L.U.C. - Poszedłem własną drogą

fot. Archiwum artysty
L.U.C.
L.U.C. fot. Archiwum artysty
- Myślę, że wielu artystów jest za budowaniem pozytywnego, luźnego patriotyzmu - bez napinania się i skrajnych nacjonalizmów - mówi L.U.C., patriotyczny hiphopowiec, autor płyty "39/89".

- "39/89" - taki jest tytuł twojej głośnej płyty, którą - jak sam napisałeś w sieci - próbujesz "... zrozumieć Polskę piekielnego półwiecza". Jak wiele z tego piekielnego półwiecza pamiętasz osobiście?
- Jestem ostatnim owocem tego systemu. Ostatnim rocznikiem, który w ogóle jeszcze coś może pamiętać (od redakcji: 1981). Na szczęście to tylko dziecięce wspomnienia bez obaw przed donosicielstwem i więzieniem. Pamiętam frytki w przetłuszczonych woreczkach, sklepy sportowe z rowerami Romet, przemycane z RFN gumy kulki i żółte niczym mocz w cewniku picie w woreczku. W smaku również trochę jak ten mocz. Pamiętam jednak przede wszystkim totalny absurd i zawalanie się tego systemu. Zniszczenie społeczeństwa, kolejki, skupy butelek etc... To tylko namiastka PRL-owskiego absurdu, ale jej posmakowanie daje mi wiele radości. Mam bowiem świadomość, że życie dało mi możliwość pokosztowania tego chorego systemu i przeżycia go, ale jednak żyję w wolnej, przeobrażającej się Polsce, w której widać tak wiele pozytywnych zmian. Kolejne drogi, trawniki, krawężniki, coraz skuteczniejsze prawo i coraz ładniejsze urzędy. Tylko mentalność mamy jeszcze trochę tamtą...

- Co sprawia, że hiphopowiec zamiast o męce egzystencji, beznadziejnym osiedlu, głupich laskach i ćpaniu pisze tekst historyczny.
- Nie wiem, nie napisałem tekstu historycznego. W ogóle to napisała go historia.

- No tak, za ciebie ten tekst napisali autorzy historycznych przemówień, których autentyczne fragmenty znalazły się na płycie. Ktoś nawet napisał w recenzji, że zmusiłeś do rapowania Starzyńskiego, Gomułkę, Gierka, Jaruzelskiego, Kuronia.
- Bardzo chciałem, żeby w czasach upolityczniania historii i dziwnych kłótni powstała pozytywna legenda, która opowie ludzkie historie poprzez historię, a nie przez komentarze i mądrzenie się. Jeśli młodzi ludzie sięgają dziś do polskiej historii, to według mnie należy to traktować jako zjawisko bardzo pozytywne. To znaczy, że szukają swojej tożsamości, a jak znajdą, to ją doceniają. A w czasach zalewu błyszczącego szamba, pustego, ogłupiającego obrazu ze świata komercji i hiperkonsumpcji - to wielka wartość.

- Ale zatrzymajmy się przy tych oryginalnych nagraniach przemówień. Jak się narodził pomysł? Skąd miałeś te nagrania?
- To długa historia. Miałem wielką chęć zrobić pierwszy w Polsce musical dokumentalny. Także w jakimś poważnym temacie stworzyć dzieło oparte na mojej filozofii czterech galaktyk sztuki - na muzyce, słowach, filmie i grafice. Akurat po "Planet LUC", które rozwodziło się na temat "soviet mental", zacząłem zgłębiać temat sowietyzacji naszego społeczeństwa i tak wkręciłem się w okres 39/89. Do tego poznałem ludzi z Platige Image, którzy również mają zajawkę na historię, i tak powstaje ten projekt, bo pamiętajmy, że finalnym dziełem ma być film, a płyta to tylko etap pośredni. Postanowiłem zrobić najpierw sam płytę muzyczną i póki co zamiast obrazu wykorzystać - niczym sample - archiwalne nagrania. Bałem się tego jak Chiny internetu. Nad płytą pracowałem kilkanaście miesięcy, z czego sporo godzin w archiwum Polskiego Radia. Przyjeżdżałem do stolicy, musiałem pisać wnioski, a potem wpuszczali mnie do archiwum i wybierałem sygnatury dosłownie jak fiszki w czytelni. To była trauma, bo w czasie studiów w czytelni czy bibliotece byłem cztery razy, w tym dwa, aby wyciągnąć kolesiów na wagary. Potem nadszedł czas selekcji zebranego materiału - to była masakra. Nie mogę odżałować nagrań nie wykorzystanych na płycie, ale jest szansa, że wrócę do tego w filmie. To są mocne, ludzkie historie z tamtego czasu.

- Ale na płycie znalazły się też piosenki z PRL, a także fragmenty - jak byśmy dziś powiedzieli - klipów reklamowych, jak choćby ten zachęcający "Śpieszcie do CeDeTe". Jak rówieśnicy cię pytają, co to jest to CeDeTe, to co odpowiadasz?
- CeDeTe to Centralny Dom Towarowy. Ale oni nie pytają. Wszystko mają w internecie.

- Jesteś kolejnym - po np. Lao Che i Pawle Kukizie - muzykiem, który sięga po tematy historyczno-polityczne. Czy dlatego, że jest akurat moda na politykę historyczną, a może artyści zapełniają w ten sposób jakieś własne potrzeby, jakieś luki, nisze, białe plamy?
- Problem polega na tym, że ludzi, którzy czerpią z tego tematu w sposób ciekawy, jest nadal za mało. Nie jestem zwolennikiem interpretacji wierszy i podpinania się pod rocznice. Jak wspomniałem w sieci, sam niczym karaibski surfer ze śnieżnobiałym uśmiechem i ponętną grzywką pędzę nieco na fali rocznicy, ale to chwilowe. Akurat moja wizja się załapała. Ileż było takich, które były totalnie pod prąd. Jestem sobą. Bardzo chciałem stworzyć musical dokumentalny - akurat to się pokryło z rocznicami i jeszcze bardziej mnie przekonało żeby uczcić tę piękną legendę czymś innym niż koncert Kylie Minogue i Kombi. Uważam, że nasza historia to najlepszy polski produkt obok oscypka, wódki i urody naszych kobiet... Czego mamy się łapać - polityków, polskiego samochodu "Żuk", gadania o tym samym na poziomie przeciętności Kasi K., czy o tym, że "lecę bo chcę, bo pieniądze są złe"? A ja chcę poszukiwać nowych dróg. Nowych form.

- A co wydaje ci się w tym półwieczu 39-89, które dało tytuł płycie, najbardziej odrażające? Najbardziej godne współczucia? Najbardziej wstrząsające?
- Ześwinienie homo sapiens. Całkowite odmóżdżenie i porażające dno, na jakie człowiek potrafił upaść. Nie umiem uwierzyć, do czego doprowadził Hitler i Stalin. Nie potrafię ogarnąć myślami tragedii i tego, jak piekielnie demoniczne krzywdy ludzie zgotowali ludziom. Obozy, zdjęcia ludzi obojętnie przechodzących obok wychudzonych zwłok, trupów, mięsa, smrodu totalnie mnie miażdżą. To strasznie ważne, żeby o tym pamiętać, bo skoro byliśmy zdolni tak się pogubić raz, to pewnie jest to możliwe także w przyszłości.

- A najśmieszniejsze? Wszak PRL to także "Miś" Barei, film, który oddał lepiej debilizm komuny niż całe kino moralnego niepokoju.
- Dokładnie. Zdebilenia było tu tyle, ile połatanych perfidnie dziur w naszej płatnej podkrakowskiej autostradzie. Cóż, piękne jest to, że potrafiliśmy się śmiać z tej - w sumie jednak - tragedii. Strasznie śmieszą mnie komentarze propagandy, zwłaszcza odmóżdżanie społeczeństwa w postaci kronik filmowych. Zabawne są wizje architektów, którzy zakładali, że do roku 2000 Katowice i Kraków będą już wchodziły w skład jednego wielkiego megalopolis. I te ich komentarze o miastach wiszących, których budynki będzie można dowieszać. Hah... totalna paranoja.

- Ty miałeś być adwokatem. Zbyt nudna perspektywa? Ale za to dostatnia...
- Myślę, że to byłby grzech, zrobiłbym to dla pieniędzy. I nie polepszyłbym tak świata. Ten zawód wymaga kłamania. A ja nie godzę się na to. Poszedłem własną drogą. Muzyka to podarta karta czasem gry niewarta - ale moja karta od serca i od zera. Kiedy zaczynałem, nie znałem nikogo w tej branży, byłem nikim, co gorsza - trochę dziwakiem.

- A teraz znasz samych wielkich. 11 listopada grałeś swoją płytę na wielkim patriotycznym koncercie w Gdyni razem z Namysłowskim, Urbaniakiem, Możdżerem. Sam wierzchołek, i to nie popu przecież. Czym ich do siebie przekonałeś?
- Myślę, że wielu artystów jest za budowaniem pozytywnego, luźnego patriotyzmu - bez napinania się i skrajnych nacjonalizmów. A taki właśnie jest mój projekt "39/89". To dlatego tak dobrze jest przyjmowany przez znanych i wybitnych.

- Cieszysz się z tego, że odebrałeś wojnę kombatantom i politykom?
- Z tego, że politykom - chyba tak. Zaś kombatantom nigdy nie chciałbym historii odbierać. Bardzo doceniam czyny tych ludzi. Chciałbym wręcz, by widzieli, że młodzi kultywują ich legendę. Tylko tak mogłem się im odwdzięczyć, a bardzo chciałem.

- A nie boisz się, że na tej fali teraz Mandaryna albo Doda zaśpiewają o powstańcach styczniowych, których - jak u Żeromskiego - rozdziobały kruki i wrony? Albo o komorach gazowych?
- Tak... Mandaryna i komory gazowe, hm... podoba mi się ten absurd. Sam chętnie bym jej nakręcił teledysk.

- Piękny bajzel... tak nazwałeś Polskę po 89 roku. To trochę brzmi jak międzywojenna "radość z odzyskanego śmietnika". Fajnie... Ale co tu takiego bajzlowatego? Co cię po 89 najbardziej męczy? Czego nie zrobiono?
- Hah... Proszę mi wybaczyć, ale o tym, czego nie zrobiono, to mógłbym napisać książkę. Męczy mnie nasza adoracja i promowanie przeciętności i obawa przed wszystkim, co inne i na poziomie. Męczy mnie brak autostrad, mam współczucie dla pielęgniarek, lekarzy, nauczycieli i całej masy niedocenionych ludzi. Jestem zażenowany polskim rynkiem fonograficznym i kastą popkultury. Nie mogę patrzeć na szpetotę, jaką naszym miastom na zawsze pozostawił ten system. Żeby nie psuć nam humoru, nie będę już dalej wymieniał. Pisząc "Planet Luc", tak się zdołowałem, że zacząłem budować filozofię dystansu, która ma nam pozwolić być w tym wszystkim szczęśliwym.

- A komu kibicujesz we wzajemnym przegryzaniu sobie gardła? Tuskowi czy Kaczorom?
- Jestem ideowy, ale apolityczny. Nikt, a na pewno żadna znana mi w Polsce partia nie reprezentuje moich idei. Może trochę Bóg, ale nie porównujmy go do polskich partii przez dwa duże "P", a już na pewno nie wiążmy go z Rydzykiem, bo to tak, jakby naciągać japońskiego erosa na murzyńskiego członka... hehehehe...

- Mocne porównanie. Sądzę, że ojciec Rydzyk jest człowiekiem głęboko wierzącym. Ale rozumiem, że młodzi muszą mieć się z kim boksować. Skoro nie ma już ZOMO...
Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska