Proces o wiadro. Sprawa toczyła się przed opolskimi sądami przez 1,5 roku

fot. Witold Chojnacki
fot. Witold Chojnacki
Opolskie sądy przez półtora roku zajmowały się sąsiedzkim sporem o wartości 10 zł. Tyle kosztował plastikowy kubełek, rzekomo uszkodzony kopniakiem. W tej sprawie powołano nawet biegłych, których ekspertyzy kosztowały kilkadziesiąt razy więcej niż owe wiadro. Skończyło się umorzeniem.

Ta historia przypomina bajkę o Pawle i Gawle, tyle że śmiesznie nie jest. W podnamysłowskich Mikowicach pan Waldemar mieszka na górze, a pani Alicja i jej matka Cecylia na dole. I od lat toczą wojnę.

Do najgłośniejszej potyczki doszło majowego poranka ub.r. Pan Waldemar schodził po schodach i natknął się na stojące tam plastikowe czerwone wiadro. Zostawiła je tam sąsiadka po myciu podłogi. Waldemar ze złości kopnął kubeł, a potem zawiesił na rosnącej przy domu sośnie.

Riposta sąsiadek była natychmiastowa: zażądały odkupienia zniszczonego ich zdaniem wiadra. Za 10 zł. Ale Waldemar odmówił, co było do przewidzenia. Zatem poszło jak z górki, bo procedury obie strony mają już opanowane perfekcyjnie. Po kolei: policja, a potem przesłuchania, wydział grodzki Sądu Rejonowego w Kluczborku, a na końcu wydział odwoławczy Sądu Okręgowego w Opolu. Panie zażądały od sąsiada zwrotu 10 zł za wiadro oraz wpłacenia 200 złotych na rzecz PCK.

Biegły od manipulacji

Sprawa zniszczonego czerwonego wiadra toczyła się przed sądem półtorej roku. Sędzia przesłuchała panią Cecylię, jej córkę Alicję, oskarżonego Waldemara oraz policjantów, którzy przyjechali na interwencję.

Tymczasem jak na złość Waldemar konsekwentnie nie przyznawał się do winy. Bronił się, że jest schorowanym człowiekiem, który ma kłopoty z chodzeniem, a sąsiadki od dawna uprzykrzają mu życie. Na dowód swojej niewinności przedstawił nawet film nakręcony telefonem komórkowym, na którym widać, jak sąsiadka myje schody, używając do tej czynności rzekomo zniszczonego czerwonego plastikowego wiadra. I wtedy sędzia postanowiła zlecić sporządzenie pierwszej ekspertyzy.

Filmem z telefonu zajął się biegły z dziedziny informatyki. W swojej opinii pisze: "Na początku badania włączyłem telefon, w pamięci telefonu ujawniłem plik o nazwie video 004.3gp". Dalej biegły konstatuje, że filmik może być zmanipulowany. Daje taką możliwość świadome zmienienie daty w telefonie, przed włączeniem funkcji nagrywania. Teraz jednak nie ma możliwości ustalenia, jaka była faktycznie data w momencie nagrywania. Za swoją ocenę sytuacji skasował 90 zł.

Biegły od uderzenia

W lutym tego roku sędzia miała już wydać wyrok, kiedy oskarżony Waldemar w ostatnim słowie zażądał, by wiadro mu okazano, bo nigdy na oczy go nie widział. Sąd wznowił więc postępowanie dowodowe, na salę wezwani zostali ponownie policjanci, którzy interweniowali w dniu zdarzenia. W obecności wszystkich mieli dokonać oględzin plastikowego pojemnika.

Do sądu nie przyszedł jednak Waldemar. Oględzin wiadra dokonano więc bez niego. Na kolejnej rozprawie oskarżony zażądał wykonania kolejnej ekspertyzy. Tym razem biegły miał sprawdzić, czy kopnięcie wiadra może dokonać takich zniszczeń, jak w tym przypadku. Sędzia prowadząca sprawę przystała na ten wniosek i kolejny specjalista zabrał głos w sprawie czerwonego plastikowego wiaderka.

Biegły z zakresu wyceny maszyn i urządzeń dał upust swojej rzetelności. W opinii napisał: "Przedmiotem opracowania jest wskazanie przypuszczalnego, prawdopodobnego zniszczenia wiaderka plastikowego wykonanego z poliuretanu. Zniszczenie polegało na pęknięciu ścianki wiaderka od dna do krawędzi górnej. Pęknięcie to nastąpiło w wyniku uderzenia mechanicznego twardym przedmiotem o sile około 15 kg, co jest uwidocznione w dokumentacji fotograficznej. Na poparcie tezy na zniszczeniu wiaderka przez uderzenie, przemawia informacja, którą uzyskałem od producenta podobnych wiader tj. firmy Lamela z Łowicza. Informacja ta dotyczyła wymiarów, pojemności oraz materiału z jakiego wykonane są podobne wiaderka. Ponadto oparłem się na wiedzy własnej i publikacji pt. "Wyroby z tworzyw sztucznych". Nadmieniam, że wartość rynkowa wiaderka waha się od 8,5 do 15 zł".

Biegły się narobił, zatem chciał i zarobić. Rachunek wystawiony sądowi za wykonanie opinii opiewał na... 229,50 zł.

Wszyscy zapłacimy za wiadro

Po roku od zniszczenia plastikowego kubła przed kluczborskim sądem zapada wyrok: oskarżony jest winny i musi zapłacić 50 zł grzywny. Ale pan Waldemar nie zamierzał kapitulować. Napisał apelację do Sądu Okręgowego w Opolu. Zażądał powtórzenia procesu. Przedwczoraj, czyli półtora roku od rozpoczęcia sprawy, sąd zdecydował, żeby sprawę umorzyć.

- Ona nie powinna w ogóle trafić do sądu - mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia Jerzy Wojteczek. - Należało ją umorzyć na etapie postępowania przygotowawczego.

Kosztami procesu, które wielokrotnie przekroczyły cenę czerwonego plastikowego wiaderka sąd obarczył skarb państwa, czyli wszystkich podatników. Wszystko wskazuje jednak na to, że to nie musi być koniec tej sprawy. Pani Alicja zadzwoniła już do sądu z prośbą o uzasadnienie na piśmie czwartkowego wyroku. Może to być jej potrzebne do złożenia kasacji w Sądzie Najwyższym.

- Nie kopnąłem tego wiadra, a jedynie nogą przesunąłem, bo nie mogłem wejść na schody prowadzące do mojego mieszkania - zaklina się przed dziennikarzem pan Waldemar. - Nie dadzą mi żyć, ale ja się nie poddam!

Wieś ma dość tej wojny

Mężczyźni stojący pod sklepem w Mikowicach mówią, że przez tą sąsiedzką kłótnię całą wieś już jasna cholera bierze. Bo jak tu spokojnie piwo wypić, kiedy co chwilę jedzie radiowóz do sąsiedzkiej kłótni. A wiadomo, jak to gliniarze - kiedy jadą, to gapią się na wszystko. I mandat można zarobić za to, że człowiek spragniony przyjdzie na piwko pod sklep.

- Nikomu nie wadzimy w miejscowości, a konflikt z tym panem ciągnie się od wielu lat - mówi pani Alicja. - I nie sądzę, abyśmy kiedykolwiek mogli dojść jeszcze do porozumienia. Człowiek musi szukać sprawiedliwości, korzystając z odpowiednich organów. A co mamy zrobić? Przecież lada dzień może dojść tutaj do rękoczynów.

Dlatego pani Alicja wszystkie ważniejsze wypowiedzi pana z góry ma zapisane w kajecie. Z datą i godziną, aby nie było nieporozumień. Sąsiada określa w kilku słowach. Jako osobę wyjątkowo kłótliwą, niekulturalną, a na dodatek nadużywającą alkoholu.

- Ja piję? Chyba się jej oczy zaćmiły z tej nienawiści do mnie! - oburza się pan Waldek. - Proszę zobaczyć, jaki jestem chory, aż nie mogę chodzić. A ona mi jeszcze robi problemy z wejściem do budynku. Zresztą ze wszystkim. Od 23 lat mamy tutaj piekło. To one mnie ciągają po sądach i nie dają żyć.

Byle co i proces

W domu strach czegokolwiek dotknąć. Furtka boczna do ogrodu - 3 lata w sądzie. Rurka od centralnego nad drzwiami na poddaszu - kolejne 3 lata na wokandzie. W zanadrzu jest jeszcze kilka innych spraw. Nadano już bieg urzędowy rzekomym nielegalnym przeróbkom, jakich oboje właściciele dokonują w swoich częściach budynku. Niebawem na kontrolę przyjdzie nadzór budowlany, bo sąsiadka sobie łazienkę urządziła. Doniósł sąsiad, który wcześniej sam był - jak mówi - ofiarą donosu sąsiadek. I tak w kółko. A teraz doszła jeszcze sprawa z tym wiadrem…
Na uwagę, że to jakaś bzdura, reagują poważnymi, prawie obrażonymi minami.
- To nie jest sprawa błaha, bo chodzi o sposób, w jaki ten pan odnosi się do mnie i mojej starszej mamy - podkreśla pani Alicja. - Tutaj ważne są zasady, których to wymaganie od tego pana wydaje się rzeczą niemożliwą. A wiadro, proszę zobaczyć. Jest połamane, bo ten pan tak mocno je kopnął ze złości, że aż pękło.

Policja dostaje migreny

Policjanci nieoficjalnie przyznają, że jak mają pojechać na interwencję do Mikowic, to dostają bólu głowy. Dawno przestali drwić, że jadą do siebie (przed laty właśnie w tym budynku działał wiejski posterunek milicji). Tam na interwencji trzeba zachowywać się jak na egzaminie w szkole policyjnej. Uważać na to, co się mówi i czego dotyka. Bo jeszcze któryś z mieszkańców poskarży się do wydziału wewnętrznego, a ten zrobi dochodzenie w sprawie przekroczenia uprawnień albo braku oględzin zmasakrowanej wycieraczki na schodach.

- Na każde zgłoszenie mamy obowiązek przyjechać - oświadcza oficjalnie sierżant Andrzej Ostrycharczyk, zastępca rzecznika namysłowskiej policji. - Próbowaliśmy już rozwiązać ten konflikt poprzez naszego dzielnicowego. Jednak obie strony twardo upierają się przy swoim.

Poza mężczyznami pod sklepem mało kto we wsi chce rozmawiać na temat tego, co dzieje się u pani Alicji i pana Waldemara. Ludzie boją się, że jeszcze coś chlapną, a potem narażą się którejś ze stron konfliktu. A czym to grozi - lepiej nie mówić...

Sołtysce trudno odmówić wypowiedzi, ale i ona nie jest wylewna. - Wieś nie wtrąca się do tego problemu i trudno mi cokolwiek powiedzieć o tych sąsiadach - stwierdza lakonicznie pani sołtys.
Pan Waldemar, jak i jego obie sąsiadki zapowiadają bój do końca. Na nasze pytanie, czy nie lepiej np. w święta wziąć opłatek i zakończyć waśnie, odpowiadają nadzwyczaj zgodnie: - Nie ma takiej możliwości!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska