Kresowa Atlantyda

fot. archiwum Stanisława S. Niciei
Mieczysław Łazowski – właściciel lwowskiej apteki „Pod Orłem”. Dziadek Wojciecha Łazowskiego, obecnie mieszkańca Düsseldorfu.
Mieczysław Łazowski – właściciel lwowskiej apteki „Pod Orłem”. Dziadek Wojciecha Łazowskiego, obecnie mieszkańca Düsseldorfu. fot. archiwum Stanisława S. Niciei
Redakcja nto zaproponowała mi, abym w cyklu artykułów pt. "Moje Kresy" podzielił się z Czytelnikami trwającą od ponad trzydziestu lat wielką przygodą intelektualną związaną z odkrywaniem ziem, które Polska jako państwo utraciła na wschodzie w 1945 roku.

Lwowskie przyjaźnie

Redakcja nto zaproponowała mi, abym w cyklu artykułów pt. "Moje Kresy" podzielił się z Czytelnikami trwającą od ponad trzydziestu lat wielką przygodą intelektualną związaną z odkrywaniem ziem, które Polska jako państwo utraciła na wschodzie w 1945 roku. Celem tej publikacji, której idea narodziła się w redakcji nto, ma być odkrywanie polskiej "kresowej Atlantydy" zatopionej w odmętach niepamięci poprzez długotrwałe działanie cenzury PRL. Tej mitycznej swoistej wyspy młodzieńczych doznań i nostalgii setek tysięcy ludzi, których często okrutny los rzucił na Śląsk. A przybyli tu z okolic Lwowa, Tarnopola, Stanisławowa czy Kołomyi i skupiają się dzisiaj w towarzystwach kresowych, by wspominać, śpiewać swoje pieśni, wracać pamięcią do swoich przodków i korzeni rodzinnych.Temat to fascynujący i rozległy, trudny do ogarnięcia myślą niczym ocean. Długo wahałem się ze względu na nadmiar obowiązków, które mnie w ostatnim czasie przygniatają, ale też nie wiedziałem, jakim kluczem się posłużyć. W końcu powiedziałem: spróbuję. Ale będzie to rzecz niejednorodna, w redakcyjnym ujęciu swoista wielobarwna mozaika. Czasem będzie to minireportaż, innym razem felieton bądź zapis rozmowy z przygodnie spotkanym człowiekiem w pociągu czy na stacji benzynowej, czasem cytat listu albo e-maila, który trafił do mojej skrzynki pocztowej, albo opis zdjęcia, które znalazłem na strychu bądź kupiłem na jarmarku staroci i próbuję ustalić, kto i w jakich okolicznościach je zrobił. Nie będę unikał ulubionej przeze mnie biografii ciekawych ludzi, tych znanych już w historii, z najwyższej półki, i tych, o których nikt dotychczas nie wspomniał w najmniejszej publikacji. Czasem będę zachowywał się niczym Polski Czerwony Krzyż, który zajmował się poszukiwaniem zaginionych w historii ludzi i będę zwracał się do Czytelników o pomoc w interpretacji zdjęcia bądź wyjaśnienia biograficznej zagadki.
Czy ta formuła się sprawdzi? Nie wiem - ryzyko moje i redakcji. W jednym muszę tylko Czytelników uprzedzić - nie potrafię tego cyklu utrzymać w regularnym rytmie z tygodnia na tydzień. Pracuję obecnie nad dużą książką, bardzo dla mnie ważną i wymagającą absolutnej dyscypliny, uczestniczę w dziesiątkach spotkań z Czytelnikami w całej Polsce. Prowadzę jednocześnie wykłady na moim uniwersytecie oraz pochłania mnie sprawa ochrony i renowacji zabytków. Kontakt z Czytelnikami jest mi niezbędny, bo cenię sobie ich wielką pomoc w mojej pracy, często detektywistycznej. Doświadczyłem już tej pomocy przy pisaniu książek o Łyczakowie, Lwowskich Orlętach i zamkach kresowych. Ale tak jak nieregularnie korzystam z archiwów i biblioteki naukowej, tak samo nieregularnie będę korzystał z pomocy Czytelników i z góry za tę pomoc bardzo dziękuję.

Minęło dwadzieścia lat od ukazania się mojej książki dokumentacyjnej o cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie, która - ku mojemu zupełnemu zaskoczeniu - stała się absolutnym bestsellerem, książką roku 1989, po którą ustawiały się w księgarniach kolejki. Rozeszła się w nakładzie trudno wyobrażalnym - 250 tysięcy egzemplarzy. Była szeroko komentowana i recenzowana w prasie, radiu, telewizji, m.in. przez Jerzego Waldorffa, Stanisława Lema, Aleksandra Gieysztora, Tomasza Nałęcza i Ryszarda Kapuścińskiego.

Wywołała emocje i następstwa nieprzewidywalne. Przeżyłem największą przygodę intelektualną swego życia, będąc na setkach spotkań autorskich od Sanoka po wyspę Wolin, od Zgorzelca po Ełk oraz w dużych skupiskach Kresowiaków: w Londynie, Paryżu, Monachium, Genewie, Nancy. Uświadomiłem sobie, jak mocna jest legenda i magia Kresów Wschodnich oraz mit Lwowa - miasta "Semper Fidelis", jak przechodzi z ojca na syna.

Książki o lwowskim Łyczakowie i Orlętach otworzyły przede mną domy i przyjaźnie tak wspaniałych lwowiaków jak: Jerzy Janicki - wybitny polski scenarzysta, autor świetnych seriali telewizyjnych "Dom" i "Polskie drogi", który stał się dla mnie drugim ojcem.

To on nazwał mnie adoptowanym dzieckiem Lwowa, mimo że - urodzony po wojnie na Dolnym Śląsku - nie miałem rodzinnie nic wspólnego z Kresami (rodzice pochodzą z Wadowic). To on zaprosił mnie do współpracy w realizacji serii filmów dokumentalnych o zamkach i twierdzach kresowych Rzeczypospolitej, realizowanych dla telewizji Polonia. Podobnie potraktował mnie Adam Hanuszkiewicz - wybitny polski aktor i reżyser teatralny, długoletni dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie, twórca niezapomnianego Teatru Telewizji, eksperymentator, autor głośnej adaptacji "Balladyny" z jeżdżącymi po scenie hondami, który później często na moje zaproszenie gościł w Opolu.

Wtedy też zaczęła się moja bliska znajomość ze Stanisławem Lemem - jednym z najbardziej znanych na świecie polskich pisarzy, i Wojciechem Kilarem - kompozytorem, którego muzyka filmowa trafiła na ekrany całego świata, bo trzeba pamiętać, że była ilustracją do filmów m.in. Francisa Copolli, Andrzeja Wajdy czy Kazimierza Kutza. Wszyscy oni zostali później doktorami honoris causa Uniwersytetu Opolskiego i bardzo sobie tę godność cenili.

Otworzyły się też przede mną domy: Kazimierza Górskiego - twórcy wielkości polskiej piłki nożnej w latach 70. XX wieku, Andrzeja Hiolskiego - wybitnego śpiewaka operowego, Jerzego Matuszkiewicza i Andrzeja Kurylewicza - wspaniałych jazzmanów i kompozytorów wielkich przebojów i muzyki do filmów "Stawka większa niż życie", "Wojna domowa" czy "Polskie drogi", Ryszarda Kapuścińskiego - genialnego reportera, który swoimi książkami otarł się o Nagrodę Nobla, Włady Majewskiej - londyńskiej muzy Mariana Hemara, Renaty Andersowej - żony generała, zwycięzcy spod Monte Casino, prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego i Jana Nowaka Jeziorańskiego, którego wuj - generał, powstaniec - spoczywa na Łyczakowie.

Poznałem setki lwowiaków, których nie sposób tutaj wymienić z nazwiska. Uzyskiwałem od nich informacje, relacje, wspomnienia, a z ich archiwów domowych fotografie i różne dokumenty rodzinne zadziwiającej wartości. Rozrastało się moje archiwum, które stanowiło fundament kolejnych kresowych książek.

Właściwie do dziś nie ma tygodnia, abym od rodzin Kresowiaków nie otrzymał jakiejś informacji, zdjęcia, dokumentu, czy zapytania o ich bliskich. Dzięki temu udaje się wyrwać z zapomnienia ludzkie czyny, dramaty, osiągnięcia i sukcesy. Rozjaśniają się tajemnice biograficzne wielu Kresowiaków.

Apteka Mikolascha i Łukasiewicz

Mieczysław Łazowski – właściciel lwowskiej apteki „Pod Orłem”. Dziadek Wojciecha Łazowskiego, obecnie mieszkańca Düsseldorfu.
Mieczysław Łazowski – właściciel lwowskiej apteki „Pod Orłem”. Dziadek Wojciecha Łazowskiego, obecnie mieszkańca Düsseldorfu. fot. archiwum Stanisława S. Niciei

Żona Piotra Mikolascha z córką.
(fot. fot. archiwum Stanisława S. Niciei )

Ostatnio realizując, niestety już bez Jerzego Janickiego, który zmarł przed rokiem, film o Ignacym Łukasiewiczu, ojcu przemysłu naftowego, wykorzystałem część moich kresowych dokumentów, pisząc komentarz. Oto krótka historia lwowskich aptekarzy.

Lwów zawsze miał szczęście do uczonych i artystów. Sławili jego piękno i oryginalność wierszami, obrazami, sztychami, opowiadaniami i uczonymi księgami. A było i jest, o czym pisać. Bo w mieście tym był zawsze wysyp talentów. Nazwiska jego mieszkańców trafiały do najbardziej opiniotwórczych leksykonów i encyklopedii świata: matematycy - Stefan Banach czy Stanisław Ulam - współtwórca bomby wodorowej; pisarze - Zbigniew Herbert czy Adam Zagajewski; malarze - Artur Grottger czy Jan Styka; muzycy - Adam Didur czy Wojciech Kilar. To są tylko niektórzy lwowiacy o sławie ponadeuropejskiej.

Wśród wielu profesji miał też Lwów sławnych w Europie aptekarzy; Erbarowie, Torosiewiczowie i Mikolaschowie. Szczególnie to ostatnie nazwisko zostało wpisane na karty światowych wynalazków.
Piotr Mikolasch (1805-1873) był właścicielem słynnej lwowskiej apteki "Pod Złotą Gwiazdą", mającej siedzibę w centrum miasta przy ulicy Kopernika. Apteka miała znakomite wyposażenie, a personel wysoki prestiż. A trzeba pamiętać, że ówczesne apteki były wytwórniami różnych mikstur, nie tylko leczniczych, ale również kosmetycznych.

Piotr Mikolasch, wywodzący się ze starej, pochodzenia węgierskiego, lwowskiej rodziny, był szlachetnym, mądrym człowiekiem. Wyławiał młode talenty i pomagał zdobywać im uniwersyteckie wykształcenie. Taki talent odkrył w młodym aptekarzu z Łańcuta, który wyszedł świeżo z lwowskiego więzienia za swoją działalność konspiracyjną przeciwko zaborcom austriackim. Nie bał się zatrudnić tego, jak mówiły o nim władze - "wywrotowca politycznego" i ryzykując, uczynił go swoim asystentem. Po pewnym czasie wysłał go na studia farmaceutyczne do Krakowa i Wiednia, a potem stworzył mu we Lwowie doskonałe warunki do prowadzenia eksperymentów.

I to właśnie w aptece Mikolascha Ignacy Łukasiewicz (1822-1882) dokonał jednego z najsłynniejszych w tym czasie w Europie wynalazków, który spowodował przewrót w technice oświetlania mieszkań, ulic i gmachów na całym świecie. Odkrył niezwykłe właściwości ropy naftowej i wspólnie ze świetnym lwowskim rzemieślnikiem - blacharzem Piotrem Bratkowskim skonstruował pierwszą lampę naftową.
Dziś, kiedy nie możemy sobie wyobrazić, jak można było żyć, nie mając w domu oświetlenia elektrycznego, telewizora czy komputera, równie trudno przychodzi nam uświadomić sobie, że nie tak dawno, bo w sumie przed 150 laty, ludzkość nie tylko nie znała żarówki elektrycznej, ale tonąc w mrokach, oświetlała mieszkania kopcącymi świecami czy łuczywem.

Lampa naftowa wprowadziła rewolucję w oświetleniu. To dopiero w 1853 roku we Lwowskim Szpitalu Powszechnym przeprowadzono pierwszą na świecie operację w nocy przy lampie naftowej. Wcześniej pacjent musiał czekać do rana, bo w mrokach i przy kopcącym łuczywie żaden lekarz nie podejmował się operacji na otwartym organizmie. Od wynalazku Łukasiewicza zaczyna się światowa kariera ropy naftowej, bez której trudno sobie wyobrazić cywilizację XX wieku.

A zaczęło się, jak to bywa z wynalazkami, od banalnego przypadku. Do apteki Mikolascha przybył kupiec spod Borysławia, Abraham Schreiber, i przyniósł flaszkę rudawego płynu. Trafił akurat na dyżur aptekarza Łukasiewicza, który właśnie wrócił z Krakowa świeżo po studiach farmaceutycznych, i rozegrała się scena, która ma w literaturze różne zapisy.

Tak oto mogła wyglądać rozmowa według jednej z wersji literackich:
Schreiber: Panie Łukasiewicz, niech pan tylko spojrzy. Przywiozłem tu butelkę tłustego, kleistego płynu. Pływa on u nas w Borysławiu po wodzie przy źródłach. Gdy ktoś tam kopie większą studnię, to zamiast wody trafia na taką maź. Chłopi nazywają to ropą. Czuję, że w tej ropnej mazi jest alkohol. Czy nie można by z tego zrobić wódki?

Łukasiewicz: Wódki? Skąd to panu przyszło do głowy?
Schreiber: Chłopi używają tej cieczy przy schorzeniach i do smarowania kół w swoich wozach. Jakby to oczyścić, to może byłaby z tego wódka, a jako wódkę to każdy by to kupił. A wtedy to będzie interes, który postawi mnie i pana na nogi.

I tak oto lwowski aptekarz Ignacy Łukasiewicz podjął się destylacji ropy naftowej z zamiarem, aby uzyskać z tego źle pachnącego płynu alkohol. W efekcie odkrył naftę, która dała mu później sławę i pieniądze. Po konsultacje do niego przyjeżdżali nawet wysłannicy Rockefellera z Ameryki, by się uczyć technik destylacji ropy. Bo w tym czasie odkryto też ropę w Pensylwanii w okolicach Tytusville. Łukasiewicz stał się jednym z najbogatszych Polaków, który umiał się swym bogactwem dzielić z bliźnimi. Był jednym z najhojniejszych filantropów, który przyczynił się do podniesienia dobrobytu na Podkarpaciu. Dziś jego imię noszą liczne polskie szkoły, w tym Politechnika Rzeszowska, i ulice. W miejscach, w których pracował, stoją jego pomniki.

W historii Polski to jeden z wielkich Kresowiaków. Za życia był honorowym członkiem wielu prestiżowych organizacji i towarzystw. Nawet w podopolskim Prószkowie, gdzie była słynna Królewska Akademia Rolnicza, w uznaniu zasług bractwo studenckie przyjęło go do swego grona jako członka honorowego.

Przywracanie pamięci o Łazowskich

Mieczysław Łazowski - właściciel lwowskiej apteki "Pod Orłem". Dziadek Wojciecha Łazowskiego, obecnie mieszkańca Düsseldorfu.
(fot. fot. archiwum Stanisława S. Niciei )

Przed tygodniem od pana Wojciecha Łazowskiego z Duesseldorfu otrzymałem pękatą przesyłkę z reprodukcjami fotografii. Wiedząc, że pracuję nad scenariuszem do filmu o Ignacym Łukasiewiczu, w którym będzie o lwowskich aptekarzach, pan Wojciech - urodzony w 1941 roku we Lwowie, po wojnie osiadły w Chorzowie, a od roku 1989 mieszkaniec Duesseldorfu - przysłał mi dokumentację o zupełnie zapomnianej świetnej rodzinie swoich przodków, lwowskich aptekarzy, którzy byli właścicielami apteki "Pod Orłem" na rogu ulicy Gródeckiej i Leona Sapiehy we Lwowie.

Najbardziej znanymi z nich byli wybitni polscy farmaceuci Tytus Łazowski, zmarły w 1894 roku, i jego syn Mieczysław Łazowski, zm. w 1931 roku - obaj spoczywają na cmentarzu Łyczakowskim. Z tej rodziny wywodzi się prof. Lech Trzeciakowski - wybitny polski ekonomista i działacz państwowy, ekspert "Solidarności" i minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.

Dzięki tym materiałom będę mógł wprowadzić do swojej najnowszej książki losy rodziny Łazowskich i wyrwać z kompletnego zapomnienia jeszcze jedną rodzinę, która zapisała piękną kartę w dziejach Lwowa i Kresów Wschodnich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska