Morderstwo pod Januszkowicami. Jedna z najtrudniejszych zagadek kryminalnych na Opolszczyźnie

Archiwum/SM
Archiwum/SM
Teresa za miesiąc miała brać ślub, już z narzeczonym chodziła na nauki, już szykowali wesele. Nie zdążyli, jej ciało znaleziono w rowie melioracyjnym. Morderca wpadł w najgłupszy z możliwych sposobów.

- To była jedna z najtrudniejszych zagadek kryminalnych w mojej karierze - mówi Władysław Uksik, emerytowany komendant policji w Kędzierzynie-Koźlu. - Ale płynie z niej morał, który powinna wziąć sobie do serca każda kobieta: jeśli padasz ofiarą gwałtu lub jego próby, nigdy nie groź sprawcy, że go rozpoznasz i powiesz o tym policji. Pohamowanie tego naturalnego odruchu może ocalić ci życie.

Był początek marca 1984 roku. W chłodny, wilgotny dzień milicjanci otrzymali zgłoszenie, że w rowie melioracyjnym między Januszkowicami a ich przysiółkiem, Lesianami, leżą zwłoki kobiety. Po oględzinach okazało się, że ofiarą jest Teresa K., młoda mieszkanka Lesian.

Młoda, żywiołowa - taką ją znali sąsiedzi. Codziennie o świcie przez pola szła do głównej drogi na przystanek PKS-u w Januszkowicach. Miała do przejścia zaledwie kilkaset metrów trasą, którą doskonale znała, nigdy nie spotkało jej tu nic złego.

Tego dnia było tak samo - bez przeszkód zdążyła na autobus. Pojechała do Kędzierzyna-Koźla, pracowała w spółdzielni inwalidów im. Karola Świerczewskiego, produkującej świeczki i znicze (dziś Inparco). Po zakończonej dniówce i załatwieniu kilku osobistych spraw w mieście poszła na autobus, by wrocić do Januszkowic. Ale do domu, gdzie jak co dzień czekał na nią narzeczony, nie dotarła.

- Zwłoki leżały w rowie, skierowane twarzą do wody. Były w dolnej części częściowo roznegliżowane - opowiada Władysław Uksik, wtedy zastępca komendanta milicji w Kędzierzynie-Koźlu. - Sekcja zwłok wykazała, że Teresa K. została uduszona, ale mimo początkowych podejrzeń, nie stwierdzono śladów gwałtu.

Martwy punkt

Zbrodnia wstrząsnęła Januszkowicami - spokojną wioską, słynąca z jezior, nad którymi latem chętnie wypoczywali mieszkańcy okolicznych miejscowości. Zimą rzadko zaglądali tu obcy, życie toczyło się sennym, od lat ustalonym rytmem.

Miejscowi chcieli pomóc milicji w odnalezieniu sprawcy, ale nikt nic nie widział. Teresa nie miała wrogów. Milicjanci sprawdzili też kilkuset potencjalnych podejrzanych - dewiantów seksualnych i innych przebywających na wolności kryminalistów. Bez rezultatu.

Kilka dni po zbrodni dokumenty Teresy K. odnaleziono pod mostem w Kłodnicy, dzielnicy Kędzierzyna-Koźla oddalonej od Januszkowic o kilkanaście kilometrów. Nie było na nich jednak żadnych śladów, które mogłyby doprowadzić do sprawcy.

- Mimo objęcia śledztwa specjalnym nadzorem Komendy Wojewódzkiej Milicji w Opolu, dochodzenie szybko utknęło w martwym punkcie - wspomina Władysław Uksik.

- Poza ciałem i papierami ofiary właściwie nic nie mamy - rozłożył ręce badający sprawę prokurator Jerzy Balicki.

Ze względu na brak jakichkolwiek poszlak akta sprawy zostały odłożone na półkę z nadzieją, że kiedyś mroczna zagadka zostanie rozwiązana.

Krwawa libacja

Trzy miesiące później, w czerwcu 1984 roku, w jednym z mieszkań w Zdzieszowicach odbywała się suto zakrapiana libacja, zakończona tragedią. Wezwani na miejsce milicjanci zastali tam zwłoki kobiety, z głową włożoną do kuchennego piekarnika. Gaz był odkręcony, lecz nie zatrucie było przyczyną śmierci.

- Ofiara miała na ciele rany kłute, zadane widelcem - mówi Władysław Uksik.

Tym razem poszukiwania sprawcy były łatwe, gdyż na miejscu zbrodni stróże prawa znaleźli... jego dokumenty. Okazało się, że mordercą był Jerzy K., mieszkaniec Januszkowic, górnik w jednej ze śląskich kopalń. Morderstwa w Zdzieszowicach dokonał ze względu na urażoną męską dumę.

- W trakcie biesiady towarzystwo się pokłóciło i podzieliło na dwie grupy. Gdy część gości wyszła, Jerzy K. zapragnął seksualnego zbliżenia z gospodynią. Chciał, ale nie mógł.

- Zaczęła się ze mnie naśmiewać i wpadłem w furię - przyznał w śledztwie Jerzy K. - Zaatakowałem ją i zabiłem - powiedział milicjantom.

Pijany morderca dla upozorowania samobójstwa włożył głowę zabitej i pokrwawionej kobiety do piekarnika i odkręcił gaz. Następnie uciekł. Nie zauważył, że w mieszkaniu zostały jego dokumenty.

Milicjanci od razu nabrali podejrzeń, że Jerzy K. może mieć coś wspólnego także z dokonanym kilka miesięcy wcześniej morderstwem Teresy K. Oboje byli z Januszkowic, poza tym jej zwłoki znalezione w rowie były obnażone w dolnej części, ale do gwałtu nie doszło. Czyżby z tych samych powodów, co w mieszkaniu w Zdzieszowicach? - zastanawiali się śledczy.

Jednak podejrzany stanowczo zaprzeczał, że udusił Teresę K.

Morderca wkurzył komendanta

Władysław Uksik, wtedy zastępca komendanta milicji w Kędzierzynie-Koźlu, był przekonany, że morderca z Januszkowic ma na sumieniu nie tylko mieszkankę Zdzieszowic. Ale brak było na to dowodów. Jerzy K. zaklinał się, że nie zabił Teresy.

Milicjanci ustalili jednak, że często podróżował tym samym przewozem pracowników, co Teresa K. Ona jeździła do spółdzielni w Kędzierzynie-Koźlu, on z przesiadką do kopalni na Śląsk. W drodze powrotnej mogli spotykać się w jednym autobusie.

- On rano znikał z Januszkowic, wracał zwykle późnym popołudniem. Dlatego początkowo w ogóle nie braliśmy go pod uwagę jako sprawcy - mówi komendant Uksik. - Z czasem wiele spraw zaczęło się zazębiać i postanowiłem, że przycisnę go jeszcze raz, może pęknie.

Komendant wezwał "z dołka" Jerzego K., poprosił referenta Jerzego Buszydlika o protokołowanie przesłuchania i zaczął maglować podejrzanego.

- To było jedno z dłuższych przesłuchań, jakie prowadziłem, ale przyniosło efekt - wspomina Władysław Uksik. - Udało się osaczyć Jerzego K., stracił pewność siebie, zaczął mówić, zdradzać szczegóły, aż w końcu powiedział: zabiłem Teresę.

Bo groziła, że go wyda

Feralnego marcowego dnia, tak jak podejrzewał komendant Uksik, Teresa i Jerzy jechali tym samym przewozem pracowników do Januszkowic. Już w autobusie sobie ją upatrzył i gdy wysiadła, podążył za dziewczyną. Gdy zeszła z głównej drogi i wzdłuż rowu melioracyjnego zmierzała do domu, zaatakował. Choć był niski i drobnej budowy, jako górnik miał w mięśniach siłę i dał radę powalić wyższą od niego i postawniejszą Teresę na ziemię. Zdarł z niej ubranie, ale nie udało mu się zgwałcić ofiary.

- Miał problemy z erekcją, co wynikało z pewnych traumatycznych przeżyć w dzieciństwie - wyjaśnia komendant Uksik. - W każdym razie miał na tym tle kompleks i dlatego podjął próbę gwałtu.

Tragiczny błąd Teresy

Jerzy K., przyznając się do uduszenia mieszkanki Januszkowic, opowiedział o szczegółach, m.in. zegarku i elementach biżuterii, które zabrał jej wraz z dokumentami. Stwierdził, że kosztowności sprzedał jubilerowi na Śląsku. Milicjanci odzyskali te rzeczy - to dla prokuratury był ostateczny dowód, że Jerzy K. mówi prawdę i niewątpliwie jest sprawcą nie jednego, ale dwóch morderstw.

Swą drugą ofiarę zamordował w Zdzieszowicach, bo uraziła tym jego męską dumę. Teresa K. zginęła z innego powodu.

- Najpierw chciał ją zgwałcić, gdy okazało się, że nie może, zawstydzony zamierzał zostawić ją w spokoju i uciec - wspomina Władysław Uksik. - Wtedy kobieta popełniła fatalny błąd: zagroziła Jerzemu, że o tej napaści i próbie gwałtu powie milicji. A przecież znali się, byli z jednej wsi, więc żeby uniknąć odpowiedzialności, rzucił się na nią ze słowami "nikomu już nic nie powiesz" i udusił Teresę, porzucając ciało w rowie.

Jerzy K. za podwójne morderstwo został skazany na 25 lat więzienia. W tym miesiącu odzyska wolność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska