Morderstwo w Krzyżowej Dolinie. Zbrodnia bez kary

Bogusław Mrukot
Bogusław Mrukot
- Ile razy jadę na Ozimek i mijam Krzyżową Dolinę, przypominam sobie ciało tej kobiety z podciętym gardłem leżące w zbożu - mówi Mieczysław Boba, emerytowany opolski policjant. - I te jej szeroko otwarte martwe oczy, jakby z wyrazem bezgranicznego zdumienia: dlaczego?

Ten widok wraca do niego od 19 lat, choć w swojej milicyjno-policyjnej karierze widział wiele innych ofiar zbrodni. Ale tylko w tym jednym przypadku nie wie, ani kto, ani dlaczego zamordował Zofię C.

- Najgorsze, że ta kobieta mogła żyć, gdyby nie splot różnych przypadków - dodaje Mieczysław Boba, były oficer dochodzeniówki.

Fatum nad 35-letnią Zofią C. zawisło 2 czerwca 1990 roku. A może kilkanaście dni wcześniej, 15 maja, kiedy zaczęła pracę w kuchni w zajeździe w Dębskiej Kuźni. Gdyby została w domu kilka miesięcy dłużej, opiekując się małymi córeczkami, jej ścieżki mogły się nigdy nie przeciąć z tymi, którymi chadzał jej morderca.
Zofia była kochającą matką i żoną, uznała jednak, że rodzinie przydadzą się dodatkowe pieniądze, poza tym praca była blisko, co drugi dzień, no i dziećmi mogła się zająć teściowa.

Ze swojego domu w Krzyżowej Dolinie szła drogą wśród pól, kawałek przez las i znów polami do pobliskiego Ozimka, tam wsiadała do pociągu i przed 9 była w Dębskiej Kuźni. Pracę w zajeździe kończyła o 21.00, czekała na pociąg, który przywoził ją do Ozimka o 22.30.

Ale stamtąd nie wracała już pieszo do domu. O tej porze bała się iść sama kawałkiem drogi przez las, jakby coś przeczuwała. Erwin, jej mąż, jechał po nią na stację i motorowerem odwoził do domu.

I tak co drugi dzień, rytuał. Wyjątkiem był 2 czerwca.

Zofia wróciła za szybko
2 czerwca 1990 roku Zofia C. wcześniej wyszła z domu, przed pracą pojechała do Opola, żeby kupić córeczkom srebrne kolczyki. To było marzenie dziewczynek.
Reszta dnia też była inna niż zwykle. Po południu goście nie dopisali, na dancingu w zajeździe sala świeciła pustkami. - Zosiu, dziś nie masz co tu robić, jak chcesz, możesz jechać do domu - usłyszała tuż przed 20.00 od szefowej.

Zofia wiedziała, że jak wróci wcześniejszym pociągiem, to na stacji nie będzie czekał na nią mąż. Nikt jeszcze nie marzył o komórkach, zwykłego telefonu w domu nie mieli, nie mogła więc powiadomić Erwina, żeby po nią wyjechał. Mimo wszystko postanowiła wracać. Może dlatego, że do zmierzchu było jeszcze daleko. Może nawet ucieszyła się, że będzie wcześniej w domu i przed snem zrobi dziewczynkom niespodziankę tymi srebrnymi kolczykami…

O godz. 20.46 wysiadła w Ozimku. Ze stacji weszła na polną drogę, potem skręciła w las, którego zawsze tak się bała…

O 22.30 Erwin jak zwykle czekał na stacji. Zdziwił się, że Zofia nie wysiadła z pociągu. - No i nic dziwnego, bo przyjechała dwie godziny temu - powiedział mu portier z Zakładów Robót Pomocniczych PKP w Ozimku.

- Minęliśmy się, a ja jej nie zauważyłem? - zaniepokoił się Erwin. Wsiadł na motorower i pędem ruszył do domu. Ale tam też nie było Zofii. Wtedy pomyślał sobie, że portierowi na stacji musiało się coś przywidzieć, pojechał do zajazdu w Dębskiej Kuźni. Ścierpła mu skóra, gdy usłyszał, że żona na pewno wyszła z pracy koło 20.00.

Odtąd działał jak automat. Najpierw popędził do Ozimka, do rodziny, by zapytać, czy nie było Zofii, potem zajechał do szpitala, a na końcu na komisariat policji.

- Jeszcze jeden, co to szuka żony… - popatrzyli na siebie znacząco policjanci.
Erwin wrócił do domu, do świtu nie zmrużył oka. O brzasku wyszedł z domu i ruszył drogą, którą powinna iść ze stacji Zofia. Szedł powoli, nawoływał i uważnie rozglądał się na boki. Kilkanaście metrów od lasu zauważył wgnieciony łan żyta, wszedł w zboże…

Zofia leżała na plecach, z rozrzuconymi rękami. Pięćset metrów od domu.

Zbrodnia bez motywu
- Od początku nie mieliśmy szczęścia - opowiada Józef Adaszyński, emerytowany oficer opolskiej dochodzeniówki, który prowadził śledztwo w sprawie morderstwa Zofii C. - Nad ranem zaczął padać deszcz, potem zgromadzili się gapie, ślady szlag trafił. Policyjny pies podjął wprawdzie trop, poprowadził pięćset metrów do ulicy Opolskiej w Krzyżowej Dolinie, ale tam stracił ślad.

Zofia miała podcięte gardło od prawej strony, ostrym nożem albo brzytwą. Rana była zadana z dużą siłą, przecięta tętnica spowodowała krwotok. Bezpośrednia przyczyna śmierci - zadławienie krwią.

Morderca musiał się czaić za drzewami przy drodze, kiedy przechodziła Zofia, wyskoczył i ciął. Może ją wcześniej przewrócił, bo biegły zasugerował, że rana powstała w pozycji leżącej. Potem przeciągnął ciało kilkanaście metrów i ukrył w zbożu. Obok leżała torebka, w niej dokumenty i srebrne kolczyki dla dziewczynek…

Zofia miała na palcu złotą obrączkę, w uszach złote kolczyki - więc motyw rabunkowy odpadał.
- Seksualny też - dodaje Adaszyński. - Kobieta była ubrana, na odzieży nie znaleźliśmy śladów szarpania. Nic. Tak, jakby ktoś chciał ją tylko zabić.

Tylko dlaczego?
Pierwsze, co w takim przypadku robi policja, to sprawdza najbliższych ofiary. Ale Erwin i Zofia prowadzili wręcz modelowe życie, żadnych kłótni, małżeńskich skoków w bok. No i przede wszystkim Erwin nie wiedział, że żona wróci wcześniej do domu.
Przypadkowo wcześniej wyszła z pracy, więc nikt specjalnie nie mógł się na nią zaczaić w lesie. Jeśli już, to powinien oczekiwać, że będzie wracać z mężem około 22.30.

Policjanci przesłuchali setki świadków, przenicowali wszystkich podejrzewanych o najróżniejsze dewiacje - i nic. Wykluczono też, by za Zofią poszedł ktoś z gości zajazdu, pojechał z nią jednym pociągiem, wysiadł w Ozimku, dogonił kobietę i zabił.
Wykluczono też pieniądze i zemstę. Zofia była lubiana, spokojna, właściwie świata nie widziała poza domem i rodziną. Ani ona, ani Erwin nie mieli znajomych w środowisku przestępczym. Żadnej nitki, żadnego tropu.

Zbrodnia bez motywu, koszmar każdego gliniarza. To gorsze niż szukanie szpilki w stogu siana, bo tu chociaż wiadomo, jak ta szpilka wygląda. Śledztwo utknęło, pół roku później zostało umorzone.

Przypadkowa ofiara
Ale policjanci nie zapomnieli o morderstwie w Krzyżowej Dolinie, próbowali do niego wrócić cztery lata temu. Niestety, bez efektu.

- Jak na to dzisiaj patrzę, to wygląda to tak, że Zofia C. była przypadkową ofiarą - mówi Z., wciąż w służbie w opolskiej policji. - Po prostu znalazła się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Ktoś chciał zabić i na drodze pojawiła się akurat Zofia C. Możliwe, że gdyby nie ona, to wtedy zginąłby ktoś inny. Może nie na tej drodze, ale gdzieś w pobliżu. Jedno jest pewne, morderca był stąd, z okolic Krzyżowej. Nie wiadomo tylko, czy to psychopata, czy też skrywaną wcześniej dewiację wyzwolił u niego na przykład alkohol. A potem przeraził się tego, co zrobił, i teraz kontroluje się, by już nigdy się to nie powtórzyło.

Tego samego zdania jest Józef Adaszyński.
- Morderca znał dobrze to miejsce - tłumaczy. - Wiedział, jak szybko zniknąć bez śladu. Poza tym gdyby ktoś obcy pałętał się po okolicy, to miejscowi szybko by go zauważyli. W tej sprawie, jak rzadko której, ludzie z nami współpracowali, zależało im, byśmy wykryli sprawcę tego morderstwa.

Możliwe, że morderca Zofii chodzi na piwo z mieszkańcami Krzyżowej lub ktorejś z pobliskich wsi. Że siada z nimi w jednej ławce podczas niedzielnej mszy, kocha swoją żonę, jest troskliwy dla dzieci… Jeśli zaraz po zbrodni nie wyjechał na stałe do Niemiec, co przecież w tej okolicy nie budziłoby podejrzeń. Ale na pewno wciąż się boi, że jego zbrodnia wyjdzie na jaw. Będzie się bał jeszcze 11 lat, bo dopiero wtedy może poczuć się bezkarny. To morderstwo się przedawni.
Nie można jednak wykluczyć, że umarł i tajemnica śmierci Zofii C. nigdy nie zostanie wyjaśniona. - Jeśli to jest lub był katolik, to możliwe, że o zbrodni wie też ksiądz - dodaje Z. - Ale on tej tajemnicy też nie ujawni…

Po morderstwie na Krzyżową padł strach. Ludzie przestali chodzić drogą, gdzie zamordowano Zofię.

Ścieżka przez las zarosła krzakami.
- Seksualny też - dodaje Adaszyński. - Kobieta była ubrana, na odzieży nie znaleźliśmy śladów szarpania. Nic. Tak, jakby ktoś chciał ją tylko zabić.
Tylko dlaczego?

Pierwsze, co w takim przypadku robi policja, to sprawdza najbliższych ofiary. Ale Erwin i Zofia prowadzili wręcz modelowe życie, żadnych kłótni, małżeńskich skoków w bok. No i przede wszystkim Erwin nie wiedział, że żona wróci wcześniej do domu.
Przypadkowo wcześniej wyszła z pracy, więc nikt specjalnie nie mógł się na nią zaczaić w lesie. Jeśli już, to powinien oczekiwać, że będzie wracać z mężem około 22.30.

Policjanci przesłuchali setki świadków, przenicowali wszystkich podejrzewanych o najróżniejsze dewiacje - i nic. Wykluczono też, by za Zofią poszedł ktoś z gości zajazdu, pojechał z nią jednym pociągiem, wysiadł w Ozimku, dogonił kobietę i zabił.
Wykluczono też pieniądze i zemstę. Zofia była lubiana, spokojna, właściwie świata nie widziała poza domem i rodziną. Ani ona, ani Erwin nie mieli znajomych w środowisku przestępczym. Żadnej nitki, żadnego tropu.
Zbrodnia bez motywu, koszmar każdego gliniarza. To gorsze niż szukanie szpilki w stogu siana, bo tu chociaż wiadomo, jak ta szpilka wygląda. Śledztwo utknęło, pół roku później zostało umorzone.

Przypadkowa ofiara
Ale policjanci nie zapomnieli o morderstwie w Krzyżowej Dolinie, próbowali do niego wrócić cztery lata temu. Niestety, bez efektu.

- Jak na to dzisiaj patrzę, to wygląda to tak, że Zofia C. była przypadkową ofiarą - mówi Z., wciąż w służbie w opolskiej policji. - Po prostu znalazła się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Ktoś chciał zabić i na drodze pojawiła się akurat Zofia C. Możliwe, że gdyby nie ona, to wtedy zginąłby ktoś inny. Może nie na tej drodze, ale gdzieś w pobliżu. Jedno jest pewne, morderca był stąd, z okolic Krzyżowej. Nie wiadomo tylko, czy to psychopata, czy też skrywaną wcześniej dewiację wyzwolił u niego na przykład alkohol. A potem przeraził się tego, co zrobił, i teraz kontroluje się, by już nigdy się to nie powtórzyło.

Tego samego zdania jest Józef Adaszyński.
- Morderca znał dobrze to miejsce - tłumaczy. - Wiedział, jak szybko zniknąć bez śladu. Poza tym gdyby ktoś obcy pałętał się po okolicy, to miejscowi szybko by go zauważyli. W tej sprawie, jak rzadko której, ludzie z nami współpracowali, zależało im, byśmy wykryli sprawcę tego morderstwa.

Możliwe, że morderca Zofii chodzi na piwo z mieszkańcami Krzyżowej lub ktorejś z pobliskich wsi. Że siada z nimi w jednej ławce podczas niedzielnej mszy, kocha swoją żonę, jest troskliwy dla dzieci… Jeśli zaraz po zbrodni nie wyjechał na stałe do Niemiec, co przecież w tej okolicy nie budziłoby podejrzeń. Ale na pewno wciąż się boi, że jego zbrodnia wyjdzie na jaw. Będzie się bał jeszcze 11 lat, bo dopiero wtedy może poczuć się bezkarny. To morderstwo się przedawni.

Nie można jednak wykluczyć, że umarł i tajemnica śmierci Zofii C. nigdy nie zostanie wyjaśniona. - Jeśli to jest lub był katolik, to możliwe, że o zbrodni wie też ksiądz - dodaje Z. - Ale on tej tajemnicy też nie ujawni…

Po morderstwie na Krzyżową padł strach. Ludzie przestali chodzić drogą, gdzie zamordowano Zofię.

Ścieżka przez las zarosła krzakami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska