Elżbieta Zapendowska o festiwalu w Opolu: To stracony czas

Redakcja
Rozmowa z Elżbietą Zapendowską, nauczycielką śpiewu oraz emisji głosu.

Zasłynęła jako jurorka w programach telewizyjnych "Idol" oraz "Jak oni śpiewają". Z uwagi na krótkie, cięte uwagi dotyczące talentu (lub jego braku) ocenianych artystów nazywana jest Chuckiem Norrisem lub żelazną damą polskiej rozrywki. Wychowywała się i mieszkała w Opolu, kilka lat temu przeniosła się do Warszawy.

- "Tego festiwalu nie da się już oglądać na trzeźwo!" - powiedziała pani o KFPP Opole. W tym roku obejrzy pani go z drinkiem w ręku czy też może w ogóle?
- Jeszcze nie wiem, czy znajdę czas, aby siąść przed telewizorem. Może jednym okiem zerknę na ekran, robiąc coś kompletnie innego... Gdy byłam młoda, zza płotu oglądałam próby i występy podczas pierwszego festiwalu. Czuło się, że to wielkie wydarzenie, święto muzyki, to były dla mnie fantastyczne emocje, które zapewne nigdy już nie powrócą. Rok temu zajrzałam do amfiteatru na godzinę, dwie. To był kompletnie stracony czas, bo ta impreza jest jednorodna, nie ma w niej miejsca na inne gatunki muzyki niż pop. A takiej nudy nie zniosę.

- Wpuścili panią do amfiteatru, panią, wroga nr 1 tego festiwalu?
- Załatwiłam sobie wejściówkę.

- Dlaczego od lat nie jest pani w jury festiwalowym, nie decyduje pani o tym, kto wystąpi na scenie?
- Bo mówię prawdę o poziomie reprezentowanym przez niektórych słynnych i kochanych w Polsce muzyków. Więc się naraziłam.

- A co pani powie o tym, że tegoroczne Premiery będą grane z półplaybacku?
- To samo, co artyści, którzy zrezygnowali z udziału w takim erzacu. Telewizja "wytaniła", poszła z festiwalem opolskim w kierunki Eurowizji: będą marni wykonawcy, beznadziejne utwory, za to ładne światła, scenografia i ogromne aranżacje. Mnie taka rozrywka nie pasuje. W ogóle to mam wrażenie, że w przyszłości ostatecznie TV wyprowadzi festiwal z Opola, zorganizowanie go w studiu jest o wiele tańsze.

- Słynie pani z języka jak brzytwa i niepowtarzalnego poczucia humoru. Zawsze taka pani była?
- W rodzinie, z której pochodzę, zawsze żyło się z humorem. Ja jednak w dzieciństwie słynęłam z tego, że łatwo się obrażałam i nadąsana uciekałam w kąt, skąd wychodziłam, nie odzywając się do nikogo. Taka płaczka byłam i burmuch. Dopiero w szkole stałam się inną Zapendowską. Rozrabiarą z obniżanymi stopniami z zachowania.

- Zamiast wzorowego czy wyróżniającego było poprawne?
- Za moich czasów stawiano za zachowanie oceny od 2 do 5. Ja zawsze miałam 3, mocno naciągane.

- Pyskowała pani do belfrów?
- Zależy, do których. Do polonistów akurat miałam szczęście, za to nie znosiłam pana od przysposobienia obronnego, który był też dyrektorem szkoły. Miał wadę wymowy. Zamiast mięso mówił mnięso, zamiast miał - mniał. Urządziłam kiedyś swój prywatny kabaret, w którym go przedrzeźniałam, szydziłam z tej mowy. Usłyszał to. No i groziła mi pała z zachowania...

- Chyba świetnie pani odegrała swoją rolę, skoro tak go to wkurzyło...
- Pewnie tak. Generalnie robiliśmy bardzo niewinne żarty, nie wymierzone przeciw komuś konkretnemu. Wymyślaliśmy nowe słówka, niby łacińskie, i jeśli któreś z nas było wezwane do odpowiedzi, to zaczynało swą wypowiedź od tego słowa, twierdząc, że to właśnie łacińska nazwa pojęcia... Nauczycielom głupio było się przyznać do nieznajomości łaciny, a my mieliśmy ubaw. Postanowiliśmy kiedyś podjechać pod liceum - dzisiejszą "jedynkę" - taksówkami. To była pełna mobilizacja, oszczędzaliśmy na to kasę przez parę ładnych dni, część z nas się zapożyczyła. Ale wynajęliśmy kilka taksówek. No i gdy taka kawalkada taksówek podjechała pod szkolny budynek, dyrekcja była przekonana, że to jakaś niezwykle ważna delegacja z ministerstwa lub co najmniej kuratorium.

- Teraz ma pani nieco bardziej złośliwe poczucie humoru.
- Wie pani, ja jestem złośliwa tylko wobec tych osób, które lubię...

- I to ma pocieszyć Gosię Andrzejewicz, którą nazwała pani niunią, oraz Isis Gee, o której mówiła pani: kura z ludzką twarzą, z kozimi nogami, o głosie nieczystym...
- Już nie pamiętam, co dokładnie mówiłam. Ja po prostu nie znoszę głupoty. Uważam, że artysta ma mieć nie tylko talent i umiejętności, ale co najmniej sto szarych komórek mózgowych. Jak ma dwie - to reaguję ciętym komentarzem.

- Jest pani chyba jedyną osobą w naszym kraju, która zrobiła karierę w show-biznesie na mówieniu artystom prawdy...
- Kariera to za duże słowo... Nie zrobiłam jej. Ja przecież tam o niczym nie decyduję. Nawet jak pójdę do producenta i powiem, że muzycznie mógłby ten program trochę inaczej wymyślić i poprowadzić, to on i tak zrobi swoje. Nie decyduję o poziomie ani charakterze opolskiego festiwalu, ani telewizyjnych programów muzycznych. Jaka to więc kariera... Zresztą to słowo się zdewaluowało, bo w polskim show-biznesie, karierę może zrobić każde beztalencie.

- Nie lubi pani show-biznesu, a jednocześnie jest pani znaczącym elementem tego światka. Czemu się pani z takiego układu nie wykręci?
- Gdy decydowałam się na pracę w rozrywce, ten świat był zupełnie inny. Były tam idee, na estradzie współistniały różne style. To były czasy takich nazwisk jak Grechuta, Demarczyk, Rodowicz, Niemen. A teraz jest papkowaty bełkot. Gdyby dziś przed jury Premier czy Debiutów pojawił się Niemen - to przepadłby. Nikt nie wpuściłby go na scenę! Ale jestem w tym układzie, mam tu do odegrania swoją rolę i staram się robić to jak najlepiej. Ja przecież nie tylko pracuję w telewizji. Jeżdżę również po Polsce, prowadzę warsztaty wokalne z młodymi ludźmi, którzy na co dzień ćwiczą w garażach, po domach kultury, biorą udział w różnych programach wyławiających młode talenty. Gdy młodzi artyści mają prawdziwy potencjał, są aktywni i utalentowani, warto z nimi pracować, może się kiedyś przebiją. A moja robota w TV? Cóż, wykonuję ją tak, aby uczciwie zasłużyć na tę kasę.

- A jak owi młodzi, z talentem i iskrą od Boga się przebiją, to czyich płyt mamy szukać w sklepach?
- Proszę zapamiętać takie nazwiska i nazwy jak: Ania Karamoin, Sambor Dudziński, grupy: Pogodno oraz Afromental. Mam nadzieję, że będzie o nich głośno...

- Nie tak dawno, bo w maju, miała pani urodziny. Składając spóźnione życzenia, spytam się także: czy przy tej okazji dokonała pani podsumowań? Może żałuje jakichś ostrych słów? A może złożyła sobie pani jakieś życzenia, np. że rzuci pani palenie?
- Nigdy w życiu nie rzucę papierosów. Nawet jakby w tym kraju wprowadzono przepis, że nie można palić we własnym domu, to ja będę palić. Choćbym miała sobie wygrzebać jakąś jamkę w lesie. A na życiowe podsumowania mam jeszcze czas. I właściwie niczego w życiu nie żałuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska