Zbrodnie UPA - szokująca wystawa

reprodukcja: Daniel Polak
Sto rysunków pokazuje najbardziej wyrafinowane sposoby zabijania.
Sto rysunków pokazuje najbardziej wyrafinowane sposoby zabijania. reprodukcja: Daniel Polak
Drastyczne rysunki przedstawiające ludobójstwo ludności polskiej dokonane przez UPA można oglądać na wystawie w Kędzierzynie-Koźlu.

Kilkuletni chłopczyk wbity na pal, jeden z żołnierzy rozrywa niemowlę na pół, a inny zakopuje maluszka żywcem w ziemi. Takie obrazki można od kilku dni oglądać w domu kultury przy ulicy Skarbowej w Kędzierzynie-Koźlu.

- Kiedy na to spojrzałam, ciarki przeszły mi po plecach, po kilku sekundach zrezygnowałam z dalszego oglądania - mówi Jadwiga Jaskuła z Kędzierzyna-Koźla. - Patrzeć na to mogą tylko ludzie o naprawdę mocnych nerwach. Ja nie dałam rady.

Wystawę "Ludobójstwo ludności polskiej na Kresach Południowo-Wschodnich II RP dokonane przez organizacje ukraińskich nacjonalistów i tzw. Ukraińską Powstańczą Armię w latach 1939-1947" zorganizowało Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich z Kędzierzyna-Koźla. Prezentację uzupełniają informacje o tym, kim byli oprawcy Polaków. Sto rysunków pokazuje najbardziej wyrafinowane sposoby zabijania. Wielu ludzi zadaje sobie pytanie: po co?
- Na tych obrazach nie ma ani odrobiny przesady - mówi Witold Listowski, prezes towarzystwa. - Pokazaliśmy tylko 100 z 380 metod zabijania, jakie stosowali na polskiej ludności bandyci z UPA.

Bo zaczną nam wyciągać zbrodnie

Listowski tłumaczy, że jednym z powodów, dla których zdecydował się na zorganizowanie tej wystawy, jest fakt, że na Ukrainie coraz częściej dochodzi do gloryfikowania dawnych przywódców UPA. Mordercom stawiane są dziś pomniki.

- Polacy także dokonywali mordów na Ukraińcach, oczywiście w dużo mniejszej skali, ale jednak. Jest niebezpieczeństwo, że zamiast szukać pojednania między narodami, nasi sąsiedzi zaczną wyciągać nasze winy i organizować podobne wystawy - obawia się Henryk Wujec, opozycjonista w czasach PRL, a teraz przewodniczący Forum Polsko-Ukraińskiego.

Wujec, który m.in. angażował się w poparcie Polaków dla pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, uważa, że takie działania mogą tylko popsuć stosunki polsko-ukraińskie.

- Ta wystawa przypomina mi trochę zachowanie komunistycznych władz Polski w 1965 roku, gdy biskupi polscy na czele z prymasem Stefanem Wyszyńskim i kardynałem napisali do biskupów niemieckich "Wybaczamy i prosimy o przebaczenie" - zauważa Henryk Wujec. - Nie podobało się to władzy, która rozwieszała w wielu polskich miastach plakaty z tym samym hasłem na tle makabrycznych zdjęć Polaków zabitych przez Niemców. Miało to w ludziach na nowo pobudzić nienawiść. Komuniści nie czuli wtedy ducha pojednania, którego czuł katolicki kościół, chociaż minęło dopiero 20 lat od wojny.

Henryk Wujec podkreśla, że takie wystawy dają zadowolenie tym, których osobiście dotknęła ta tragedia. Ale niczemu innemu nie służą.

- Zamiast niej należałoby zrobić konferencję historyczną, w której naukowcy przedstawiliby historyczne fakty. Zamiast pokazywania tylko tego, co się stało, warto dyskutować na temat "dlaczego tak się stało" - przekonuje. -Trzeba wyjaśniać, że jedną z przyczyn mordów na Polakach był fakt, że przed wojną na tamtych terenach była prowadzona polityka antyukraińska. Ten fakt często się pomija przy dyskusjach na temat rzezi wołyńskiej czy pogromów w Galicji Wschodniej.

Rosjan powiesili za nogi

Sto rysunków pokazuje najbardziej wyrafinowane sposoby zabijania.
(fot. reprodukcja: Daniel Polak)

Ci, którzy widzieli rzeź Polaków, uważają jednak, że ludziom trzeba wprost pokazywać, jakie piekło przeżyli ludzie na Wschodzie. Marian Łoziński z Głubczyc w czasie wojny był żołnierzem polskich oddziałów samoobrony, które walczyły z bandami UPA. Widział wiele zmasakrowanych trupów.

- Nigdy nie zapomnę pierwszego - mówi Łoziński. - W wiosce Paryszcze mieszkały dwie polskie rodziny. Reszta to byli sami Ukraińcy. Dostaliśmy meldunek, że Polacy zostali wymordowani przez sąsiadów, a w lesie, obok wsi, leży ciało kobiety z obciętymi piersiami. Na początku nie uwierzyłem.

Poszedł jednak we wskazane miejsce i znalazł ciało. Było okaleczone dokładnie tak, jak podano w meldunku. Później okaleczone trupy oglądał jeszcze wiele razy.
Majdan Górny, leżący na terenie dzisiejszej Lubelszczyzny, zamieszkiwali Ukraińcy, a przylegającą do niego kolonię - Polacy.

- Pewnej nocy dostaliśmy informację, że "coś będzie się działo". Sygnał okazał się prawdziwy. Ukraińcy przyszli z bronią, z budynków wypuścili tylko bydło, a ludzi zamknęli wewnątrz. Podpalili około 50 domów. Ci, którzy w nich zostali, spłonęli żywcem - wspomina Łoziński.

Po ataku na kolonię pan Marian wraz z innymi osobami, którym udało się uciec z pogromu, wrócił do spalonych domów.

- Z popiołów wygrzebywaliśmy tylko ludzkie korpusy. Później widziałem jeszcze ciała powieszonych na płotach Polaków, szczątki osób rozerwanych końmi i inne okropności.

Nie wszyscy byli sadystami

Ukraińców z UPA zapamiętał jako zwyrodniałych morderców. Choć od tamtych czasów minęło już ponad 60 lat, wciąż z przerażeniem opowiada historię dwóch rosyjskich żołdaków, którzy poszli do jednej z ukraińskich wsi.

Kiedy przez kilka godzin nie wracali, ich kompani poszli sprawdzić, co się stało. Znaleźli kolegów powieszonych za nogi. Podobno konali tak przez wiele godzin w okrutnych mękach.

- W czasie tej rzezi ujawnili się sadyści, którzy dali upust swoim najgorszym instynktom, ale to nie oznacza, że wszyscy Ukraińcy tacy byli - tłumaczy dr Grzegorz Motyka z Polskiej Akademii Nauk.

Dr Motyka jest znawcą historii stosunków polsko-ukraińskich. - Wydarzenia, które miały miejsce na Wołyniu i w Galicji Wchodniej to bez wątpienia jeden z najkrwawszych polskich epizodów drugiej wojny światowej i powinien być pamiętany. Spór może dotyczyć jedynie tego, w jaki sposób należy pielęgnować tę pamięć. Według mnie, skupianie się tylko i wyłącznie na tym, by pokazane obrazy były jak najbardziej drastyczne, nie ma sensu.

Historyk PAN przyznaje, że takie wystawy jak ta w Kędzierzynie-Koźlu utrudniają zrozumienie tamtej historii.

To zdjęcie zszokowało mnie najbardziej

- Przede wszystkim one nie wyjaśniają, dlaczego do tego doszło - uważa dr Motyka. - Gdy pracowałem w IPN-ie, przygotowaliśmy w 2002 roku wystawę "Polacy-Ukraińcy 1939-47". Wówczas też zastanawialiśmy się, jak przedstawić te zbrodnie.

Wyszliśmy z założenia, że trzeba pokazać ciała niektórych ofiar i wybrać trochę drastycznych zdjęć, ale staraliśmy się nie pokazywać zmasakrowanych zwłok. I okazało się, że na mnie i wielu moich kolegach największe wrażenie zrobiło rodzinne zdjęcie wielodzietnej rodziny z jednej z wsi na Wołyniu.

Było zrobione w którąś słoneczną niedzielę, jeszcze przed wojną. Matka, ojciec i sześcioro dzieci uśmiechali się na fotografii. A pod spodem był podpis, że nikt z tej rodziny nie przeżył rzezi latem 1943 roku. To było o wiele bardziej wymowne niż ilustracja zmasakrowanych zwłok. Do dziś mam przed oczami zdjęcie tej rodziny.
Dr Motyka podkreśla, że jest to najdłużej krążąca po polskich miastach wystawa, jaką kiedykolwiek przygotował IPN.

- Kiedy Niemcy rozstrzelali pod teatrem w Stanisławowie kilkudziesięciu Ukraińców, którzy chcieli wzniecić powstanie, myśleli, że Polacy będą się z tego cieszyć. Nikt się nie cieszył - opowiada Marian Łoziński. - Taka była między nami a Ukraińcami różnica. Dlatego prawda o tym, co działo się w tamtych czasach, musi być pokazywana wprost.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska