Rok 1989. Rewolucja po czesku

fot. Krzysztof Strauchmann
Jaroslav Kolčava – Większość ludzi nie bała się zmian. Ale najlepiej na nich wyszli obrońcy reżimu.
Jaroslav Kolčava – Większość ludzi nie bała się zmian. Ale najlepiej na nich wyszli obrońcy reżimu. fot. Krzysztof Strauchmann
20 lat temu w Czechach skończył się socjalizm i zjedzono ostatnią komunistyczną świnię na granicy w Mikulovicach.

Czescy intelektualiści o wydarzeniach z listopada 1989 roku dziś wypowiadają się sceptycznie, nawet z lekceważeniem.

- Nasza rewolucja w 1989 roku nie była klasyczną rewolucją - opowiadał polskiemu dziennikarzowi Aleksandrowi Kaczorowskiemu reżyser i scenarzysta Petr Zelenka (ur. 1967). - Co inteligentniejsi ludzie rozumieli, że nie jest możliwe, by coś takiego działo się spontanicznie. Tak naprawdę to był pucz KGB. W Polsce był ruch antykomunistyczny, ale u nas nie. Karta 77 to nie była żadna opozycja, tylko klub dyskusyjny. Ci ludzie nie byli w stanie przejąć władzy w państwie*.

- Upadła ideologia, którą karierowicze wykorzystywali do własnych celów, wcale w nią nie wierząc, ale oni ciągle pną się do góry. Sekretarz partii w naszej szkole filmowej został po rewolucji redaktorem naczelnym "Playboya"* - mówił Kaczorowskiemu reżyser Jan Sverak. Jego film "Kola" rozgrywa się w Pradze w 1989 roku. Jest w nim scena, w której ubecy, wcześniej prześladujący głównego bohatera, podczas rewolucji dzwonią kluczami razem ze wszystkimi na placu Wacława.

Zadzwońcie kluczami, obywatele!
Dla wielu zwykłych ludzi przygoda z wielką historią zaczęła się 20 lat temu, 17 listopada 1989 roku. My byliśmy już po pierwszych częściowo wolnych wyborach, mieliśmy rząd Mazowieckiego i reformy gospodarcze Balcerowicza. Niemcy zburzyli mur berliński. Czechosłowacja swoje zmiany zaczęła później niż Bułgaria czy nawet Albania. Nastroje społeczne za naszą południową granicą były dokładnie kontrolowane i tłumione przez policję polityczną StB, ale także w gronie władzy powoli dojrzewała zgoda na zmiany.

17 listopada władze zezwoliły oficjalnym organizacjom studenckim na manifestację w rocznicę śmierci Jana Opletala, studenta zamordowanego w 1939 roku przez Niemców. Przyszło na nią 50 tys. ludzi, w większości ściągniętych przez niezależne grupy studenckie. Po zakończeniu demonstracji większość uczestników została na Vaclavskim Namesti i wtedy brutalnie zaatakowała ich milicja. Nieoficjalne dane mówią, że rannych zostało ponad 500 osób. Wśród demonstrantów rozeszła się pogłoska, że jeden z manifestantów nie żyje, co następnego dnia wywołało falę demonstracji w kolejnych miastach, których już nie tłumiono. Wybuchł strajk studentów i artystów. Kolejne demonstracje w Pradze gromadziły nawet 300 tys. ludzi. Vaclav Havel z grupą opozycjonistów powołał Forum Obywatelskie (Obcanske Forum), które zażądało usunięcia z władz ludzi odpowiedzialnych za politykę ostatnich 20 lat.
- Dziś już nie pamiętam, kiedy pierwszy raz wyszliśmy wieczorem u nas na rynek. Chyba to było 19 albo 20 listopada - wspomina Petr Košacky, jeden z założycieli Forum Obywatelskiego w Jeseniku, a potem przez 8 lat burmistrz miasta. - Przyjechali do nas przedstawiciele strajkujących studentów i aktorów z Pragi, którzy jeździli po całym kraju. Z niektórych urzędów czy instytucji, np. z jesenickiego szpitala, przeganiano ich, gdy chcieli rozmawiać z ludźmi. Niektórzy "odpowiedzialni" funkcjonariusze państwowi czekali na instrukcje z góry. A one nie przychodziły. Większość ludzi nie bała się jednak zmian. Wychodziła manifestować za demokracją, ale nie brakowało też obrońców reżimu komunistycznego. Dziś można się tylko dziwić, obserwując, co teraz robią.

- Wychodziliśmy wspólnie na rynek w Jeseniku i dzwoniliśmy kluczami, na znak, że nadszedł czas na zmiany - opowiada Jaroslav Kolčava, Czech mieszkający dziś w Prudniku. - Tak robiono w całym kraju. Restauracje, kawiarnie były pełne dyskutujących ludzi. Miałem rodzinę w Brnie, która stale oglądała austriacką telewizję i z jej relacji wiedziała, co się dzieje w Pradze. Codziennie do nich dzwoniłem, żeby usłyszeć świeże informacje. Przez telefon wymienialiśmy informacje, których oficjalnie nie było słychać. My w Jeseniku dowiadywaliśmy się też trochę z polskiej telewizji i radia. Stało się dla nas jasne, że ludzie wystąpili o wolność, a partia się temu sprzeciwia. Pamiętam, że chyba trzeciego dnia demonstracji poszedłem do szefa partii w mojej spółdzielni i oddałem mu legitymację partyjną. Powiedziałem mu: zapomnijcie o mnie, nawet jeśli będzie to mnie kosztować wszystko. W spółdzielni byłem pierwszym, który rzucił legitymację. W ciągu kilku dni po 17 listopada nagle nasze gazety i telewizja zmieniły ton swoich relacji. Nagle okazało się, że zaczynają mówić prawdę.

Partia potrafi się mścić
27 listopada w 20-tysięcznym mieście doszło do generalnego strajku. Robotnicy miejscowych zakładów wyszli manifestować na rynek.

- Miałem wewnętrzne przekonanie, że w takiej chwili nie mogę stać z boku - wspomina Petr Košacky. - Namówienie ludzi do udziału w strajku nie było jednak łatwe. Czuliśmy, że konieczne jest pokazanie naszego poparcia dla wydarzeń w Pradze. Przyszło tyle ludzi, że zapełnili cały rynek.

Jaroslav Kolčava opowiada, że aksamitna rewolucja pozwoliła jemu i jego rodzinie na spokojne życie, bez obawy przed zemstą partii. Kolčava od 1988 roku kierował spółdzielnią rolniczą w Jeseniku. Miesiąc przed rewolucją władze partyjne wezwały na zebranie wszystkich szefów spółdzielni rolniczych z powiatu szumperskiego. Oznajmiono im, że partia chce rozbudować swoją siedzibę. Spółdzielnie mają podzielić koszty między siebie, a prace ma wykonać ich firma remontowa.

- Powiedziałem wtedy, że się nie zgadzam. Bo niby jak wytłumaczę swoim pracownikom, że z ich pieniędzy stawia się dom partii? - wspomina Kolčava. - Wtedy na zebraniu przegłosowano, że spółdzielcy nie będą budować. Po zebraniu podszedł do mnie szef partii w Jeseniku i powiedział: Załatwię cię. To twoja ostatnia praca!

Kolčava poznał już wcześniej, co może partia. Jego ojciec, który był doktorem nauk przyrodniczych i mikrobiologiem, w 1961 roku jako wojskowy odmówił wstąpienia do Komunistycznej Partii Czechosłowacji. Zwolniono go z armii z wilczym biletem. Pracę znalazł dopiero w Czeskich Budziejowicach, sześć godzin jazdy pociągiem od rodzinnego Brna. Do domu wracał tylko na sobotę i niedzielę. Jego syn Jaroslav miał problemy z dostaniem się na studia.

- Oni potrafili znaleźć sposób, żeby się zemścić na człowieku, albo jego rodzinie - opowiada Kolčava.
Wyganianie Sowietów

Na przełomie grudnia i stycznia także w Jeseniku zawiązało się Forum Obywatelskie. Miejsce na biuro znaleźli w szkole podstawowej, w budynku dawnego klasztoru. Sekretariatem zajęli się emerytowani nauczyciele. Przedstawiciele Forum zaczęli z władzami rozmowy w sprawie poszerzenia rady narodowej o ludzi opozycji.

- Naszą wielką akcją była manifestacja 31 stycznia 1990 roku z żądaniem opuszczenia Jesenika przez garnizon Armii Czerwonej - opowiada Petr Košacky. - Około 4 tysięcy obywateli przemaszerowało pod radzieckie koszary, gdzie wręczyliśmy postulaty przedstawicielowi komendantury. Chcieliśmy zakończyć manifestację hymnem narodowym, jaki odegrała młodzieżowa orkiestra. Tymczasem po naszym hymnie otworzyła się brama koszar i z megafonu rozległ się hymn radziecki i międzynarodówka. Kiedy 31 lipca tego roku ostatni pociąg z radzieckimi żołnierzami odjeżdżał z dworca w Jeseniku, dostałem od nich sportową koszulkę z napisem: Siły zbrojne SSR. Jeszcze ją mam.

Pierwsze wolne wybory w Czechosłowacji odbyły się w czerwcu 1990 roku. Mniej więcej w tym samym czasie Jaroslav Kolčava też przeprowadził wybory w swojej rolniczej spółdzielni. W kraju toczyły się dyskusje także o przyszłości rolnictwa, o wolnym rynku, możliwościach rozwoju. Na ich fali w spółdzielni pojawili się nowi kandydaci z programami pełnymi obietnic. Stary prezes przegrał i musiał odejść.
- Nigdy nie bałem się pracy. W ciągu 2 tygodni znalazłem zatrudnienie w wydziale współpracy z zagranicą ministerstwa rolnictwa w Pradze - opowiada dalej Kolčava. - Dobrze mówię po włosku i niemiecku. Miałem się zajmować kontaktami z tymi krajami. Zdziwiło mnie tylko, że w moim wydziale nikt poza mną nie posiadał wykształcenia rolniczego. Po dwóch miesiącach pracowałem już w prywatnej firmie w Niemczech.

Ostatnia świnia komunizmu
Zmiany nastąpiły też na polsko-czeskiej granicy i na nielicznych, ściśle kontrolowanych przejściach granicznych.

- Kontrolą paszportową na granicy zajmowali się wtedy funkcjonariusze czeskiej FNB, czyli czegoś w rodzaju policji - wspomina Andrzej Perucki, emerytowany celnik, który długie lata przepracował na przejściu granicznym Głuchołazy-Mikulovice. - Wśród czeskich pograniczników miałem kilku dobrych znajomych, ale w prywatnych rozmowach zawsze starannie unikali tematów politycznych. Za komuny prywatne kontakty i wspólne biesiady były źle widziane. Był nawet taki okres, że przełożeni próbowali nas skłócić. Nasze pokoje sąsiadowały ze sobą, ale pewnego dnia z drzwi zniknęła klamka i już przechodzić do Czechów się nie dało.

W nastrojach czeskich pograniczników nie dało się wyczuć entuzjazmu aksamitnej rewolucji. Na płotach sąsiednich Mikulovic nie toczyła się żadna kampania wyborcza, wojna na plakaty, jaką my pamiętamy z wyborów w czerwcu 1989 roku.

- Gdzieś na przełomie roku, z dnia na dzień okazało się, że u Czechów jest reorganizacja, a oni wszyscy będą zwalniani albo przesuwani na inne stanowiska. Jak to mówią "idą pod kapelusz" - wspomina emerytowany polski celnik. - Zaprzyjaźniony kołchoz z Widnawy podarował im wtedy chyba ze 200 świńskich golonek i zorganizowali pożegnanie. Akurat byłem po nocnej służbie. Za budynkiem przejścia granicznego stała drewniana altanka. Wystawili dokoła niej ławki, w wielkiej kuchni polowej gotowali te golonki w dość kwaśnych żartach. Mówili, że to jest ostatnia komunistyczna świnia, bo za dwa dni znikają z granicy. Zapraszali na te golonki wszystkich, trafiło się nawet kilku podróżnych bardziej zaprzyjaźnionych z obsługą przejścia. I zjedli wszystko. Wieczorem położyli się spać i obudzili się następnego dnia w nowym ustroju.
***
Jaromir Nohavica, legendarny czeski bard, na koncercie w Katowicach tak opowiadał o swoich wrażeniach z uroczystych obchodów 20-lecia aksamitnej rewolucji w Pradze:
- Spotkałem tam wielu zasłużonych ludzi, których nie widziałem wśród obalających komunizm dwadzieścia lat temu. Patrzyłem i tak się zastanawiałem: Gdzieście wtedy byli?

*Cytaty pochodzą z książki Aleksandra Kaczorowskiego: Europa z płaskostopiem. Rozmowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska