Podróżnik z Brzegu pomaga Afryce

fot. archiwum prywatne
Piotr Dudkin chętnie rozdaje w Afryce długopisy, ale prawdziwą pomocą są pieniądze, które zawiezie w grudniu do Etiopii.
Piotr Dudkin chętnie rozdaje w Afryce długopisy, ale prawdziwą pomocą są pieniądze, które zawiezie w grudniu do Etiopii. fot. archiwum prywatne
Z wypraw wraca prawie goły, bo wszystko co ma rozdaje ubogim. Piotr Dudkin z Brzegu właśnie jedzie z pomocą na Czarny Ląd.

Ten najbardziej znany brzeski podróżnik od lat trudni się handlem barterowym z krajami Trzeciego Świata. Importuje pamiątki: muszelki, kamienie, egzotyczne specjały. Eksportuje cukierki, maskotki, a także odzież i drobny sprzęt podróżnika. A ostatnio wywozi jeszcze dewizy: w Tybecie zostawił 200 dolarów, do Etiopii planuje wywieźć co najmniej dwa tysiące.

Od czasu gdy w październiku napisaliśmy w nto o jego akcji, kwota z tysiąca złotych wzrosła już do ponad trzech tysięcy. Znajoma dała 20 zł, ktoś majętny dorzucił 200 złotych, koleżanka dała dychę. Wyrwane z zeszytu kartki zapełniają się nazwiskami: dziś jest ich już 110. Do grudnia powinno zabraknąć na nich miejsca.

- Za te składki kupiłem już 1,5 tysiąca dolarów. Nie czekam do ostatniej chwili, bo kurs ostatnio mocno skacze - mówi Dudkin.

Siedzimy w jego mieszkaniu. Przy starym stole, na równie wiekowym krześle. - Trochę pieniędzy miałem na giełdzie, trochę dał mi kiedyś ojciec, trochę zaoszczędziłem i dzięki temu mogę podróżować. Poza tym do życia wiele mi nie potrzeba: te szafy są poniemieckie, krzesła też, telewizor dostałem, kuchnię mam nie na pokaz, tylko do gotowania. Samochodu ani komórki mi nie potrzeba. Prawdę mówiąc, niczego nie kupuję. Mam tylko to, co ktoś przyniesie i mi podaruje.

Niewiele tego, bo to pan Piotr czerpie satysfakcję z dawania, a sam jest minimalistą. Dlatego nie może patrzeć, jak od kilkunastu lat ludzie w Polsce prześcigają się w kupowaniu i pędzą przed siebie bez celu. Nie spodobało mu się to, co zobaczył w warszawskim biurze UNICEF-u, który ONZ powołał do walki z biedą na świecie.

- Nie powiem, też pomagają. Ale utrzymanie biura i zatrudnionych tam ludzi kosztuje - opowiada. Przy okazji wyciąga ulotkę z logo UNICEF-u. Na pierwszym planie aktorka Małgorzata Foremniak z afrykańskim dzieckiem. - Kiedy zapytałem ich o tę akcję z aktorami, którzy polecieli do Afryki z pomocą, wcale nie kryli, że to tylko propaganda. Bardzo kosztowna.

Pan Piotr zna się na tym jak mało kto: przemierzył kilkadziesiąt państw, głównie najbiedniejszych, był na pięciu kontynentach. I wie, że organizacja wycieczki w głąb Czarnego Lądu to drogie przedsięwzięcie. - Muszą mieć dobre samochody i ochronę. A na miejscu nie byle jaki hotel i nie byle jakie jedzenie.

On nie potrzebuje ani hotelowych gwiazdek, ani ochrony, ani wyszukanych dań. Przygotowując się do grudniowej wyprawy do Etiopii, poprosił o radę innego polskiego podróżnika - Andrzeja Zakrzewskiego. Ten odpisał w e-mailu: - To niebezpieczne, ale wykonalne. Są dwie metody. Pierwsza - zorganizować profesjonalną wyprawę z samochodami i ochroną. I druga - liczyć na łut szczęścia.

- Jak się w coś wierzy, to człowiek się nie boi, bo nie ma dla niego większego znaczenia, w jaki sposób odejdzie na tamten świat - komentuje Dudkin.

O podróżach zaczął marzyć jako dziecko. Zaraz po wojnie zamieszkał z rodzicami w poniemieckim domu w willowej dzielnicy Brzegu. Trafił szczęśliwie, bo poprzedni właściciel zostawił mnóstwo bogato ilustrowanych książek poświęconych podróżom i dalekim krajom.

- W 1949 roku dla kilkuletniego chłopca egzotyczne ryby czy pomarańcze to było coś niesamowitego, a co dopiero dzikie ludy. Z pisanego gotykiem niemieckiego nic nie rozumiałem, ale obrazki pokazujące ludzi, zwyczaje, rośliny doskonale działały na wyobraźnię dzieciaka - wspomina po latach.

Potem zaczął oglądać programy Tony'ego Halika i postanowił zrealizować marzenia. Europa szybko stała się za ciasna. Ciągnęło go w świat, najlepiej ten dziki. Odwiedził m.in. Saharę Zachodnią, Kenię i Erytreę w Afryce, Dominikanę, Gwatemalę i Belize w Ameryce, Sri Lankę, Jemen i Tybet w Azji. W większości z nich bieda jest ogromna.

- W afrykańskich krajach najpopularniejszym obuwiem są sandały z samochodowych opon - opowiada Piotr. - Z opon powstaje zresztą nie tylko obuwie, bo robią z nich również rzemienie, wiadra i jakieś pojemniki. Jak ktoś ma pracę, to zarabia 1-2 dolary dziennie. W Ameryce Południowej jest skromnie, ale jeszcze sobie radzą. Afryka jest najbiedniejsza, a dysproporcje się pogłębiają - my robimy się bogatsi, oni biedniejsi.

Dlatego w każdą podróż zabierał słodycze, upominki, maskotki.
- Przez lata kupowałem cukierki w sklepie, ale znajomi z "Odry" poradzili mi, żeby napisać prośbę o słodycze, bo w fabryce mają budżet na cele promocyjne. I od 5-6 lat dostaję cukierki, dzięki czemu firma jest reklamowana w najbardziej egzotycznych krajach świata - śmieje się Dudkin. - Dzieci dostają cukierki i maskotki, a dorośli długopisy czy inne gadżety, które otrzymuję od Urzędu Miasta w Brzegu. Każdy podróżnik wie, że oprócz papierosów długopis to najlepszy upominek dla kierowcy autobusu czy samochodu, którym zabieramy się na stopa.

Na początku chodziło o przełamywanie barier, nawiązywanie kontaktów czy robienie zdjęć, za które tubylcy żądali pieniędzy. Z czasem zamieniało się to w pomoc. - Wszystko, co miałem w podróży - rozdawałem. Na koniec każdej wyprawy koło pucybutów albo na straganach kładłem odzież, buty i resztę niepotrzebnego sprzętu. Zostawiałem tylko to, co miałem na sobie - mówi brzeżanin.

Akcja zawożenia pieniędzy zaczęła się od Łukasza Fomicza, młodego nauczyciela geografii z Brzegu.
- Ciągle słyszę, jak Unia Europejska albo inne światowe organizacje dyskutują nad pomocą dla Trzeciego Świata. Organizują konferencje w egzotycznych krajach, wynajmują drogie hotele i masę ochroniarzy, a potem rozmawiają. Dla biednych ludzi niewiele z tego wynika - Łukasz nie ukrywa irytacji, kiedy o tym mówi. - Pan Piotr jedzie prosto do celu, więc jak usłyszałem, że będzie w Tybecie, to postanowiłem za jego pośrednictwem przekazać pieniądze.

Łukasz dołożył się pierwszy, do akcji dołączyło się jeszcze kilka osób, pan Piotr znalazł w przewodniku sierociniec w Lhasie i w ubiegłym roku pomoc dotarła do Tybetu. - Zawiozłem około 200 dolarów, trochę zabawek i słodyczy. Teraz, przy okazji wyprawy do Etiopii, postanowiłem przygotować się lepiej.

Ogłosił zbiórkę w mediach, nawiązał kontakt z polską misją w północnej Etiopii, dowiedział się, co będzie najbardziej potrzebne. Chce przeznaczyć pieniądze na szczepionki i moskitiery. Te drugie są szczególnie ważne dla małych dzieci, które nie potrafią się jeszcze odpędzać od wszechobecnych much roznoszących choroby.
- Być może dołożymy się też do nowej studni, na pewno przyda się pomoc miejscowej szkole. Dla nas kilka dolarów to śmieszna kwota, tam to poważna suma. Na pewno pomożemy w ten sposób lepiej, niż gdybyśmy zostawili te pieniądze w Warszawie. Część poszłaby na promocję akcji, trochę trafiłoby do banków, swoją dolę dostałoby jakieś ministerstwo w Etiopii za zgodę za przyjęcie pomocy, bez łapówki nie obeszliby się policjanci zatrzymujący transporty, a na miejscu, jeśli trwają waśnie plemienne, dary mogliby przejąć jacyś watażkowie. Konwój z darami mocno topnieje, zanim dotrze do potrzebujących.

Dudkin opowiada, że podczas podróży niejednokrotnie widział na straganach oryginalne worki z żywnością pochodzące z amerykańskich transportów humanitarnych: - Mają charakterystyczny znaczek - dwóch witających się dłoni i napisy "Nie na sprzedaż". W Kenii można było je kupić, bo worki trafiały do tych, którzy byli akurat przy władzy.

15 grudnia spakuje rzeczy do plecaka. Oprócz pieniędzy weźmie trochę ubrań, propolis czyli pszczeli kit, bez którego w podróży się nie obywa, trochę witamin i jedzenia. Znajomy zawiezie go na lotnisko do Katowic, skąd poleci do Frankfurtu, a następnie Lufthansą do stolicy Etiopii Adis-Abeby.

- A potem jak najszybciej do misji Alem Tena na północy kraju. Trochę się boję, bo różnych band w Etiopii nie brakuje, a z takim majątkiem jeszcze nie jechałem - przyznaje pan Piotr. - Przyjadę, znajdę nocleg, przekażę pieniądze, zobaczę, jak pracują, i pojadę w swoją stronę.

W swoją, czyli przez Etiopię z północy na południe i z powrotem do stolicy. Bo Dudkin przede wszystkim jest globtroterem, który chce zobaczyć wykute w skale pierwsze kościoły wspólnot chrześcijańskich z VI wieku. Chce zobaczyć plemiona etiopskie, w których kobiety za ozdoby mają ogromne krążki przyczepione do ust, a przed malarycznymi muchami zabezpieczają się, smarując całe ciało cuchnącym tłuszczem. W końcu dotrze prawie do Jeziora Rudolfa, nad którego południowym brzegiem był już sześć lat temu, podróżując po Kenii.

Ale jak zwykle największą satysfakcję będzie miał, dzieląc się wszystkim, co zebrał, z biednymi Etiopczykami.

- Dlatego ogromnie się cieszę, że jest tak duży oddźwięk, że ludzie w Brzegu też chcą pomagać - mówi pan Piotr. - I że ja mogę to robić skutecznie. A do UNICEF-u też czasem wysyłam pieniądze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska