Grosz to też jest pieniądz

fot. Paweł Stauffer
Tadeusz Chwałek (w głębi) ma 500 zł emerytury na rękę, za to nie da się wyżyć. Bogdan Czyżewski (z prawej) śmieje się: - Inspektorzy, zanim nas przegonili z pola, mówili, że nie widzieli tylu ludzi naraz pracujących na czarno. To jak oni patrzą?
Tadeusz Chwałek (w głębi) ma 500 zł emerytury na rękę, za to nie da się wyżyć. Bogdan Czyżewski (z prawej) śmieje się: - Inspektorzy, zanim nas przegonili z pola, mówili, że nie widzieli tylu ludzi naraz pracujących na czarno. To jak oni patrzą? fot. Paweł Stauffer
Robota przy sadzeniu wierzby energetycznej jest prosta. Najważniejsze, że w ogóle jest.

W Sulisławiu firma zatrudniła chętnych do sadzenia wierzby. Płaciła od ręki - grosz za wetkniętą w ziemię sadzonkę. Ale zatrudniała "na gębę". Przyjechali inspektorzy PIP z policją, za nimi media. Zrobiła się afera, bo najbardziej do wyobraźni przemawia ten greps: grosz za sadzonkę. Telewizja pokazała to całej Polsce.

Gdy Polska rosła w siłę…
Trzeba przejechać przez Grodków, zostawiając po lewej ruinę kościoła z zapadłym dachem i wiatrak bez skrzydeł, potem przez szczere pola, aż do torów.
Tory są zardzewiałe i zawalone wykarczowanymi korzeniami drzew. Ale to jeszcze nie ta wieś. Trzeba jeszcze wyminąć straszydło rozwalonego domu, pewnie dróżnika. Kiedyś był tu dróżnik i była kolej. Tą koleją ze wsi buraki szły strumieniem, by, prawda, Polska w siłę, a ludzie, prawda, dostatniej...

- A kto wie, czyje to... - mówi facet w drelichu, który poprosił o żar: - Może kolei, może kogo innego, może niczyje... Tutaj - zatacza ręką szeroki łuk - panowie, wszystko jest jakby niczyje. Jak co żyje, to dzięki sobie i samo z siebie...

Nad wsią góruje pałac. Chędogi, z disnejowską wieżą, a jeszcze odnawiany, pyszny zadbanym parkiem okolonym płotem, by gawiedź nie wydeptywała ścieżek. Na oko z sumy cegieł dałoby się pobudować wszystkie chałupy, które przycupnęły w jego cieniu.

Paweł się rozpędził, więc zanim wyhamował, już byliśmy za wsią.
Ale dobrze. Bo to na tym polu, jednym krańcem wspartym o wieś, a niknącym gdzieś za horyzontem, przedwczoraj była heca.
Jak potrzeba dociśnie…

Inspekcja pracy wyzwalała ludzi z Sulisławia od czarnej roboty. Ale ludzie niespecjalnie byli tym wyzwalaniem zachwyceni.
Właściwie to wkurzeni byli, a poza kamerą (bo i telewizja przyjechała, żeby akcję filmować) pokazywali fucki.

Czy wszyscy, nie wiadomo, ale Tomek pokazywał. Opowiada, jak to było, gdy tak sobie stoimy pod sklepem.
- Najazd zrobili, jakby mieli łapać terrorystów. Zadyma, dopytywanie o papiery, o zezwolenia, a co za firma, a co mówili, a ile płacą, a ile trzeba zrobić, żeby ile zarobić - słuchaj, no jaja jak berety! A co to, k..., kogo obchodzi, za ile się ludzie godzili robić?

- Tu wedle tamtych inspektorów każdy robi na czarno - mówi facet, który sam się sobie dziwi, że rozmawia z dziennikarzami, "a o nazwisku zapomnij".
- A kto tu da robotę z wszystkimi papierami? - mówi. - Jak potrzeba dociśnie, to idzie się do Grodkowa. Siedem kilometrów nie droga. A tam zawsze można jakąś fuchę przygadać. Tylko trzeba umieć, no i mieć wygląd. Jak umiesz i wyglądasz, prywaciarz zawsze ci coś znajdzie. Niekoniecznie na stałe. Ale ot, porządek zrobić w warsztacie, złom pociąć i wywieźć, albo zwyczajnie - wziąć się za jaką prostą robotę. Tu, jak jeszcze była rolnicza spółdzielnia, to ludzie niby mieli jakieś funkcje poprzypisywane w papierach, ale tak naprawdę robiło się co trzeba i nikt nie marudził, że to nie jego brocha.

Kolega ("jak będziesz zapisywał, to nie gadam") chodzi co jakiś czas do Grodkowa, więc wie, jak tam jest względem roboty: - Prawie wszędzie przyjmą, ale albo na gębę, albo na okres próbny. Wiesz: robisz miesiąc, żeby ci się mogli przyjrzeć, czy jesteś kumaty, ale po miesiącu znowu cię przyjmują na miesięczną próbę, bo muszą się przyjrzeć dokładniej. Po kolejnym miesiącu znowu - i tak dalej. Jak psiarnia wpadnie, a pracujesz na czarno, najlepiej samemu wiać. Bo tobie, nawet jakby cię złapali, nic nie zrobią, ale spieprzysz sobie fuchę na przyszłość. To jest tak, że ci, co dają robotę na czarno, i ci, co ją biorą, trzymają razem. Przeciwko tym, co chcą tu robić ludziom dobrze. Bo tacy też już byli i już ich nie ma.

O pracy się wie
Nie, Tadeusz Chwałek na państwo złego słowa nie powie. Ale dobrego o państwie też niewiele. Przetyrał grubo ponad trzydzieści lat w tutejszej spółdzielni, zanim skapitulowała, a ma teraz z tego nieco ponad pięćset złotych na rękę. Skoro mam kartkę, długopis, to sam sobie mogę policzyć, ile to jest pięćset podzielić na trzydzieści dni.
A jak mam wyobrażenie o świecie, to sam sobie mogę odpowiedzieć na pytanie, kto w tym wieku przyjmie go do roboty.

Poszliśmy zobaczyć, czy po tym, jak ludzie złapali robotę i zdążyli wziąć pieniądze, zanim zrobili tu desant inspektorzy, media i policja, czy w sklepie w centrum wsi wzrosły obroty.

Ale sklepowa mówi, że raczej nie. Że jak ktoś miał "krechę", to spłacił, ale tu ludzie zawsze spłacają, poza tym ona stara się kredytu nie dawać.
Dziwne to wszystko: Bo wieś bidna, nawet na oko, ludzie bez roboty, a dzieciaki latające wokół co rusz mają komórkę przy uchu. Z głodu, z rozpaczy je kupują?
- To wszystko na kartę - tłumaczą: - Takie byle co. Szkoda gadać...

Bogdan Czyżewski mówi, że jak kto chce zarobić, to nie ma problemu. Zawsze coś się przytrafi. Jak nie przy tej wierzbie ("szlag by was trafił, żeście tu przyjechali razem z tą inspekcją i policją" - zaznacza, ale bez urazy), to w sadach. - Ci z inspekcji naprawdę mówili, że jeszcze nie spotkali się z przypadkiem, że tak wielu ludzi, jak u nas, pracowało na czarno? - śmieje się Czyżewski. - No to ja tam nie wiem, gdzie oni patrzą, ale tu na jesień w sadach to wszyscy robią, a kto o jakim papierze myśli?
Tu nie ma żadnych giełd pracy, sklepików z pracą i innych dziwadeł jak w Opolu. Tu o pracy się wie, a skąd? Ot, zajrzy się wieczorem pod sklep, pogada z kumplami, spotka znajomego, co był w Grodkowie na piwie i coś słyszał, skądkolwiek. Potem się idzie, a jak zgodzi na robotę i zarobek, to grosz w domu jest i można rachunki pospłacać. No i kartę do telefonu kupić. Bo stąd wszędzie jakby za daleko, a dzięki komórze człowiek ma przynajmniej wrażenie, że nie żyje na zadupiu, za wałem z korzeni wyrwanych drzew.
Chodzimy z Pawłem po wsi, ale kogo nie zagadniemy, to owszem, grzecznie odpowie, ale tak z musu.

- A czemu tu takie straszydło stoi, bez dachu, w środku wsi? - pytamy faceta na rowerze.

- A bo właściciel dach zerwał, żeby podatku nie płacić - wyjaśnia. - Prawo było, że póki coś jest pod dachem, choćby zgniłe i puste, trzeba państwu płacić podatek jak za biurowiec. Taka to ich gospodarka - facet macha ręką.

Kręcimy się wokół sklepu i zaczepiamy ludzi, pytając, czy wtedy, gdy ta firma płaciła na czarno, a ludzie pracowali, ktoś czuł się nieszczęśliwy, oszukany, wyzyskany?
- No skąd?! - oburzają się po kolei. Była umowa, była robota, była wypłata.
- Bo ludzie w miastach jak usłyszeli, że tu się płaci grosz za sadzonkę - tłumaczy starsza kobieta - to pomyśleli: Chryste Panie! Toż to niewolnictwo! Wiem, bo moja córka pracuje w Łodzi i dzwoniła, bo widziała naszą wieś w telewizji. A ja jej powiedziałam: córuś, ja przed wojną jajka mamie kradłam, żeby mieć na zeszyty. A za stodołą miałam schowany kamień, do którego przykładałam stopę i wyobrażałam sobie, że to damski but. I nie mów mi, córuś, że grosz to mało, bo ja na samochód nie zbieram...

- Żyje się, jak żyje - Jan Adamczyk siedzi przed domem (też pospółdzielniany) i popala, a zadowolony jest i nie jest. Jest, bo jak nie być, gdy ma się dziesięcioro dzieci? A większość ma pracę, zarabia, więc i rodzice czują się bezpieczniej. A nie jest, bo po dziesięcioleciach pracy w kołchozie ma nieco ponad pół tysiąca na rękę. Mało, ale jest na wcześniejszej emeryturze. Poczeka, będzie miał może półtora tysiąca. I będzie "potąd", bo teraz bywa cienko. Żona w ogóle nie zarabia. Bezrobocie, panie, ech...

A sołtys też mieszka w tym budynku. Wchodzimy, pukamy. Klasyczna "krótka piłka":
- Jesteśmy z gazety, chcielibyśmy porozmawiać...
- Ale ja nie chcę - wypala sołtys i zatrzaskuje drzwi, aż framuga stęka.
Ludzie we wsi mówili, że ten pałac, co go tak pięknie remontują, to będzie promieniował na okolicę. Już zaczyna promieniować, a to za sprawą brygady, która wartko uwija się z tynkowaniem wiekowej kamienicy u stóp zamkowego wzgórza. Ekipa jest z Brzegu i "nie jest upoważniona do udzielania wywiadów". Ale rozmawiać może, bo to w końcu wolny kraj.

Tynkują, bo tynkują, a że tylko jedną ścianę od strony pałacu? Od którejś trzeba zacząć, nie? Będą pieniądze, zlecenie, pociągnie się następne. Ludzie już tu nie mieszkają. A nie, jeden został, ale gdzieś poszedł. Innym, zdaje się, gmina załatwiła mieszkania.

Ludzie we wsi mówią jeszcze, że tu w pałacyku ma kwaterować któraś z drużyn na mistrzostwa Europy. Może i Włosi. A jeśli tak, to może i wieś by skorzystała? Bo jakże by to było - wyjrzałby taki Włoch przez okno, a tu syf, że siąść i płakać.
Akurat na dziedziniec zajechała pani, którą pokazywali nam z daleka jako właścicielkę pałacu. Ale ona wyjaśnia, że nie jest ani właścicielką, ani współ- nawet, pałac ma firma, ona jest z tej firmy, ale nie powie nazwy, bo nie musi przecież, prawda? Może nam za to powiedzieć tylko, że jej było przykro, jak zobaczyła ten przedwczorajszy najazd na pole (bo firma ma i pałacyk, i to trefne pole). Bo żeby tak znienacka z policją, z kamerami, mandatami, prawem, pytaniami i od razu na całą Polskę?

Komu ma to służyć?
A facet na rowerze, co znowu przyjechał pod sklep, pokazał nam kartkę przylepioną na witrynie: - Widzisz, u nas też jest kapitalizm, bo nawet jedna reklama!
A na kartce pisało, że jakby ktoś potrzebował drewnianego nagrobka, to można taki zamówić w firmie w Grodkowie.

Fajnie, bo blisko. Stąd tylko siedem kilometrów. Za tą hałdą korzeni przy zardzewiałych torach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska