Krzysztof Daukszewicz - satyryk dużej łagodności

fot. Archiwum/WIC
fot. Archiwum/WIC
Rozmowa z Krzysztofem Daukszewiczem, satyrykiem, autorem książki "Pamiętnik IV Rzepy".

- "Krzysiu, przyjacielu drogi, pisz, bo tu nie chodzi o to, żeby się pośmiać albo przypomnieć, tu chodzi o to, żeby nie zapomnieć" - tak nakłonił pana do napisania "Pamiętnika... " pański przyjaciel. Dlaczego nie powinniśmy zapomnieć o IV RP?
- A choćby dlatego, że przez ten czas prawie codziennie od samego rana towarzyszyła nam niepotrzebna adrenalina. Trzeba o tym pamiętać, żeby jeszcze raz nie przeżywać takich stresów. Jesteśmy przecież normalnym narodem w środku Europy, który nie powinien cały czasie siedzieć jak na minie…

- … i czekać, że znów do władzy może wrócić Samoobrona i jej posłowie z wyrokami i bez matury albo LPR z bojówkami Młodzieży Wszechpolskiej?
- Nie chodzi o konkretne partie, tylko o sposób rządzenia, jaki nam zafundowała IV RP. Partie mogą się przecież ciągle rodzić nowe. I rodzą się.

- Ale trzeba było zaraz przypominać i utrwalać na papierze takie postacie, jak posłanki Beger, Hojarska czy Sobecka? Wielu chciałoby je szybko wymazać z pamięci.
- Mimo wszystko były to jednak postacie, które nadawały ton polityce IV RP. Wkurzały nas, denerwowały, czasem przerażały, ale przecież były i tworzyły tamten czas.

- Na końcu książki opowiada pan o wieczorze wyborczym, tym z 20 na 21 października 2007 r., gdy LPR i Samoobrona nie weszły do parlamentu, a PiS przegrał. Miał pan wtedy koncert do późna i tylko z SMS-ów dowiadywał się o przedłużanej co chwilę ciszy wyborczej. W końcu Monika Olejnik napisała panu: " (...) W wyniku zmanipulowania wyników wyborczych przez system przygotowany przez Prokom doszło do zagrożenia Prawa i Sprawiedliwości. CBA przeliczy głosy raz jeszcze. Rada Ocalenia IV RP przejęła władzę...". Cytuje pan SMS-a i pisze: "Wiecie, że przez moment myślałem, że to może być prawda". Aż tak nieobliczalna wydawała się panu IV RP?
- Na szczęście nie przeszło mi przez głowę, że Lech czy Jarosław Kaczyński będą obalać ustrój siłą. Ale faktycznie pomyślałem, że coś jest nie tak. Górę wzięły emocje i napięcie wynikające z oczekiwania. Miałem wtedy koncert w filharmonii w Szczecinie, a znajomi przesyłali mi SMS-ami informacje z wyborczego frontu. Co chwilę odczytywałem, że cisza wyborcza jest przedłużana. Do godziny 21, potem do 22, do 22.50... Do pewnego momentu stroiłem sobie z tego żarty. Ale w końcu po którymś z kolei SMS-ie zacząłem się zastanawiać: dlaczego? co się dzieje? Gdybym mógł zadzwonić do przyjaciół, to szybko bym się dowiedział, że to przez fakt, iż zabrakło kart wyborczych w lokalach. A byłem odcięty od świata, musiałem robić swoje, a docierały do mnie tylko szczątkowe informacje. Więc kiedy dostałem tego SMS-a od Moniki, to przez moment pomyślałem: no, czemu nie?

- Cierpką satyrą opisuje pan wprawdzie wszystkich po kolei uczestników polskiej sceny politycznej w IV RP, ale szczególnie często dostaje się PiS-owi. Nie lubi pan braci Kaczyńskich?
- Z tej książki nie wynika, że ich nie lubię. Gdybym napisał, że jeden jest palant, a drugi wał, to mogłaby pani tak sądzić. Ale takich rzeczy tam nie ma. Jest zapis tamtego czasu, dowcipy, które o nich krążyły - w gazetach, SMS-ach, Internecie. W dodatku chyba jeszcze niepełny, bo ciągle przychodzą do mnie maile, że zapomniałem wspomnieć o tym czy o tamtym. Czytelnicy uzupełniają moją wiedzę, a i sam z różnych kątów w domu wyciągam kolejne kartki z zapiskami z IV RP, których w książce nie ma.

- Będzie zatem rozszerzone drugie wydanie?
- Zastanawiamy się w wydawnictwie raczej nad aneksem. Książka sprzedaje się rewelacyjnie. W dwa tygodnie kupiło ją ponad 30 tysięcy osób. Na te czasy to istny cud. Myślimy więc o uzupełnieniu.

- To były notatki o rzeczywistości pisane na bieżąco, czy dopiero przed oddaniem książki robił pan research, przeglądał prasę, dopisywał coś?
- Nie, pisałem je na bieżąco. Gdzieś od 2006 roku odkładałem moje notatki i wycinki z gazet. Inaczej by się nie dało. Ta książka pewnie ukazałaby się znacznie wcześniej, ale po drodze zdarzyła się ciężka choroba i śmierć mojej żony Małgosi. To na wiele miesięcy zahamowało prace nad tym pamiętnikiem.

- Mnie ta lektura wielokrotnie rozbawiła. IV RP "na żywo" była dużo mniej zabawna. Jakie uczucia towarzyszyły panu, gdy składał pan notatki?
- Śmiała się pani, bo mamy to już za sobą. Stać nas na dystans. I bardzo dobrze. Właśnie z takim dystansem starałem się napisać tę książkę, co nie znaczy, że pisałem ją na chłodno. Wtedy to nie miałoby sensu. Starałem się pisać ją tak, by była bardziej uniwersalna i strawna. Dlatego na przykład musiałem okrajać materiał, bo wielu - za przeproszeniem - drobnych wkurwień, z których wtedy na bieżąco robiłem notatki, przeciętny Kowalski dziś już nie pamięta.

- Ale przecież "Pamiętnik..." miał być po to, żeby nie zapomnieć - czyli ku przestrodze. Tymczasem czytelnik się bawi! Nie chodziło o przeciwny efekt?
- Nie, broń Boże! Chciałem właśnie stworzyć w miarę zabawny dokument tamtych czasów. W latach 90. wydałem osiem książek pisanych w podobnym guście. Cykl nazywał się "Między Worłujem a Przyszłozbożem". Nie były to pamiętniki, ale właśnie taki wywołujący uśmiech na twarzy opis rzeczywistości. Słyszałem od czytelników, że często zamiast opowiadać komuś z bliskich będących za wielką wodą co u nas słychać, wkładali te książki i słali za nimi w świat. Żadna z nich też nie była pastwieniem się nad wydarzeniami czy ich bohaterami. Ja jestem satyrykiem dużej łagodności...

- Ale ironii pan nie żałuje. W piosence z albumu "Świat według Nohawicy" śpiewa pan do Lecha Kaczyńskiego: "Panie prezydencie… nie będzie końca świata, gdy podasz rękę z takim słowem, jak zwracasz się do brata".
- Ale to nie wynika z tego - co podkreślę raz jeszcze - że nie lubię Kaczyńskich. Choć oczywiście nie darzę ich sympatią. Reprezentują sobą coś takiego, co ja nazywam białą bolszewią - inny sposób pokazywania palcem tego, co mam robić. A ja jestem dorosły chłopczyk i nie bardzo lubię, jak mi ktoś coś pokazuje palcem. A co do piosenki Jaromira - on swój śpiewany list napisał do Vaclava Havla. Nie mogłem go przetłumaczyć wprost, bo brzmiałoby u nas fałszywie. Skontaktowałem się więc z nim i zaproponowałem, że napiszę swoją wersję tej piosenki. A ponieważ akurat był to moment, gdy Lech Kaczyński był na wszystkich obrażony, to utwór o tym mówi.

- A teraz pisze pan pamiętnik? O zakochanym Kazimierzu Marcinkiewiczu czy premierze Tusku wpadającym na śląskie kluski do ofiar ubiegłorocznego tornada?
- Tuż po zmianie rządów rzeczywiście zacząłem pisać pamiętnik, który miał się nazywać "Tuskuland". Ale nie wiem, czy go skończę...

- Dlaczego?
- Bo te obecne rządy są dosyć bezbarwne, bez wyraźnych postaci. Byłby to więc raczej nudny, nieskrzący dowcipami, zapis. W stosunku do IV Rzepy mamy dziś dosyć nudne czasy...

- Czyli satyrycy tęsknią jednak za Lepperem, Giertychem, Kaczyńskim i IV Rzepą?
- Oj, wtedy to ręka sama leciała do pisania! Co dzień trafiały się jakieś samorodki. Ale żeby zaraz tęsknić, co to, to nie. Mam sporo innej roboty. Piszę tomik opowiadań, wydawnictwo ciśnie mnie, żebym odnowił tomik wierszy "Byłoniebyło". Jeśli jednak przyjdą czasy, że coś będzie mi podnosić adrenalinę, to pewnie wrócę do robienia notatek. Póki co, mam plany związane na przykład z kinem.

- Zagra pan w filmie?
- (śmiech) Nie, chcę napisać scenariusz. Nawet już piszę. Wcześniej kilka lat zbierałem materiał. Ale nic więcej nie zdradzę, żeby nie zapeszyć.

- W "Pamiętniku IV Rzepy" opisuje pan też swoją wizytę w Kanadzie i zaskoczenie tym, że w tamtejszych serwisach zamiast politycznych newsów słyszał pan informacje o niedźwiedziu, który napadł turystów i oberwał wiosłem, czy kobiecie, której policja wlepiła gigantyczny mandat za to, że się malowała za kierownicą... Czyli to tylko my jesteśmy tak rozpolitykowanym społeczeństwem?
- Żeby kobieta tylko się malowała... Ta Kanadyjka karmiła dziecko piersią, pisała coś na laptopie, poprawiała makijaż i robiła to wszystko, jednocześnie prowadząc samochód! No, a rozpolitykowani oczywiście jesteśmy! Mamy to w końcu w genach, w historycznych zaszłościach. W dodatku teraz na okrągło informacje nadają 24-godzinne telewizje i rozpolitykowane rozgłośnie radiowe, ot, choćby TOK FM. Trudno od tego uciec. Nawet plotkarskie gazety, zamiast pisać o gwiazdkach, często opisują polityków.

- IV Rzepę opisał pan i dowcipnie skomentował już po tym, jak się skończyła. Równie dobrze komentuje się bieżące wydarzenia w "Szkle kontaktowym"?
- "Szkło..." to zupełnie coś innego. Dla mnie i moich kolegów satyryków to sprawdzanie samego siebie na oczach sporej publiczności. W końcu trzeba ten komentarz znaleźć na bieżąco, popisać się refleksem. Ja na przykład nie dowiaduję się przed programem, co działo się w ciągu dnia. Przyjeżdżam do studia dwadzieścia minut przed "Szkłem…", malują mi twarz i idę na żywca. Za każdym razem to skok na głęboką wodę. I albo wyjdę na durnia, albo z honorem. Staram się z honorem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska