Kryminał: Proces w sprawie afery Dziweksu

fot. SXC.HU
fot. SXC.HU
Sprawa toczyła się tak długo, że oskarżeni o stręczycielstwo zdążyli sporządnieć, a rzekomo poszkodowane, czyli sprzedane do burdeli, przestały czuć się pokrzywdzone. Co więcej, w tym czasie prawo tak się zmieniło, że już nie było wiadomo, czy w ogóle doszło do przestępstwa.

W połowie lat 90. ubiegłego wieku tą aferą żyła cała Opolszczyzna. Oto okazało się bowiem, że założona w Opolu spółka zajmowała się dostarczaniem dziewcząt do agencji towarzyskich w dzielnicy "czerwonych latarni" w Rotterdamie. Co gorsza, nabór odbywał się w tak szacownym miejscu, jak studencki klub "Skrzat" i obejmował mieszkanki całej południowej Polski.

Gdy ruszył proces, trójka oskarżonych zdążyła jeszcze poinformować licznie przybyłych dziennikarzy, że sprawa ma podwójne dno i są w nią zaangażowane służby specjalne. Brzmiało sensacyjnie, ale szczegółów już nie poznaliśmy, bo sędzia z uwagi na interes poszkodowanych młodych kobiet wyłączył jawność procesu. I tak oto wokół afery Dziweksu, jak sprawę ochrzciły opolskie media, zaległa cisza. Proces ślimaczył się tak strasznie, że mało kto na Opolszczyźnie odnotował wynik trzeciego (!) postępowania w tej sprawie: kary 2 lat więzienia bez zawieszenia dla 47-letniego Aleksandra Z., 43-letniego Mariusza W. i 62-letniego Zygmunta K., które orzekł w maju 2008 roku opolski Sąd Okręgowy. Opolska opinia publiczna nie dowiedziała się też, że w kilka miesięcy później Sąd Apelacyjny we Wrocławiu zmienił ten wyrok.

- Utrzymaliśmy karę 2 lat pozbawienia wolności, ale zawiesiliśmy jej wykonanie na okres 5 lat próby - mówi nto rzecznik wrocławskiego sądu Witold Franckiewicz.

Proces antybohaterów Dziweksu trwał, bagatela, 14 lat. Gdy akt oskarżenia kierowano do sądu, całej trójce oskarżonych groziła kara od 3 do 15 lat więzienia. Czyli można powiedzieć, że wyszli na swoje, wykpiwszy się odsiadką w zawiasach. Ale chyba nie mogło być inaczej, bo w międzyczasie Temida mocno się zliberalizowała.

(Nie)skromne początki
Zaczęło się skromnie, choć trudno powiedzieć, czy to właściwy przymiotnik, skoro w grę wchodziło epatowanie golizną. Na początku lat 90. opolska spółka Goldmar zaczęła robić świetny biznes na postępującym rozluźnieniu obyczajów. Prowadziła w opolskim amfiteatrze klub ze striptizerkami, wydawała kalendarze z roznegliżowanymi panienkami, wreszcie wypożyczała kelnerki topless na prywatne imprezy organizowane przez świeżo upieczonych biznesmenów.

Interes szedł nieźle, ale założyciele spółki, wówczas bardzo młodzi ludzie, szukali nowych źródeł zysku. Powołali do życia Agencję Impresaryjno-Reklamową, która nawiązała kooperację z holenderską spółką Artist Agency STAGE, poszukującą w Polsce atrakcyjnych dziewcząt do pracy w nocnych klubach Holandii, Belgii i Hiszpanii. Opolanie spotkali się z Holendrami w Międzyrzeczu, potem zorganizowali casting w studenckim "Skrzacie". Chętnych nie brakowało, bo w Polsce hulała inflacja, a Holendrzy oferowali minimum 1 500 niemieckich marek dla hostess i striptizerek. W tle była też czytelna sugestia, że można zarobić znacznie więcej, świadcząc klientom lokali dodatkowe usługi.

Ale, co oskarżeni podkreślali od początku, nikogo do niczego nie zmuszano. Co więcej, przynajmniej część dziewcząt od początku wiedziała, na co się pisze.
- I tylko od nich zależało, czy zgodzą się na dodatkową pracę - przekonywał dziennikarzy Mariusz W. tuż przed trzecim procesem, który zaczął się przed opolskim sądem jesienią 2005 roku.
Potem, już w trakcie śledztwa prowadzonego we współpracy z holenderskimi organami ścigania, ustalono, że spośród 89 namierzonych klientek AIR (prawdopodobnie było ich więcej, ale nie do wszystkich udało się dotrzeć) 41 od początku miało pełną świadomość, gdzie i po co jadą. Pozostałe 48 dziewcząt zostało, by użyć nomenklatury używanej przez prokuraturę, "zwabionych". To określenie jest tu kluczowe, bo to od niego zależała ocena, czy i do jakiego ewentualnie przestępstwa wówczas doszło. I oskarżeni szybko przekonali się, że w całej tej historii zachowali się, jak wybitni frajerzy.

Trzeba było nie wozić
Panowie kombinowali tak: skoro nikogo do niczego nie zmuszają i nie czerpią bezpośredniej korzyści z uprawiania nierządu (Holendrzy płacili im tylko za pośrednictwo), to wymiar sprawiedliwości nie będzie się miał do czego doczepić.

Tymczasem okazało się, że jest zupełnie inaczej. Gdy jedna z dziewcząt zdecydowała się na zawiadomienie prokuratury i machina sprawiedliwości ruszyła, założyciele AIR zorientowali się poniewczasie, że ich procesowa sytuacja jest wręcz fatalna. Trafili na trzy miesiące do aresztu i tam adwokaci otworzyli im oczy.

Prokuratura oparła akt oskarżenia na artykule IX przepisów wprowadzających obowiązujący wówczas kodeks karny, który to artykuł przewidywał od 3 do 15 lat więzienia za "dostarczanie, zwabianie lub uprowadzanie w celu nierządu innej osoby nawet za jej zgodą". Ponieważ ewentualna zgoda samych zainteresowanych dziewcząt nie miała tu żadnego znaczenia, podejrzani znaleźli się pod ścianą. Bo zdarzało się, że osobiście wozili panienki do Rotterdamu. Mariusz W. tłumaczył w 2005 roku, że była to tylko taka uprzejmość wobec Holendrów, poza tym szefowie AIR traktowali takie wypady jako rodzaj wycieczki połączonej z zakupami w Berlinie. Problem w tym, że wożenie dziewcząt, zdaniem prokuratury, wyczerpywało znamiona owego surowo zakazanego "dostarczania", o którym mówił cytowany przepis.

Proces ruszył, ale sprawa się szybko skomplikowała, bo w 1997 roku w życie wszedł nowy kodeks karny, który w kwestiach obyczajowych był znacznie bardziej liberalny. I tak oto za "organizowanie i ułatwianie prostytucji" przewidywał do 3 lat paki, a za "zwabianie lub uprowadzanie kogoś w celu uprawiania nierządu" - od 1 do 10 lat odsiadki.

Oskarżeni na moment odetchnęli, bo wydawało im się, że w świetle nowych przepisów w ogóle żadnego przestępstwa nie popełnili. - Nikogo przecież nie uprowadzaliśmy - przekonuje Mariusz W. - Trudno też mówić o zwabianiu, bo przecież nikt dziewcząt nie zmuszał do świadczenia usług seksualnych. Mogły poprzestać na pracy hostessy.
Prokuratura i sąd były jednak innego zdania.
Proces za procesem
W grudniu 1998 roku zapadł pierwszy wyrok: 2 lata więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Kara była raczej łagodna, bo sąd nie dopatrzył się tak zwanego kuplerstwa, czyli ułatwiania nierządu. Karę wymierzono tylko za wysyłanie (czytaj: zwabianie) tych dziewcząt, które przekonywały, że nie wiedziały, w co się pakują. Odwołały się obie strony: oskarżeni chcieli uniewinnienia, prokuratura wysłania ich za kratki.

Wrocławski Sąd Apelacyjny uchylił wyrok do ponownego rozpoznania. W kwietniu 2000 roku proces ruszył od początku i miał się już ku końcowi, gdy zmarł jeden z ławników. Trzeba było zaczynać od zera - trzeci proces ruszył jesienią 2005 roku. I udało się doprowadzić go do końca, choć wyglądało na to, że nie będzie to proste.

Czemu? Bo jego sfinalizowaniem nie była już zainteresowana większość poszkodowanych dziewcząt. Ułożyły sobie życie, powychodziły za mąż, wychowują dzieci i raczej nie było im na rękę przypominanie grzechów młodości. Niektóre zostały na Zachodzie i świetnie się ustawiły. Adwokaci opowiadali o kobietach, które przyjeżdżały na rozprawy luksusowymi samochodami, obwieszone biżuterię. I wręcz były wdzięczne oskarżonym, bo to dzięki nim w trudnych latach 90. wyrwały się na Zachód, gdzie poznały bogatych mężów.
Ale sąd konsekwentnie dążył do zakończenia sprawy. Terminy goniły, bo zarzuty mogły się po prostu przedawnić. I udało się: wyrok
ogłoszono 19 maja 2008 roku.

Dodajmy, że życie poukładały sobie nie tylko klientki AIR, którym zamarzyła się kiedyś kariera w specyficznie pojętym show-biznesie. Także oskarżeni są na zupełnie innym etapie życia. Aleksander Z. prowadzi z powodzeniem prywatny biznes. Mariusz W. przeprowadził się do ościennego województwa i przyjął nazwisko żony. Zygmunt K. nadal mieszka w Opolu, przez jakiś czas wydawał nawet gazetkę, wciąż pokazuje się w politycznych kręgach, pomaga niepełnosprawnym. Wszyscy już dawno woleliby o całej aferze zapomnieć. Teraz, gdy zapadł prawomocny wyrok, mogą spróbować to zrobić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska