Anna Wyszkoni: - Zaręczyłam się na koncercie

Katarzyna Kownacka
Rozmowa z Anną Wyszkoni, wokalistką zespołu Łzy, która niedawno wydała solowy album "Pan i pani".

- Podobno kiedy byłaś małą dziewczynką, śpiewałaś do rury odkurzacza albo dezodorantu. Nadal ci się to zdarza?
- (śmiech) To był chyba kij od szczotki, a nie rura odkurzacza… Ale rzeczywiście śpiewałam w domu ciągle i wszystkim. Teraz do kija już nie muszę. Mam mikrofon. Ale rano, gdy się czeszę, albo kiedy odkurzam, też sobie podśpiewuję…

- Kiedy sięgnęłaś po prawdziwy mikrofon, twojej mamie nie podobał się pomysł koncertowania z zespołem Łzy.
- To nie tak. Moja mama po prostu chciała, żebym poszła na studia. Tymczasem ja postawiłam na muzykę. Wiem, że gdybym wtedy tego nie zrobiła, to mogłabym po raz drugi nie dostać takiej szansy. Mama natomiast zwyczajnie się martwiła. Mimo że byłam zbuntowaną nastolatką, to i wtedy, i teraz rozumiem jej troskę. Nie mam też i nie miałam o to żalu. Przeciwnie. Wiele jej zawdzięczam. Mama twardo stąpa po ziemi, czego wyrazem był właśnie jej opór wobec moich muzycznych planów. Mnie jej podejście do życia nauczyło realnie patrzeć na świat. Dzięki temu nie jestem bezkrytyczna, nie patrzę na siebie w samych superlatywach i ciągle się uczę się.

- No właśnie! Wydałaś już sporo płyt, a ciągle uczysz się śpiewu. Połowa artystek by się do tego nie przyznała.
- A dla mnie to rzecz, którą chcę się chwalić. To, że występuję i jednocześnie uczę się śpiewu, nie jest dla mnie obciachem. Nie uczę się go dlatego, że nie umiem śpiewać, tylko dlatego, że chcę swoje umiejętności doskonalić i poszerzać. A to znaczy, że chcę się rozwijać. Zawsze kierowałam się głównie sercem i z serca śpiewałam od dziecka. Ale jest masa rzeczy, które można wyćwiczyć, nauczyć się ich.

- Ty i twój narzeczony, Maciej Durczak, często bywacie na występach topowych gwiazd: U2, Madonny, Prince'a, Simply Red, Anastacii, R.E.M. Jeździcie na nie dla czystej przyjemności, czy jest w tym również zawodowa ciekawość?
- Przede wszystkim to nasza wspólna pasja, ale oczywiście pomaga też w pracy. Obserwujemy występy gwiazd i wyciągamy wnioski. Tym bardziej, że nie ograniczamy się do jednego rodzaju muzyki. Byliśmy dla przykładu na koncercie Madonny, ale też zespołu The Kooks, w Polsce mniej znanego.

- Na jednych z tych koncertów powiedziałaś "tak"…
- Rzeczywiście, zaręczyliśmy się na koncercie George'a Michaela, którego bardzo lubimy, i którego słuchaliśmy na żywo już trzykrotnie. Dokładnie na pięknej, romantycznej piosence "Careless whisperes"... Byłam totalnie zaskoczona!

- Maciej Druczak jest twoim narzeczonym, ale i menedżerem. Dzielicie pracę i życie. Bywa trudno?
- Muzyka jest naszą pasją, więc to, co dzieje się w naszym życiu zawodowym, nie jest tylko naszą pracą. Spełniamy swoje wielkie marzenia i pewnie dlatego potrafimy o tym mówić godzinami - w domu i poza nim. Ale dobrze sobie też radzimy ze sprawami z muzyką niezwiązanymi. Codzienność to przecież także zwyczajne bycie ze sobą, radzenie z kłopotami, wspólnie podejmowane decyzje. Sama byłam ostatnio ciekawa, jak to jest w przypadku innych par, które żyją i pracują razem. Zapytałam o to nawet mojego dentystę, bo jego żona wykonuje ten sam zawód. Okazało się, że oni też wiele czasu rozmawiają o stomatologii! Ale to chyba naturalne, że ludzie, którzy dzielą wspólną pasję czy zawód o tym rozmawiają. Chyba nawet lepiej, gdy dwoje ludzi robi to samo. Bardziej rozumieją to, co się na bieżąco dzieje z partnerem i spędzają z nim więcej czasu.

- A co z twoim ślubem? Kolorowa prasa pisała o nim w ubiegłym roku…
- Rzeczywiście, swego czasu dowiadywałam się z tej czy innej gazety, że biorę ślub… (śmiech). Ale przyjęłam sobie założenie, że chcę, by ludzie kojarzyli mnie z moją muzyką czy występami, a nie ze związkami czy skandalami. Dlatego sama ich nie kreuję, a jeśli pojawia się jakaś plotka na mój temat, to ją przemilczam. I zazwyczaj za chwilę ginie. Idę swoją drogą i nie oglądam się na plotkarskie newsy.

- W czerwcu zaczęłaś solową karierę. Premiera płyty "Pan i pani" odbyła się tuż przed festiwalem opolskim, a tytułowa piosenka z tego krążka zajęła drugie miejsce w konkursie Premier. Zespół Łzy też wielką sławę zyskał właśnie po festiwalach opolskich, choć wcześniej istniał już kilka lat na scenie. Opole to dla ciebie trampolina do sukcesu?
- Nie patrzyłam na to w ten sposób, ale jak się to poskłada, to rzeczywiście tak wygląda (śmiech). Ja przede wszystkim za każdym razem mam ogromną przyjemność z występu w Opolu, bo jako mała dziewczynka zawsze o tym marzyłam. Ale odpowiadając na pytanie - żadnego z konkursów czy występów nie traktuję jak trampoliny. Chcę na nich być z szacunku dla widzów i publiczności. Zwłaszcza w Opolu, gdzie sam występ jest dużą nagrodą. Artyści powinni bardziej to doceniać, a niestety chyba tak się nie dzieje. Było to widać zwłaszcza w tym roku, kiedy pojawiły się niejasności wokół grania na festiwalu...

- Mówisz o półplaybacku?
- Tak. Przez to kilku artystów wycofało się z Opola. Myślę, że nieuczciwie potraktowali tę imprezę. Ja też nie byłam szczęśliwa z tego rozwiązania, tym bardziej, że w Opolu zawsze się grało na żywo. Ale nie tupałam nogą, nie wycofałam się i nie trzasnęłam drzwiami. To byłoby niegrzeczne wobec publiczności i złe dla mnie samej. A przecież publiczność i telewidzowie i tak zazwyczaj odbierają głównie wokalistę. Gdyby nikt nie wspomniał w mediach o półplaybacku, to niewiele osób wiedziałoby, że coś takiego ma miejsce.

- To nie żałujesz, że wystąpiłaś, choć nie graliście na żywo?
- Absolutnie! Po pierwsze - zdobyłam Srebrną Premierę, a po drugie wystąpiłam w koncercie duetów u boku legendy polskiej piosenki, Jerzego Połomskiego. To człowiek i artysta wielkiej klasy. No, a po trzecie - zdobyłam nagrodę dziennikarzy i fotoreporterów!

- W dużej mierze pewnie dzięki temu, że zmieniłaś image w czasie festiwalu! Jeszcze na próbach byłaś w starej fryzurze, a w dniu premiery pokazałaś króciutkie ognistorude włosy!
- W Opolu zawsze trzeba czymś zaskoczyć. Kilka lat temu właśnie u was wyskoczyłam z martensów i czarnych swetrów, żeby wystąpić w długiej, jasnej, zwiewnej sukni. Teraz przyszedł czas na coś innego. Bardzo mi zależało na tym, aby był to krok odważny. Żeby nie zepsuć niespodzianki, tuż przed występem chodziłam w czapeczce mocno wciśniętej na głowę. Zmianę mogli przecież zauważyć fotoreporterzy i wieść za wcześnie poszłaby w eter.

- Czemu, używając terminologii sportowej, poszłaś na solo?
- Od jakiegoś czasu wiedziałam, że taki moment nastąpi. Czułam, że muszę się rozwinąć i pójść w innym kierunku. Moglibyśmy pewnie już tylko odcinać kupony i korzystać z sukcesu, który odniosły Łzy, ale ja tego nie chcę. Cały czas chcę się rozwijać, zarówno w zespole, jak i na innym polu. Podczas nagrywania mojej solowej płyty spotkałam wielu fantastycznych ludzi, wiele się od nich nauczyłam. A poza tym spełniłam swoje wielkie marzenie.

- Był z tego powodu zgrzyt w zespole?
- Był czas trudnych rozmów. Pojawiły się wątpliwości, niepewność. Ale jesteśmy ze sobą od 13 lat, jest nas sześcioro. Nie raz już zawieraliśmy kompromis i szukaliśmy złotego środka. Tym razem też tak było i chyba się udało. No i poza tym jestem osobą upartą. Jeśli jestem czegoś pewna w stu procentach, to nic nie może mnie zatrzymać… W pewnym momencie nie pozostawiłam chyba chłopakom zbyt dużego wyboru (śmiech).

- Ale twoja solowa kariera nie oznacza, że Łzy przestaną istnieć?
- Tyle lat ze sobą współpracujemy, tak dobrze się już znamy i tak dobrze się nam razem wiedzie, że pomysł odejścia z zespołu czy rozwiązywania go byłyby absurdalny. Porozmawialiśmy, wyjaśniliśmy drażliwe kwestie i dalej ze sobą gramy i tworzymy.

- "Być dojrzałą artystką to móc decydować o sobie i swoim wizerunku" - tak powiedziałaś w jednym z wywiadów. Masz już ten komfort?
- Zawsze go miałam. Nigdy nie zaśpiewałam czegoś wbrew sobie i zawsze na scenie wyglądałam tak, jak chciałam. Ale różnica jest, bo teraz jestem tego bardziej świadoma. Mam za sobą w końcu doświadczenie kilkunastu lat.

- A co o sobie myślisz, kiedy wspominasz tę dziewczynę w wyciągniętym czarnym swetrze i glanach?
- (śmiech). Podchodzę do tego z humorem i z przekonaniem, że to był taki etap. Wtedy glany i swetry były odpowiednie, dobrze się w nich czułam, a przede wszystkim były prawdziwe. Dzisiaj takich swetrów bym już nie włożyła. Tak jak wtedy nie włożyłabym sukienki od projektanta. Myślę, że ta szczerość też przyczyniła się do tego, że osiągnęliśmy z zespołem sukces. Ludzie nie czuli w nas ani krzty fałszu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska