Z ulicznej sztuki da się żyć

fot. Jarosław Staśkiewicz
Pepe, klaun z Bułgarii, z baloników potrafi wyczarować wszystko, nawet kask rowerzysty.
Pepe, klaun z Bułgarii, z baloników potrafi wyczarować wszystko, nawet kask rowerzysty. fot. Jarosław Staśkiewicz
Buskerów łączy swoboda, kapelusz i dobra zabawa. Wszędzie gdzie się pojawiają, wywołują rogale na buziach dorosłych i głośny śmiech dzieciaków.

Arek Frog, czyli Arek Szczepanik z Kuźni Raciborskiej, od lat zarabia występując jako człowiek orkiestra w niemieckich miastach. To właśnie w Dreźnie spotkał go kolega po fachu Romek Popłonyk, który organizuje festiwale buskerskie we Wrocławiu.

- Zaprosiłem Arka do nas, ale długo nie mógł uwierzyć, że w Polsce też można się wygłupiać na ulicy - opowiada Popłonyk.

O tym, że można, przekonał się jako jeden z pierwszych Philip Fairweather. Śpiewającemu Walijczykowi tak się spodobało we Wrocławiu, że osiadł tu na stałe. Zna go każdy, kto bywa na w Rynku. To on ściągnął Bernarda M. Snydera, kolejnego człowieka orkiestrę, który organizuje podobne festiwale m.in. w Brazylii i we Włoszech. Teraz co roku do stolicy Dolnego Śląska przyjeżdża kilkudziesięciu miłośników buskingu, czyli po prostu ulicznych grajków.

Masz weekend od poniedziałku do czwartku
- Grajków? Wiem, że takie określenie pokutuje, ale proszę popatrzyć na listę - mówi Popłonyk i wymienia: - Agnieszka Kaćma, flecistka, profesor paryskiego konserwatorium, solistka w orkiestrach we Francji i Polsce. Albo Duo Resonante - jeden z najlepszych duńskich zespołów muzyki współczesnej. Albo Jurek Dąbkowski, absolwent PWST. Żeby odważyć się wyjść na ulicę, nierzadko latami uczyli się swojego fachu.

Brzeski Rynek, wtorek, godzina 14. Z nieba leje się żar, a tłum przed księgarnią gęstnieje. Na chodniku młody człowiek w białej koszuli z elegancką muszką robi coś, za co w ciemnej uliczce mógłby dostać w papę.

- Maaama!!! - krzyczy do zdumionej starszej pani i rzuca się jej w ramiona. Innej kobiecie zagradza drogę do skrzynki pocztowej, a potem wyrywa list z ręki i się z nią droczy. Kolejnego przechodnia oblewa wodą. Wywołuje salwy śmiechu, kiedy skrada się za nobliwym panem i udaje jego poważne ruchy. Komuś wyciąga z ręki telefon i nie rozłączając rozmowy, wrzuca go do swojej walizeczki. O dziwo, większość ludzi daje się wciągnąć w zabawę. Po godzinnym show Irlandczyk Shiva Grings dostaje ogromne brawa, a do czapki wpada mu trochę złotówek.

- Ale zawsze, kiedy pojawiamy się w którymś mieście pierwszy raz, mam obawy - przyznaje Popłonyk. - Bo ludziom w Polsce ciągle trudno jest zejść ze swoich piedestałów i trochę podzieckować. Pozostaje mi wierzyć, że nie będzie chowania się za drzewami. W końcu czy takim dyshonorem jest podejść do artysty i wrzucić parę groszy do kapelusza?

Bo kapelusz (czapka, kubełek, futerał na gitarę) musi być. Czy to przed kataryniarzem z Francji, czy akrobatą z Niemiec, czy grającą latynoską muzykę międzynarodową kapelą.
- Na ulicy jesteśmy w pracy. A jeśli ludzie włączają się w zabawę i są zadowoleni z widowiska, to wykonawca ma prawo oczekiwać zapłaty - tłumaczy na każdym kroku szef festiwalu.

- Ale i tak wielu ludzi, nawet w Niemczech, myśli sobie: jak siedzisz na ulicy, to jesteś żebrakiem - mówi Szczepanik. - Nieważne, że masz auto, mieszkanie, że normalnie żyjesz. Tylko weekend masz od poniedziałku do czwartku, a nie jak reszta ludzi - od piątku do niedzieli.

Z ulicy da się żyć
Frog-Szczepanik najlepiej wie, ile ta praca kosztuje wyrzeczeń. Trafił do Niemiec z gitarą w ręku i bez znajomości języka. Próbował zarabiać na chleb, grając na ulicy, ale karierę zrobił dopiero wtedy, kiedy odkupił od jednego z artystów kostium mima. Dzięki pantomimie mógł sobie pozwolić na podróże po całych Niemczech. A trzy lata temu, też przez przypadek, stał się człowiekiem orkiestrą.

- Zacząłem od dwóch puszek piwa, które zawijałem na butach i grając na gitarze wystukiwałem nimi rytm. Potem do butów dołączyłem jajka - takie szejki, które wzbogaciły dźwięk. Potem znowu tamburyn. A teraz mam już dziesiątki instrumentów na drewnianej podstawie. Śmieję się, że to moje fitness studio.
Imponujący instrument Arka nie tylko wydaje ładne dźwięki, ale i efektownie wygląda. - O to chodzi, żeby było widowiskowo, dlatego teraz na butach mam małe klauny z trąbek rowerowych. To fajnie przyciąga dzieci - mówi ze śmiechem Szczepanik.

W Niemczech do czapki wpada euro od turystów. A czy z występów ulicznych można wyżyć w Polsce?

- Często pada to pytanie - przyznaje Jerzy Dąbkowski, szczudlarz z Jelcza-Laskowic. - A ja odpowiadam, że bez tego nie mogę żyć!
Dąbkowski już od 10 lat chodzi patrzy na artystów z góry. Wcześniej ze swoimi dziećmi, a teraz z młodymi dziewczynami, Basią i Aliną, tworzy teatr objazdowy. - 19 lat temu, jeszcze za komuny, wyrzucili mnie z domu kultury i odtąd próbuję stanąć na nogi - śmieje się pan Jurek. - Wypuściliśmy w świat już około setki szczudlarzy, ale od swoich podopiecznych wymagam czegoś więcej niż tylko wyglądania jak wieszak na spodnie.
Dlatego Basia i Alina potrafią bawić się z dziećmi i puszczać bańki mydlane wielkości człowieka. - Próbowaliśmy kiedyś stawać naprzeciw ludzi jak w prawdziwym teatrze i dawać przedstawienia. Jak wychodziło? Makabra - macha ręką pan Jurek. - Dlatego chodzimy między ludźmi - tu nie ma przymusu oglądania.
Ale szef teatru objazdowego przyznaje, że kontakty z publicznością to ciężki temat.

- Żyjemy w ponurym kraju, gdzie istnieje obowiązek noszenia nosa na kwintę. Musimy powolutku kruszyć ten mur. I tak dobrze, że nie ma większych problemów z publicznością. Przez 10 lat na festiwalu nie mieliśmy żadnego wypadku. Chucham na to, bo na tych wysokościach łatwo o groźne sytuacje, ale na szczęście ludzie nie zachowują się wobec nas agresywnie.

Żyć z ulicy nie musi za to Agnieszka Kaćma. Bo żyje z koncertów muzyki klasycznej. Na co dzień występuje w długiej sukni, przed stateczną publicznością, w towarzystwie znakomitych muzyków. Ale od czasu do czasu przebiera się w luźny strój i wychodzi z fletem na ulice.

- Niewielu jest muzyków klasycznych, którzy grają na ulicy. Jeżeli już, to zwykle jazzmani. Ale mnie sprawia to wielką przyjemność - mówi flecistka. - Ludzie często nie mają na bilet do filharmonii czy na koncert i jeśli choć na chwilę się zatrzymają, oderwą od rzeczywistości i zachwycą muzyką, to mam dużą satysfakcję.

Pani Agnieszka przyznaje: - Ulica jest bardzo dobrym miejscem, ale pod warunkiem, że to jest festiwal, jest wskazane miejsce i czas występu. Nie odważyłabym się wyjść tak po prostu na trotuar.

Pierwsze dni są zawsze trudne
We wtorek i środę Brzeg przeżył prawdziwy najazd buskerów. Ponad 30 artystów próbowało zabawiać mieszkańców i zatrzymać ich przy sobie choć na chwilę. Kiedy bułgarski klown Pepe Peter Stoyanov zakładał na nos czerwoną kulkę, błyskawicznie pojawiały się wokół tłumy dzieci i dorosłych. Francuski kataryniarz Jean Marie Olive nie mógł już liczyć na taką publiczność, a i Arkowi-Frogowi zdarzało się grać na pustej ulicy.

- Pierwsze dni zawsze są trudne - Brzeg nie jest przyzwyczajony do występów na ulicy, wiele osób jest zaskoczonych, śpieszą się i nie mają czasu się zatrzymać - tłumaczyła widzów Agnieszka Kaćma, występująca m.in. w towarzystwie Hiszpanów z Robadors 51. - Ale ci, którzy przystawali, przyjmowali nas entuzjastycznie.

- W dużych niemieckich miastach busker nie budzi zdziwienia. A w Polsce? Nie mam takiej pewności, że nie przyjdzie policja i nie powie: sorry, pan jest za głośno i nie może pan tu grać - mówi Szczepanik. - A ja ze swoim sprzętem rozkładam się pół godziny i nie da się tego ot tak przenieść w inne miejsce. W Brzegu też widzę, że to dla ludzi nowość i nasze występy budzą zdziwienie.

- Po to właśnie ściągam ludzi z całego świata, żeby pokazać, że można robić coś niesamowitego i przedziwnego, i jeszcze z tego żyć - mówi Popłonyk. - To jest festiwal artystów, którzy mają pomysł na siebie, potrafią go zrealizować, potrafią przyciągnąć ludzi, rozbawić ich i zostawić po sobie dobre wrażenie. Bo to ma służyć zabawie i rozśmieszaniu publiczności.

- To nie jest łatwe, bo sam jesteś swoim szefem i jak nie będziesz w tym dobry, to nie będziesz się rozwijał - tłumaczy nam Arek, kiedy siadamy na chwilę przy stoliku w kawiarni pod chmurką. Obok koncert daje Szwed Goran Adeborn i kiedy kończy grać, Arek głośno klaszcze. Dopiero wtedy ludzie oglądają się, jakby nie słyszeli recitalu Skandynawa.

Szczepanik myśli właśnie nad wyjazdem nad polskie morze, gdzie publiczności nie powinno mu brakować. - Zawsze trzeba dać z siebie wszystko i tylko wtedy jest efekt, tylko wtedy ludzie będą cię zamawiali na kolejne koncerty - przekonuje. - Ale czasem aż chce mi się śpiewać: Co ja robię tu, co ja tutaj robię? Szczególnie kiedy ktoś kradnie kapelusz z pieniędzmi i wydaje mu się, że to dobry żart. Albo jak cię przeganiają z miejsca na miejsce. Albo jak ten Szef na samej górze daje ci wolne, bo przez miesiąc leje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska