Bitwa o tory. Złodzieje trakcji za nic mają życie pasażerów

fot. Paweł Stauffer
fot. Paweł Stauffer
Złodzieje są sprytni, nie przebierają w środkach i mają gdzieś życie pasażerów. - Walka z nimi to prawdziwa wojna - mówią sokiści. I jak na wojnie, padają strzały.

Sobotnie popołudnie w okolicy Jasiony na trasie Opole - Kędzierzyn-Koźle. Pociąg towarowy z węglem do Elektrowni Opole wplątuje się w druty sieci kolejowej zwisającej ze słupów. Lokomotywa łamie trzy pantografy i staje unieruchomiona z czterdziestoma wagonami węgla. Kilkanaście minut wcześniej złodzieje ukradli tam ponad 600 metrów miedzianego drutu pod napięciem.

- Uwinęli się w dwadzieścia minut - rozkłada ręce Piotr Krywult, dyrektor Zakładu Linii Kolejowych w Opolu. - Odcięli napięcie, obcięli druty, pocięli je, włożyli do samochodu i odjechali...

To, że coś niedobrego dzieje się na torach, zauważył dyżurny monitorujący trakcję kolejową na Opolszczyźnie. Od razu wysłał tam Straż Ochrony Kolei oraz policjantów. Niestety, złodzieje byli szybsi.

Kradzieżami na kolei zajmują się coraz częściej zorganizowane gangi z województwa śląskiego. Tylko w tym roku na Opolszczyźnie złomiarze ukradli prawie 30 kilometrów trakcji wartej na czarnym rynku 780 tysięcy złotych. W ubiegłym roku ich łupem padło 20 kilometrów trakcji wartej 760 tysięcy, a w 2007 roku 21 kilometrów trakcji o wartości 953 tysięcy złotych.

- To straty liczone po cenie złomu. W rzeczywistości tracimy trzy razy więcej. Musimy kupić nową sieć, zamontować ją, do tego dochodzą spóźnienia pociągów - wylicza Krywult. - Poza tym podczas kradzieży złomiarze większe straty powodują, niszcząc nasze mienie, niż warte jest to, co ukradną.

Walka ze złodziejami trakcji kolejowej to prawdziwa wojna. - Oni nie stosują się do żadnych reguł - mówi Andrzej, opolski sokista z kilkunastoletnim stażem. Ze względu na charakter pracy nie chce zdradzać nazwiska. Rok temu podczas pościgu za złodziejem musiał użyć broni. - Dostaliśmy rozkaz, żeby pojechać w rejon Myśliny, gdzie kilka dni wcześniej złodzieje ukradli trakcję z linii kolejowej Kluczbork - Fosowskie - wspomina. - Kiedy patrolowaliśmy okolicę, zobaczyliśmy trzech mężczyzn, którzy na nasz widok zaczęli uciekać. Dwaj z nich wskoczyli nawet do rzeki...

Sokiści rzucili się w pogoń. Jeden ze złodziei trzymał wielkie metalowe nożyce do cięcia metalu.
- Baliśmy się, że wpadnie mu do głowy, żeby ich użyć przeciwko nam - opowiada sokista. - Wyjąłem więc broń i strzeliłem w powietrze. Zatrzymał się.

Innym razem patrol, w którym był pan Krzysztof, brał udział w samochodowym pościgu za złomiarzami. Sokiści otrzymali wiadomość, że w okolicach Zębowic są złodzieje trakcji. Pojechali tam razem z policjantami. Scenariusz podobny był do tego z poprzedniej akcji. Na widok mundurowych złodzieje rzucili się do ucieczki. Dwóch pobiegło do lasu, jeden wsiadł do hyundaia i zaczął uciekać. Sokiści gonili go volkswagenem transporterem. Przez radio kontaktowali się z policjantami i mówili im, w którą stronę jedzie złodziej. Udało się go zatrzymać 20 kilometrów dalej, w Dobrodzieniu. Zrezygnował z ucieczki, kiedy zobaczył policyjną blokadę.

Przebierają się za grzybiarzy
Złomiarze nie przebierają w środkach, aby wywieść w pole sokistów. Żeby nie dać się rozpoznać, na akcje jeżdżą poprzebierani za ekipy remontowe, albo... za grzybiarzy.

- Mają koszyki, wiaderka i udają, że zbierają jagody lub grzyby - mówi Krzysztof, inny z opolskich sokistów.
Tak było w listopadzie w okolicach Szumiradu. Sokiści dostali informację od dyżurnego, że na szlaku Kluczbork - Fosowskie jest zanik napięcia telefonicznego. Pojechał tam patrol z Kluczborka. Okazało się, że złodzieje ukradli kabel.

- W poszukiwaniu złodziei szliśmy wzdłuż torów. W pewnym momencie z naprzeciwka nadszedł mężczyzna z wiaderkiem - wspomina Krzysztof. - Powiedział, że jest na grzybach i się zgubił. Wydał nam się jednak podejrzany, poprosiliśmy, żeby pokazał nam podeszwę buta. Okazało się, że pasuje do odcisku znalezionego na miejscu kradzieży. Złodziej przyznał się do winy i pokazał, gdzie schował pocięty kabel. Leżał w lesie przykryty mchem i gałęziami.

Złodzieje wpadają coraz częściej. Tylko w tym roku na Opolszczyźnie sokiści zatrzymali 109 sprawców kradzieży.
- Złomiarzy można podzielić na dwie kategorie - mówi Adam Radek, rzecznik prasowy Komendy Regionalnej Służby Ochrony Kolei we Wrocławiu. - Pierwsza to amatorzy, którzy chcą szybko zarobić. Z tymi nie mamy w zasadzie większych problemów. Zdecydowanie gorzej sprawa wygląda w przypadku grup zorganizowanych.
Członkowie takich szajek doskonale znają się na funkcjonowaniu urządzeń kolejowych. Potrafią wyłączyć prąd o napięciu 3000 Voltów płynący w trakcji elektrycznej. Potem specjalnymi nożycami tną druty. Zdarza się również, że kradną linie pod napięciem.

Będzie kiedyś katastrofa
Złodzieje robią się też coraz bardziej bezczelni i niebezpieczni. Kiedyś kradli elementy kolejowe z nieczynnych linii. Teraz coraz częściej biorą się za te, po których jeżdżą pociągi pełne ludzi.

- A to może doprowadzić do niewyobrażalnej katastrofy - mówi Sławomir Krzanowski, zastępca komendanta Rejonu Straży Ochrony Kolei w Opolu. - Zwisający przewód może na przykład wybić szybę w elektrowozie i ranić czy nawet zabić maszynistę. Nie mówiąc już o tym, że zwisająca trakcja jest niebezpieczna dla przechodzących obok ludzi.

Łupem złodziei padają także urządzenia SHP, czyli elektromagnesy samoczynnego hamowania pociągu, montowane m.in. przy semaforach czy wjazdach na stacje. To jedno z najważniejszych urządzeń dbających o bezpieczeństwo pasażerów oraz obsługi pociągów.

- To taki strażnik czuwający nad tym, żeby nie stracić kontroli nad pociągiem - mówi Piotr Krywult.
Kiedy skład przejedzie nad SHP, w lokomotywie najpierw zapala się lampka ostrzegawcza, a potem włącza się sygnał dźwiękowy. W takim przypadku maszynista musi nacisnąć specjalny przycisk.

- Jeśli na przykład zaśnie lub zasłabnie, pociąg automatycznie zacznie hamować - wyjaśnia inspektor Adam Radek. - Złodziej za taką miedzianą cewkę w skupie nie dostanie więcej niż 20 złotych, a stwarza wielkie niebezpieczeństwo dla setek ludzi.
Niebezpieczne są też kradzieże kabli zasilających semafory. To powoduje jego wygaśnięcie. Maszynista ma w takiej sytuacji obowiązek zatrzymania pociągu.

- W tym roku doszło do ośmiu takich przypadków - mówi Adam Radek. - Jeden sprawca kradzieży 60 metrów kabla na szlaku Szumirad - Kluczbork został zatrzymany.

Możliwość katastrofy rodzi każda, z pozoru nawet najbardziej błaha, kradzież. Choćby linki dławikowej, czyli miedzianego lub aluminiowego przewodu zakończonego zaciskami. Przewód jest krótki, więc niewiele warty, a tymczasem pozwala stwierdzić, czy na danym torze znajduje się pociąg czy nie.

Prawo łagodne dla złodziei
Według kolejarzy największym problemem w walce ze złomiarzami jest niedoskonałe prawo.

- Złodzieje często kradną elementy, których wartość nie przekracza 250 zł, powodując jednocześnie ogromne zagrożenie bezpieczeństwa ruchu - mówi Radek. - Tymczasem podczas śledztwa lub procesów sądowych brana jest tylko materialna wartość przedmiotu, natomiast pomijane jest to, że taki czyn może doprowadzić do śmierci wielu ludzi.

Najczęściej więc złomiarze sądzeni są za zwykłą kradzież. Grozi za to do pięciu lat więzienia. Natomiast policjanci, sokiści i kolejarze chcieliby, żeby złodzieje kradnący elementy z linii kolejowych, po których jeżdżą pociągi, odpowiadali za sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym, za co grozi do 10 lat więzienia.
A co dzieje się ze skradzionymi drutami, kablami trakcji kolejowej czy szynami?

- Ktoś je skupuje - przyznaje nadkomisarz Maciej Milewski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu. - Robią to na pewno niektóre punkty skupu. Oczywiście, na bieżąco je kontrolujemy, ale pokusa zarobku jest tak wielka, że niektórzy właściciele złomowisk ryzykują.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska