Władysław Bartkiewicz - animator kultury i mecenas sztuki

fot. Krzysztof Świderski
Władysław Bartkiewicz
Władysław Bartkiewicz fot. Krzysztof Świderski
Władysław Bartkiewicz zawsze wyciągał rękę do potrzebujących. Każdy mógł u niego liczyć na zrozumienie. Kiedy nie dało się inaczej, sięgał po pieniądze do własnej kieszeni.

- Z pejzażu Opola ubyła jedna z najwybitniejszych postaci. Fenomen tamtych czasów. Człowiek wielkiej klasy i kultury - mówi jego przyjaciel, prof. Stanisław S. Nicieja, były rektor Uniwersytetu Opolskiego.

Władysław Bartkiewicz do Opola przyjechał w 1957 roku z nakazem pracy. Absolwent polonistyki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, potomek ziemiańskiej rodziny (urodzony w 1932 roku w majątku Tarło na Lubelszczyźnie), od razu rzucił się w wir działalności kulturalnej.

Był prawą ręką Papy Musioła, gdy ten wymyślił Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki. Przez 32 lata, od pierwszego festiwalu w 1963 roku do 1994 roku, był jego dyrektorem i szefem programowym.

Równolegle (do 1998 roku) kierował Estradą Opolską, która była wówczas głównym organizatorem festiwalu, a dzięki pomysłowości, kompetencji i pracowitości Bartkiewicza stała się jedną z najlepszych instytucji artystycznych w kraju.
Festiwal organizowany przez Bartkiewicza był wyjątkowym wydarzeniem - kuźnią młodych talentów, miejscem promocji twórców i nowej polskiej piosenki
- przyciągającym do Opola i przed ekrany telewizorów publiczność z całej Polski.

Śmierć Władysława Bartkiewicza wstrząsnęła światem polskiej estrady. Na wieść o niej Irena Santor, pierwsza dama polskiej piosenki, przez długą chwilę powtarza tylko: O, Boże!

- Tej pani z kosą trudno się przeciwstawić, ale ja się buntuję, że odchodzą tacy ludzie. To nieprawda, że nie ma ludzi niezastąpionych - mówi Irena Santor.
- Jakie to niesprawiedliwe. Branża straciła jednego z ostatnich prawdziwych fachowców.

Joanna Rawik niedawno wysłała Władysławowi Bartkiewiczowi swoją artystyczną biografię. Dziwiła się, że przyjaciel nie odpowiedział. Kiedy dowiaduje się, że odszedł, przerywa rozmowę i prosi o telefon za pół godziny.

- Taki piękny, szlachetny człowiek. Nie mogę się pozbierać. Nie potrafię mówić o nim w czasie przeszłym. Uosabiał najwyższą kulturę i delikatność, niezwykłe talenty organizatorskie i dyplomatyczne, jakie są potrzebne do organizowania tak wielkiej i na tak wysokim poziomie artystycznym imprezy, jakim za jego czasów był festiwal opolski.

Maryla Rodowicz przyznaje, że trochę bała się Bartkiewicza.
- To była poważna postać. Z artystami raczej się nie bratał, nigdy go nie widziałam, by bankietował do rana - wspomina artystka. - Na początku lat 90. podczas jakichś zakulisowych rozmów na festiwalu martwił się, że nie ma już komu przyznawać grand prix. Mój mąż, który stał obok, zauważył, że można je przyznać jeszcze Maryli Rodowicz. Bartkiewicz był przekonany, że to się stało już dawno i wielokrotnie. Dopiero gdy sprawdził w papierach, okazało się, że się mylił. Rok później na festiwalu fetowałam swoje grand prix, czyli nagrodę za całokształt.

Anna Panas, w której życiu artystycznym Bartkiewicz był obecny przez ponad 40 lat, nie dziwi się ocenie jej przyjaciela jako człowieka dosyć surowego.

- Ale takie wrażenie mógł wynieść tylko ktoś, kto go dobrze nie znał. Był ciepły i dobry, ale szalenie wymagający. Profesjonalista w każdy calu. Bywał ostry w sądach, potrafił ściągnąć na ziemię, ale to było potrzebne. Mnie samej zdarzyło się przez niego popłakać, ale to, co mówił, było szczere i prawdziwe, bo on kochał i szanował artystów. Cenił ich nie za ilość sprzedanych biletów, ale za sztukę, jaką uprawiali. Dziś mało kto w tej branży tak myśli. Z jego śmiercią zamyka się pewien rozdział w kulturze i sztuce estradowej.

Irena Plebanek, która przepracowała z Bartkiewiczem wiele lat w Estradzie Opolskiej, a przez ostatnich 15 lat w Estradzie Polskiej, podkreśla jego wielki szacunek dla ludzi estrady. Pamiętał o starszych, którzy popadali w zapomnienie, którym przestawało się wieść.

Zawsze wyciągał rękę do potrzebujących. Każdy znajdował u niego zrozumienie. Organizował recitale, spotkania, a jak nie dało się inaczej, to pomagał, sięgając po pieniądze do własnej kieszeni - mówi pani Irena.
Sam nigdy się nie poddawał. Był pracoholikiem, zawsze w akcji, nawet wtedy, kiedy odwracali się od niego ludzie, którzy wcześniej honorowali go zaszczytami. W dniu swoich 65. urodzin, kiedy osiągnął wiek emerytalny, dostał wypowiedzenie z pracy w Estradzie Opolskiej.

Posłaniec od ówczesnego prezydenta miasta czekał na niego przed drzwiami zamkniętej jeszcze placówki. Bardzo to przeżył, ale od razu całą energię skierował na pracę w powołanej kilka lat wcześniej Estradzie Polskiej. Z Opola zarządzał instytucją zatrudniającą ponad 200 osób, organizującą wiele znakomitych imprez artystycznych i sponsorującą kulturę. A wszystko to w czasach bardzo niedobrych dla kultury.

- Świat poszedł w niedobrym kierunku, ale Bartkiewicz potrafił odnaleźć się w każdym systemie, radził sobie z biurokracją, a wszystko, co robił, miało klasę
- mówi Joanna Rawik.

- Miał rzadkie dla Polaków zdolności menedżerskie - podkreśla prof. Stanisław S. Nicieja. - Stał się wielkim ogólnopolskim impresario. Byłem świadkiem, jak z niczego, w jednym małym pokoiku, tworzył wielką agencję artystyczną.

Bartkiewicz był sponsorem Uniwersytetu Opolskiego. To także dzięki jego wielkiemu zaangażowaniu stanęły na wzgórzu uniwersyteckim pomniki Niemena i Grechuty, sponsorował towarzyszący odsłonięciu pomnika Grechuty koncert Grzegorza Turnaua.

Był mecenasem także dla Muzeum Piastów Śląskich, któremu podarował m.in. cenną mapę starego Śląska. Finansował wiele wydarzeń kulturalnych w regionie, współpracując z teatrami, muzeami, bibliotekami. Kiedy potrzebne były pieniądze na remont dachu kościoła Franciszkanów w Opolu, Bartkiewicz i na ten cel znalazł pieniądze w swojej kasie.

Fundował też nagrody festiwalu piosenki i nagrody dla uczniów biorących udział w konkursach oświatowych, artystycznych i sportowych.

Za swoją działalność był wielokrotnie nagradzany. Latem ubiegłego roku uhonorowano go tytułem "Zasłużonego Obywatela Miasta Opola".

- Przy wszystkich swoich zasługach i talentach był człowiekiem skromnym, kameralnym - podkreśla prof. Nicieja.

Niedawno, gdy otwierał kolejną placówkę Estrady Polskiej, na Pomorzu, powaliła go straszna choroba. Jeszcze parę dni temu wydawało się, że Władysław Bartkiewicz nie podda się, że wróci do pracy.

Wszyscy, którzy go znali, podziwiali jego niespożyte siły, kondycję, to, jak świetnie się trzymał i wyglądał mimo swych lat. Miał kolejne plany, m.in. koncert poświęcony Niemenowi, który szykował z uniwersytetem na 17 lutego. Czekali już na niego w Estradzie Polskiej.

- Wypełniał swoją działalnością wielką przestrzeń i pozostanie po nim ogromna pustka - mówi przez łzy Irena Plebanek.

- Kultura polska poniosła niepowetowaną stratę - dodaje Joanna Rawik.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska