Lecimy z Putinem i Obamą. Jak wyglądają samoloty najważniejszych osób na świecie

fot. sxc
fot. sxc
Samolot prezydenta USA to trzypiętrowy skrzydlaty Biały Dom z Gabinetem Owalnym i kuchnią dla stu osób. Ił Władimira Putina ocieka przepychem. - Ma wzmocnione silniki, inaczej nie uniósłby złota, jakie zużyto na jego wyposażenie - mówią z dumą Rosjanie.

Przesadzają, mimo to gdy w poniedziałek wieczorem na gdańskim lotnisku im. Lecha Wałęsy lądował Ił-96-300 "Rossija" z premierem Putinem na pokładzie, mogliśmy być pewni, że żaden bardziej luksusowy samolot nie gościł dotąd w naszym kraju. Według szacunków ekspertów maszyna kosztowała 300 mln dolarów.

Przed opuszczeniem pokładu podróżny z Moskwy odświeżył ręce w umywalce o dnie wyłożonym szczerym złotem. Woda płynęła ze złotego kranu, a jej strumień dostojny użytkownik regulował złotymi kurkami.

Przy takiej armaturze projektanci nie mieli już wielkiego pola manewru i także kabinę prysznicową znajdującą się na pokładzie musieli wykończyć "pod kolor". Nie chodzi tylko o krany, prysznic i pokrętła
- złotem wykończone są nawet prowadnice drzwi kabiny. Całe wnętrze maszyny Putina pełne jest detali z cennego kruszcu i nawiązuje stylistyką do kremlowskich komnat.

W zamyśle twórców ma obrazować carski majestat jego władzy oraz potęgę i bogactwo Rosji. Oprócz kilku saloników, sypialni i kuchni jest tu nawet sala konferencyjna z okazałym stołem, przy którym w razie potrzeby można odbyć posiedzenie rządu. Jego masywne nogi lśnią złotem, a fotele wokół obite są skórą. Na ścianach złote refleksy puszczają dwugłowe orły misternie wykonane przez jubilerów i wysadzane drogocennymi kamieniami zegary.

- To rzeczywiście luksusowo wyposażony samolot, ale kilka na świecie, latających m.in. na Bliskim Wschodzie, mogłoby go przebić - mówi Rafał Gontar z firmy Chapman-Freeborn, zajmującej się wynajmem i czarterem samolotów pasażerskich. Ludzie mający niewyobrażalne dla zwykłych śmiertelników pieniądze mają też nieograniczoną fantazję. Jeden z arabskich szejków zamówił np. wielkiego airbusa a380 z basenem na pokładzie.

Głowy państw zazwyczaj stronią od takich ekstrawagancji, gdyż ich samoloty kupowane są za pieniądze podatników. Mimo to maszyny, którymi latają, są często imponujące.
Nie chodzi tylko o przepych panujący we wnętrzach. Dech zapie-ra także pokładowe wyposażenie i elektronika, zupełnie inna od stosowanej w typowych maszynach pasażerskich.

Air Force One - skrzydlaty cud

Prezydenta USA w dalsze podróże zabiera boeing 747-2G4B, czyli jumbo jet. Tylko z zewnątrz - nie licząc prezydenckich emblematów - przypomina typową maszynę swojego typu. Gdy na pokład wsiada Barack Obama, samolot automatycznie otrzymuje kryptonim "Air Force One" i staje się najważniejszym statkiem powietrznym na świecie. Jeśli zaś podróżnym jest wiceprezydent USA - samolot funkcjonuje w przestrzeni jako "Air Force Two".

Można powiedzieć, że przy luksusie iliuszyna 96-300, z którego korzysta Władimir Putin, "Air Force One" to zaledwie klasa ekonomiczna, ale brak ociekających złotem zdobień nadrobiono z nawiązką innymi niezwykłymi zaletami.

Samolot prezydencki to w istocie latający Biały Dom, złożony z trzech kondygnacji, na których pomieszczono Gabinet Owalny, kilka sal narad i liczne sypialnie. Jest też kuchnia, w której przez tydzień można przyrządzić posiłki dla stu osób naraz, a nawet wyposażona na poziomie klinicznym sala operacyjna.

"Air Force One" to podniebne stanowisko dowodzenia na wypadek wojny, odporne na promieniowanie związane z atakiem jądrowym. Samolot ma nieograniczony zasięg, gdyż przystosowano go do tankowania w powietrzu. Na pokładzie są niezależne centrale telefoniczne i 85 aparatów do rozmów z całym światem, a także 20 monitorów, pozwalających śledzić obraz pobierany z 57 anten.

Jest też system umożliwiający bezpośrednią łączność z dowództwami wszystkich rodzajów sił zbrojnych USA, atomowych łodzi podwodnych, a nawet eskadr myśliwców. W razie ostrzału samolot może się bronić przy użyciu rakiet typu Flar.

Wystrzelone z samolotu tworzą przed pociskiem naprowadzanym na podczerwień źródło promieniowania cieplnego silniejsze od emitowanego przez silniki boeinga. Jeśli w kierunku "Air Force One" zmierza pocisk sterowany radiowo, samolot broni się nabojem Chaff, który rozrzuca cząstki metalu, emitujące silniejszy sygnał radarowy niż maszyna z prezydentem na pokładzie.

Podniebny symbol

"Air Force One" to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli władzy prezydenta USA, mający swoje miejsce w historii. 22 li-stopada 1963 roku samolot w trakcie lotu został przemianowany z "Air Force Two" na "Air Force One".

Stało się to, gdy po zamachu na Johna F. Kennedy'ego przysięgę na Biblię w trakcie lotu złożył jego zastępca Lyndon B. Johnson, zostając tym samym 36. prezydentem USA.
Z kolei 9 sierpnia 1974 miała miejsce sytuacja odwrotna. Richard Nixon zmuszony do ustąpienia w wyniku afery Watergate odleciał z bazy Andrews w stanie Maryland jako prezydent, lecz w trakcie jego lotu w Waszyngtonie przysięgę prezydencką złożył Gerald Ford. Z tą chwilą samolot z Nixonem, wciąż znajdujący się w powietrzu, stracił status "Air Force One".

Poza przywódcami USA i Rosji nikt z polityków nie dysponuje porównywalnymi maszynami. Szefowie państw europejskich bynajmniej nie latają jednak jak biedacy, ponieważ samolot w barwach państwowych jest uważany w świecie wielkiej polityki za istotny symbol władzy.

Z raportu sporządzonego przez firmę Chapman-Freeborn dla por-talu Samoloty.pl wynika, że rząd Czech w 2007 roku kupił dwa airbusy 319 CJ. Samoloty te zastąpiły wysłużone tupolewy 154. Prezydent i premier naszych południowych sąsiadów nigdy nie latają samolotami rejsowymi, nawet w podróżach prywatnych.

Znacznie większą flotę rządową ma Hiszpania. Jej trzon tworzy aż pięć długodystansowych odrzutowców Falcon 900B, poza tym trzy duże odrzutowce Boeing 707, które mogą też pełnić funkcję latających cystern dla wojska. Rząd Hiszpanii ma też dwa duże odrzutowce Airbus 310, pięć małych średniego zasięgu Cessna Citation II i Cessna Citation V oraz turbośmigłowce.

Rząd Niemiec używa aż siedmiu dużych długodystansowych odrzu-towców Airbus 310. Mniejszym delegacjom służy sześć mniejszych długodystansowych challengerów 601. Natomiast Nicolas Sarkozy i jego świta mają do dyspozycji pokaźną flotę airbusów.

Sowieckie graty w służbie RP

Przestarzałymi maszynami wyprodukowanymi w byłym ZSRR latają jeszcze tylko rządy trzech państw w Europie: Ukrainy, Białorusi i Polski. Co rusz psujące się tupolewy 154M przynoszą nam wstyd na całym świecie. Obie maszyny będące na wyposażeniu polskiego rządu są z 1990 roku - tak samo jak amerykańskie "Air Force One" (prezydent USA ma do dyspozycji dwie identyczne maszyny). Tylko że samoloty zza oceanu kosztowały ponad 250 mln dolarów za sztukę i były cudem techniki, a za nasze zapłaciliśmy po 3 miliony, bo już w chwili zakupu stanowiły technologiczny przeżytek.

Poważne kłopoty zaczęły się w 1998 roku, gdy podczas wizyty w indyjskim Delhi prezydent Aleksander Kwaśniewski przez kilka godzin nie mógł wysiąść z samolotu, gdyż na lotnisku nie było schodów pasujących do tak zabytkowej maszyny. Nieco później w Hondurasie z powodu braku schodów oficer BOR-u musiał z żoną ówczesnego premiera Ludgardą Buzek na rękach skakać z tupolewa 154 na zbyt niski trap.

Lech Kaczyński z powodu zamarznięcia samolotu w stolicy Mongolii o osiem godzin spóźnił się na umówione w Tokio spotkanie z cesarzem Japonii. Oczywiście monarcha nie znalazł kolejnego wolnego terminu i podróż zakończyła się fiaskiem podszytym dyplomatycznym skandalem.

Stan polskich samolotów rządowych nie tylko ośmiesza nasz kraj, ale także zagraża bezpieczeństwu korzystających z nich osób. Dowodzące tego opowieści można mnożyć, ale po co, skoro media regularnie o tym informują. Kilka głów państw, m.in. były prezydent Czech Vaclav Havel, ze strachu odmówiło lotu polskim tupolewem 154. Mimo to kolejne rządy odwlekają jak mogą zakup nowej floty powietrznej dla VIP-ów - kilka dni temu do tego grona dołączył rząd Donalda Tuska.

Na nowe maszyny trzeba wydać dziesiątki milionów dolarów, a to może się spotkać z krytyką. Politycy wolą się nie narażać, nawet jeśli muszą z tego powodu ryzykować własnym życiem.
- Zakup samolotu Boeing Business Jet, mogącego zabrać na po-kład od 24 do 63 osób, to wydatek rzędu 65 mln dolarów - informuje Rafał Gontar. - Airbus A319 CJ, z jakiego korzystają władze Czech, mieści na pokładzie 48 osób i kosztuje 75 mln dolarów.

W naszym ustroju optymalny byłby zakup dwóch maszyn, by prezydent i premier mogli swobodnie podróżować, bez dopasowywania po-litycznego kalendarza do tego, kiedy akurat samolot jest wolny. Chcąc nieco zaoszczędzić, można kupić Falcony 900 EX lub Gulfstreamy G650, kosztujące odpowiednio 40 i 50 mln USD, albo jeszcze tańsze samoloty Embraer Legacy za niecałe 25 mln dolarów sztuka. Wszystkie trzy wymienione typy maszyn biorą jednak na pokład maksymalnie 16 osób.

Niezależnie od opcji pewne jest jedno: jakieś samoloty trzeba kupić, gdyż latanie obecnymi grozi katastrofą. A wydatek nawet 150 mln dolarów dla kraju aspirującego do roli środkowoeuropejskiego mocarstwa nie powinien być problemem nie do przeskoczenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska