Oddychaj, kochanie

Magdalena Żołądź
Magdalena Żołądź
Jędruś ma dziś 5 lat i prawie nie wyróżnia się wśród rówieśników. Gdy się urodził, ważył 1100 g i z trudem oddychał.
Jędruś ma dziś 5 lat i prawie nie wyróżnia się wśród rówieśników. Gdy się urodził, ważył 1100 g i z trudem oddychał.
Matki wcześniaków wiedzą, co robić, gdy maluch przestaje oddychać. Lekko potrząsnąć, poszczypać w stopy, dmuchnąć w nosek.

Jędrek jest noszony niczym król. Na obu nogach ma gips po operacji, ale że go wszyscy noszą, to mu się nawet podoba. Gips zdejmie mu się za półtora tygodnia. W przerwie przed kolejną operacją. W nogach ma druty, które mają sprawić, by stopy stawiał prosto i nie miał przykurczów. Gdy już rany po cięciach się zagoją, będzie mógł rozpocząć naukę chodzenia na nowo.

Choć od przedwczesnych narodzin Jędrka minęło już ponad pięć lat, rodzice wciąż go wożą od lekarza do lekarza. Jako wcześniak po przejściach jest pod stałą opieką pediatry, neurologa, ortopedy i rehabilitantów. Urodził się 10 tygodni za wcześnie, by ratować życie swoje i mamy.

- Miałam bardzo silne zatrucie ciążowe - opowiada Ula Krzykawska, mama Jędrka. - Moja lekarka jednak zignorowała symptomy i po prostu kazała leżeć. A ja się czułam coraz gorzej. Gdy już zaczęłam tracić świadomość i nie umiałam nawet sięgnąć po kubek z herbatą, mama wezwała pogotowie. To mi uratowało życie. W szpitalu straciłam przytomność. Ostatnie, co pamiętam, to ogromne poruszenie, krzyki, by przygotowywać salę operacyjną, że to rzucawka i że mam ciśnienie 220 na 130.

Dobra wiadomość, zła wiadomość&
W takich warunkach przyszedł na świat Jędruś. Od razu został przewieziony do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. Był w złym stanie: ważył zaledwie 1100 gramów i miał zaburzenia oddychania IV stopnia - najgorsze z możliwych. Jakby tego było mało - również wylewy do mózgu i silną anemię. Od razu został zaintubowany i trafił do inkubatora.

O tym, że ma synka, Ula dowiedziała się po tygodniu, gdy wybudziła się ze śpiączki. Sama była w złym stanie po obrzęku mózgu, a tu jeszcze ten strach o dziecko. Spała ciągle ze zdjęciem Jędrusia. - To mnie trzymało przy życiu - mówi. - Zobaczyłam go dopiero po trzech tygodniach. I szok! Taki był maleńki... Drżał w inkubatorze i bardzo płakał. Włożyłam ręce do środka, zaczęłam go głaskać i śpiewać. Był wrzesień, a mi przyszło do głowy "Lulajże Jezuniu". Jędruś się uspokoił. Śpiewałam i płakałam. Tego uczucia nie da się opisać, bo cokolwiek się nie powie, i tak wyjdzie zbyt prosto. A mama zdrowego dzidziusia, choćby najbardziej współczująca, tego nie zrozumie.

W klinice Ula przeżyła jeden z najgorszych momentów w swoim życiu. Jednego dnia radość, bo mały przytył 100 gramów, drugiego rozpacz, bo jest podejrzenie zapalenia opon mózgowych. Krok do przodu, dwa kroki do tyłu. Gdy Jędrek skończył miesiąc i tydzień, opuścił inkubator. Wtedy mama mogła po raz pierwszy wziąć go na ręce. Radość, łzy szczęścia i za chwilę znów strach - lekarze podejrzewają, że po wylewach Jędrek może mieć wodogłowie. Ciągłe badania, USG głowy i kolejny sukces. Główka dziecka rośnie prawidłowo. Za kilka dni alarm - znów jest silna anemia. Leki nie pomagają, potrzebna jest transfuzja krwi. W sumie Jędrek miał ich trzy.

Rodzinnym świętem było, gdy Ula z Jędrkiem mogli zamieszkać razem. Na oddziale K3 (tam wcześniaki są już tylko pod obserwacją i rosną) dostali swój własny pokój. - Mogłam go sama karmić, przewijać. W ogóle nie czułam zmęczenia, wszystko było dla mnie cudem - wspomina Ula. Jedynym problemem było to, że Jędrek wciąż zapominał oddychać. Na przykład podczas jedzenia.

Matki wcześniaków wiedzą, co wtedy robić. Lekko potrząsnąć, poszczypać w stopy, dmuchnąć w nosek: "halo, oddychaj, kochanie!" Najczęściej, zanim przybiegnie pielęgniarka, maluch "załapuje". Tylko ten okropny dźwięk z pulsoksymetru podłączonego do dłoni: "pipipipipi!!!" - sygnał, że obniżyło się natlenienie krwi, bo dziecko przestało oddychać. To pipczenie śni się Uli do dzisiaj.

Dziś pięcioletni Jędrek czeka w gipsach na kolejną operację. Żmudna wieloletnia rehabilitacja, konsultacje u specjalistów w kraju i za granicą nie dały oczekiwanych rezultatów. Żeby sprawnie chodzić, chłopczyk musi przejść kilka operacji.

Przykurcze, które powodują problemy z chodzeniem, to efekt diparezy - dziecięcego porażenia mózgowego kończyn dolnych. Stwierdzono ją u Jędrusia dopiero, gdy miał 18 miesięcy. Rodzicom małego zawalił się wtedy świat.

- Pani neurolog poinformowała mnie oschle: ewidentna dipareza - wspomina Ula. - Gdy zaczęłam dociekać, czy można to wyrehabilitować, by nie było prawie widać wady, dodała zimno: Proszę pani! To porażenie mózgowe. Jeśli pani dziecko będzie w ogóle chodzić, to zawsze będzie widać!

Miłość matczyna i wiara w cud sprawiły, że stało się inaczej. Dziś Jędruś niemal się nie wyróżnia spośród rówieśników. Tylko nóżki stawia lekko na palcach. Po operacjach (Ula jest przekonana, że udanych) nie będzie w ogóle widać różnicy. Krzykawscy czekają na ten dzień cierpliwie.

Ginekolog nie zauważył dziecka
Agnieszka Bogusz jeszcze w 27. tygodniu ciąży jeździła na rowerze i pracowała do późna. Był początek lipca, a ich dziecko miało się urodzić dopiero pod koniec września. Źle się poczuła nagle, z dnia na dzień. Lekarz, który ją badał w szpitalu, nie miał dobrych informacji: skraca się szyjka macicy, niechybny znak, że poród już bardzo blisko. I jeszcze jedna wieść. Agnieszka urodzi... bliźniaki.
- Ginekolog, który mnie prowadził, po prostu nie zauważył drugiego płodu, nawet gdy ciąża już była zaawansowana - Agnieszka jeszcze dziś się trzęsie na to wspomnienie. - I to o wszystkim zaważyło. Gdybym wiedziała o bliźniakach od razu, musiałabym się bardziej oszczędzać, a od połowy ciąży na pewno pójść na chorobowe i leżeć, leżeć, leżeć.

W szpitalu maluchy "wytrzymały" w brzuchu mamy tylko trzy tygodnie. Agnieszka rozmawiała z koleżankami z sali, gdy nagle poczuła, że odeszły jej wody. Szybka cesarka i maluchy są już na świecie. 70 dni przed terminem. Pawełek miał 36 centymetrów i ważył 1270 gramów, a mimo to był silniejszy. Mama mogła go nawet zobaczyć, dotknąć. Bartusia nie widziała. Choć był większy (ważył 1500 gramów i miał 39 centymetrów), nagle przestał oddychać. Musiał szybko być podłączony do respiratora.

Beczeliśmy przy inkubatorach
Trzy długie dni. Dopiero wtedy Agnieszka miała na tyle siły, by wspiąć się na szpitalny wózek inwalidzki i móc pojechać na oddział dla wcześniaków. Wydawało jej się, że jest przygotowana na to, co zobaczy. Dzień wcześniej teściowa jej dokładnie opowiedziała, jak chłopcy wyglądają. - Są śliczni, tylko drobinki z nich takie - mówiła. - Nóżki mają tak chude jak te najbardziej cienkie z paróweczek.

- Paróweczki?? Jak zobaczyłam chłopców, to paróweczka przy ich nogach wydała mi się kiełbasą krakowską - wspomina Aga. - Były tak cieniutkie jak moje palce... Nie wierzyłam w zapewnienia lekarzy, że są szanse, że to się może dobrze skończyć. Oboje z mężem beczeliśmy przy inkubatorach.

Agnieszka nie ma ani jednego zdjęcia dzieci z tamtego czasu. Ciągle płakała, rozpaczała. Jej maluchy wyglądają jak poduszeczki do igieł, tak są pokłute. Mnóstwo kabli, pikających urządzeń. Plastry i bandaże podtrzymujące wenflony w główce - gdzie tu miejsce na nadzieję? Że będzie lepiej, zaczęła wierzyć, gdy pozwolili jej wyciągnąć synków z inkubatora. Wtedy też zaczęła słuchać, co mówią do niej lekarze: żadnych wad nie wykryto, poporodowe rozpoznanie zamartwicy płodu się nie potwierdziło. Będzie dobrze. - I gdy już poczułam się pewnie, znów było źle - kręci głową.

Pewnego dnia wchodzi z mężem na oddział, a chłopców nie ma. Pielęgniarka jest niezbyt taktowna: - To pani nic nie wie? Bartuś dostał w nocy 40 stopni gorączki. Wyglądał jak ścierka. Był szarofioletowy.

Okazało się, że złapał w szpitalu jakiś wirus. Zwalczył go po tygodniu, choć już było z nim źle.

Na neonatologii synowie Agnieszki przeleżeli równo 50 dni. 3,5 tygodnia w inkubatorach, potem w podgrzewanym łóżeczku - bo wcześniakom ciągle jest zimno i trzeba je dogrzewać jak pisklaki. 3 września lekarze oznajmili - wychodzicie do domu.

Bartek i Paweł mają teraz po 4,5 roku. Ważą 18 i 17 kilogramów. Wszędzie ich pełno. Są żywiołowi, trochę łobuzują, ale rozwijają się dobrze, ładnie mówią. Są nieco mniejsi od swoich rówieśników, ale z czasem różnica się zatrze.

Lekarza, który w zaawansowanej ciąży nie dostrzegł bliźniaków, Boguszowie chcieli pozwać do sądu. - Ale w końcu odpuściliśmy - mówi Agnieszka. - Przeżyłam jednak szok, gdy kilka dni temu kolega z pracy przyniósł mi wydruk internetowego rankingu lekarzy ginekologów. Tworzą go młode mamy. Mój pan doktor miał 98 procent opinii negatywnych. Widać nie tylko mnie tak "uszczęśliwił"...

Czy matki wcześniaków mają odwagę myśleć o kolejnej ciąży? - Nie ma mowy - zastrzega Agnieszka Bogusz. - Za dużo przeszłam. Nie wiem, czy znalazłabym siłę, jeśli miałoby się to zdarzyć jeszcze raz. Mamy dwójeczkę i to wystarczy.

Ula Krzykawska po cichutku marzy już o drugim maleństwie. Walka o życie i zdrowie synka udowodniła jej, że jest w stanie wiele wytrzymać. Poza tym może chociaż za drugim razem zdarzy się tak, że ciąża od początku do końca będzie udana?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska