Lukas Podolski ma rodzinę na Opolszczyźnie

fot. Sławomir Mielnik
- Jesteśmy dumni z naszego Lukasa - Teresa Podolska zaprasza do pokoju oklejonego plakatami z gwiazdą niemieckiej reprezentacji.
- Jesteśmy dumni z naszego Lukasa - Teresa Podolska zaprasza do pokoju oklejonego plakatami z gwiazdą niemieckiej reprezentacji. fot. Sławomir Mielnik
- Co roku przyjeżdża do Olszowej - mówi Teresa Podolska, ciocia najlepszego napastnika reprezentacji Niemiec. We wsi wszyscy go uwielbiają.

Pani Teresa szeroko otwiera drzwi. Serdecznie zaprasza, chociaż w rodzinie mają wielki smutek - kilka miesięcy temu zmarł jej 37-letni syn.

- Lukas nie mógł być na pogrzebie naszego Zygfryda, ale przysłał nam pieniądze na pogrzeb, a jego dzieciom na pociechę wielki karton firmowych ubrań - opowiada Teresa Podolska.

23-letni Lukas to syn brata jej męża, pani Teresa jest więc ciocią napastnika piłkarskiej reprezentacji Niemiec. Bardzo dumną z tego bratanka. Aż serce jej rośnie, że on stał się taki znany.

Dlatego - przyznaje - bardzo się zdenerwowała, kiedy jakiś polityk z LPR powiedział, że Lukasowi trzeba zabrać polskie obywatelstwo - za to, że w meczu z Polską strzelił nam dwie bramki.
- Patrz pani, nic im synek nie zrobił, a te pioruny będą tak źle o nim mówić! - denerwuje się pani Teresa. - Nawet nie wiedzą, że on nie ma obywatelstwa polskiego. Ale - to prawda - zawsze mówi, że mu biją dwa serca: polskie i niemieckie.

I chociaż z Polski do Niemiec wyjechał z rodzicami, kiedy miał dwa lata, z ludźmi z Olszowej, wsi niedaleko Strzelec Opolskich, zawsze rozmawia po polsku.
Osiem lat minęło, gdy Podolscy po opuszczeniu Polski pierwszy raz przyjechali odwiedzić rodzinę w Olszowej. Lukas był już jedenastolatkiem.
- Bardzo wyrośniętym, wyglądał na starszego - wspomina pani Teresa. - Już wtedy mój nieżyjący Zyga mówił, że w grze z dużo starszymi chłopakami na boisku w Olszowej nie miał sobie równych. Grał sam na czterech, a i tak zawsze wygrywał.
Lukas od dziecka żył futbolem. Jego ciocia mówi, że Krista, to znaczy mama Lukasa, opowiadała, że kiedy synek odrabiał lekcje, pod biurkiem zawsze musiał mieć piłkę. I ją sobie pokopywał.

- Ale czasem lubił inne zabawy - dodaje z uśmiechem pani Teresa. - Biegał z chłopakami po podwórku. Ja im mówię, żeby przynieśli mi jajka z kurnika, a oni przynieśli trzy i wmawiali, że w żniwa kury się nie niosą. Dopiero po latach się przyznali, że jajkami rzucali do celu.

Lukas Podolski co roku odwiedza Olszową.
- Po mistrzostwach Europy w Portugalii też znalazł dla nas czas - mówi z dumą pani Teresa. - Jak będzie w tym roku, trudno powiedzieć, bo Lukasowi w kwietniu urodził się synek, Luis.

Nie wiadomo kiedy, ale przyjedzie na pewno, bo obiecał rodzinie, że przywiezie do Olszowej syna i Monikę.
- To bardzo piękna dziewczyna i taka... do ludzi, jak Lukas - dodaje Teresa Podolska. - Już kilka razy był z nią u nas. Monika też mówi po polsku, pochodzi z Legnicy. Tak jak i on przed laty wyjechała z Polski z rodzicami.

Kiedy gwiazda niemieckiej reprezentacji przyjeżdża do Olszowej, nawet tu nie przestaje trenować.
- Przed wyjazdem dostaje kartkę z zaleceniami od trenera, co i jak ma robić - zdradza ciocia. - No i trenuje sobie wokół domu.

Pani Teresa o Lukasie może opowiadać godzinami, że taki wspaniały z niego chłopak i taki normalny, żaden tam gwiazdor. Niby mieszczuch, a nie odstraszają go wiejskie zapachy. Wchodzi do obory i nie kręci nosem.

No i z jedzeniem też nie wydziwia, tylko chwali sobie domowe specjały cioci Teresy. Szczególnie bigos i śląski obiad. Zdarzało mu się prowadzić ciągnik, a nawet na kombajn wskoczył.
- Lukas to je fajny synek - zachwyca się jego ciocia.
Jej wnuki też go uwielbiają. Każdy ma w pokoju plakat z jego dedykacją. Do tego klubowe szaliki i korki.

- A moja 15-letnia wnuczka Dominika Podolska też kopie piłkę, w żeńskiej drużynie w Ujeździe - chwali się pani Teresa. - Jak strzeliła gola, krzyknęła: "To nasza krew, Podolski"".

Lukasa zna i lubi cała Olszowa, ludzie oglądają każdy mecz, w którym gra.
- To równy chłopak, każdemu poda rękę i z każdym pogada - podkreśla Henryk Grzywocz. - Przejdzie do historii futbolu, a się nad takich szaraków jak my nigdy nie wywyższy. Ja i moi synowie mamy od niego koszulki, piłkę i szaliki klubowe.

- Ktoś się przy nim zatrzyma ciągnikiem, to stanie i pogada - dodaje Andrzej Chmiel.

W Olszowej mówią, że jakby ktoś wtedy obcy go zobaczył, w życiu by nie pomyślał, że ten synek to ich, znaczy z Olszowej, a wielka gwiazda futbolu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska