Niech po Niemcach coś zostanie. Historia pomnika w Łące Prudnickiej

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
- Znam historię tego pomnika i spory o krzyż na najwyższej tablicy - mówi Rafał Burejza z Łąki Prudnickiej. - Mnie ta pamiątka z I wojny światowej nie przeszkadza, jest poświęcona zwykłym żołnierzom, którzy mieszkali w tej wsi.
- Znam historię tego pomnika i spory o krzyż na najwyższej tablicy - mówi Rafał Burejza z Łąki Prudnickiej. - Mnie ta pamiątka z I wojny światowej nie przeszkadza, jest poświęcona zwykłym żołnierzom, którzy mieszkali w tej wsi. Krzysztof Strauchmann
Stare kamienie wylazły spod ziemi w centrum Łąki Prudnickiej latem 2000 roku. Irena Maderowa pracowała wtedy z młodzieżą jako kierowniczka wiejskiego domu kultury. Dziś na ten temat nie chce rozmawiać.
- Znam historię tego pomnika i spory o krzyż na najwyższej tablicy - mówi Rafał Burejza z Łąki Prudnickiej. - Mnie ta pamiątka z I wojny światowej nie przeszkadza, jest poświęcona zwykłym żołnierzom, którzy mieszkali w tej wsi. Krzysztof Strauchmann

- Znam historię tego pomnika i spory o krzyż na najwyższej tablicy - mówi Rafał Burejza z Łąki Prudnickiej. - Mnie ta pamiątka z I wojny światowej nie przeszkadza, jest poświęcona zwykłym żołnierzom, którzy mieszkali w tej wsi.
(fot. Krzysztof Strauchmann)

Jeszcze przed rokiem chętnie wspominała, jak porządkując z młodzieżą wiejski teren przy drodze krajowej i zabytkowym zamku, trafiła pod krzakami na granitowe tablice z napisami odwróconymi do ziemi. Okazało się, że to pomnik z 1929 roku z wyrytą setką nazwisk mieszkańców Łąki, którzy zginęli na frontach I wojny światowej i nawet swojego grobu nie mają.

Przedwojenni mieszkańcy Łąki co roku przyjeżdżają w czerwcu w odwiedziny do swojej dawnej miejscowości. Maderowa zaczęła ich zapraszać do domu kultury, organizować spotkania z obecnymi mieszkańcami. Ludzie zaczęli ze sobą rozmawiać, opowiadać swoje prywatne historie. Zachęceni Niemcy poprosili, żeby im na nowo postawić pomnik na starym miejscu, bo to przecież pamiątka po ich ojcach, wujkach. Chcieli, by tam zmarłym świeczkę zapalić.

W Łące zawiązał się trzyosobowy komitet odbudowy z Ireną Maderową i Karolem Stośkiem, prudnickim kuśnierzem i rdzennym Ślązakiem.

- Ponieważ znam język niemiecki, dawni mieszkańcy Łąki zrobili mnie swoim pełnomocnikiem - wspomina Karol Stosiek. - Oni przeprowadzili między sobą zbiórkę pieniędzy na ten cel. To niezbyt bogaci emeryci, każdy dał, ile mógł, po 5 czy 50 marek. Za te pieniądze zleciłem zakładowi kamieniarskiemu odbudowanie postumentu, bo stary się całkiem rozlatywał. Kiedy kamieniarz zaczął czyścić tablice z nazwiskami, ktoś oblał je czarną farbą. Pojechaliśmy zgłosić to na policję, a wtedy okazało się, że granitowe kamienie zostały przez gminę sprzedane dużo wcześniej i mają prywatnego właściciela.

W 1989 roku urząd wystawił na sprzedaż kamienne poniemieckie tablice z prudnickiego cmentarza jako materiał budowlany. Sprzedano wtedy także granitowe bloki z Łąki Prudnickiej. Ich nabywcą był Kazimierz Fiutek, zmarły już kamieniarz z Prudnika. Przez ponad 10 lat nie odbierał swoich kamieni z placu w Łące. Odezwał się dopiero, gdy już miały stanąć na postumencie. Przyjechał i zabrał granit na podwórko swojego brata.

- Poszliśmy do kamieniarza na rozmowę - opowiada Karol Stosiek. - Powiedział, że kupił kamienie, aby z nich zrobić pomnik dla swoich rodziców. Gotów jest je sprzedać, ale za te pieniądze chce zrobić inny pomnik rodzicom. Niemcy z Łąki poszli do burmistrza Prudnika, żeby gmina doprowadziła do zwrotu kamieni, które bezprawnie sprzedała. Były już burmistrz Kowalczyk obiecał im wtedy, że jest gotów dołożyć połowę pieniędzy. Kiedy się jednak okazało, ile to ma kosztować, burmistrz wycofał się ze wszystkiego. Wtedy i ja zrzekłem się pełnomocnictwa. Rozliczyłem wydatki i wycofałem się z komitetu…

Wielka wyprzedaż nagrobków

- Kupiliśmy je legalnie, od urzędu, jako kamień budowlany - tłumaczy Edmund Fiutek, brat zmarłego kamieniarza. - Nikt wtedy nie wiedział, że pod spodem są jakieś napisy. Gdybyśmy je wtedy pocięli, dziś nie byłoby żadnego problemu…
Edmund Fiutek opowiada, jakie przykrości spotkały jego rodzinę w związku z tą sprawą. Ktoś rozwieszał w mieście plakaty, że "kradnie" poniemieckie pomniki. Brat aż się z tego rozchorował.

- W tym czasie w samym Prudniku sprzedano 300 poniemieckich "kamieni" - podkreśla pan Edmund. - Wszystkie zgodnie z prawem, za zgodą władz. Widziałem nawet dokument wydany przez wojewódzką radę narodową, żeby sprzedawać te pozostałości, ale nie na terenie cmentarzy, tylko w zakładach komunalnych. A ile sprzedawali księża! Tysiące nagrobków wtedy zniknęło z cmentarzy. Minęło 20 lat, nikt już o tym nie pamięta, tylko o jeden kamień w Łące jest kłótnia między kilkoma ludźmi, podsycana przez dziennikarzy. Jakby w Polsce nie było ważniejszych problemów!

Tablice z Łąki leżały siedem lat na podwórzu przy ul. Kolejowej w Prudniku. Aż zmieniła się władza w Prudniku i nowy burmistrz inaczej spojrzał na problem. Uznał, że skoro obecni mieszkańcy Łąki chcą odbudować pomnik, skoro ktoś w urzędzie im to kiedyś obiecał, trzeba się wywiązać z obietnicy.

W kwietniu ub. roku rada gminy na wniosek burmistrza Franciszka Fejdycha uchwaliła zamiar odbudowy pomnika i przeznaczyła 20 tys. zł na uporządkowanie placu wiejskiego i odbudowanie postumentu w dawnym kształcie. Z górnej części postumentu miał jednak zniknąć budzący kontrowersje wojskowy krzyż.

Już po raz drugi wszystko było na finiszu i zapewne byłoby zakończone, gdyby nie były poseł prawicy i radny wojewódzki PiS z Prudnika Jerzy Czerwiński. Zaraz po uchwale miejskiej zaskarżył ją do wojewody. Bez efektu. Napisał więc skargę do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Warszawie. W lipcu ub. r. sekretarz rady Andrzej Przewoźnik przysłał do urzędu pismo kategorycznie sprzeciwiające się odbudowie pomnika w Łące. Zrobił to, choć w 2002 roku podobna komisja działająca przy wojewodzie bez problemu zgodziła się na odbudowę.

W tej sytuacji miasto samo wycofało ze starostwa swój wniosek o przeprowadzenie prac. Burmistrz wysłał tylko wniosek do ministra Przewoźnika, żeby uzasadnił swój sprzeciw, bo przecież pomnik spełnia zasady ogólne, wypracowane przez samą radę jeszcze w 1995 roku. Do dziś nie doczekał się odpowiedzi.

Burmistrz zapala zielone światło

Gmina postanowiła więc wziąć sprawy w swoje ręce. Dziesięć dni temu, w środę, dzień przed Bożym Ciałem, na plac w Łące zajechał dostawczy samochód. Kilku ludzi w pomarańczowych kamizelkach wyładowało granitowe bloki, ustawiło na gotowym od 7 lat postumencie tablice z nazwiskami poległych, zacementowało szczeliny.

Następnego dnia delegacja dawnych mieszkańców zapaliła znicze pod nazwiskami poległych. Piotr Gacki, właściciel zakładu betoniarsko-kamieniarskiego, przyznaje, że zlecenie dostał z urzędu gminy. Burmistrzowie kazali ustawić kamienie, żeby Niemcy mieli gdzie kwiaty położyć. Stojącą najwyżej tablicę z niemieckim napisem "Chwała naszym bohaterom" i znakiem żelaznego krzyża robotnicy ustawili za postumentem, bo na pełną odbudowę nie ma jeszcze zgody.

- Wypożyczyłem te kamienie, udostępniłem - mówi tajemniczo Edmund Fiutek. - Mam już 75 lat, do grobu ich ze sobą nie wezmę. Po co mam je dłużej trzymać…

Stanisław Hawron, wiceburmistrz Prudnika, nie chce otwarcie przyznać, że to urząd nakazał zamontowanie tablic. Tłumaczy, że zostały tylko "przestawione" w nowe miejsce i odpowiednio zabezpieczone, żeby nie spadły na postronne osoby. Nie można więc tego uznać za samowolną odbudowę pomnika.

Tymczasem radny Czerwiński już zawiadomił prokuraturę, że w Łące doszło do propagowania faszystowskich symboli.

- Zawiadomienie dostaliśmy wczoraj - mówi Janusz Aniszewski, szef prudnickiej prokuratury. - Proszę zadzwonić za tydzień, może już coś będzie wiadomo w tej sprawie…

Niech stoi, ale za wsią

Jerzy Czerwiński nawet nie chce się dać sfotografować przy pomniku. Po co? Jeszcze to ktoś niewłaściwie wykorzysta. Radny przyjechał do Łąki zaraz po telefonie od kogoś zainteresowanego, że kamienne tablice już stoją przy głównej drodze do Głuchołaz.

- Jeśli ktoś chce naprawdę upamiętniać zmarłych, to właściwe miejsce jest na cmentarzu - przekonuje Czerwiński. - Tam takie tablice z nazwiskami byłych mieszkańców nikogo nie będą razić. Można je nawet jakoś wyeksponować. Stawianie takich pomników w centralnych miejscach wsi, na publicznych placach jest dziwne, niewytłumaczalne i sprzeczne z tradycją katolicką. Takie pomniki były masowo stawiane w czasach faszyzmu jako demonstracja narodowej siły, pochwała militaryzmu niemieckiego, a więc w celach politycznych, a nie tylko dla uczczenia zmarłych.

Zdaniem socjologa Lecha Nijakowskiego, autora pracy na temat sporów o opolskie pomniki, obeliski poświęcone ofiarom I wojny światowej stawiano początkowo we wsiach spontanicznie, dla uczczenia bliskich. Jednak po 1925 roku zaczęła się odgórna gloryfikacja poległych żołnierzy i chwały niemieckiego oręża, czyli polityczny kult zmarłych, który nasilił się po dojściu do władzy Hitlera w 1933 roku.

- Kiedy w latach 80. ubiegłego wieku Niemcy wozili do Prudnika dary, to byli dobrzy. Jak poprosili o odbudowę pomnika z I wojny, to już gorzej - komentuje Karol Stosiek. - Wiele razy słyszałem, jak Kresowiacy narzekali, że na Ukrainie niszczone są polskie groby i pomniki. Niemcy, dawni mieszkańcy Śląska, mówią to samo. Skoro domagamy się szacunku dla polskich pamiątek, to może trzeba im pozwolić na zachowanie niemieckich śladów? Tu nie brakuje różnych narodowości. Ludzie się żenią ze sobą, spotykają, siedzą przy jednym stole. Po co buntować jednych przeciwko drugim?

Repatriantów niemieckieślady nie drażnią

W Łące, gdzie dziś nie ma autochtonicznych rodzin, nikt przeciwko pomnikowi nie protestuje.

- Niech sobie stoi. To przecież zabytek - mówi Andrzej Karawan.

- Jak każdy Polak chciałbym, żeby stawiać pomniki najpierw polskim patriotom, ale przecież miejsca na drugi nie brakuje - dodaje Marek Dobko. - Mnie ten pomnik nie przeszkadza.

W pomnikowej wojnie, która trwa na Opolszczyźnie już blisko 20 lat, z uwagą śledzony jest każdy ruch mniejszości niemieckiej. Tymczasem w zachodniej części województwa, zajętej w całości przez polskich osadników, zburzone po wojnie pomniki odbudowywano ostatnio tak samo. Tyle że po cichu.

- Ze 20 lat już minęło, jak żeśmy postawili na miejscu ten przewrócony głaz z nazwiskami poległych i krzyżem - mówi Florian Gadzina, sołtys Jarnołtowa koło Otmuchowa. - Stoi na centralnym placu we wsi i nikomu nie przeszkadza. A jak przyjeżdżają do nas dawni mieszkańcy, to mają gdzie kwiaty złożyć. Odwiedzają nas regularnie, pomogli nam nawet wybudować kaplicę we wsi. Jeśli się nie pojawią w jakimś domu, to nasi ludzie czują się urażeni.

- Ktoś nam podpowiedział, że na placu w centrum może być jeszcze zakopany poniemiecki pomnik - opowiada Janina Pomietło, sołtys Kozielna koło Paczkowa. - W 2004 roku zabraliśmy się za porządkowanie placu i spod ziemi, gruzów, odkopaliśmy kamienny blok. Zachowały się na nim nazwiska poległych w latach 1914 - 1918. Postawiliśmy go na nowo, obok ustawiliśmy ławeczki, posadziliśmy kwiaty. Mieszkańcy pomagali, bo skoro po "nich" coś jeszcze zostało, to czemu mielibyśmy to zniszczyć?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska