Upadek Ikara - jak zginął opolski pilot Dionizy Bielański (2)

fot. Zbiory prywatne
Lata 70., członkowie Aeroklubu Opolskiego. Dionizy Bielański kuca w środku, w skórzanej kurtce pilota. Z akt IPN wynika, że do Opola trafił karnie, za nieprawomyślność.
Lata 70., członkowie Aeroklubu Opolskiego. Dionizy Bielański kuca w środku, w skórzanej kurtce pilota. Z akt IPN wynika, że do Opola trafił karnie, za nieprawomyślność. fot. Zbiory prywatne
Gdy w 1971 roku starszy sierżant SB, zakładając teczkę Dionizemu Bielańskiemu, nabazgrał na niej pisakiem słowo "Ikar", zapewne nawet nie pomyślał, że ten kryptonim nosi w sobie złowieszczą zapowiedź tragedii.

Bo mityczny Ikar spadł do morza, gdy za bardzo zbliżył się do słońca, a ono stopiło wosk, którym do jego sztucznych skrzydeł przyklejone były pióra. Natomiast los opolskiego pilota dopełnił się w cztery lata po założeniu mu bezpieczniackiej teczki.

Dionizy Bielański zbliżył się za bardzo nie do słońca, lecz do austriackiej granicy, której przekroczenie wtedy, za czasów żelaznej kurtyny, było wyborem wolności.
Do tej wolności leciał Bielański małym samolotem AN-2, którym dzień wcześniej robił opryski nad Puszczą Niepołomicką.

16 lipca 1975 roku na rozkaz polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej czechosłowacki myśliwiec posłał w stronę dwupłatowca serię. Dionizy Bielański zginął 8 kilometrów od wolnego świata.

O okolicznościach tej wojskowej egzekucji na cywilu oraz o tym, jak wspominają opolskiego pilota jego żona i córka, pisaliśmy tydzień temu. Dziś o tym, jak na kilka lat przed ucieczką w prywatne życie rodziny Bielańskich brutalnie wtargnęła tajna policja PRL. O tym, jak z kandydata na tajnego współpracownika stał się nieoczekiwanie Dionizy Bielański ważnym wrogiem esbecji, którego trzeba było skompromitować, pozbawić pracy, zgnoić, obrać z prywatności.

JAK TRZEBA, TO SKOMPROMITUJMY

Teczka o kryptonimie "Ikar" została założona 30 marca 1971 roku przez A. Brzozowskiego, sierżanta magistra inżyniera (tak jest w podpisie). Był to "wniosek o opracowanie kandydata na tajnego współpracownika". W uzasadnieniu sierżant magister inżynier napisał: "Kandydat jest etatowym pracownikiem Aeroklubu Opolskiego i z racji zajmowanego stanowiska ma możność uzyskiwania informacji o nastrojach panujących wśród pilotów".

W rubryce "sposób opracowania" sierżant magister inżynier zaleca "sprawdzenie możliwości wykorzystania materiałów kompromitujących posiadanych na w/wym".
Jednak już dwa tygodnie po założeniu teczki opolska SB dowiaduje się, że chyba trochę źle trafiła z tym kandydatem na TW. Bezpieka z Żywca, gdzie Bielański był wcześniej instruktorem w szkole szybowcowej "Żar", przesyła do Opola charakterystykę, z której wynika, iż z punktu widzenia władzy ludowej jest pan Dionizy elementem krnąbrnym i podejrzanym.

"Gdy zapytano go, dlaczego nie należy do partii oraz unika pracy społecznej, oświadczył, że na te sprawy ma swój osobisty pogląd i z tego nie będzie się tłumaczył. Z zachowania i postawy wymienionego należy stwierdzić, że jego stosunek do naszej rzeczywistości był negatywny".

To, co dziś wydaje się oczywistością, wtedy było niemałą odwagą. Trzeba było mieć naprawdę dużo ikry, aby będąc pracownikiem zmilitaryzowanej dziedziny, jaką było wtedy nawet lotnictwo szybowcowe, odpowiedzieć w ten właśnie sposób. Dla młodego czytelnika (o ile dociągnął do tego miejsca): to tak, jakby dziś, będąc szarym obywatelem Kuby, powiedzieć aktywistom Fidela Castro, żeby się pocałowali w dupę.
To za ten negatywny stosunek do rzeczywistości przeniesiono Bielańskiego z Żywca do Opola.

O tym, że z Bielańskim nie da się po dobroci, władza przekonuje się wkrótce. Oto, jak w tajnym piśmie do szefa Wydziału IV Zarządu WSW Wojsk Obrony Powietrznej Kraju opisano pewien incydent w Aeroklubie Opolskim:

"Na jednym z takich szkoleń prowadzonych przez aktywistę partyjnego Bielański oficjalnie wystąpił z prowokacyjnymi pytaniami i podważał wywody prelegenta. Podkreślić należy, że na owym szkoleniu omawiane były zagadnienia związane z walką o utrwalenie władzy ludowej w PRL i sytuacją polityczną w Chinach. Jednomyślną decyzją obecnych na szkoleniu członków Aeroklubu wyproszono Bielańskiego ze szkolenia, a następnie zmuszono do przeproszenia prelegenta".

O tym wydarzeniu SB dowiedziała się od swojego TW "Bogumiła", człowieka pracującego w aeroklubie, który tak to podsumował w swoim raporcie:
"... wszyscy byliśmy zawstydzeni, proszę mnie wierzyć, słowami Bielańskiego. W efekcie ob. Bielański przeprosił prelegenta i postawił z drwiną pół litra wódki pracownikom, co miało miejsce w kilka dni po prelekcji w wyniku nacisku pracowników".

"Bogumił" był najbardziej jadowitym agentem z otoczenia Bielańskiego. W swych raportach nie ukrywa zawiści i kompleksów wobec zdolniejszego kolegi. Donosi o wszystkim: o tym, że podczas zawodów Bielański zabrał na pokład szybowca aparat fotograficzny (rzecz w komunie surowo zabroniona); o tym, że Bielański przechowuje rakietnicę w szafce na ubrania (powinna być w sejfie, jak broń); o tym, że Bielański zakłada sąsiadom anteny telewizyjne, za co bierze drobne pieniądze; o tym, że Bielański zwyzywał go od partyjniaków. "Bogumił" gorliwie dopomina się u SB o wskazówki.

Z KANDYDATA NA TW - WRÓG

Gdy Bielański z kandydata na TW stał się wrogiem PRL, służby rezygnują z próby zwerbowania go. Po wypadkach w 1975 roku to zaniechanie zostanie w specjalnej analizie wytknięte jako błąd SB. Ale póki co bezpieka otwiera w sprawie Bielańskiego cały arsenał swych ponurych środków.

Przez cztery lata podsłuchiwany jest telefon w mieszkaniu Bielańskich, esbecy czytają ich rodzinną korespondencję, wiedzą o każdym kupionym przez pilota dolarze. Wokół Dionizego kręci się ośmiu informatorów, z czego trzech to tajni współpracownicy, a pięciu to "kontakty operacyjne". Ich raporty to swoista ilustracja atmosfery panującej w policyjnym państwie, wścibstwa władzy, jej lęków, a także zniewolenia, jakiemu ulegało wtedy wielu.

Bielański traci pracę i mimo wybitnych kwalifikacji nie może jej długo dostać. Blokuje mu się wyjazd nawet do Jugosławii.

- Dla mnie lektura tej teczki była porażająca - mówi córka Dionizego Bielańskiego, która razem z mężem stara się od kilku lat o wyjaśnienie tajemnicy śmierci ojca. - Po raz pierwszy nasza rodzina dowiedziała się, że byliśmy na widelcu bezpieki na długo przed zestrzeleniem ojca. Bo że mamę inwigilowano potem, to nie ulega wątpliwości. Mnie najbardziej uderza to, jak wiele energii służby wkładały w to, żeby zaszkodzić tacie. I jak głęboko weszły potajemnie w nasze życie. Podsłuchem, czytaniem listów, kolegami ojca, którzy okazywali się tajniakami.

To właśnie ze względu na ogrom prywatności, jaką zawiera teczka "Ikar", córka pilota postanowiła zastrzec w IPN niektóre jej fragmenty.

- Tu nie chodzi o ukrywanie czegokolwiek, ale o chronienie intymności naszej rodziny. A zresztą, każdy, kto przeczyta teczkę, przekona się o niezłomności ojca. I o tym, że życie w PRL stawało się dla niego coraz bardziej nieznośne - mówi córka.

Życie w PRL tym bardziej stawało się nieznośne, że za swą antypartyjną postawę Bielański traci pracę w opolskim aeroklubie. Wywalono go latem 1972 roku pod tak banalnym pretekstem, że nawet dziś, gdy pracę stracić o wiele łatwiej, mało kto szyłby intrygę tak grubymi nićmi. Chodziło o to, że złożył podanie o urlop i poszedł nań, nie czekając na decyzję szefa. Aby go z urlopu zawrócić, wystarczyło zadzwonić do domu. Zamiast tego - wywalono go z roboty.

Pilot szuka jej w PLL LOT, w Gdańsku, we Wrocławiu, w warszawskiej firmie wysyłającej pilotów do pracy przy opryskach w Afryce, na powrót w Opolu. Kopie jego podań o pracę nieodmiennie lądują na biurkach opolskich esbeków, a w ślad za nimi idzie do potencjalnych pracodawców tajna instrukcja: temu panu etatu nie dawać.

Zdesperowany Bielański o tych zaleceniach nie wie, ale się ich domyśla. Świadczą o tym zarejestrowane z telefonicznych podsłuchów rozmowy z opolskimi sekretarzami komitetów partii - wojewódzkiego i miejskiego. Można sobie wyobrazić to zakłopotanie towarzyszy, gdy słyszeli w słuchawce takie oto gniewne słowa: "Ja sobie sam pracę załatwię. Wy mnie nie pomagajcie, tylko wy mnie nie przeszkadzajcie. Dajcie mi opinię taką, jak mi się należy, jakim ja jestem człowiekiem i niech prawdą będzie to, co Gierek mówi, wasz sekretarz, że w Polsce jest miejsce dla partyjnych i bezpartyjnych, dla wierzących i niewierzących. A ja sobie już sam dam radę, tylko aby mnie nie szkodzić...".

Albo: "To tylko chcę, a ja sobie pracę znajdę, a jeżeli nie, to proszę mnie zamknąć do więzienia, bo mogę coś ukraść. A jeżeli nie, to wyrzućcie mnie za granicę. Bo ja w końcu muszę żyć".

MOŻE SZKALOWAĆ OJCZYZNĘ

Ale władza nie tak łatwo wyrzucała za granicę takich jak on. Dlaczego? Bo mogą z oddali szkodzić socjalistycznej ojczyźnie.

"W przypadku pozostania za granicą Dionizego Bielańskiego należy przypuszczać, iż będzie szkalował Polskę" - napisał w tajnym raporcie do Warszawy Eugeniusz Kinawat, kapitan magister (tak w podpisie).

Skąd to przypuszczenie? Między innymi z podsłuchów telefonicznych oraz meldunków "Bogumiła", który informował SB, że opolski pilot zbiera skrzętnie odmowy pracy i dokumenty sądowe obrazujące jego walkę z pracodawcą o dobre imię. Te papiery "ma zamiar wykorzystać za granicą jako dowód, iż był w Polsce prześladowany".

Bielański sądzi się nawet (i wygrywa! - w Sądzie Wojewódzkim w Opolu) z aeroklubem o usunięcie z opinii słowa "bezpartyjny", które, jako że posiada negatywne w socjalizmie skojarzenia, utrudnia mu znalezienie pracy.

Ponadto władza pisze w meldunkach - nieodmiennie tajnych - że pilot "... w chwili obecnej skupuje dolary USA, banknoty co najmniej 10-dolarowe, uczy się intensywnie języka angielskiego, gromadzi dokumenty...".

W teczce zachował się zapis z telefonicznego podsłuchu, jak Bielański dzwoni do znajomego pracownika "Estrady", dziś znanego w Opolu biznesmena, i tamten entuzjastycznie informuje go, że ma do sprzedania 15 dolarów. Dziś brzmi to jak egzotyka, ale wtedy było przestępstwem zagrożonym więzieniem.

W czerwcu 1973 roku pilot jedzie turystycznie do Bułgarii. W pobliżu granicy z Jugosławią zatrzymany zostaje przez bułgarskich pograniczników. Czy chciał uciekać, czy tylko nieopatrznie zbliżył się do strefy zakazanej - trudno dziś orzec. To jednak tylko wzmogło czujność władzy. Tego samego roku biuro paszportowe odmawia Bielańskiemu wydania pozwolenia na wyjazd do Jugosławii. Bo choć niby też socjalistyczna, ale łatwo stamtąd uciec na Zachód.

Z takiej samej przyczyny za kilka miesięcy, kiedy lotnik znajdzie już robotę, jego wrocławski pracodawca zostanie poinformowany (oczywiście tajnie), że ma zakaz wysyłania Bielańskiego za granicę.

Dionizy Bielański dostaje w końcu pracę w Zakładzie Usług Agrolotniczych we Wrocławiu. W dokumentach esbeckich zachował się ślad znakomitych opinii, jakie wydało mu jego szefostwo: jeden z lepszych pilotów, stale podnoszący swoje kwalifikacje. Mimo to w 1974 roku opolska SB czyni starania w dowództwie obrony wojsk powietrznych kraju o "niedopuszczenie do wykonywania lotów".

Wojsko jednak zignorowało zalecenia SB i zakazało Bielańskiemu jedynie latania w pobliżu jednostek wojskowych. W analizie po zestrzeleniu zostało to wytknięte jako błąd służb.

WYBRAŁ WARIANT CZWARTY

"Są trzy warianty starania się o wyjazd za granicę: wyjazd oficjalny, wyjazd z wycieczką, wyjazd delegacyjny na prace rolniczo-lotnicze do Afryki" - hipotetyzował w swym tajnym raporcie tajny zjadliwy "Bogumił". Nie przewidział wariantu czwartego.

15 lipca Milicja Obywatelska aresztuje dwóch podwładnych Bielańskiego z bazy pod Niepołomicami. Zarzut: kradzież paliwa lotniczego. Pilot dzwoni w ich sprawie na posterunek. Po tej rozmowie mówi współpracownikom, że leci samolotem po nowych pracowników do Wrocławia. Odlatuje na zachód, lecz po kilku kilometrach zmienia kurs i kieruje się na południe.

- Ja myślę, że to aresztowanie pracowników było kroplą, która dopełniła czary i postanowił uciekać. Bo co mógł sobie myśleć? Że jako przełożony zostanie też jakoś ubrudzony ta kradzieżą, zabiorą mu licencję pilota i koniec, kropka, po karierze! Zgnije w PRL jako nikt - tłumaczy motywy pilota mąż młodszej córki Bielańskiego.

To był impuls. Być albo nie być.

Lotem koszącym Bielański wlatuje nad Czechosłowację. Dzięki temu, że leci "kosiakiem", radary nie wyłapują go. Cóż jednak radary wobec czujnego oka szefa Svazarmu ze Żliny! To on melduje komu trzeba o intruzie z Polski. Svazarm to taki związek współpracy z armią, wojskowe ORMO w wydaniu czechosłowackim.
Za niespełna godzinę kryptonim teczki operacyjnej Dionizego Bielańskiego nabiera nieoczekiwanego uzasadnienia: AN-2 zostaje zestrzelony.

ZRÓBCIE Z NIEGO ZŁADZIEJA

Po śmierci pilota służby nadal podsłuchują telefon w jego mieszkaniu. Rejestruje rozmowy żony pilota, która sugeruje rozmówcom, że w samolocie mogła znajdować się druga osoba i że czuje się oszukiwana przez władzę, bo podano jej kilka miejsc wypadku: Szwecja, słowackie Kuty, Bratysława, Ostrawa Morawska. Władza dowiaduje się też, że wdowa zamierza sądzić się z pracodawcą męża o odszkodowanie. Sprawę trzeba zatem jak najszybciej wyciszyć. Jak? Najlepiej skryminalizować motywy ucieczki Dionizego Bielańskiego.

W tajnej specznaczenia instrukcji MSW sporządzonej 26 września 1975 roku w Warszawie czytamy zatem, że należy... "... w celu przecięcia różnego rodzaju domysłów żony D. Bielańskiego i dwuznacznych jej komentarzy w środowisku (...) zobowiązać dyrekcję ZUA WSK "Okęcie" do zajęcia jednoznacznego stanowiska w tej sprawie: współpracownicy męża zostali aresztowani przez MO w związku z kradzieżą benzyny lotniczej, w czym brał udział również Bielański".

A także: "... nielegalnie przekroczył granicę powietrzną PRL i lecąc 10 metrów nad ziemią spowodował wypadek na terytorium CSSR".

Tak z Ikara chciano zrobić złodzieja i nieporadnego pilota.

Zamiast puenty - uwaga końcowa na temat zawartości teczki "Ikar" i teczek pochodnych, sporządzonych w Warszawie i Krakowie już po zdarzeniu:
W odręcznych notatkach oraz szyfrogramach oficerowie wojskowych i cywilnych tajnych służb piszą na ogół otwarcie o zestrzeleniu Bielańskiego przez siły zbrojne Czechosłowacji. W dokumentach drukowanych używa się słów: wypadek, katastrofa, upadek samolotu.

Śledztwo w tej sprawie nadal prowadzi polski IPN i jego słowacki odpowiednik UPN.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska