Prof. Dorota Simonides: - Dziś nie trzeba za Polskę umierać

fot. Paweł Stauffer
fot. Paweł Stauffer
Rozmowa z prof. Dorotą Simonides, byłą senator ziemi opolskiej: - Boli mnie, kiedy słyszę, jak ktoś oblicza, choćby teraz w kontekście 11 Listopada, że jak się dobrze zakręci, to biorąc cztery dni urlopu, będzie miał blisko dwa tygodnie wolnego.

- Pani profesor, wróćmy na chwilę do Nikiszowca i do pani dzieciństwa. Jak w domu rodzinnym wyglądało wychowanie patriotyczne?
- Dla nas, dzieci, patriotyzm znaczył bycie odpowiedzialnym za swoje czyny. Nawet jak mieliśmy bałagan, matka uderzała w nuty patriotyczne. Mówiła: Słuchaj, jak chcesz być w przyszłości porządnym obywatelem, to musisz się od małego uczyć dobrej roboty. A odkąd skończyłam siedem lat, wstąpiłam do zuchów, a potem do harcerzy. I dzięki temu 11 Listopada kojarzył mi się z tabliczką czekolady. Bo umiałam i lubiłam recytować z okazji święta wiersze patriotyczne. Mówiłam je w kopalnianej cechowni, kiedy miałam siedem, osiem i dziewięć lat. Potem już przyszli Niemcy. A dzieci, które recytowały, w nagrodę dostawały czekoladę od Amerykanina, właściciela kopalni "Giesche", sztygarów i proboszcza, ks. Dudka.

- Pamięta pani profesor te wiersze z dzieciństwa?
- Zaczynałam pewnie od "Katechizmu polskiego dziecka": "Kto ty jesteś? Polak mały". Potem pewnie przychodził czas na ambitniejsze teksty, ale tych już nie pamiętam. Może dlatego, że święto 11 Listopada nałożyło mi się na urodziny mojego dziadka. Do południa zawsze szło się na mszę świętą za ojczyznę. Dla małego dziecka długą i nudną, bo po łacinie, chociaż ze sztandarami.

- W patriotycznym wychowaniu na razie wyraźnie brakuje ojca.
- Jego patriotyzm był najbardziej pragmatyczny. Najmłodszy brat mojej mamy popełnił samobójstwo - w wieku 17 lat - gdy w 1939 weszli Niemcy. To babcia - matka Polka, bardzo emocjonalna i uparta - wychowała go w takim patriotyczno-romantycznym duchu. Tato wtedy powiedział - słyszę go dziś jeszcze - że umrzeć nie sztuka. Sztuka zwyciężyć i nie dać się zaprzedać. Jego patriotyzm był zupełnie nieromantyczny. Kiedy w 1939 roku polski nadzór wycofywał się z kopalni, została ona zaminowana. Wtedy ojciec wziął górników i poszli ją rozbroić, bo to był ich warsztat pracy, ich życie, chleb ich dzieci. Uratowali kopalnię. A w 1944 - po Niemcach - rozminowywali ją raz jeszcze.

- Po wojnie też świętowało się 11 Listopada?
- Po wojnie w Opolu to święto kojarzyło mi się z powstaniem warszawskim. Przyjechałam tu do seminarium dla wychowawczyń przedszkoli, przy dzisiejszej ul. Katowickiej, wtedy Le Ronde'a 48. Dyrektorka była warszawianką, a połowę słuchaczek stanowiły sieroty z powstania warszawskiego. I one właśnie 11 Listopada mówiły wiersze o powstaniu i wspominały swoich bliskich. Moje wiersze patriotyczne też szybko się na nowo zaktywizowały. Poczułam się dumna. Mówiłam o niepodległości, o legionach i o Piłsudskim. Ale "ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie", śpiewaliśmy nieśmiało.
- Zawsze czuła się pani profesor Polką?
- Tak. Nigdy nie miałam kłopotów z tożsamością. Przed wojną kształtowało mnie harcerstwo, po wojnie środowisko "Gościa Niedzielnego", gdzie pracowałam. Ale w PRL-u - muszę to przyznać - o patriotyzmie mówiliśmy mało. Już prędzej o tym, jak zachować własny system wartości przeciw komunizmowi.

- Co to znaczyło w praktyce? Bo brzmi bardzo patetycznie.
- Już jako studenci, a zaczęłam studia w czasach najgorszego stalinizmu - w roku 1951 - spieraliśmy się o to, że trzeba kochać ojczyznę, ale nie partię. Więc tę ojczyznę próbowaliśmy zdefiniować.

- I co wam wyszło z tej definicji?
- Że to jest nasza wspólnota, wspólnota wyobrażona, nasze godło, hymn "Jeszcze Polska nie zginęła", a nie "Wyklęty powstań ludu ziemi". Odkąd do konstytucji wpisano przyjaźń ze Związkiem Radzieckim, o takim wychowaniu patriotycznym nie chcieliśmy słyszeć. Więc wtedy formą patriotyzmu było spotykać się ze znajomymi, tworzyć poza sferą oficjalną swego rodzaju towarzyskie getta. Myśmy w Kędzierzynie - gdzie mieszałam - założyli Klub Inteligencji Katolickiej otwarty na ekumenizm. Nie wiedzieliśmy, że jesteśmy nagrywani i podsłuchiwani przez SB. Staraliśmy się podtrzymywać polskie wartości: piękny język, tradycję, religię. Ale ciągle w naszym patriotyzmie przejawiał się pragmatyzm. Tworzyliśmy taką grupę z profesorami Kokotem, Borkiem, Brożkiem. Rozumieliśmy, że uczyć się trzeba, ale że na żadne funkcje jako Ślązacy, bezpartyjni i wierzący nie mieliśmy co liczyć. I ten pragmatyzm ułatwiał sprawę, bo uwalniał od rozczarowań.

- Ma pani profesor receptę na patriotyzm na dzisiejsze czasy?
- Gdyby dziś mnie młodzież o to zapytała, powiedziałabym, że jego formą jest bardzo solidna praca. Gdziekolwiek jesteś: czy jako kolejarz, czy jako sprzątaczka, dyrektor, poseł, premier czy prezydent, musisz solidnie pracować dla dobra ojczyzny. Nie jest na dzisiejsze czasy potrzebny partriotyzm walki i przelewanie krwi. Ale praca, praca i jeszcze raz praca dla ojczyzny, tak.

- A nie wystarczyłoby pracować dla siebie?
- Jak będę naprawdę solidnie pracować, efektów wystarczy i dla ojczyzny, i dla mnie. Boli mnie, kiedy słyszę, jak ktoś oblicza, choćby teraz w kontekście 11 Listopada, że jak się dobrze zakręci, to biorąc cztery dni urlopu, będzie miał blisko dwa tygodnie wolnego. Mam wątpliwści. Dlaczego ten człowiek nie pomyśli, ile mógłby zrobić. Niekoniecznie w pracy. Niechby odwiedził kogoś chorego. Zrobił coś dobrego dla innych. To też jest forma patriotyzmu. Czasem ważniejsza niż udział w pochodzie czy w uroczystości państwowotwórczej. Drugą - obok pracowitości - cechą niezbędną patriotyzmu jest odpowiedzialność. Za ojczyznę, za państwo, za region.
- Według tej definicji mamy patriotów niezbyt wielu, a wśród polityków jest to gatunek kompletnie ginący.
- Jeśli społeczeństwo wybiera jakiegoś polityka tylko dlatego, że nazywa się podobnie jak inny polityk, to czemu się tu dziwić? Nieodpowiedzialność społeczeństwa związana z polityką ujawnia się bardzo prosto. Przykład z ostatnich dni. Gliwice trzęsły się z oburzenia, bo w mieście zlikwidowano tramwaje. Na prezydenta miasta narzekali wszyscy, od taksówkarza, który mnie wiózł, począwszy. Ale na referendum w sprawie jego odwołania poszła garstka. Parę procent mieszkańców i ich obecność nie miała żadnego znaczenia. To gdzie tu jest patriotyzm i odpowiedzialność? To dotyczy w systemie demokracji wszystkich wyborów. Kto nie bierze udziału, traci moralne prawo do otwierania gęby i do krytykowania. A skoro politycy się nie sprawdzają, wobec tego wartości trzeba inwestować w młodzież i z uporem mówić jej, że patriotyzmu bez odpowiedzialności nie ma.

- Bez czego jeszcze patriotyzm jest niemożliwy?
- Bez tolerancji. Kiedy komuś przeszkadza, że u nas są nabożeństwa po niemiecku, odpowiadam, że we Lwowie odprawia się msze święte po polsku. A, to co innego - słyszę - tam są nasi. Wtedy tłumaczę, że skoro kochamy Polskę i wszystkich Polaków, gdziekolwiek by żyli, to musimy akceptować to, że inne narodowości chcą i mają prawo korzystać z tych samych standardów.

- Trudno Ślązaczce być patriotką w Polsce? Skoro od dawna Śląsk jest ziemią drugiej kategorii, niezbyt cenioną przez rządzących?
- Nie jest trudno, bo patriotyzmu ogólnopolskiego nie ma bez zakorzenienia we własnym regionie. Abstrakcyjnej ojczyzny kochać nie można. Ale dostrzegam, że Śląsk zawsze był wykorzystywany, i w niemieckich, i w polskich czasach. Bo była to dzielnica ludzi pracowitych, spokojnych, potulnych, legalistów przestrzegających prawa, zatem łatwych do rządzenia. Ale jedno zwraca uwagę. Młodzi na Śląsku już nie są tacy sami. Żądają - i ich krzyk jest uzasadniony - by skoro Warszawa cały czas brała od nas, teraz dała trochę Śląskowi. Nie tylko pieniędzy. Niech tu umieści kilka inwestycji, niech bardziej zadba o kulturę. Bo to też do ojczyzny należy. Więc jak ktoś znajdzie czas, żeby poczytać dziecku, to poniekąd też wykonuje czyn patriotyczny. Słowacki pisał, że ojczyzną jest język, kiedy pod zaborami ojczyzny realnej nie było.

- Dziś zabory nam nie grożą, ale do języka wielu Polaków chybaby się Słowacki nie przyznał.
- Też mi się tak chwilami zdaje. Część Polaków mówi strasznie. To niepokojące, że zatraciliśmy potrzebę spotykania się przy poezji, przy lekturze historii Polski. Przecież nie można być patriotą, nie można się utożsamiać z tradycją i kulturą, której się nie zna. Tracimy poczucie kontynuacji w obrębie ojczyzny i to jest niesłychanie niebezpieczne. Więc 11 listopada jest dobrym dniem do refleksji nad własną tożsamością, do postawienia sobie raz jeszcze pytania: kim jestem? Samo oglądanie seriali to za mało, by na nie odpowiedzieć. Bo do patriotyzmu należy też samowiedza: Z jaką ojczyzną chcę się utożsamić? Jaką Polskę kocham? Bo kiedy dziś patrzy się na nasze życie polityczne, na nieustanny spór między PiS i PO, przypomina się tytuł eseju Jana Józefa Lipskiego: "Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy". Wygląda na to, że nam jedna ojczyzna nie wystarczy. Każdy chce mieć swoją. Za to naszą wielką zaletą jest to, że kiedy państwo jest w potrzebie, wtedy odkładamy konflikty na bok. To ujawniło się najsilniej w okresie pierwszej "Solidarności", do ktorej zapisało się - jak pamiętamy - 10 mln ludzi, od prawa do lewa sceny politycznej. Młodzi i starzy, biedni i bogaci spotkali się razem i chcieli tego samego. Ale kiedy wolność została już wywalczona, znów woleliśmy mieć różne programy polityczne, różne modele patriotyzmu i podziały drążące społeczeństwo. Cóż, tacy jesteśmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska