Beata - dziewczyna z Albatrosa, czyli jak powstał hit Janusza Laskowskiego

fot. Katarzyna Kownacka
Świetne jedzenie pozwoliło "Albatrosowi" przelecieć nad kryzysem lat 90., gdy inne lokale "Społem" padały jak muchy.
Świetne jedzenie pozwoliło "Albatrosowi" przelecieć nad kryzysem lat 90., gdy inne lokale "Społem" padały jak muchy. fot. Katarzyna Kownacka
Zwykli turyści i wielkie gwiazdy wpadają tu od lat na lina w śmietanie czy leśnego zawijańca. Ale najważniejsza dla restauracji "Albatros" w Augustowie była przed laty wizyta pewnego chłopaka z gitarą.

Lato 1965. Janusz Laskowski miał niespełna 20 lat. Beata to była jego wakacyjna miłość… Tak się zrodził hit, który od blisko pół wieku nuci cała Polska.

- Dla nas wszystkich w Augustowie to był szok - mówi Wojciech Batura, miejscowy historyk-pasjonat, pracownik tutejszego muzeum. - Tym bardziej, że wszystko działo się błyskawicznie.

Restauracja "Albatros" - najnowocześniejszy wtedy lokal na Suwalszczyźnie i pewnie jeden z najnowocześniejszych (a z pewnością najpopularniejszych) obiektów społemowskich w kraju, został otwarty w 1962 roku.

- A już w roku 1968 stałem w olbrzymiej kolejce do kiosku po pocztówki dźwiękowe. Wszyscy przede mną i wszyscy za mną kupowali tę piosenkę! - nie może się do dziś nadziwić Wojciech Batura. - "Beatkę poproszę" słyszałem co chwila. Ja stałem po Niemena i aż się bałem prosić o niego ekspedientkę...

Smutną piosenkę o tajemniczej siedemnastolatce z augustowskiego "Albatrosa" do dziś śpiewa się na weselach, biesiadach czy rodzinnych spotkaniach. Po "Sokołach" i "Cyganach" to jeden z naszych "narodowych" utworów. Do dziś wszyscy zastanawiają się, kim była Beata. I czy w ogóle wie, że ta piosenka to o niej. Autor tekstu nigdy tego nie zdradził.

- Nic nie powiem ani o "Beacie", ani o "Albatrosie" - ucina dziś szybko każdą rozmowę Janusz Laskowski. Nie to, żeby miał coś przeciwko lokalowi, dawnej miłości czy piosence. - Gram ją w końcu na każdym koncercie. Ale po prostu nie udzielam wywiadów.

W Augustowie, niewielkim, bo nieco ponad 30-tysięcznym miasteczku, prawie wszyscy się znają. Dlatego wielu mówi, że wie, o kogo chodzi. Ale tożsamości dziewczyny z piosenki nikt zdradzać nie chce, zwłaszcza dziennikarzom. Ludzie zasłaniają się choćby brakiem pamięci do nazwisk. - Zresztą po co jej by teraz była ta popularność? Przecież kobieta ma dziś z 64 lata i pewnie już gromadkę wnuków... - ucinają kolejni rozmówcy.

- To siostrzenica mojej znajomej - zdradza pan Wojciech. - Dawno temu wyjechała do Stanów. A ze znajomą nie mam kontaktu.

Jedni mówią, że pochodziła z niedalekich Sejn, inni, że z Suwałk. I że prócz przelotnych spojrzeń i olśnienia na jednym z dancingów (a wtedy w "Albatrosie" dancingi były codziennie) nic między nią a białostockim artystą z charakterystyczną plerezą (dziś już mocno oszronioną upływem czasu) nie było. Że wyśpiewana opowieść o wspólnych wyprawach na fregatę i spacerach "nad Neckiem w białe dnie" to literacka fikcja ubrana w niezbyt skomplikowany zestaw nut.

- Ot, przyjechał młody wrażliwy chłopak, zakochał się w pięknej dziewczynie i napisał dla niej piosenkę - kwituje Bogusław Samel, prezes Augustowskiej Spółdzielni Spożywców (ASS) "Społem", któremu podlega "Albatros". - Historia bardzo romantyczna. A my się z niej bardzo cieszymy, bo przecież o żadnym innym lokalu w kraju tak pięknie się nie śpiewa.

Lin, że palce lizać

Zapewne gdyby tajemnicza Beata z piosenki się dziś ujawniła, to dziennikarze staliby do niej w kolejce po wywiady tak, jak kiedyś konsumenci w kolejce do "Albatrosa".

- Jak otwierałyśmy restaurację w samo południe, to na tarasie już był tłum - wspomina Stanisława Kijewska, od roku 1967 wieloletnia szefowa kuchni, a potem technolog żywości w "Albatrosie".

- Bo "Albatros" to był jedyny taki lokal w Augustowie i całym województwie - elegancki, z doskonałą kuchnią. Na naszego lina w śmietanie ludzie specjalnie z Warszawy przyjeżdżali. Mówiło się też, że takiego strogonowa jak u nas nie ma w całym kraju... - dodaje dumna pani Stanisława.

Dlatego klienci potrafili i godzinę czekać na stolik.
- Na plecakach w holu siedzieli - opowiadają starzy pracownicy "Albatrosa". - A jak ktoś się za bardzo guzdrał z jedzeniem, to czekający potrafili go poganiać.

- Podobno nasze kelnerki nieraz próbowano przekupić kawą i czekoladkami, żeby tylko wejść i stolik dostać - śmieje się Danuta Bakuniewicz, w "Albatrosie" również od roku 1967, na stanowisku technologa żywności i kierownika.

Świetne jedzenie pomogło też słynnemu "Albatrosowi" przetrwać trudne lata 90. Niewielu społemowskim lokalom się to udało.
- Postawiliśmy na domowe i tanie jedzenie - wspomina Bogusław Samel. - Smacznie i na każdą kieszeń. Obiad można było u nas wtedy zjeść nawet za 3,5 złotego.

Opłacało się. "Albatros" przeleciał nad kryzysem w gastronomii, a jego kuchnia do dziś cieszy się dobrą sławą.
- Lina w śmietanie nadal serwujemy, a prawdziwym hitem ostatnich lat jest leśny zawijaniec, mięsny specjał z leśnymi grzybami i serem obsmażany w cieście naleśnikowym - zachwala prezes Bogusław Samel. - Dostaliśmy za niego Logo Polska, nagrodę w ogólnopolskim konkursie na potrawę regionalną.
- Zawijaniec to nasz przepis - chwali się Danuta Bakuniewicz. - Wymyśliłyśmy go z koleżanką. Danie jest smaczne i bardzo syte. Klienci bardzo je sobie chwalą.

Raz dancing, raz kołduny

A klientów w "Albatrosie" ciągle nie brakuje. W czwartki młodsze pokolenie przychodzi tu na dyskoteki, w piątki starsi na dancingi. Panie obowiązkowo w pełnym makijażu, po wizycie u fryzjera i w wieczorowych kreacjach. Co bardziej ekstrawaganccy panowie zakładają natomiast... czarne koszule z koronki. Na dancingach gra oczywiście "żywy" zespół, a w zestawie piosenek "Beata" z "Albatrosa" to rzecz jasna standard.

- Tu się jej słucha zupełnie inaczej, jakoś tak z dreszczykiem - mówi jedna z turystek, która niedawno trafiła na potańcówkę w "Albatrosie".

W sobotnie i niedzielne popołudnia wokół restauracji kłębi się z kolei tłum miłośników kuchni wschodniej.
- Bo sprzedajemy przed restauracją kołduny - mówi Danuta Bakuniewicz. - Schodzą w tysiącach sztuk. Można je zjeść na miejscu, na jednorazowym talerzyku, albo kupić na wynos.

Żeby zarezerwować sobotni wieczór na wesele w "Albatrosie", trzeba czekać minimum rok.
- Albo i dłużej, w zależności od pory roku. Mój chrześniak bardzo chciał mieć weselne przyjęcie w "Albatrosie" - wspomina Stanisława Kijewska. - Ale okazało się, że kolejka na terminy, które brał pod uwagę była na 2,5 roku do przodu. Zrezygnował. Śmiał się, że przez ten czas to mu się może narzeczona rozmyślić.

Od 1962 roku restauracja zmieniała wystrój kilka razy. Wysokie loże, z których nie było widać sąsiednich stolików z siedzeniami obitymi zieloną tapicerką, zastąpiły loże mniejsze z krzesłami w kolorze ecru.

Zamiast PRL-owskich żyrandoli na podwieszanym suficie zamontowano setki halogenów. No i zabudowano słynny taras, na którym czekała klientela. Jest tam teraz druga sala, którą w razie czego można połączyć z salą główną i robić imprezę na 160 osób. Ostatni lifting robiono tu w 2007 r., na 45. urodziny restauracji.

- Ale są też elementy, które pozostały niezmienne od początku: bryła budynku, miedziane albatrosy - ten na zewnątrz, na elewacji, i dwa wewnątrz - mówi Wojciech Batura. - No i oczywiście zewnętrzny neon z nazwą "Albatros" - bardzo charakterystyczny i bardzo nieczytelny.

Obiad z gwiazdami

Od 1962 r. restauracja zmieniała wystrój kilka razy, tylko miedziane albatrosy fruwają tu od początku te same.

Tak jak przed laty, prócz zwykłych zjadaczy lina w śmietanie zaglądają tu też sławy. Bywał tu Daniel Olbrychski, Maria Koterbska, która z muzykami z "Albatrosa" śpiewała tu kiedyś swoje równie niezapomniane "Augustowskie noce".

Przyjeżdżał też Janusz Laskowski. Kiedyś znacznie częściej. - Teraz też czasem wpada, ale nie chce sie ujawniać. Nie wiadomo czemu. Siada w kącie sali i twarz zakrywa okularami przeciwsłonecznymi - opowiada jedna z kelnerek. - A jak kiedyś chciałyśmy mu zrobić przyjemność i puściłyśmy "Beatę z Albatrosa", bo oczywiście mamy ją nagraną na płycie i każdą wycieczkę turystów nią witamy, to się podniósł i wyszedł...

W 1973 r., kiedy w okolicach Augustowa kręcono plenery do serialu "Czarne chmury", pułkownik Dowgird (czyli Leonard Pietraszak) wraz z kamratami właśnie w "Albatrosie" się stołowali. - Bywało, że pod restaurację prosto z planu wierzchem podjeżdżali - śmieje się na to wspomnienie Stanisława Kijewska.

- W Augustowie bywam przynajmniej raz w roku. A jak już jestem, to obowiązkowo wpadam do "Albatrosa" - zapewnia Krzysztof Daukszewicz, artysta kabaretowy. - Miło tam jest zawsze, jeść dobrze dają i lokal jest blisko przystani. A ja właśnie z tej przystani ruszam statkiem na koncerty na wodzie.

Ale nawet bez stołujących się tu gwiazd "Albatros" to dziś jedna z największych atrakcji miasta. Lokal od czasu do czasu ktoś opisuje w ogólnopolskiej prasie, telewizja czasem nakręci o nim program. A turyści wpadają tu zjeść albo choć zrobić sobie zdjęcie przed restauracją. Wychodząc, zawsze nucą: "Siedem dziewcząt z "Albatrosa" - tyś jedyna... Dziś pozostał mi po tobie smutek żal...".

Dziś w "Albatrosie" dziewcząt jest jednak więcej…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska