Dbał o bezpieczeństwo Ojca Świętego

Bogusław Mrukot
Bogusław Mrukot
To zdjęcie to cenna pamiątka. Papież dziękuje gen. Klimkowi za pomoc i ochronę.
To zdjęcie to cenna pamiątka. Papież dziękuje gen. Klimkowi za pomoc i ochronę. fot. Sławomir Mielnik
Generał Bogdan Klimek, dziś szef opolskiej policji, opowiada o odpowiedzialności za ochronę Jana Pawła II oraz VIP-ów.

W jednej chwili wali się misterny plan zabezpieczeń, z braku czasu zostaje improwizacja i strach, że czegoś się nie dopatrzy.

- No i koszmar się spełnił, na 25 minut przed godziną "zero" jeden z policjantów zgłasza, że w skarbonce stojącej w rynku zauważył wśród banknotów jakieś druty podłączone do baterii - wspomina Bogdan Klimek. - Krótko mówiąc, wygląda to na bombę. A tu skarbonki nie da się rozbić, bo ze zbrojonego szkła, przenieść też nie, bo za ciężka i zabetonowana. Czas płynie, zaraz przejedzie Ojciec Święty, rany boskie, co tu zrobić?! Puścić kolumnę? A jak wybuchnie? Nie puścić? Będzie skandal.

W ostatniej chwili udało się nam ściągnąć podnośnik, wyrwaliśmy skarbonkę, wsadziliśmy na ciężarówkę i wywieźliśmy na bezpieczną odległość od trasy przejazdu Jana Pawła II.

Nic nie wybuchło. Pirotechnicy sprawdzili później skarbonkę, ktoś po prostu wrzucił do niej bateryjkę z drucikami. I tyle. Ale co generał i jego ludzie najedli się strachu, to ich.

VIP-ek, VIP i Ojciec Święty

Generałowi trudno teraz zliczyć, nad bezpieczeństwem ilu VIP-ów czuwał podczas służby w krakowskiej policji. - Właściwie nie było tygodnia, żeby do Krakowa nie przyjechała jakaś zagraniczna delegacja - dodaje.

Bo Kraków to miasto, które jest w planie prawie każdej wizyty w Polsce. Mniej ważnych osobistości, ważnych oraz takich, które decydują o obliczu naszego świata.

Jeśli chodzi o tę drugą i trzecią kategorię, to Klimek ochraniał jakieś 170 wizyt. W tym George'a Busha, Władimira Putina, prezydenta Izraela i cesarza Japonii.

- Tak jakoś wyszło - komentuje skromnie Bogdan Klimek. Dlaczego to akurat jemu przypadła taka rola? Wszystko zaczęło się 15 lat temu. Wtedy znalazł się wśród 10 oficerów policji wysłanych na szkolenie do Francji. On miał się tam uczyć przygotowywania i dowodzenia wielkimi operacjami policyjnymi.
Takimi choćby, jak zapewnienie bezpieczeństwa znanym osobistościom. A nauczycieli miał dobrych. Film "Szakal" nie jest wymysłem scenarzysty, francuskie służby udaremniły kilkanaście zamachów na życie prezydenta de Gaulle'a. No i po powrocie do kraju Klimek zaczął dostawać zadania, do których był po prostu dobrze przygotowany.

- Ochrona VIP-a jest uzależniona od kraju, z którego przyjeżdża - tłumaczy generał.
- Inaczej podchodzi się - bez obrazy - do tego z Afryki czy Ameryki Południowej, a inaczej z kraju istotnego dla światowego bezpieczeństwa.

Przygotowania do wizyty mniej znaczącej osobistości zabierały dzień, w przypadku prezydenta Busha trwały 3-4 dni, a Jana Pawła II - aż trzy miesiące. Bo żaden inny VIP nie podróżował tyle po Polsce i nie spotykał się z milionami ludzi. No i cóż, bezpieczeństwo Ojca Świętego było dla Polaków absolutnym priorytetem.

Zamachowiec może być wszędzie

- To zawsze była gigantyczna operacja - wyjaśnia gen. Klimek. - Dlatego trzeba było ją zaczynać trzy miesiące przed przyjazdem papieża.

Tyle zabierało sprawdzenie każdego mieszkania wzdłuż trasy przejazdu papieża i wokół miejsc spotkań z wiernymi. - Chodziło o to, by wiedzieć, kto w nich mieszka, czy nie był karany, a jeśli tak, to za co - wyjaśnia Bogdan Klimek. - Wyczulaliśmy też ludzi, by przed przyjazdem Ojca Świętego nie wynajmowali obcym pokoju lub mieszkania, bo to może być potencjalny zamachowiec.

Policjanci pytali także o psychopatów. Jeśli na takiego trafili, to było pewne, że pod jego mieszkaniem w dniu wizyty papieża będzie czuwał tajniak. Historia to pasmo ofiar niezrównoważonych osobników.

Potem przychodziła pora na dachy wieżowców, idealne miejsca dla zamachowca-snajpera. Dozorcy mieli obowiązek zamknąć klapy dachowe - z wyjątkiem tych domów, które upatrzyli sobie policyjni strzelcy.

W przeddzień przejazdu kolumny papieskiej na trasie, którą miała się poruszać, do studzienek kanalizacyjnych wchodzili pirotechnicy. Sprawdzali, czy nie ma tam ładunku wybuchowego, który można detonować sygnałem radiowym. To dość popularna metoda zamachów na Bliskim Wschodzie.

Kiedy ze studzienek wychodzili saperzy, natychmiast stawali przy nich policjanci. Mieli na nie oko do czasu, aż przejechał papież.

- Musieliśmy też sprawdzić sieć gazową - dodaje Bogdan Klimek. - Przesada? W 1997 roku Jan Paweł II miał przejechać ulicą Stradomską koło Wawelu. Na trzy godziny przed przejazdem jeden z policjantów zasygnalizował nam nieśmiało, że gdzieś spod jezdni ulatnia się gaz. Nie dowierzaliśmy mu, ale rzeczywiście w sieci była nieszczelność. Przez te trzy godziny mogło się ulotnić tyle gazu, że wystarczyłaby byle iskra...

Ochrona boi się kwiatów i parasoli

Bezpieczeństwo Ojca Świętego było dla Polaków absolutnym priorytetem.
(fot. fot. Jan Morek/pap)

Podczas tej wizyty Klimkowi i jego ekipie ciśnienie skakało niejeden raz. Na dzień przed przylotem papieża do Krakowa nasze służby otrzymały informację, że jakaś grupa terrorystyczna planuje zamach na Jana Pawła II, z użyciem moździerza lub przeciwlotniczej wyrzutni rakietowej.

- Boże, coś takiego może mieć zasięg nawet 5 kilometrów, Ojciec Święty latał wszędzie śmigłowcem, a to łatwy cel - wspomina gen. Klimek. - Ustawiliśmy funkcjonariuszy na każdym dachu, zabezpieczyliśmy pas szerokości 5 km po obu stronach trasy przelotu, z powietrza teren patrolowały nasze helikoptery.
Na szczęście sygnał o zamiarze zamachu nie potwierdził się.

Nie potwierdził się też inny, podczas wizyty Jana Pawła II w 2002 r. Informacja była przerażająca: otóż ktoś porwał samolot w Tel-Awiwie i leci nad krakowskie Błonia.

Był niecały rok po zamachu na World Trade Center, na Błoniach milion ludzi... Można sobie tylko wyobrazić oddech ulgi ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo pielgrzymów i papieża, kiedy nadeszło wyjaśnienie, że to zwykła plotka.

- Ale żadnych takich sygnałów nie można lekceważyć - podkreśla Bogdan Klimek.
- Lepiej dmuchać na zimne, brać pod uwagę nawet pozornie nieprawdopodobną ewentualność.

Pielgrzymi nie rozumieli, dlaczego organizatorzy pielgrzymki apelują, by nie rzucać kwiatów przed samochodem papieża. A kiedy spadała wiązanka, ochronie zamierały serca. Bo w takiej wiązance można spokojnie umieścić ładunek wybuchowy o znacznej mocy.

Zdziwienie ludzi wywoływały również prośby, żeby zostawić parasole w domach, a brać peleryny przeciwdeszczowe. - To nie wymysł filmów z Jamesem Bondem, parasol może być jednostrzałową bronią palną - wyjaśnia generał.

W Polsce papieżowi nic nie groziło

Tysiące szczegółów, setki ewentualności, niczego nie można zostawić przypadkowi. Dlatego zanim zaczął się montaż ołtarza na Błoniach, policjanci jeszcze u producenta metalowych części sprawdzali, czy ktoś nie umieścił w nich materiału wybuchowego.

Potem pilnowali, czy ktoś nie zakopuje czegoś w miejscu, gdzie ołtarz miał stanąć. To nie nadgorliwość, od bomby ukrytej w fundamentach trybuny honorowej zginął prorosyjski prezydent Czeczenii.

Wszystko mogło się zdarzyć, więc na trasie przejazdu Jana Pawła II przygotowano awaryjne schronienia. Gdyby papież nagle poczuł się źle, gdyby na drodze pojawiła się jakaś przeszkoda, zagrożenie, gdyby... Awaryjne kwatery znajdowały się przeważnie w kościołach. W pełni wyposażone, z wyżywieniem, łącznością, personelem medycznym i ochroną.

- Ojciec Święty nie musiał z nich korzystać - dodaje gen. Bogdan Klimek. - Ale z tego mogliśmy się tylko cieszyć, bo oznaczało to, że nic nie zakłóciło jego wizyty.

Jak podkreśla generał, dobra ochrona to nie tylko bezpieczeństwo ochranianego, chodzi także o to, aby jak najbardziej ułatwić mu życie w tej sytuacji. To często drobiazgi, ale bardzo istotne. Stąd np. w konstrukcję ołtarza na Błoniach wbudowano toaletę i łazienkę dla papieża. Przy następnej wizycie, kiedy podupadł na zdrowiu, dobudowano do niej windę.

- Ochranianie Jana Pawła II nie było łatwe, ale ja to traktowałem jako wielki zaszczyt - podkreśla gen. Klimek. - I wielką odpowiedzialność. Bo gdyby coś się mu stało, nikt w Polsce by mi tego nie wybaczył. Nie mówiąc o tym, że ja sobie też. Ale dzisiaj mogę powiedzieć, że podczas pobytu u nas Jan Paweł II był bezpieczny, jego życie ani przez chwilę nie było zagrożone. A już na pewno nie strony Polaków. Może to zabrzmi nie na miejscu, ale kiedy u nas był, spadała przestępczość, właściwie nie notowaliśmy kradzieży i włamań. To pokazuje, jak wielki miał na nas wpływ.

Bogdan Klimek dorzuca jeszcze żartem: wpływ tak wielki, iż niektórzy tracili świadomość. - Na Błoniach pod wielkim namiotem urządziliśmy izbę dziecka
- tłumaczy. - Nie było papieskiej wizyty, żeby w tłumie nie zgubiły się minimum dwie setki dzieci. To jeszcze rozumiem, ale tego, że na opustoszałych już Błoniach zostawaliśmy w namiotach z maluchami, po które nikt się nie zgłaszał - już nie.

Rekordzistą był pielgrzym z Poznania. Dopiero po 15 godzinach, kiedy już dojeżdżał do domu, zorientował się, że nie ma dziecka...

Dobij go!

Jednych chroni się łatwiej, innych trudniej. Spodziewał się, że tak też będzie z prezydentem Bushem, który odwiedził Kraków w rok po ostatniej wizycie Jana Pawła II. Ale nie sądził, że polscy i amerykańscy ochroniarze skoczą sobie do oczu.

- Poszło o to, że Amerykanie chcieli, żeby obok naszego snajpera był ich - opowiada generał. - Nie zgodziłem się. Po pierwsze, to Polska i my decydujemy, a po drugie...

Po drugie Klimek przypomniał sobie, jak wcześniej był na szkoleniu w Teksasie, w ośrodku FBI. Mają tam taki trenażer do szkolenia strzeleckiego. Duży ekran, połączona z nim elektroniką pneumatyczna broń.

- To taka wirtualna trójwymiarowa rzeczywistość - wspomina. - Policjanci ćwiczyli się w różnych scenkach. Mnie przypadła taka, że z partnerką podjeżdżam pod dom poszukiwanego przestępcy. Ja stoję przed ekranem i ściskam broń, a moja wirtualna partnerka wysiada z wirtualnego auta, wchodzi po schodkach tego domku. Wtem otwierają się drzwi, wychodzi poszukiwany, wyciąga broń, strzela, trafia moją partnerkę w głowę. Potem wali do mnie, a ja do niego.

Klimek pudłuje, bandzior też. Za drugim razem generał trafia przestępcę w ramię. Ten pada na brzuch, jego broń leci dwa metry dalej. - Widzę, że go unieszkodliwiłem, nie strzelam, choć ranny bandyta unosi się na rękach - opowiada Bogdan Klimek. - A instruktor do mnie: Dlaczego pan go nie dobił? W Polsce gdybym strzelił, miałbym prokuratorskie zarzuty.

Generał podkreśla: - Ochrona to gra zespołowa, soliści się nie liczą. Kawał trudnej, stresującej roboty, którą jednak doceniają ci, którymi przychodzi się opiekować.
- Najbardziej mile wspominam cesarza Japonii - mówi Bogdan Klimek. - Choć jego ochrona nie należała do rutynowych.

Cesarz w tradycji japońskiej to istota boska. Nie wolno się do niej zbliżać i dotykać.
- I jak tu takiego chronić? - pyta Klimek. - Ale trudno, taka etykieta...

Cesarzowi Japonii wolno być tylko raz w jednym miejscu. Co oznacza, że do Warszawy i Krakowa już nie przyjedzie. Ani na pole kwitnącego żyta, które zażyczył sobie obejrzeć. Spełnili jego życzenie, zawieźli na podkrakowską wieś, pokazali. Cesarz był zadowolony z takiej ochrony, Klimek dostał od niego w podzięce perłowe spinki do koszuli. - Nie noszę, bo kto u nas nosi spinki?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska