Afganistan niszczy życie żołnierzom

Redakcja
Darek był w Afganistanie. – Jaka to misja? To regularna wojna!
Darek był w Afganistanie. – Jaka to misja? To regularna wojna! Paweł Stauffer
Darek i Andrzej byli żołnierzami. Spotkaliśmy się w "Masce" na Rynku, bo jest afera z chłopakami, którym zarzucają celową masakrę.

A oni zadzwonili i powiedzieli, że gdyby ci chłopcy byli winni, to pociągnęliby z jakiegoś automatu serię po swoich wozach i każdy by uznał, że zwyczajnie, jak na wojnie, odpowiedzieli na atak.

I zamiast całej hecy byłyby co najwyżej wyrazy ubolewania, jakieś nudne śledztwo i tyle.

Obaj byli na misjach. Darek w Afganistanie, zaraz na pierwszej, w 2002. Mówi, że jak wtedy było pytanie, kto chce na misje, to zaraz się zgłosił. Bo czy po to się tyle szkolił, żeby gnuśnieć w jednostce?

Andrzej służył na Bałkanach. Chciał do lotnictwa, ale ma wadę wzroku. Dobrze, że na komisji Darek poszedł za niego na badanie, bo w ogóle by się do armii nie dostał.

Miesiąc po powrocie z misji Darek swój mundur, mundur żołnierza Wojska Polskiego, kazał swym przełożonym w d... sobie wsadzić. I tak w wieku trzydziestu paru lat został bez roboty. Pierwszą i jedyną ofertę pracy zgłosili "chłopcy z miasta". Miał się nająć za, powiedzmy, ochroniarza. Ale nie jest samobójcą, wiedział, czym to pachnie.

Dlaczego swój mundur zadedykował tyłkom trepów?
O tym później. Najprzód wprowadzą w temat, opowiadając, jak to na misjach jest i jak jest w woju.

To się pod beretem nie mieści
- Jaka tam misja, to regularna wojna! - mówi Darek. Ale nie taka, jaką toczył Rambo. Bo jak przyjechali do Afganistanu i stanęli w prawie szczerym polu, i usłyszeli, że jak zamierzają spać, to muszą sobie namioty przygotować i tak dalej - to to była jeszcze normalna wojna. Ale zaraz potem wyszedł taki jeden z dowództwa i powiedział, że mają nosić berety.

Bo żołnierz ma być jak na rysunku. A na rysunku żołnierz jest w berecie. I w butach z goretexu, w których można chodzić nawet przy 40-stopniowym mrozie.
Ale w Afganistanie bywało plus 40. Ze łba pod beretem płynęły strumienie potu, a nogi śmierdziały po kwadransie. Kolegę rudego słońce tak sfajczyło, że musieli go odesłać do kraju.

Drugi dowodzący - opowiada Darek - ni w ząb nie znał angielskiego. Szkoda, bo może zająłby się czymś innym zamiast żołnierzami. Ale on nie miał wyjścia - musiał dowodzić chłopakami, więc dowodził jak umiał.

Darek: - To wyglądało tak. Jedziemy drogą Bagram - Kabul, zwaną drogą samobójców, i nagle gdzieś ze skał ktoś pruje do nas z kałachów. Wypieprzamy z wozów i pakujemy się za dekle kół samochodu. Każdy pruje w skały z wszystkiego, co mu Ojczyzna dała, do czasu aż nadlecą amerykańskie apache, których talibowie boją się bardziej niż możliwości, że Allacha nie ma. I po całej imprezie, gdy każdy się cieszy, że udało się przeżyć kolejny dzień, przychodzi ta menda dowódca i pyta, czy mamy pozbierane łuski.

Siedzimy w "Masce", talibów tu brak, ale Darka na samo wspomnienie cholera trzęsie: - Ty zbierałbyś łuski?

Albo kiedyś przyjechał do nich Kwaśniewski. Jest taka ulica w Kabulu - Gold Street, jak ją nazywają żołnierze z misji. Tam każdy handluje złotem. Jak nie złotem, to prochami albo bronią. Kałach chodzi po pięć dolców. No i - opowiada Darek - prezydent ze swoją i naszą obstawą jedzie przez te ulice. Raptem kolumna stanęła. I wyszedł jakiś człowiek od Kwaśniewskiego i zabiera się gadać z muzułmanką! I jeszcze ją chce w rękę całować! Rany boskie! Zaraz dym na całej ulicy. Brodaci faceci jak jeden rzucili się tłuc kijami tę kobietę. Za to, że omal nie dała się dotknąć innemu facetowi, w dodatku cholernemu chrześcijaninowi! - Wyp...aj do wozu, ale już! - drze się kolega do tego idioty. Ludzie ukradkiem przeładowują broń, a wszyscy mają tylko jedną myśl: Jezu, żeby tamci nie zaczęli strzelać! Bo powiem ci jeszcze jedno - flaki mi się wywracają, gdy słyszę opowieści tych ciot, które nigdy na wojnie nie były, o tych talibach, co to honorowi są, że klękajcie narody! Bo talibowie to w większości brudne cwaniaki - tchórze chowający się za plecami swych kobiet i swych dzieci, gdy do nas strzelali. To handlarze prochami mający Koran tam, gdzie agnostyk Biblię. Więc gdy wtedy ruszyliśmy, żeby tylko wydostać się z tej zadymy, to każdy z nas bał się tylko jednego: gdy oni zaczną siekaninę, poleje się krew cywili. Ale jakoś wyjechaliśmy.

Tylko w bazie tamten przydupas, jak już zmienił pampersa, zaczął wypytywać, który to z żołnierzy kazał jemu, reprezentantowi majestatu RP, wypierdalać. Nie pojął, że może któryś szeregowy zwyczajnie ocalił mu tyłek.

Z wodą było krucho od początku. Jakoś żaden z generałów nie przewidział, że żołnierz w ważącej 40 kilo kamizelce kuloodpornej, z beretem na głowie i w butach na Antarktydę musi pić więcej niż kobieta w ciąży w klimacie umiarkowanym. I że kąpać się powinien, jeśli smrodem potu ma nie informować talibów o ruchach jednostki.

Wojna to biznes
Wodę pod dostatkiem mieli Amerykanie, to się podczepialiśmy do ich kolejki pod prysznic - opowiada Darek. Potem nasza armia zaprowadzająca ład, pokój i sprawiedliwość w Afganistanie zorganizowała sobie na lewo kontenery, ale o tym nie mówmy, bo kto wie, czy dziś chłopakom to nie zaszkodzi. Zresztą wszyscy kombinowali, a czarni Amerykanie najbardziej przy prochach.
Bo wojna w Afganistanie to żadne tam starcie kultur (no, może na początku), lecz zwykły biznes. Wojna to w ogóle najlepszy biznes na świecie, lepszy od show-biznesu - opowiadają. I to w każdym zakątku świata.

Darek: - Szliśmy na akcje likwidacji zapasów narkotyków. Czyli norma: opanowanie terenu, złożenie towaru na kupę i podpałka. Ale czarni po każdej akcji uparcie robili sobie manicure. Dasz wiarę, ile działek można wynieść pod paznokciami?

Andrzej: - Na mojej misji w Bośni kazali nam kiedyś przeprowadzić ogromną kolumnę ciężarówek do remontu. Przejechaliśmy konwojem na plac, postawiliśmy sprzęt. Po dwóch tygodniach przyjechaliśmy po naprawione samochody. Każdy stał dokładnie tam, gdzie go postawiliśmy. Nikt ani maski nie ruszył, ani drzwi nie otwierał. A faktury poszły, że legendy krążyły.

Afganistan daleko, a Bośnia pod bokiem, w dodatku na trasie do Grecji. Andrzej: - Ileż to myśmy mieli inspekcji! I to nie kilkudniowych, lecz najmarniej dwutygodniowych. Inspektorowały nas także małżonki inspektorów oraz ich córki inspektorzanki oraz następcy tronów inspektorowie. A wszyscy mieli zapewnione przez armię zakwaterowanie i samochody ze szwejem jako kierowcą do dyspozycji. Tylko nie myśl, że armia jest rozrzutna! O nie! Kolega podczas defilady wywalił sprzęt. Wychrzanił się nim jak syrenką do rowu. I armia kazała mu za szkodę zapłacić. Chcesz, to zadzwonimy do "Małego" - opowie, jak było. Spłacił ich i rzucił armię. Teraz robi u prywatnego i tylko żałuje, że tyle życia zmarnował z durniami.
No, ale o wojnie w knajpie przy piwie to można by gadać godzinami, a spotkaliśmy się w sprawie tych chłopaków, co to ponoć okryli hańbą całą armię, których kuto w kajdanki na oczach ich rodzin, którzy jeśli dopuścili się zarzucanych im zbrodni, muszą być zwyrodnialcami.

Do żołnierza mówisz, gnoju
- Opowiem ci o sobie - mówi Darek. - Bo niedługo po powrocie z misji mnie też żandarmeria skuła i zawlokła do aresztu.

Żandarmi wzięli Darka z knajpy Andrzeja. Z tej przy stacji Oktan przy obwodnicy. Darek dowiedział się, że go szukają, to z głupia frant do nich zadzwonił: Jestem tu i tu, o co biega?

Przyjechali zaraz po niego z bronią, kajdankami, skuli i zawieźli do aresztu.
Jak usłyszałem zarzuty, to oniemiałem - opowiada Darek. - Pierwszy to posiadanie nielegalnej amunicji. Drugi - znęcanie nad żoną.

Amunicję miał. Kolekcjonerską, która nie pasowała do żadnej współczesnej broni. Nie w mieszkaniu, lecz w piwnicy, co jego żona, składając zawiadomienie do prokuratury, przeoczyła. - A znęcanie - uśmiecha się Darek: - Wiesz, facet przed sądem rodzinnym i tak nie ma szans. One zawsze są poszkodowane i bite, a gdy jeszcze sędzina zobaczy faceta po Afganistanie, to kobiecy instynkt podpowie jej, że to musi być nie człowiek, lecz bydlę.

Aresztu Darek nie wspomina całkiem źle, choć bezczelnemu gówniarzowi z żandarmerii musiał przypomnieć:
- Do żołnierza mówisz, gnoju!

Zrozumiał, bo z mety przestał go "tykać".
- Poszedłem na propozycję rozwodu za porozumieniem - mówi Darek. Choć żona, zanim uciekła z gachem pod Łódź, sczyściła mu konto z tego, co zarobił w Afganistanie, z tego, co płacili mu tu, na miejscu, zostawiając 600 złotych długu. - Nie to mnie ubodło, ale to, że choć mam przyznane przez sąd widzenia z dziećmi, była żona mi ich zabrania. Ma w nosie wyrok sądu, a ja jestem w dodatku "afganiec" - czyli w potocznym pojęciu człowiek ze zwichniętą psychiką.

- Wszyscy nasi znajomi z woja, którzy przeszli przez misje, są dziś rozwodnikami - uśmiecha się Andrzej. - Tylko mnie się udało - trącamy się szklankami.
Bo, jak mówią, armia to jeden wielki blichtr, pokazówka, pierdoły dla egzaltowanych panienek i zniewieściałych polityków. Bo konkretnie to jest tak, że jak ich żegnali tu, w Opolu, to trąbki grały, szeregi się prężyły, politykom rosły skrzydła, a kobietom ulatywały łezki.

Darek był w Afganistanie. - Jaka to misja? To regularna wojna!
(fot. Paweł Stauffer)

- A po misji i po tym, jak moja mnie zrobiła w balona, to gdy wróciłem do jednostki, wszyscy omijali mnie jak gówno w trawie - mówi Darek: - Jakaś cimcia kazała mi liście grabić!

- Co się dzieje, do k... nędzy?! - zapytał wtedy Darek dowódcę, bo było już po sprawie sądowej, w której od zarzutu posiadania amunicji został zwolniony, a rozwód nastąpił za porozumieniem stron. - Co się dzieje, dowódco?
- Wiesz, jak jest - usłyszał. - Ale te liście sobie odpuść…
I tak trzydziestoparolatek, wszechstronnie wyszkolony, sprawdzony na misjach, sczyszczony przez żonę, na długach, zaczął nowe życie.

- Wiesz, po co to opowiadam? Bo ani przez moment, w najdrobniejszym nawet przypadku armia, która miała być moim domem, moją drugą rodziną, nie pomogła mi. Ta armia kazała mnie skuć, aresztować na podstawie bzdurnych zarzutów, co stwierdził sąd, ta armia wreszcie chciała mnie upokorzyć, każąc grabić liście jak ostatniemu pułkowemu łamadze. I opowiadam to dlatego, że dziś widzę tych chłopaków, słyszę, że ich brali pod karabinami, że rzucali nimi o podłogę, że zarzucają im zwyrodniałe zachowania i mam wrażenie, że lepiej by dla nich było, gdyby sądzono ich gdzieś w Europie, byle nie tu. Byle nie robiła tego ta armia, ci ludzie, którzy robią w niej karierę, a często plamią jej honor bardziej niż tamci chłopcy z Afganistanu.

Defilada zamiast zajęć
I dlatego Darek na odchodne kazał swój mundur żołnierza wsadzić sobie trepom w d… - Będą mieli jak znalazł na kolejną defiladę - śmieje się Andrzej. Bo jak im zrobili zgrupowanie przed wyjazdem do Bośni, to żadnych zajęć o kulturze bałkańskiej nie było, gdyż co rusz do kampusu pod Kielcami przyjeżdżał jakiś generał. A gdy przyjeżdża generał, to musi być defilada. A że generałów jest w polskiej armii jak psów, to chodzili w tę i z powrotem całymi dniami. Dlatego Andrzej miał trudności z przystosowaniem się do powszechnego smrodu, brudu, nędzy i ubóstwa, gdy zobaczył kawałek Albanii, za której wolność miał w razie czego oddać życie.

A Darek, trzydziestoparoletni emeryt z dochodami miesięcznymi w wysokości dokładnie 312 zł, prosi, by znaleźć mu jakiegoś przedstawiciela organizacji broniącej praw ojców.
- Byleby tylko ten przedstawiciel nie był w mundurze - zastrzega.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska