Opolanie urodzeni 4 czerwca 1989 roku

Zbigniew Górniak
A co jej się w Polsce podoba? Żaneta spogląda na ojca i wybucha śmiechem: - Tato, wymyśl coś!
A co jej się w Polsce podoba? Żaneta spogląda na ojca i wybucha śmiechem: - Tato, wymyśl coś!
Tamtej niedzieli mało kto jeszcze to przeczuwał, że od tej pory w Polsce nic już nie będzie takie jak przedtem. Czy ta przełomowa data odcisnęła się jakoś na ich późniejszym życiu?

Kim są rówieśnicy wolnej Polski? Jakie mają marzenia? Czy wyobrażają sobie życie w PRL? Czy zdają sobie sprawę, jakimi są szczęściarzami?

A co to za znak?
Wioleta Grzeschik z Jełowej była jeszcze wtedy, 20 lat temu, dzieckiem bez imienia i o nazwisku Grzesik. Tak stoi w dokumentach szpitala położniczego przy ul. Reymonta w Opolu.
Zaraz potem był chrzest, na którym dano jej "Wioleta", a jeszcze potem wolna Polska uwolniła narodową świadomość mieszkających w niej Niemców. Stąd to "ch" w nazwisku.
Geburtstag 4 czerwca Wiola wyprawi dzień później, w piątek. Będzie tort i najbliższa rodzina. Tort upiecze koleżanka z Dańca. Potem wpadną znajomi i jak dopisze pogoda, w ogrodzie państwa Grzeschik zaskwierczy grill. Gdyby to była sobota, towarzystwo pojechałoby do pobliskiej dyskoteki giganta "Azteki". Ale w piątki "Azteca" milczy.

- Dla mnie czwarty czerwca to były zawsze normalne urodziny - opowiada w schludnym domu swych rodziców rezolutna śląska dzioucha z fioletowymi pasemkami, które zrobiła sobie u fryzjerki dzień wcześniej i - jak zapewnia - bez żadnego związku z wizytą fotoreportera nto. - No więc to był zawsze normalny dzień i nagle niedawno słyszę: stoczniowcy kłócą się z Tuskiem o tego czwartego czerwca. Że to święto, że to ważna data... A ja mówię do koleżanek: no proszę, proszę, a ja się wtedy urodziłam! Tylko ja w ogóle nie orientuję się, o co oni się tak teraz żrą.
O komunie rodzice powiedzieli jej tylko tyle, że teraz jest wszystko, a kiedyś nie było nic. Na przykład nie było pampersów i zafajdane pieluchy trzeba było gotować w wielkim garnku.

- Nie wyobrażam sobie takiego życia - kręci głową Wiola.
A czy potrafi sobie wyobrazić, że wtedy, 20 lat temu, telefon i to stacjonarny, i to łączony przez centralę, mieli w jej wiosce tylko wybrańcy: sołtys, ksiądz, paru jeszcze? I że w telewizji były tylko dwa programy, na dodatek gdy ktoś był mniej kolejkowo zaradny, to oglądał je też w dwóch tylko kolorach: czarnym i białym. Dziewczyna słucha tego jak bajki.

- Ja miałam już komórkę w piątej klasie podstawówki - śmieje się. - A co do telewizji, to bez znaczenia. Na Cyfrze mamy tych programów kilkaset, a ja i tak oglądam tylko TVN. Za to nie mogę żyć bez komputera. Pierwsze, co robię, jak przyjdę do domu, to włączam kompa. Uzależnienie. No, ale w Holandii jakoś wytrzymałam.

A co jej się w Polsce podoba? Żaneta spogląda na ojca i wybucha śmiechem: - Tato, wymyśl coś!
A co jej się w Polsce podoba? Żaneta spogląda na ojca i wybucha śmiechem: - Tato, wymyśl coś!

- Ja się urodziłem 4 czerwca 89 roku, czyli wtedy, gdy powstała III RP. A moje imieniny wypadają 11 listopada, czyli w dniu narodzin II RP. No proszę powiedzieć, czy ja nie jestem skazany na patriotyzm? - żartuje Marcin Leśniak z Opola.

Do Holandii Wiola pojechała po pieniądze. Ot, takie szybkie - na przezimowanie i bieżące wydatki. To był fajny czas, bo do tych szklarni pojechała z ekipą znajomych, a Holandia, wiadomo... Na stałe jednak z Polski wyjeżdżać nie ma zamiaru. Skończyła technikum budowlane ze specjalnością "architektura krajobrazu" - ogrody, tereny zielone, parki. To jest w Polsce przyszłość.
Teraz czeka na wyniki matury, a potem chce studiować zaocznie architekturę wnętrz. I w ten sposób jej wiedza uzupełni się. Gdy wybuduje sobie dom, a śląskie dziewczyny zawsze dorabiają się domu, będzie jak znalazł: urządzi go sobie od środka i na zewnątrz.

Jej ojciec jest kierowcą PKS, wozi dzieci do szkoły. Matka przy ojcu. Dwa lata temu, jesienią, Wioleta po raz pierwszy dostąpiła obywatelskiego zaszczytu głosowania. To były te wybory, przed którymi należało moherowej babci ukraść dowód.
- Oczywiście, że poszłam do wyborów. Głosowałam na PO - chwali się.
- Mogłaby pani pokazać palcami wiktorię? - prosimy ją, gdy pozuje do zdjęć.
- A co to za znak?
- Taki symbol. Wałęsa. Dwa palce. V jak victory. Zwycięstwo. Wolność.
- Ach, no tak. Wolność... Zapomniałam - śmieje się i strzela słynnego "zajączka" obiema rękami.

Marzenie o własnym SPA
Żaneta Pruska z Opola nie dość, że przyszła na świat 4 czerwca 1989 roku, to jeszcze o godzinie 19.30. A była to w PRL godzina symboliczna. Rozpoczynał się Dziennik Telewizyjny, propagandowa półgodzinna msza, celebrowana z nudnym namaszczeniem. Ale tego akurat dnia to nie był jeszcze ten dziennik, w którym aktorka Joanna Szczepkowska wygłosiła swe słynne zdanie o końcu komunizmu. Tego dnia władza jeszcze się łudziła, jeszcze miała nadzieję.

- Ja tamtej niedzieli krążyłem po mieście, po lekarzach, bo syn się rozchorował - wspomina ojciec Żanety, Jarosław. - Coś na tle nerwowym, pewnie się zestresował tym, że rodzi mu się konkurencja. Podjechałem na Reymonta, bo tam wtedy była, rzecz dziś nie do uwierzenia, jedyna czynna apteka w mieście, i myślę sobie: skoczę do żonki do szpitala, bo blisko. Wtedy nie było jeszcze komórek, żeby zawiadomić mnie esemesem, ha, ha... No więc wchodzę, a tam córa! Urodzona o 19.30.

- Ja od dziecka byłam świadoma tego, w jakim dniu się urodziłam. I mama, i tato zawsze mi powtarzali, jaka to była ważna data dla Polski - mówi Żaneta. - Ważna, bo wtedy przyszła wolność.
- Chociaż ja zawsze byłem wolny - wtrąca się jej ojciec. - Zawsze robiłem na swoim, nigdy na etacie, no, chyba że na praktyce zawodowej. - I wymienia: obuwie. Hurtownie, meble, teraz rowery, skutery, quady...
Żaneta jest po pierwszym roku fizjoterapii na opolskiej politechnice. Specjalność: odnowa biologiczna. Marzy w przyszłości o własnym SPA. Polska, cokolwiek by mówić, skazana jest na sukces, a gdzie zamożne społeczeństwo lubi spędzać czas? W SPA właśnie. Ale te marzenia wydusza się z niej ciężko.
- Nie bój się marzeń, córcia! - wspiera ją ojciec. - Trzeba wysoko mierzyć!

Żaneta tańczy też w zespole "Adena", a jej chłopakiem jest piłkarz "Odry" Szymon Szymków. Z Polski wyjeżdżać nie chce.
- A po co? - pyta zadziornie. - Bardzo bym nie chciała wyjeżdżać, bardzo. Dobrze mi tu. Znam język, ludzi. A tam? Same zaskoczenia. No i pogoda okrutna. Przynajmniej w Anglii, gdzie się przez jakiś czas zahaczyłam.

O komunie wie tyle, co jej naopowiadał o komunistach ojciec: że durnie, którzy nie potrafili zapełnić półek, ale zapełniali więzienia, że zamknięte granice, że szarość, beznadzieja i knebel w gębie. Pytana o to, czy wie, o co chodzi w politycznych sporach wokół 4 czerwca, w tych oskarżeniach o Targowicę, zdradę, układ - Żaneta wzrusza ramionami.
- Zupełnie nie mam pojęcia, o co im chodzi. Dziś jest, jak jest, i niech tak już będzie. Z historii nie będę żyć.

A co jej się w Polsce podoba? Żaneta spogląda na ojca i wybucha śmiechem: - Tato, wymyśl coś!

Na jej pierwsze wybory w 2007 zaciągnął ją ojciec. Oboje głosowali na PO.
Co jej się w Polsce nie podoba? - Małe możliwości dla młodych. Wykształceni ludzie muszą siedzieć na kasie w Tesco albo uciekają do Irlandii. To jest najgorsze - odpowiada.
A co jej się w Polsce podoba? Dziewczyna spogląda na ojca i wybucha śmiechem: - Tato, wymyśl coś!

Polak urodzinowo-imieninowy
- Ja się urodziłem 4 czerwca 89 roku, czyli wtedy, gdy powstała III RP. A moje imieniny wypadają 11 listopada, czyli w dniu narodzin II RP. No proszę powiedzieć, czy ja nie jestem skazany na patriotyzm? - żartuje Marcin Leśniak z Opola.
Gdy za młodu coś nabroił, mama robiła mu wymówki: - To ja wtedy, w takim ważnym dniu, zrezygnowałam z wyborów, żeby cię urodzić, a ty mi tu numerki wywijasz?

Przez ten swój urodzinowo-imieninowy patriotyzm, na który został skazany wyrokiem kalendarza, Marcin w każde ważne święto państwowe wywiesza z okna ich mieszkania na szóstym piętrze bloku na opolskim ZWM biało-czerwoną flagę. Przez ten patriotyzm nie wyjedzie też z Polski. A zresztą, nie musi. Studiuje informatykę na wrocławskiej politechnice. Ta uczelnia to intelektualny kocioł, jej studenci co rusz czymś się przed światem popisują, na przykład Naszą-Klasą. A ten mały Nowy Jork Europy Wschodniej, jakim jest Wrocław, wchłonie każdego ambitnego, zdolnego, poukładanego.
Marcin poukładany jest od dzieciństwa: od podstawówki "ściślak", jak sam o sobie mówi. Do tego pływak sportowy w "Zrywie" Opole, ratownik wodny. Syn księgowej i doradcy finansowego, nie mógł nie odziedziczyć zamiłowania do cyfr i logiki. Marzenie: zbudować swój mały własny Microsoft. I zobaczyć Dolinę Krzemową, a może przy okazji i Wielki Kanion.

- Moja babcia nie jest moherowa, więc nie musiałem chować jej dowodu - mówi ze śmiechem o wyborach 2007. - Głosowałem wtedy na Polską Partię Pracy.
PPP to lewicowy folklor. Co przyciągnęło doń ścisły umysł? Czy nie przekonanie wyrażone znanym przysłowiem, że kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość zostanie łajdakiem? Marcin śmieje się.
- Nie, nie... To kwestia tego, że jakoś nie ufam głównym graczom naszej sceny politycznej, nie przekonują mnie.
Pytany o kłótnie dotyczące najnowszej historii, o teczki IPN, o spór o czwarty czerwca, Marcin wzrusza ramionami.

- Nie za bardzo wiem, na czym miałaby polegać ta zdrada. Jedyną zdradą, o jakiej można mówić, to ta, której dopuścili się na Polsce alianci podczas drugiej wojny. To nas oddało pod władzę Rosjan. O historii trzeba rozmawiać, ale nie można nią żyć. Ona ma nas uczyć, jak uważać na przyszłość.
Według Marcina teraz w Polsce dobrze jest. Niedawno wypoczywał w Bułgarii. Złote Piaski, szpanerski kurort.

- Moje wrażenia? U nas jest lepiej. Za dużo świata jeszcze nie zwiedziłem, ale... wystarczy, że mam świadomość, że mogę. A to dużo. Gdy widzę, jak ktoś na klatce pije piwo i narzeka, to zawsze staję po stronie Polski. Mnie ona dała dużo: studiuję, pływam na basenie, mogę pograć w ping-ponga, który jest moją pasją. W lipcu będę ratownikiem na kamionce, to dla mnie ważne. Autorytet? Dla mnie autorytetem jest ten, kto reprezentuje Polskę na olimpiadzie i zdobywa medal. Wielka sprawa.
PRL-owski rekwizyt, który rozbawia i zadziwia go najbardziej, to saturator. Widział to urządzenie w telewizji, pamięta nawet, jak się mówiło na wodę serwowaną z saturatora: gruźliczanka.

- Ojciec mi jeszcze opowiadał, że jeździł jak szalony po wszystkich szpitalach, bo szukał jakiegoś specjalnego mleka dla mnie. Miałem skazę jakąś. Dziś takie mleko stoi w każdym sklepie.
- Czy wyobraża pan sobie życie bez telefonu?
- Oczywiście, że sobie wyobrażam!
- Taaaak???
- Tak! Bo ja prawie w ogóle już nie używam telefonu. Mam gadu-gadu i inne komunikatory sieciowe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska