Domy dziecka na Opolszczyźnie pękają w szwach

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Zamiar likwidowania domów dziecka okazał się utopią. Sierot społecznych jest coraz więcej. Brakuje dla nich rodzin zastępczych, adopcja dziecka starszego niż 6-letnie graniczy z cudem.

W domu dziecka w Paczkowie mieszka 55 dzieci. Nadkomplet, bo budynek jest przystosowany dla maksimum 52. Renata Gernaszewska, która od czterech lat kieruje domem, nie pamięta, by kiedyś były tu luzy.

W domu w Tarnowie Opolskim przebywa 43 dzieci. Lada chwila dwoje trafi do rodzin, ale czterdziestka dzieciaków to norma, choć według ministerialnych wytycznych w jednej placówce nie powinno ich być więcej niż 30. Widać wytyczne słabo nadążają za rzeczywistością.

A rzeczywistość wygląda tak, że wprawdzie biologicznych sierot w domach dziecka prawie nie ma, ale sierot społecznych jest coraz więcej. Dla dzieci, których rodzice stracili pracę, są alkoholikami, trafili do więzienia, stosują przemoc lub pojechali "za chlebem" w świat, dom dziecka jest często jedynym domem. Idea, by wszystkie domy dziecka zlikwidować, a dzieci przenieść do rodzin, okazała się szlachetną utopią.

Jest paradoksem, że domy dziecka pękają w szwach, a równocześnie rodzice czekają w kolejce do adoptowania dzieci. Ale szanse na adopcję mają przede wszystkim noworodki i maluchy - maksimum do lat sześciu. Znalezienie rodziców dla starszego dziecka graniczy z cudem. A chore, z problemami fizycznymi czy psychicznymi praktycznie na adopcję nie ma szans.
- Nastolatka, który ma już swoje więzi emocjonalne i nawyki, zwyczajnie trudniej wychować - mówi Barbara Milewska, dyrektor Domu Dziecka w Tarnowie Opolskim. - Adopcyjni rodzice nie wiedzą, co się z nim działo przez 12-14 lat jego życia i czasem boją się tej niewiedzy.

- Nie można pochopnie zarzucać takim rodzicom egoizmu - uważa Barbara Słomian, szefowa Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego w Opolu. - Trudno mieć do nich żal, że chcą towarzyszyć dziecku od małego. Ponadto dzieci, które wychodzą z rodzin z trudnościami, nie będą o nich mówić wprost, ale przeniosą te doświadczenia do nowego domu. Jeśli np. doznały krzywdy od mężczyzn, będą unikały nie tylko odprowadzania przez ojca do szkoły. Nie zechcą nawet, by im nalał mleka. Takie odtrącenie to dla adopcyjnego rodzica trudna próba.
Ale większość dzieci z domów dziecka i tak nie trafi do adopcji, bo ich rodzice mają ograniczoną, ale nie odebraną władzę rodzicielską. Mogłyby wprawdzie pójść do rodzin zastępczych, ale biologiczni rodzice nie oddają ich bez walki.

- Często rodzice nie bardzo się interesują swoim dzieckiem - mówi Renata Gernaszewska - ale przypominają sobie o nim, jeśli tylko na horyzoncie pojawi się rodzina zastępcza. Wywierają wtedy na dziecko presję: już nas nie kochasz, skoro chcesz iść do obcych - mówią. A dziecko jest przywiązane do rodziców, jacykolwiek by oni byli. Jeśli jednak opuszcza zastępczą rodzinę, trafia z powrotem do placówki, nie do nich.

Te rodzicielskie podchody to jedno, a zbyt mała liczba rodzin zastępczych to drugie (w Opolu jest ich zaledwie około 60).

- Rodzin zastępczych jest za mało, bo państwo robi bardzo niewiele, by je pozyskać - uważa Danuta Alberska z Brzegu, przez której dom przeszło do adopcji ponad 60 dzieci. - Nie tylko nie ułatwia się im życia. W wielu miejscach - choć w Brzegu nie - traktuje się rodziców zastępczych nie jak współpracowników, tylko jak rodziny patologiczne, które przyjmują dziecko dla pieniędzy. Patrzy się na nich z nieufnością, choć rodzina zastępcza jest przecież tańsza niż dom dziecka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska