Piotr Morciniec: - Pożegnanie zmarłego i kontakt z jego ciałem powinny być czymś normalnym

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Guenther von Hagens eksponuje spreparowane trupy składające się w 70 procentach z tworzywa. Na wystawę takiej "plastikowej wieczności" ciągną tłumy.
Guenther von Hagens eksponuje spreparowane trupy składające się w 70 procentach z tworzywa. Na wystawę takiej "plastikowej wieczności" ciągną tłumy.
Dziś, nawet jak ktoś umrze o trzeciej nad ranem, rodzina często wzywa natychmiast pracowników zakładu pogrzebowego, by jak najszybciej zabrali ciało - mówi ks. prof. dr hab. Piotr Morciniec, bioetyk, kierownik Katedry Teologii Moralnej i Etyki Społecznej Wydziału Teologicznego UO.

- Nasi przodkowie celebrowali śmierć swoich bliskich, pożegnanie z nimi, żałobę. My dzisiaj staramy się odsunąć problem śmierci jak najdalej od siebie - zostawić zmarłego w szpitalu, w kostnicy, w krematorium, mieć z nim możliwie najmniejszy kontakt. To skutek kryzysu wiary w życie wieczne?
- Bez wątpienia mamy dziś do czynienia z kryzysem tej wiary. Wystarczy poczytać wyniki badań statystycznych, by przekonać się, jak wielu ludzi, także uważających się za chrześcijan, wierzy w reinkarnację i różne inne formy "życia po życiu". Znacznie więcej ludzi w Polsce akceptuje istnienie nieba, niż przyjmuje prawdę o piekle. Panuje tu więc niezłe pomieszanie. Ponieważ współczesnemu człowiekowi coraz częściej niewiele mówi religijna symbolika, szuka on symboli na poziomie żywiołów: ognia, wody, powietrza. Stąd bierze się popularność pomysłów typu rozsypywanie ludzkich prochów nad oceanem, powrotu do natury w postaci drzewka posadzonego na tychże prochach - co jest swego rodzaju formą panteizmu - wreszcie kremacji jako formy przejścia przez ogień. Wszystko to jest bardzo odległe od chrześcijańskiej symboliki śmierci, w myśl której ziarno powinno obumrzeć w ziemi, by przynieść plon obfity.

- Dlaczego wolimy, by nasi bliscy umierali w szpitalu, a nie w domu i czekali na pogrzeb w kostnicy przygotowani do pochówku przez anonimowego pracownika?
- Już od XIX wieku trwa w Europie proces odsuwania od siebie śmierci. Kiedyś należała ona do życia. Obecność zwłok w domu, pożegnanie, proces żałoby, wszystko to było naturalne. Dziś, nawet jak ktoś umrze o trzeciej nad ranem, rodzina często wzywa natychmiast pracowników zakładu pogrzebowego, by jak najszybciej zabrali ciało, by nie zostało ono w domu choćby do początku dnia. Bo ciało zmarłego postrzegamy często jako coś obcego. I tę obcość podtrzymujemy. Rodzina widzi ciało swojego bliskiego już przygotowane i poddane odpowiednim zabiegom kosmetycznym przez krótką chwilę, tuż przed pogrzebem. Na pożegnanie ze zmarłym często nie ma czasu. Nie dajemy też sobie prawa do przeżywania żalu. Komuś, kto cierpi, często mówimy: Nie płacz już, zmarły by tego nie chciał. A powinniśmy powiedzieć: Wypłacz się, bo śmierć osoby bliskiej trzeba przeżyć.

- Dlaczego takie pożegnanie jest potrzebne?
- Bo bez niego mamy coraz większy problem z przeżywaniem żałoby. Pożegnanie zmarłego i kontakt z jego ciałem powinny być czymś normalnym. Kiedy ich brak, a żałoba nie zostanie przepracowana, grozi nam patologia pamięci. Jej wyrazem jest utrzymywanie latami nieruszonych rzeczy w pokoju zmarłego, tworzenie swego rodzaju ołtarzyków ku jego czci itp. Pożegnania ze zmarłym nie ułatwia też kremacja zwłok. Człowiek odbiera bowiem świat zmysłami. Toteż łatwiej pożegnać ciało człowieka złożone w trumnie, zachowujące swój ludzki kształt. Znacznie trudniej prochy umieszczone w niedużym pudełku. Nasze zmysły zdają się przeczyć, że to człowiek.

- Ale jednocześnie chętnych na kremację jest coraz więcej. W wielu krematoriach trzeba na nią czekać w długiej kolejce. Może ludzie wolą zostać spaleni, by mieć pewność, że nie obudzą się w letargu, a po śmierci ich ciała nie będą gryźć robaki?
- Lęk przed letargiem jest dość powszechny i towarzyszył ludziom przez wieki, czego wyrazem są niektóre baśnie, np. "Królewna Śnieżka". Ten lęk w swoim czasie bardzo mocno napędzał zainteresowanie sekcją zwłok, bo dawała ona pewność, że człowiek już się po niej nie obudzi. Kiedy ktoś mówi, że chce być skremowany, żeby go robaki nie jadły, to rodzi to raz jeszcze pytanie o jego wizję wieczności. O znaczenie ciała w tej perspektywie. O to, co naprawdę stanie się z nim po śmierci. Badania prowadzone w Niemczech - gdzie kremacji jest bardzo wiele, a w niektórych miastach w byłej NRD, sięgają one nawet stu procent wszystkich pochówków - wskazują, że istotną przyczyną popularności kremacji jest pragmatyzm: tak jest taniej, prościej i higieniczniej.

- No i chyba jest?
- Tak, tylko że to nie wszystko. Owe niemieckie obserwacje wskazują, że u początku decyzji o kremacji często leży rozczarowanie relacjami międzyludzkimi, samotność, lęk o to, czy będzie się miał kto zajmować naszym grobem, wreszcie pragnienie niesprawiania po śmierci kłopotów. Zaniepokojony stanem "technicznego społeczeństwa" Zachodu Kościół niemiecki wydał na ten temat kilka opasłych dokumentów. U nas na szczęście relacje międzyludzkie jeszcze funkcjonują trochę lepiej.

- Ale coraz częściej i u nas rodzinie zmarłego oferuje się np. diament, którego częścią będą prochy zmarłego albo porcelanowe naczynie, w którym zostaną one zatopione.
- Z chrześcijańskiego punktu widzenia jest to jednak dziwactwo. Niby obiecuje się rodzinie, że w diamencie zmarły wiecznie będzie z nimi. Ale to jednak zupełnie "inna bajka" niż wieczność w chrześcijańskim zrozumieniu.

- Zwłaszcza w dużych miastach - także w Polsce - podnosi się często sprawę braku miejsca na cmentarz. Na urnę z prochami potrzeba zwyczajnie mniej przestrzeni niż na grób.,/b>
- Odpowiem pytaniem: Jeśli na ziemi nie ma miejsca na cmentarze, to na co jest jeszcze miejsce? Tradycyjny cmentarz jest nie tylko przestrzenią modlitwy i zadumy nad śmiercią. Odgrywa także istotne funkcje kulturowe. Proszę sobie wyobrazić, że cmentarz Łyczakowski czy Powązki z ich dziełami sztuki zamienimy na ścianę, w której zamurujemy dziesiątki czy setki urn. Różnica jest oczywista.

- Rozumiem, że ksiądz profesor nie chciałby być skremowany, mimo że Kościół akceptuje tę formę pochówku?
- Po kilku latach badań jestem stanowczo przeciw temu, by mnie kremować. A co do stanowiska Kościoła, z całą pewnością kremacja nie zamyka drogi do zbawienia. Ale lepiej byłoby powiedzieć, że Kościół kremację toleruje. Nie ma przeszkód, by ciało człowieka zostało skremowane, jeśli tylko za życia zmarły nie zaprzeczał swojej wierze w Zmartwychwstanie. Ale warto pamiętać, że aż do roku 1963 Kościół był radykalnie przeciwny spalaniu zwłok. Zwłaszcza wtedy, gdy traktowano kremację jako formę walki z Kościołem. Myślę tu o deklaracjach masonów: Nie będziecie mieć swoich cmentarzy. Toteż kiedy papież Paweł VI dopuścił kremację, niektóre środowiska zarzucały mu związki z masonerią. Dziś mentalność masońska nie dominuje, ale mentalność świecka, według której nie potrzebujemy pożegnania z ciałem zmarłego, owszem. Gdzieś rozmyła się nasza wizja wieczności. Społeczeństwo, które często nigdy nie miało okazji zetknąć się z realną śmiercią, odpycha ją od siebie. Rzeczywiste pożegnanie ze zmarłymi zastępują blogi o nich, wirtualne cmentarze itp.

- Ewa Wiśniewska śpiewała przed laty, że ludzie nie zmieniają się, lecz tylko ich pojazdy. Więc co jest złego w wirtualnych cmentarzach, skoro podtrzymują one, w nowej formie, naszą pamięć o zmarłych.
- Jeśli te wirtualne twory, służąc pielęgnowaniu pamięci, towarzyszą rzeczywistemu przeżywaniu śmierci, można je zaakceptować. Źle się dzieje, gdy zastępują one rzeczywiste przeżywanie śmierci. Kiedy przestajemy odwiedzać cmentarz, na którym pochowani są nasi bliscy, a zamiast tego klikamy kursorem na ikonkę cmentarza wirtualnego, to mamy do czynienia z czymś więcej, niż tylko ze zamianą pojazdów. Realną śmierć odsuwamy od siebie i wypychamy ją ze świadomości, epatując śmiercią wirtualną. Bo człowiek nadal chce śmierć oswoić. Chce ją zobaczyć z bliska. Ale najlepiej, gdyby to była śmierć anonimowa i nierzeczywista - z horroru lub z gry komputerowej. Z relacją do śmierci i ciała człowieka jest u nas trochę tak, jak z relacjami wśród żywych. Wielu młodych ludzi ma dziś setki anonimowych przyjaciół, z którymi kontaktuje się "w sieci". Za to bardzo im brakuje przyjaciół "w realu", znanych osobiście.

- Obrazu śmierci szukamy nie tylko w horrorach. Wystawę ludzkich zwłok w samym tylko Wiedniu obejrzało ponad pół miliona ludzi. W Kolonii i Oberhausen 1,5 mln. Z czego może wynikać popularność podobnych ekspozycji?
- Bo - jak powiedziałem - chcemy to zobaczyć, w jakiejś formie zetknąć się ze śmiercią. Boimy się jej i jesteśmy jej ciekawi jednocześnie. Skorzystał z tego twórca owych wystaw, Guenther von Hagens, zresztą urodzony w Kaliszu, reklamując je jako przedsięwzięcia edukacyjne. Co zresztą - na marginesie - jest o wiele tańsze, niż pokazywanie zwłok jako dzieł sztuki. Materiały edukacyjne można znacznie korzystniej przewozić przez granicę i eksponować. A wracając do odbiorców tych wystaw. Mogą sobie z bliska obejrzeć cudze zwłoki, czyli zetknąć się ze śmiercią bez emocji, które towarzyszą nam w kontakcie z umieraniem kogoś bliskiego. Wreszcie te spreparowane, splastynowane ludzkie ciała są estetycznie łatwe do oswojenia.

- Co to znaczy?
- Są prezentowane w pozach właściwych dla osób żywych, np. grają w szachy albo w piłkę. Zdarza się też, iż trzymają w ręku własną skórę.

Sylwetka

Sylwetka


Ks. prof. Piotr Morciniec jest bioetykiem. Niedawno wydał książkę "Bioetyka personalistyczna wobec zwłok ludzkich". Zajął się w niej m.in. etycznie poprawnymi zasadami obchodzenia się ze zwłokami, zwłaszcza problemem pochówku, wykorzystaniem ciała zmarłego w medycynie i formami jego eksponowania.



- Jest ksiądz profesor przeciwny takim wystawom? To jednak margines w wachlarzu naszych relacji do śmierci i osób zmarłych.
- Skoro w samej Japonii obejrzało je kilka milionów ludzi, to nie jest to margines. Zdecydowanie jestem przeciwny takim przedsięwzięciom i to nie przede wszystkim z powodu ich komercyjnego charakteru. Jest to zjawisko niesłychanie niepokojące kulturowo. Wyrasta ono z założenia, że bezwyjątkowo wszystko nadaje się do pokazania. W tej perspektywie łatwo zapomnieć, że grzebanie zmarłych i okazywanie im szacunku należy do podstawowych cech bycia człowiekiem.

- Szacunek wobec tych zmarłych został naruszony? Tłumy odwiedzających zdają się tego nie widzieć.
- Ale to nie znaczy, że problemu nie ma. Te zwłoki straciły prawo do godnego pochówku. Ponieważ w 70 procentach składają się - po spreparowaniu - z tworzywa, nie nadają się ani do pochowania, ani, ze względów ekologicznych, do kremacji. Co zresztą bardzo precyzyjnie określa niemieckie prawo. Z religijnego punktu widzenia wystawy von Hagensa negują także życie wieczne. Ich autor skazuje te trupy na swoistą plastikową "wieczność", całkiem inną od chrześcijańskiej. Tym zwłokom odmówiono też prawa do szacunku. Ich wyrazem jest utrwalony od dawna zwyczaj zasłaniania ciała zmarłego. Kiedy np. człowiek ginie w wypadku, zwykle natychmiast zostaje zakryty przed oczami ciekawskich. Tymczasem osoby na wystawie są pokazywane i to nago. Słusznie jeden z socjologów nazwał to pornografią śmierci. A jak ktoś ma wątpliwości, niech się zastanowi, czy pokazałby w ten sposób swoją zmarłą matkę, aby się na nią gapiono.

- Tyle tylko, że osoby, których zwłoki są eksponowane na takich wystawach, dobrowolnie się na to zgodziły. Chciały, by ich ciało stało się eksponatem.
- To też budzi poważne wątpliwości. Większość tych zwłok pochodzi z Chin, które jak wiadomo mają bardzo specyficzne podejście do praw człowieka. Von Hagensowi zarzucano, że niektóre ciała mają ślady po kulach, więc pewnie należały do skazańców. Odpowiadał, że to nie ma nic wspólnego z ich dobrowolną zgodą. W tym kontekście trudno nie przypomnieć słów Sofoklesa: Pokaż mi, jak społeczeństwo obchodzi się ze zmarłymi, a powiem ci, jakie ono jest.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska