to podkreślić - do pełnej wydolności fizycznej właściwej dla wieku biorcy. Jak pacjent ma siedemdziesiąt lat, ma inną wydolność organizmu niż dwudziestolatek, nawet jeśli mu się przeszczepi serce dwudziestolatka.

- Czy trudniej przeszczepić serce niż inne organy?
- Technicznie nie jest to najtrudniejsza operacja. Zresztą każda operacja jest trudna, kiedy jest pierwszą albo jedną z pierwszych. Obecnie, po tylu latach doświadczeń, na temat techniki przeszczepiania serca, nerek czy trzustki wiemy właściwie wszystko. A w momencie, w którym mamy taką ogromną wiedzę na temat techniki chirurgicznej i innych czynników istotnych przy przeszczepianiu organów, wykonanie przeszczepu stało się rutynową operacją chirurgiczną. Zespoły, które to wykonują, robią to jak każdy inny zabieg. Co nie zmienia faktu, że każdy udany przeszczep jest wielką radością. A kiedy transplantolog wkłada do pustej klatki piersiowej oziębione serce, które jest nieruchomym kawałkiem mięśnia, a pod wpływem uruchomionego krążenia to serce zaczyna bić, przeżycie jest wielkie i wspaniałe. Powtórzę. Człowiek ma świadomość, że uczestniczy w cudzie.

- Jak technicznie przebiega ten cud?
- Z ciała człowieka zmarłego wyjmuje się serce i bywa, że trzeba je przewieźć kilkaset kilometrów. Żeby nie uległo zniszczeniu, trzeba je oziębić do temperatury od plus czterech do plus ośmiu stopni. Podaje się odpowiednie płyny, które zabezpieczają je przed uszkodzeniem na skutek niedotlenienia. Serce przepłukuje się płynem, którego zadaniem jest oziębienie, ale także obniżenie metabolizmu komórek serca, by na czas transportu potrzebowało ono jak najmniej tlenu. Optymalny czas od wyjęcia do przeszczepienia wynosi około trzech godzin.

- Kto może być dawcą organów?
- Jest generalna zasada, że im młodszy dawca, tym lepsze narządy. Dawcą wątroby nie może być ktoś, kto pił dużo alkoholu albo brał duże ilości leków. Palacz nie nadaje się na dawcę płuc. Dawcę wyklucza m.in. obecność w organizmie zakażenia albo choroba nowotworowa.

- Nie dziwię się, że wtedy, przy pierwszym przeszczepie, trzeba było pokonywać opór własnego środowiska i opór społeczeństwa. Dlaczego te trudności nie minęły, choć upłynęło już ponad dwadzieścia lat?
- Myślę, że ten społeczny opór powoli maleje. Zresztą wtedy najgorszy opór był w środowisku medycznym. Natomiast akceptację społeczną odczuwałem wyraźnie. Proszę pamiętać, że połowa lat osiemdziesiątych to był kompletny marazm. Kiedy więc udało się zrobić coś dobrego, luddzie się autentycznie cieszyli. Mocno odczuwałem wtedy poparcie społeczeństwa. Gdyby nie ta akceptacja społeczna, nie przetrwałbym trudnych chwili wynikających ze strasznego oporu w moim środowisku.
- Z czego - poza zazdrością - brał się ten opór środowiska lekarskiego?
- To jest jedyne pytanie, na które nie odpowiem, i jedyny problem, o którym z zasady nie dyskutuję.
- A jak udawało się panu przekonywać rodziny, by zgodziły się na oddawanie organów swoich bliskich zmarłych do przeszczepu?
- Na przestrzeni lat takich rozmów było bardzo dużo. Na ich podstawie przekonałem się, że świadomość społeczna w Polsce bardzo się zmieniła na korzyść. Coraz częściej Polacy rozumieją wagę tego problemu. Ale były także rozmowy dramatyczne. Najsilniej utkwił mi w pamięci piętnastoletni chłopiec, który umierał w moim szpitalu i czekał na przeszczep serca. W tym samym czasie u innego równie młodego człowieka nastąpiła śmierć mózgu. Niestety, jego rodzice stanowczo nie zgadzali się na pobranie serca. Ten brak zgody oznaczał praktycznie śmierć tego dzieciaka, który leżał u mnie i czekał właśnie na serce. To były niebywale dramatyczne chwile. Tym bardziej, że po upływie dwudziestu czterech godzin, kiedy tamci rodzice doszli trochę do siebie, w końcu zdecydowali się wyrazić zgodę. Niestety, było już za późno. Mój pacjent zmarł. Ale to na szczęście nie jest norma. Wiele rodzin ludzi umierających zgadza się na pobranie organów od swoich bliskich.

- Co - pana zdaniem - zmienia społeczną świadomość na lepsze?
- W ciągu blisko ćwierć wieku, które upłynęło od mojej operacji, wielu ludzi miało okazję zobaczyć innych ludzi, żyjących po przeszczepach. Zobaczyli, że funkcjonują dobrze, pracują. Powoli akceptujemy to, że organy osoby zmarłej można przeszczepić człowiekowi choremu, by ratować jego życie. Duże znaczenie w pokonywaniu moralnych oporów dawców i ich rodzin ma tu m.in. postawa Kościoła. Od samego początku i papież, i Akademia Papieska popierali przeszczepy. To pomogło wielu ludziom przełamać początkowe dylematy moralne.

- Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? W ostatnim roku w Polsce liczba dawców, a tym samym liczba chorych, którzy mogli skorzystać z ich organów, dramatycznie spadła.
- Na to złożyło się wiele przyczyn. Spadek liczby dawców związany był z aferą dotyczącą jednego z lekarzy transplantologów. Potem pojawiły się absurdalne oskarżenia lekarzy w Białymstoku. Na szczęście liczba przeszczepów wraca do normy, chociaż bardzo powoli.

- Na ile sprawie przeszczepów i ratowaniu w ten sposób życia ludzi mogą pomóc takie inicjatywy, jak akcja naszej gazety: "Nie zabieraj organów do nieba"?
- To jest działanie bardzo wielkiej wagi. Doświadczenia europejskie pokazują, że są to kwestie, które muszą być cały czas przypominane, by docierały do świadomości ludzi. Dlatego takie akcje jak ta podjęta przez "Nową Trybunę Opolską" są nie do przecenienia. Okresowe przypominanie o tej sprawie w mediach jest czymś absolutnie najważniejszym. Tak naprawdę nie mamy innego sposobu dotarcia do ludzi z informacjami na temat przeszczepów. Z radością obejmuję waszą akcję patronatem Ministerstwa Zdrowia.

- Na zakończenie naszej akcji dołączymy do wydania nto specjalne kartoniki, na których można wyrazić swoją zgodę na oddanie organów po swojej śmierci. Taki kartonik można włożyć do portfela czy do dokumentów i stale nosić przy sobie.
- Jestem zdecydowanie za tym, by wyrażać taką pozytywną wolę i gotowość oddania swoich organów na przeszczep. Gorąco popieram taką zmianę ustawy, by pobieranie organów nie opierało się na zgodzie domniemanej, jak to się dzieje obecnie, ale na zgodzie świadomej: Chcę, by po mojej śmierci moje narządy służyły innym ludziom.

- Przeciwnicy tego rozwiązania mówią, że skoro Polacy mają poważne kłopoty z rozliczeniem na czas podatku lub wymianą dowodów osobistych, to i składanie takich deklaracji potrwa latami, a bez nich nie będzie można pobierać i przeszczepiać organów.
- Uważam, że takie argumenty to bzdura. Społeczeństwo jest mądre. Bywa mądrzejsze od niejednego profesora. Wypadkowa jego decyzji jest na ogół właściwa. Nie bójmy się społeczeństwa. Ludzie wiedzą, co jest dla nich dobre. Obecny stan rzeczy, według którego zgadzam się na przeszczep, jeśli mojego zastrzeżenia nie ma w rejestrze odmów, jest trochę sztuczny i zakłamany. W praktyce i tak trzeba pytać rodzinę o zgodę. Dlatego lepiej idźmy w stronę świadomej i wyrażonej wprost zgody na przeszczep. Wtedy rola noszonej przy sobie deklaracji zgody niesłychanie wzrośnie. Stanowczo warto te kartoniki do gazety dołączyć.

- Wielu ludzi nadal boi się, że jak oddadzą swoje organy, to ktoś będzie nimi handlował potem na Allegro albo zostanie uśmiercony, by stać się dawcą.
- Nikt nie zostanie dawcą za życia. To jest w stu procentach pewne. Śmierć mózgu muszą stwierdzić dwie komisje składające się z lekarzy różnych specjalności. Na szczęście w Polsce nie było też do tej pory przypadku handlu narządami. Przeszczepów nadużywa się w niektórych krajach azjatyckich i arabskich. W Polsce i w ogóle w Europie nie trzeba się tego bać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska