Skazany na dożywocie

Jolanta Jasińska Mrukot
Artur z Opola siedzi w więzieniu od czterech lat. Za krótko, by się pogodzić, że w zamknięciu zostanie prawdopodobnie do końca życia.

Tamto życie za murem już dawno mu się posypało. Dzieci trafiły do rodziny zastępczej, on stracił do nich jakiekolwiek prawo. Zanim dotrze do pokoju wychowawcy, strażnik poprowadzi go przez pełne okratowanych balustrad piętro. Przed wychowawcą stanie wyprostowany, czeka, aż mu pozwolą usiąść. Zanim trafił do więzienia w Opolu, zaliczył Strzelce Opolskie, Wrocław, Brzeg - tam trafiają recydywiści.

- W kryminale w Opolu jestem niedługo - z trudem zaczyna opowiadać o sobie. - Zawsze wysyłałem dzieciom życzenia na Boże Narodzenie, ale myślę, że opiekunowie chyba ich nie przekazywali.

W tym roku uznał, że lepiej życzeń w próżnię nie wysyłać. Dobrze pamięta ostatnie święta na wolności - z żoną i dziećmi.

- Najstarszemu dziecku nie kupiłem obiecywanego gameboya, ciągle widzę tę zawiedzioną buzię - opowiada. - Wytłumaczyłem, że w "Realu" już ich nie było, a jak będą, to kupię...

Urywa, a potem przez chwilę opowiada, jak jego matka piekła pierniki. Jak uwijała się przy wiejskim piecu, żeby na czas zrobić kutię. Przerywa, nie chce już tego wątku ciągnąć.

- Ja stąd wyjdę, taką mam nadzieję - dorzuca.

Rozmowę przerywa dźwięk przetaczanego przez skazanych wózka z obiadem. Uchylają się drzwi cel - więźniowie podają zielone talerze z grubego plastiku. Głęboki zapełnia się jakąś nieokreśloną zupą, na płaskim lądują ziemniaki z kiszoną kapustą.

Cela, czyli dom
Artur spotykał w Strzelcach i innych więzieniach takich jak on "długodystansowców". Było ich niewielu, bo też kary dożywocia nie zapadają co dnia.

- Dożywotni albo ten z "ćwiartką" w więzieniu się urządza. Takiego byle co już nie wkurza, przestaje już się koncentrować na drobiazgach. Nie szuka w kryminale guza, raczej zajęcia.
- Jak w niewielkiej celi siedzi kilku chłopów przez całą dobę, to do pasji może doprowadzić wszystko - mówi Artur. - Nawet leżący na stole długopis. Tyle że innym więźniom kiedyś kończy się wyrok, więc wychodzą na wolność. Dożywotni w celi mieszka.

- Rzadko który człowiek byłby w stanie przyjąć, że w więzieniu pozostanie do końca życia - tłumaczy Magda Mitoraj z więziennego ośrodka diagnostycznego, a także rzecznik opolskiego aresztu. - To cały proces, który przebiega etapami. Skazani na dożywocie na początku popadają w głęboką apatię, tracą kontrolę nad swoim życiem. Wtedy bywają groźni dla siebie lub otoczenia. Nie chcą żyć, więc trzeba ich pilnować.

- Ja nie jadłem, miałem problem nawet z wypiciem wody - opowiada Artur. - Czasem ktoś z celi zrobił mi herbatę.

Potem przychodzi etap buntu. Nie godzą się z zasądzoną karą. - Zaczynają działać, odwołują do różnych instytucji - mówi Magda Mitoraj. - Chcą być widoczni. Awanturują się, robią problemy.

Ale za każde złe zachowanie w więzieniu jest kara. Można stracić możliwość odebrania paczki, trafić do izolatki. To niewiele, kiedy ma się pełną autonomię. Ale za murem strzeże się tego, czym można jeszcze dysponować. A jak się ma pracę, wtedy do stracenia jest bardzo wiele.

Po latach u większości dożywotnich przychodzi etap pogodzenia. Wtedy przestają się buntować.

- Wtedy zakład karny staje się ich domem - tłumaczy Luiza Sałapa, rzecznik Centralnych Służb Więziennych. - Ten etap przychodzi u prawie wszystkich skazanych na dożywocie. Jednak w różnym okresie.

Wśród 259 skazanych w Polsce na dożywocie jest 8 kobiet.

- Małgorzata Rozumecka, była studentka resocjalizacji, która zamordowała dwóch sprzedawców telefonów komórkowych, to przykład szybkiego przystosowania do warunków więziennych - opowiada Luiza Sałapa. - W zakładzie karnym skończyła krawiecką szkołę zawodową. Haftuje, szyje i robi koronki, a spod jej rąk wychodzą małe dzieła sztuki.

Dożywotni łagodnieją
Artur, tak jak inni skazani na dożywocie, może starać się o warunkowe zwolnienie. Ale najwcześniej po 30 latach za kratami. Będzie miał wtedy 77 lat. Do kogo mógłby pójść, co zrobić z końcówką życia? Teraz nikt się nad tym nie zastanawia.

- Starzejący się skazani to problem, który jest dopiero przed nami - przyznaje Magda Mitoraj. - Trzeba będzie się nimi zająć, pewnie powstaną takie więzienne "oddziały geriatryczne".
O dożywotnich bądź "długodystansowcach" służby więzienne mówią, że to wyjątkowo niekłopotliwi skazani.

- Na wolności dokonali wiele złego, ale to pozostało za murem - komentuje Magda Mitoraj. - Często ma się wrażenie, że dopiero w zakładzie karnym wielu z nich rozpoczyna lepszy rozdział życia. Zaczynają pracę nad sobą z wychowawcą więziennym, z psychologiem. Często w więzieniu poddają się terapii odwykowej.
Artur nad tym, co będzie, na razie się nie zastanawia. Chce wyjść, nie godzi się z zasądzoną mu karą. Mówi, że jest ofiarą sądowej pomyłki. Póki co dostał zajęcie: sprząta więzienne korytarze.

- Kiedy mnie posadzili, matula jeszcze żyła. Przyjeżdżała, nigdy nie powiedziała, że się mnie wyrzeka - podkreśla Artur.
Kiedyś nie brakowało mu kumpli, teraz żaden się jakoś nie odezwał. Wcześniej jeszcze miał odwagę, więc do nich dzwonił. - Rozmowa była o wszystkim i o niczym, najczęściej się nie kleiła - przyznaje. Już nie dzwoni.

- Odwiedza mnie rodzeństwo - tłumaczy. Co będzie, kiedy już ich zabraknie? Artur o tym nie myśli.

Mamo, przyślij pierogów
- W grudniu skazani wysyłają tony listów - mówi Magda Mitoraj. - Ale też bardzo dużo do nich przychodzi.
W prawie co drugi jest włożony kawałek opłatka. A skazani w listach często piszą: "Mamo, przyślij mi pierogów".

- Przychodzi w tym okresie zdecydowanie więcej paczek, głównie z żywnością - tłumaczy Mitoraj. Matki przysyłają, nie odmawiają dzieciom, nawet takim…
Jakoś tak jest, że koło Bożego Narodzenia ludzie miękną, do skazanych odzywają się często dalecy krewni. Miękną też sami więźniowie. - W grudniu ludzie zamykają się w sobie, tak było we wszystkich więzieniach - przyznaje Artur.

Jest wielu, których nikt już nie odwiedza. Do nich należy Arek, który w więzieniu się zadomowił. On od początku grudnia dopytuje wychowawców, kiedy przywiozą żywe choinki. Potem w wolnych chwilach tworzy z kolorowej bibuły niezwykłe ozdoby.
- W ciągu osiemnastu lat mojej pracy ze skazanymi, jak sięgnę pamięcią, w grudniu jeszcze nigdy nic złego się nie wydarzyło - mówi Bogdan Kulesza, zastępca dyrektora zakładu karnego w Opolu. - Skazani uspokajają się i cichną. Trochę to wygląda tak, jakby wszyscy na coś czekali.

Artur też czeka. Wierzy w cud, że po którymś Bożym Narodzeniu opuści mury. Żywy. - Przecież każdy ma nadzieję - powtarza.

Ale jeśli tak się stanie, nie spotka już żony. Bo zabił ją jego kompan, właśnie na zlecenie Artura. Wykonawca zbrodni dostał 25 lat, mniej, bo się przyznał. Artura sąd skazał na dożywocie m.in. dlatego, że w przeszłości już zabił. Zamordował swoją dziewczynę, która była w szóstym miesiącu ciąży.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska