Pamiętnik znaleziony w kawalerce. Zbrodnia na osiedlu Kosmonautów w Kedzierzynie-Koźlu

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Na zmianę bili ofiarę i uprawiali seks z Joanną L. Na tym samym łóżku. rzężenie katowanego mieszało się z jękami dziewczyny...
Na zmianę bili ofiarę i uprawiali seks z Joanną L. Na tym samym łóżku. rzężenie katowanego mieszało się z jękami dziewczyny...
Gdyby topiący się plastik kapnął na podłogę, trupów byłoby znacznie więcej. Mordercy, by zatrzeć ślady zbrodni, postanowili wysadzić w powietrze cały wieżowiec.

- Mam siedzieć za niewinność? - Bartłomiej B. spojrzał na swojego adwokata, wychodząc z sali opolskiego sądu. Był 29 czerwca 2004 roku. Chwilę wcześniej on i jego kompan Mariusz S. usłyszeli wyrok: po 25 lat więzienia za brutalne zabójstwo Jana K.

Przed sądem utrzymywali, że są niewinni. Próbowali przekonywać, że Jan. K. pobił się sam, na śmierć.

Gdyby to była prawda, K. musiałby się przypalać, i tak mocno tłuc po własnym ciele, by połamać sobie kości twarzy, żebra, rozerwać sobie śledzionę i spowodować krwotok do płuc i mózgu. Nikt nie mógł uwierzyć w te bzdury.

Za to, że dla zatarcia śladów, chcieli wysadzić w powietrze wieżowiec przy ulicy Kosmonautów 7 w Kędzierzynie-Koźlu, dostali jeszcze dodatkowo po 4 lata więzienia.

- Tu jest ponad setka mieszkań. Gdyby tym bandytom udał się ten szatański plan, dom mógłby pogrzebać nawet dwie setki osób - przyznaje Tadeusz Płóciennik, emerytowany dziennikarz "Trybuny Kędzierzyńskich Azotów", mieszkaniec bloku, gdzie doszło do tragedii. Jak to reporter, wiele w życiu widział, ale przyznaje, że zaszokowała go brutalność, z jaką sprawcy obeszli się ze swoją ofiarą.

Janek coś postawi
Był 8 października 2002 roku. Bartłomiej B. i Mariusz S. pili wódkę w jednym z niewielkich barów na osiedlu NDM. Siedzenie cały dzień w knajpie mocno dało im po kieszeni. Obaj pracowali, ale też dużo pili, dlatego zazwyczaj nie śmierdzieli groszem. Tym razem znów zabrakło pieniędzy, by się zaprawić do końca. Bartek i Mariusz przypomnieli sobie, że ich znajomy, 46-letni Jan K., często wyjeżdża na Ukrainę w interesach, czyli go stać, by postawić wódkę.

- Wbijamy do niego - obaj szybko ustalili plan na ten wieczór. Dochodziła już 22.00, w bufecie i tak nie dało się już zamówić następnej kolejki.

Chwilę później niedopici zapukali do kawalerki Jana K. Mieszkał pod "dwójką" w bloku przy Kosmonautów 7. K. był trochę typem masochisty, zadawał się z B. i S. od dłuższego czasu, choć ci po pijaku często mu dokuczali, a nawet grozili. Jan K. opisywał to w swoim pamiętniku, dzięki któremu policjantom udało się później szybko namierzyć morderców.

Na stole wylądowała półlitrówka. Jeden sznaps, drugi, butelka wyschła dosyć szybko. Janowi zaszumiało lekko w głowie i uznał, że na dziś wystarczy. Ale jego gościom wciąż było mało.

- Postaw jeszcze - zwrócili się do swojego kompana. Gdy ten odmówił dalszego sponsorowania imprezy, postanowili naprostować krnąbrnego gospodarza. Zaczęło się od kilku kopniaków, potem zaczęli go podduszać. Rozdawanie pojedynczych razów przerodziło się w regularne bicie. Poskutkowało, bo znalazły się pieniądze na dwie kolejne flaszki.

Jan K., mocno pobity, został w domu, a jego oprawcy ruszyli w mia-sto. Zrobili zakupy, ale uznali, że aby wieczór był całkiem udany, przydałoby się towarzystwo kobiety. 23-letnia Joanna L., dotychczas niekarana panna z dwójką dzieci, utrzymująca się z funduszu alimentacyjnego, lubiła się zabawić. Na propozycję spędzenia upojnego wieczoru zgodziła się bez wahania.

Chcesz zobaczyć Chińczyka?
We trójkę wrócili do mieszkania przy ul. Kosmonautów. Jan K. klęczał przy drzwiach. Na skutek pobicia był bez sił, miał opuchniętą twarz.

- Chcesz zobaczyć Chińczyka? - zapytał kobietę Bartłomiej B. Joanna L. chciała, więc mężczyźni zaczęli bić gospodarza po twarzy, by spuchł jeszcze bardziej.
- No to bawimy się dalej - uśmiechnęli się Mariusz i Bartek. Ale dla nich słowo "bawimy" nie oznaczało tylko wlewania w siebie kolejnych kieliszków gorzałki. Zabawa polegała na znęcaniu się nad Janem K.

- Mariusz kiedy był trzeźwy, był całkiem fajnym facetem. Ale po kielichu dostawał do głowy. Wtedy sprawiało mu frajdę robienie ludziom krzywdy - opowiada Tomek, który mieszka dwa bloki dalej. - W okolicznych barach, do których zaglądał, ludzie się go bali. Jednego trzepnął w głowę, na innym wymusił postawienie kielicha. Niektórzy go nienawidzili, ale wszyscy czuli do niego respekt. Dlatego też wielu, gdy usłyszało, że siedzi, odetchnęło z ulgą.

W mieszkaniu Jana K. bandyci znaleźli floret. To rodzaj białej broni, podobny do szpady. Postanowili, że wypróbują go na swoim koledze. Kilka razy wbijali go w różne części ciała. K. co rusz dostawał też razy pięścią bądź butem. Gdy znudziło im się okładanie pięściami, posłużyli się nogą od stołu.

- Co ciekawe, nikt z sąsiadów nie słyszał, że lokator z parteru jest katowany - wspomina Tadeusz Płóciennik. - Szkoda, bo ten człowiek, mógł żyć.

Aśka przyłączyła się do zabawy
Na nieszczęście gospodarza jego oprawcy przypomnieli sobie, że jest on gejem. Jeden z nich wyciągnął zapalongo papierosa z ust i zaczął przypalać genitalia ofiary. Aśka też postanowiła się przyłączyć. Co najmniej kilka razy kopnęła ofiarę w krocze.
Jak ustaliła potem prokuratura, zadawanie wymyślnych tortur Janowi K. dopingowało morderców do ekscesów seksualnych. Mężczyźni na zmianę bili półżywego mężczyznę i uprawiali seks z Joanną L. Robili to na tym samym łóżku, na którym leżał zmasakrowany gospodarz.

Nad ranem zarientowali się, że Jan K. nie żyje. Choć pijani, szybko doszli do wniosku, że trzeba zatrzeć ślady.

- Skoro on obraca się wśród homoseksualistów, to upozorujemy zbrodnię na tle seksualnym, a ciało spalimy - uznali.

Na trupie ułożyli stos z mebli, szmat i wszystkich rzeczy, jakie znaleźli pod ręką. Jeden z nich pobiegł na stację benzynową i przyniósł w kanistrze benzynę. Oblali nią ciało i mieszkanie Jana K. Po chwili uznali jednak, że może to nie wystarczyć.
Wtedy w ich głowach zrodził się jeszcze bardziej szalony plan. Postanowili, że dla pewności odkręcą jeszcze kurki z gazem. W tym czasie w ponad stu mieszkaniach spało ponad 200 osób...

To był cud

Zapalnik zrobili z nakrętki po butelce wódki i z plastikowej klamerki. Klamerkę przypięli do nakrętki, w której nalana była benzyna, a potem podpalili. Plastik z płonącej klamerki, topiąc się, miał w końcu kapnąć na podłogę, zapalając oblane benzyną zmasakrowane ciało.

Nad mieszkańcami bloku czuwał jednak anioł stróż. Zwyrodnialcy nakrętkę z klamerką postawili zbyt daleko od krawędzi stołu i płonący plastik kapnął, ale nie na podłogę, tylko na blat. Ten na chwilę się zapalił, ale wkrótce zgasł.

Strażaków mieszkańcy zaalarmowali o świcie. Ktoś poczuł wreszcie gaz pomieszany z zapachem benzyny. Ponieważ drzwi były zamknięte na klucz, wybito okno. Kawalerka była kompletnie zdemolowana, a tuż obok wejścia do ślepej kuchni, pod zwałem połamanych mebli, leżało zmasakrowane ciało Jana K.
Odkręcone kurki w kuchence policjanci zobaczyli dopiero, gdy udało im się przekopać przez rumowisko do kuchni. Wtedy wszyscy zaczęli mówić o cudzie, że cały blok nie wyleciał w powietrze. Wystarczyło przecież, że ktoś na korytarzu zapaliłby papierosa albo żeby zaiskrzyła instalacja elektryczna w windzie.

Jeden z policjantów pracujący na miejscu przypomniał sobie, że kilka miesięcy wcześniej był w tym mieszkaniu na interwencji.

- Sięgnął do swoich zapisków i mieliśmy pierwsze nazwisko podejrzanego - wspomina Jacek Żarowski, dziś zastępca komendanta kędzierzyńskiej policji, a wówczas naczelnik dochodzeniówki.

Policja ich znała
W notesie figurował Mariusz S. Sprawa ruszyła z kopyta, kiedy śledczy w pamiętniku Jana K. również znaleźli nazwisko. Oprócz notatek z wynikami meczów, były tam też opisy spotkań ze znajomymi. Policjantów szczególnie zainteresowało jedno zdanie, w którym ofiara napisała, że jeśli kiedyś zginie, to Mariusz S. i Bartłomiej B. mogą mieć z tym coś wspólnego.

- Nie wiedzieliśmy, kiedy powstała ta notatka. Nie było też wymienionych powodów, dla których Jan K. mógł się obawiać tych mężczyzn - mówi Żarowski. - Jednak uznaliśmy, że to nie jest przypadek, że akurat oni zostali wymienieni w tym notesie. Szczególnie, że znaliśmy dobrze obu tych mężczyzn.

Dzień po tym, jak znaleziono ciało ofiary, policjanci weszli do mieszkania jednego z podejrzanych. Siedzieli tam obaj. Na początku przesłuchania szli w zaparte, że nie mają z morderstwem nic wspólnego, potem jednak zmiękli i opowiedzieli, co działo się tamtej nocy.

Niedługo później wpadła także Joanna L. Najpierw się przyznała, pod koniec procesu odwołała to, co mówiła w śledztwie i złożyła nowe wyjaśnienia. Sąd nie dał jej jednak wiary. Zmienił jedynie kwalifikację prawną czynu z zabójstwa (prokurator żądał 15 lat więzienia) na udział w pobiciu ze skutkiem śmiertelnym. Dostała 5 lat.
Mieszkańcy osiedla bardzo dobrze pamiętają tę zbrodnię. I mają nadzieję, że Mariusz i Bartek nigdy nie będą tu już "rządzić".

- Niech zgniją w więzieniu - mówią ludzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska