Magda Durecka: - Moim życiem rządzi przypadek

fot. Monika Kluf
Okrzyknięto ją drugą Anną Jantar, śpiewająco prowadziła telewizyjny "Koncert życzeń". Wróciła do Kluczborka, tu uczy dzieci. I niczego nie żałuje.
Okrzyknięto ją drugą Anną Jantar, śpiewająco prowadziła telewizyjny "Koncert życzeń". Wróciła do Kluczborka, tu uczy dzieci. I niczego nie żałuje. fot. Monika Kluf
O muzyce, koncertach, życiu i rodzinie z Magdaleną Durecką rozmawia Monika Kluf.

- W szkole średniej śpiewałaś na akademiach, jeździłaś na konkursy wokalne, występowałaś z lokalnym zespołem "Fama", ale nie wiązałaś swojej przyszłości ze śpiewaniem. Chciałaś być nauczycielką. Jak trafiłaś do szołbiznesu?
- Owszem chciałam uczyć małe dzieci, dlatego postanowiłam zdawać na nauczanie początkowe, jak zresztą większość moich koleżanek w tym czasie. Ale oblałam egzamin praktyczny z... wychowania plastycznego. Załamana wróciłam do Kluczborka. Wtedy koledzy z zespołu "Fama" próbowali mi wytłumaczyć, że to jeszcze nie koniec świata i że powinnam próbować dostać się do studium piosenkarskiego w Poznaniu. Pierwszy raz od nich właśnie usłyszałam o tej szkole. Posłuchałam rady. Miałam dwa tygodnie na przygotowanie piosenek. Zaryzykowałam i udało się. Można więc powiedzieć, że piosenkarką zostałam przez przypadek. W ogóle różne zbiegi okoliczności miały duży wpływ na moje dotychczasowe życie.

- Na przykład?
- No choćby to, że po raz pierwszy w historii poznańskiego studium na egzamin końcowy akurat mojego rocznika przyszli przedstawiciele państwowej firmy fonograficznej ZPR "Records" w poszukiwaniu nowych talentów. Po przesłuchaniach wyłuskali trzy osoby. Z tych trzech po kolejnych przesłuchaniach zostałam tylko ja.

- To, że krótko po ukończeniu studium nawiązałaś współpracę z menedżerem Krzysztofa Krawczyka, to też przypadek?
- Oczywiście, że to przypadek. Bo gdyby w tym czasie Krzysztof Krawczyk nie wyjechał do Stanów Zjednoczonych, jego impresario Andrzej Kosmala, który był na moim egzaminie końcowym w studium, nie skontaktowałby się ze mną i może nigdy nie nawiązalibyśmy współpracy. Kolejny przypadek to moda na piosenki Anny Jantar w roku 90, kiedy po raz pierwszy stanęłam na deskach opolskiego amfiteatru. Po tamtym festiwalu mówiono o mnie przez jakiś czas "następczyni Anny Jantar". Czy to nie przypadek, że akurat wtedy była moda na jej piosenki?
- Zdobyłaś nagrodę na festiwalu w Opolu za wiązankę przebojów z lat 60. "Magda Dance Megamix".
- Przypadek nie był tu bez znaczenia. To był rok 1993. Nie byłoby mnie na tym festiwalu, gdyby nie to, że wtedy po raz pierwszy swoich reprezentantów wystawiały firmy fonograficzne. Ja wystąpiłam jako taka reprezentantka właśnie i wyśpiewałam drugie miejsce. Prowadzenie koncertu życzeń w TVP też przypadło mi w udziale dlatego, że akurat wtedy telewizja wpadła na pomysł, by prezenterów zamienić na wokalistów, którzy nie tylko zapowiadaliby piosenki dla jubilatów, ale także sami by śpiewali. Kilku wykonawców, w tym także zespół VOX, startowało w castingu. Wybrali mnie i tak się zaczęła moja telewizyjna przygoda, która trwała aż trzy lata.

Portret

Portret

Magdalena Durecka, piosenkarka, laureatka opolskich "Debiutów", przed laty współgospodyni telewizyjnego "Koncertu życzeń". Znana z coverowego wykonania piosenki "Co ja w tobie widziałam". Postanowiła opuścić Poznań, gdzie przez wiele lat mieszkała i pracowała, by wrócić z synem Patrykiem do rodzinnego Kluczborka. Nadal koncertuje i przekazuje swoją wiedzę i doświadczenie młodym, utalentowanym wokalistom w studiu piosenki przy Młodzieżowym Domu Kultury w Kluczborku.

- Podziękowano ci czy sama zrezygnowałaś?
- Zrezygnowałam, kiedy zorientowałam się, że jestem kojarzona jako piosenkarka, ale tylko "Koncertu życzeń". Jak Janusz Gajos z Jankiem Kosem z "Czterech pancernych". Nie chciałam, żeby przylgnęła do mnie taka łatka. I podziękowałam za współpracę. W sumie w samą porę, bo dwa miesiące później "Koncert życzeń" zniknął z ramówki TVP.

- Kiedy postanowiłaś zniknąć z Poznania i dlaczego? Rezygnowałaś z kontaktów, bycia blisko miejsc i ludzi, którzy mogli mieć wpływ na twoją karierę. Nie bałaś się, że przez przeprowadzkę do Kluczborka po prostu wypadniesz z obiegu?
- Mieszkałam i pracowałam w Poznaniu 11 lat. Intensywnie pracowałam. Nagrania, koncerty, życie w biegu. Bardzo mało czasu spędzałam w domu z rodziną, a byłam już wtedy matką. Starałam się poświęcić mojemu synowi Patrykowi każdą wolną chwilę, ale męczyło mnie, że tych chwil jest za mało. Nie czułam się wtedy spełniona jako matka i bardzo mnie to męczyło. Stwierdziłam, że nie jestem w stanie pogodzić wymagającej tyle czasu i energii pracy z domem. Potem pojawiła się miłość, nowy partner. Był z Kluczborka, tam miał pracę. I to przyspieszyło decyzję o powrocie do rodzinnego miasta. Znów mogłam być blisko mojej rodziny. Przez cały tydzień mogłam być z Patrykiem, koncertowałam w weekendy i to nie przez cały rok.

- Nie żałowałaś nigdy tej decyzji?
- Nie. Nie miałam poczucia rezygnacji z czegoś dla mnie ważnego. To był świadomy wybór. Niczego nie żałuję. Choć początkowo przychodziło na myśl pytanie: co by było gdyby... Ale dziś z perspektywy czasu, kiedy patrzę na mojego dorosłego już syna Patryka, nie mam wątpliwości, że podjęłam słuszną decyzję. Jak patrzę na moich młodych podopiecznych ze studia piosenki, mam podobne wrażenie, bo mogę uczyć młodzież śpiewać. Zresztą lada moment będę prawdziwym pedagogiem, bo podjęłam studia w tym kierunku. Po maturze chciałam uczyć małe dzieci. Moje marzenie właściwie się spełniło, uczę duże dzieci, i to tego, co jest moją pasją. Na zajęciach w Młodzieżowym Domu Kultury mam utalentowane dziewczyny. Jednej z nich wróżę wielką karierę. Piękny głos i piękna dusza w jednej osobie. Polska musi ją usłyszeć na festiwalu w Opolu. Pracujemy nad tym.

- Masz sporo chętnych na swoje zajęcia.
- Owszem. Dla niektórych osób jestem nie tylko instruktorem piosenki, ale też powiernikiem. Niektórzy żartem zwracają się do mnie "mamo". Poza tym kontakt z młodzieżą odmładza psychikę. Skończyłam 40 lat. Wiem, co mówię (śmiech).

- Koncertujesz po Polsce, a dlaczego tak rzadko występujesz w rodzinnym mieście?
- Bo mam ogromną tremę.

- ?!
- Poważnie. Występ przed ludźmi w mieście, z którego pochodzę, nawet wtedy, gdy mieszkałam z Poznaniu, był dla mnie nieprawdopodobnym stresem. A co dopiero teraz, kiedy tu mieszkam. Dla mnie mniej stresujący byłby już chyba występ nawet w Kongresowej niż na festynie w Kluczborku. I to nie jest żadna kokieteria. A tak poza tym lubię moje miasto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska