Szukają skarbów w czeskiej kopalni złota

Krzysztof Strauchmann
Część korytarzy jest pod wodą. Niektóre można przejść, inne trzeba przepływać pontonem. Na zdjęciu Paweł Grabowiecki z Głuchołaskiego Klubu Eksploracji.
Część korytarzy jest pod wodą. Niektóre można przejść, inne trzeba przepływać pontonem. Na zdjęciu Paweł Grabowiecki z Głuchołaskiego Klubu Eksploracji. fot. Arkadiusz Jabłoński
Gigantyczna nieczynna kopalnia złota tuż za naszą południową granicą jak magnes przyciąga ryzykantów z całej Polski.
Adrian Wójcik z Glucholaskiego Klubu Eksploracji.

Zlate Hory: kopalnia złota

- 130 kilometrów korytarzy, szybów i pochylni! - zachwyca się Arkadiusz Jabłoński z Głuchołaz. - Najwyższy czas opowiedzieć ludziom, że w górach za Zlatymi Horami znajduje się podziemne miasto - w oczach Arkadiusza Jabłońskiego z Głuchołaz zapalają się ogniki, kiedy zaczyna o tym opowiadać. Od kilkunastu lat penetruje stare czeskie kopalnie złota i miedzi tuż obok Kopy Biskupiej. Zaczynał, asekurując się… sznurem do prania. Dziś z internetu czy sklepów alpinistycznych ściąga najlepszy sprzęt, żeby całymi dniami wędrować po podziemiach.

- To współczesna kopalnia, która połączyła w całość stare sztolnie złota, sięgające XVI wieku - opowiada Arek Jabłoński. - Stare torowiska, kończące się przepaścią, w którą spada woda. Jedna z moich wypraw trwała bez przerwy cztery dni, z biwakami noclegowymi. Ale tam czas biegnie inaczej.

Nie da się opisać emocji, kiedy się zjeżdża po linie pod ziemią, w kompletnych ciemnościach, 200 metrów w dół kominem wentylacyjnym i jeszcze nie sięga się dna. Nie da się opisać bajecznie kolorowych nacieków skalnych w Błękitnej Sztolni. Nie da się sfotografować potęgi podziemnych komór wyrobiskowych, mieszczących z powodzeniem głuchołaskie osiedle, na którym Arek mieszka. Jest jednak takie miejsce, gdzie nawet stojąc na powierzchni, można poczuć i zobaczyć potęgę i grozę zlatohorskich podziemi. Największe w tych górach zapadlisko dawnego górniczego wyrobiska - Żebraczka.

Olbrzymy w Dolinie żebraczki
Do dawnego przejścia granicznego Konradów - Zlate Hory jest stąd ledwie 7 kilometrów, ale mało kto zna to miejsce. Trzeba zboczyć z turystycznego szlaku, sforsować siatkowe ogrodzenie. Między lichymi brzozami grunt nagle się kończy, jakby jakiś olbrzym uciął ziemię nożem. 60 metrów pod stopami widać resztki lasu, który kilkanaście lat temu zapadł się do wyrobiska i odsłonił wnętrze kopalni. Zapadlisko ma około 100 metrów szerokości i 150 długości. Dziesięć metrów pod skorupą ziemi odsłania się dawna komora górnicza. Nawet na powierzchni słychać, jak w wilgotną otchłań lecą oderwane ze stropu kamienie, jak kapie podziemny strumień. Czuć specyficzny zapach wilgoci i starej kopalni. W bocznych ścianach, kilkanaście metrów powyżej dna, widać wejścia do korytarzy górniczych. Wystają z nich resztki drewnianych drabin i poręczy.

- Nigdzie w Polsce ani za granicą nie widziałem czegoś takiego - opowiada Adam Wojcieszonek z Gdyni, jeden z doświadczonych eksploratorów podziemi i dawnych kopalń z Pomorskiego Klubu Eksploracyjnego. - Głębiej i dalej znajduje się kolejnych 6 podobnych lub jeszcze większych komór górniczych. Leżą parami jedna pod drugą. Na jedną z wypraw zabraliśmy ze sobą agregat prądotwórczy i reflektory o mocy 3 kilowatów. Mimo to nie udało nam się oświetlić stropu ani przeciwległych ścian. Dalmierza o zasięgu 30 metrów nawet nie wyciągaliśmy z plecaka.
- W Dolinie Żebraczki i okolicy jest jeszcze kilkanaście takich komór, z których sama Żebraczka jest chyba najmniejsza - opowiada Arkadiusz Jabłoński. - Kolejna komora jest tuż obok, prawie pod powierzchnią ziemi. Czasem jeżdżąc pobliską szosą, zastanawiam się, czy się kiedyś nie zapadnie.

- Piekielna czeluść robi ogromne wrażenie - Adam Wojcieszonek opisuje wrażenia po dotarciu do pierwszej z podziemnych komór górniczych. Korytarz, którym szli, nagle skończył się urwiskiem, które okazało się swoistym balkonem w ścianie podziemnej sali. Na linach spuścili się na jej dno. W dnie był kolejny otwór wejściowy do komnaty leżącej jeszcze niżej. Obie komory otaczała plątanina korytarzy komunikacyjnych.

Bungee w podziemnej komnacie
Pomorski Klub Eksploracji od jesieni ub. roku trzy razy organizował kilkudniowe wyprawy do kopalni w Zlatych Horach. W pierwszej uczestniczył znany pisarz i speleolog Wojciech Kuczok. Trafili tu dzięki kontaktom z czeskimi amatorami starych kopalń. Informacje o ich odkryciach razem z fotografiami z wyprawy ukazały się później na najbardziej popularnych portalach poszukiwaczy skarbów i podziemi w Polsce (www.eksploracja.org.pl; www.goldcentrum.pl, www.odkrywcy.net). Ich śladami już podążają kolejni amatorzy przygód. Grupa z Warszawy uznała, że wielkie podziemne sale to idealne miejsce na uprawianie skoków bungee.
- Już samo wejście robi niesamowite wrażenie, podobnie jak studnie głębokie na 300 metrów - relacjonuje na jednym z forów internetowych Maciej, geolog z Sosnowca.

- Trzeba zejść kilkaset metrów pod ziemię, żeby zobaczyć taki cud natury: sople rosnące w górę - zachwyca się Arkadiusz Jabłoński.

Do kopalni weszli przez Żebraczkę. Jeden z jej bocznych chodników leży stosunkowo nisko, ale dalej jest zamurowany. Przez wykruszony kawałek muru przecisnęli się najszczuplejsi. Dotarli do wyższych chodników wychodzących na ścianę komory i kilkanaście metrów nad dnem zapadliska założyli stanowisko wspinaczkowe dla pozostałych. Pierwszego dnia penetrowali chodniki z lewej strony komory wejściowej. Prowadzi do nich pionowy szyb, a w nim - resztki dawnej drewnianej klatki schodowej. Jak w filmach o Indianie Jonesie, drewniane schodki i szczeble pękają pod lekkim naciskiem i lecą dziesiątki metrów w dół, na głowy kolegów.

Drugiego dnia weszli w korytarze po prawej stronie Żebraczki. Przez godzinę szukali przejścia, którym można się przecisnąć dalej. Za murowaną tamą zaczyna się osiem równoległych sztolni opadowych. Jeszcze niżej chodniki zalane wodą prawie pod sam sufit. Musieli wracać po ponton, przydał się zresztą na następnych zalanych odcinkach. Jeszcze niżej zaczynają się obszerne chodniki transportowe z torami kolejki elektrycznej. To one prowadzą do gigantycznych pustek wewnątrz ziemi.

- Cały czas nie mogę się otrząsnąć z fascynacji tym podziemnym światem - mówi Wojcieszonek, który już planuje kolejne wyjazdy do Czech.
Zdaniem eksplorerów zlatohorskie kopalnie należą do stosunkowo dziewiczych, nie mają np. śmieci, pozostawianych często przez niekulturalnych amatorów mocnych wrażeń. Godzinę drogi od wyjścia trafili natomiast na ślady ludzkiego legowiska: prześcieradło rozłożone na posłaniu z desek i pozostawione obok trampki. A na ścianie wymalowaną farbą datę 25.03.2005.

- Tam docierają nawet złomiarze - opowiada Arek Jabłoński. - Po zamknięciu kopalni pod ziemią zostało mnóstwo sprzętu, jest nawet rdzewiejąca winda, wagoniki kolejki, stare telefony górnicze, świdry w ścianach. W najstarszych częściach można trafić na średniowieczne, drążone w drewnie rury do odprowadzania wody. Słyszałem, że niektórzy poszukiwacze zabierają ten sprzęt do muzeów.
Adam Wojcieszonek ocenia, że jego grupa w czasie trzech ekspedycji zbadała może około 25 procent kopalni. Na głębokość 300 metrów pod powierzchnią ziemi w wąskich korytarzach musieli zostawić przyrządy pomiarowe, ale potem zeszli w pionie jeszcze kilkadziesiąt metrów w dół.

- Chcemy jeszcze dojść do podziemnych rzek. Od znajomych Czechów mamy mapy i wskazówki, gdzie się znajdują - relacjonuje w internecie geolog z Sosnowca.

- Mało kto tam wchodzi, choć wśród miejscowych można spotkać ludzi, którzy tam dawniej pracowali i świetnie znają podziemia. Choćby słynny Henry Horylica - opowiada Arkadiusz Jabłoński. - Kiedyś spotkałem pod ziemią ekipę Czechów z Szumperka. Przywitaliśmy się serdecznie, pogadaliśmy, gdzie idą i jakie mają mapy.

Tona złota w trzy lata
Współczesna historia kopalni w Zlatych Horach zaczęła się w 1952 roku, kiedy czeskie władze zaczęły szerokie badania geologiczne masywu góry Przeczna (Pricny Vrch - 975 metrów nad poziomem morza). To bardzo charakterystyczny, płaski i zalesiony grzbiet górski, przy dobrej pogodzie świetnie widoczny z wieży na Kopie Biskupiej, a nawet z Nysy. Wydobycie rud metali kolorowych i złota rozpoczęto w 1964 roku. Rudę przerabiano w zakładzie w dolinie Złotego Potoku pomiędzy Przeczną a Małą Kopą, gdzie do dziś stoją jeszcze nieczynne budynki przemysłowe. Jak podaje Sotiris Joannidis, autor książki "Złoto i żelazo", w latach 60. wydobywano tu z podziemi 17 ty.s. ton rudy rocznie, a w latach 70. i 80. nawet 300 tys. ton rocznie. Wykopywany z podziemnych komór materiał skalny zawierał 5,5 procent miedzi, co dawało roczne wydobycie 1650 ton miedzi, 50 ton wolframu, 200 ton krzemionki do produkcji szkła. Dodatkowo z urobku odzyskiwano rocznie około 70 kilogramów złota i 1200 kg srebra.

W latach 80., podczas wiercenia sztolni Mir (dziś leży niedaleko górnej stacji nowego wyciągu narciarskiego Bohemaland), niespodziewanie górnicy przebili się do najstarszej części średniowiecznej kopalni złota Hackelberg i Starohori. W XVIII wieku jej korytarze zostały zalane przez podziemne wody, bo ówcześni górnicy nie potrafili sobie poradzić z jej odprowadzeniem na powierzchnię. Zrezygnowali z dalszych poszukiwań, podejrzewając jednak, że pod nimi znajdują się kolejne bogate żyły złotonośne.

Przekopanie się współczesnych górników do dawnych korytarzy niespodziewanie pozwoliło odwodnić, a potem spenetrować starą kopalnię. Czescy geolodzy Josef i Vera Vecerovie, którzy badali wtedy Alt Hackelberg i Starohori, opisują w swoich pracach, jak wyglądał niedostępny przez trzy wieki system korytarzy i komór: wypełniony błotem do wysokości jednego metra, z wytrącającymi się na ścianach i stropach nawisami osadów żelaza i resztkami drewnianych konstrukcji górniczych.
Państwowa firma wydobywcza, która w 1990 roku dobrała się do złóż pod starą kopalnią Hackelberg, w ciągu trzech lat wydobyła 1300 kilogramów złota. Mimo to utrzymanie kopalni było nierentowne. W 1994 roku zakład zamknięto. 500 ludzi ze Zlatych Hor i okolicy straciło miejsce pracy. Pozostała tylko ekipa, która zajęła się rekultywacją terenów eksploatacyjnych. Wyloty sztolni zabetonowano, zasypano, teren wydobycia zagrodzono płotem i obsadzono młodym, świerkowym lasem, żeby utrudnić dostęp. Zamurowano i zakratowano podziemne korytarze. W te miejsca na nowo wgryzają się poszukiwacze, ryjąc nowe wejścia do starych korytarzy.
A złoto na Przecznej Górze nadal rozpala wyobraźnię. Arek Jabłoński opowiada, jak w 1997 roku wielka powódź zalała i dokładnie przepłukała system podziemnych kanałów. Woda wyniosła wtedy do górskich potoków skalny urobek. Pod sztolnią Mir ludzie znajdowali samorodki złota wielkości kilku milimetrów.

Zwykli turyści muszą poczekać
W ubiegłym roku władze Zlatych Hor wysłały do funduszu norweskiego wniosek o dotację wysokości 400 tys. koron (ok. 55 tys. zł) na prace dokumentacyjne i projektowe, jak zabezpieczyć, a potem udostępnić dla turystów dwie stare sztolnie: Pocztową i Miedzianą. Niestety, jesienią ub. roku projekt został odrzucony. Starosta miasta Milan Rac zapowiada dalsze starania o pieniądze na ten cel w funduszach europejskich. Lokalne władze nie ukrywają, że wzorem dla nich jest świetnie zagospodarowana polska kopalnia w Złotym Stoku. Od trzech lat w Zlatych Horach działa też stowarzyszenie speleologiczne (www.starohori.ic.cz), którego celem jest naukowe badanie i starania o udostępnienie turystyczne starych kopalni. Jedno z ich opracowań przewiduje m.in. wybudowanie nad zapadliskiem Żebraczka platform, umożliwiających bezpieczny dostęp dla zwiedzających. Autorzy opracowania szacują, że zainwestowanie kilkunastu milionów koron przyciągnie do nowej atrakcji około 50 tys. turystów rocznie. Sama Żebraczka została już zresztą uznana za narodową pamiątkę kulturalną i jest chroniona prawnie, podobnie jak kilka innych najstarszych obszarów górniczych na Przecznej.
Arkadiuszowi Jabłońskiemu z Głuchołaz też marzy się szersze zaprezentowanie podziemnych skarbów. Z grupą przyjaciół założył nieformalny Głuchołaski Klub Eksploracji. Teraz chcą się zorganizować jako sekcja przy Towarzystwie Przyjaciół Głuchołaz.

- Chciałbym tam prowadzić wyspecjalizowane grupy turystów, gotowych na wysoką dawkę adrenaliny - przyznaje Arek Jabłoński. On sam jest zafascynowany ogromem pracy i wysoką techniką dawnych górników. - Ale po naszej stronie granicy też jest co pokazać. Chciałbym doprowadzić do otwarcia dla turystów zakratowanej sztolni przy ul. Andersa w Głuchołazach, zagospodarowania terenów dawnych kopalń przy Sarnim Potoku. Przecież my też mamy się czym pochwalić.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska