Anna Panas kocha swing

fot. Archiwum prywatne
Z Wojciechem Młynarskim (tu na festiwalu opolskim w 1975 roku) przyjaźnią się od wielu lat.
Z Wojciechem Młynarskim (tu na festiwalu opolskim w 1975 roku) przyjaźnią się od wielu lat. fot. Archiwum prywatne
W niedzielę świętowała swoje estradowe 45-lecie. Potem nie miała się gdzie wykąpać, bo wannę zajmowały dziesiątki bukietów. - Nie wiedzieliśmy, że ty AŻ TAK śpiewasz - gratulowali nawet dobrzy znajomi Anny Panas.

Wysoka, szczupła, zwinna - świetnie grała w siatkę, trenowała w opolskiej "Odrze". Sport wydawał się jej najważniejszy, gdy niespodziewanie zaczęło się zawodowe śpiewanie. Wcześniej o tym nie myślała (nawet gdy jako 16-latka wygrała w opolskim MDK-u konkurs pod hasłem "Szukamy młodych talentów"). Ale śpiewała od zawsze, bo dom był muzykujący. Ojciec - kapelmistrz w wojskowej orkiestrze, matka - chórzystka w filharmonii i kościele.

W rodzinie wszyscy mieli dobre ucho i świetne głosy. Od dziecka uczyła się gry na fortepianie, ale klasyka jej nie pociągała. Ledwo nauczycielka wyszła z pokoju, a już "Fale Dunaju" zaczynały brzmieć tak, że Strauss by się mocno zdziwił. Obrywała za to po łapach. Kiedy młodsza o 6 lat siostra Ewa trochę podrosła, okazało się, że pięknie brzmią razem. Unisono miały takie, że nikt nie potrafił odróżnić, który głos jest której. Na jakimś kolejnym konkursie usłyszał je Witold Pograniczny (jeden z pierwszych redaktorów muzycznych III Programu Polskiego Radia, prowadził też pierwsze festiwale w Opolu i Sopocie).

Zaśpiewały trzy piosenki, bo tyle miały. Wszystkie ze słowami i muzyką Anny. Po tym występie Pograniczny zaprosił je na nagrania do Warszawy. Ale chciał mieć cztery piosenki. Wtedy wydawało się płyty tzw. małe czwórki, więc dziewczyny musiały się postarać o tę czwartą. Do słów Anny Markowej skomponował ją Edward Spyrka. Dostał za nią nagrodę za debiut kompozytorski na IV opolskim festiwalu piosenki w 1966 roku. To było słynne "Jest jak jest". Siostry Panas bisowały w amfiteatrze. Wcześniej utwór został piosenką miesiąca w plebiscycie słuchaczy, a to było spore wyróżnienie. Dziś można ją znaleźć na YouTube, wraz z życzliwymi komentarzami.

Anna Panas z Michałem Bajorem podczas ubiegłorocznych „włoskich wakacji”.
Anna Panas z Michałem Bajorem podczas ubiegłorocznych „włoskich wakacji”. fot. Archiwum prywatne

Siostry Panas (Anna z lewej) z saksofonistą Włodzimierzem Wanderem w 1969 roku.
(fot. fot. Archiwum prywatne)

"Ten utwór jest dzisiaj zapomniany, ale to jest kwintesencja bezpretensjonalności lat 60" - pisze internauta. "Jedna z najbardziej subtelnych piosenek minionego wieku. Pomimo upływu czasu ciągle pozostaje niedościgniona. Współcześni wykonawcy, uczcie się na takich wzorach!" - dodaje inny. Bardzo popularny był też "Deszczowy spacer". - Po wielu, wielu latach na jakimś bankiecie podszedł do mnie Janusz Józefowicz i zaczął to śpiewać. "Nie możesz tego pamiętać!" - powiedziałam. Okazało się jednak, że pamiętał. Miał 7-8 lat, był na wczasach w Międzyzdrojach od rana padał deszcz, a z głośników leciały Siostry Panas.

Ambasadorki polskiej piosenki
W ówczesnych rankingach najbardziej popularnych wykonawców były na piątym miejscu. Za nimi był Wojciech Korda, Czerwono-Czarni, daleko w drugiej dziesiątce Karin Stanek. Zaczepiano nas na ulicy, w warzywniaku, ludzie podchodzili w kinie - z jakimiś karteczkami, zeszycikami. To było bardzo miłe. Dlatego się dziwię, gdy ktoś obecnie narzeka na uciążliwości popularności. Chyba gorzej jest, gdy na ulicy nikt nie zwraca uwagi - mówi Anna. Śpiewające siostry najpierw zjeździły całą Polskę. Przez rok z z Piotrem Szczepanikiem, duetem Rinn-Czyżewski i Krystyną Konarską. Grali duże imprezy, takie na parę tysięcy widzów. Największą gwiazdą był Szczepanik, na którego koledzy mówili "statyw", bo wychodził i jak stanął, tak stał do końca, ale wystarczyło, że zaśpiewał: "Nigdy więceeeeej", a sala wariowała.

Potem podbijały zaprzyjaźnone kraje. Atrakcją były wówczas wyjazdy do Związku Radzieckiego. Pierwszy raz Siostry Panas pojechały tam w 1969 roku, jako jedne z wielu "ambasadorów polskiej piosenki". W 40-osobowej grupie.
- Pierwszy raz stanęłyśmy wtedy na jednej estradzie z Marią Koterbską - wspomina Anna. - Stanowiła dla mnie największy wzór, bo była najbardziej swingującą polską piosenkarką, a we mnie swing od początku poruszał najczulsze struny. Tak bardzo chciałam być blisko niej, że z dobrego serca zaproponowałam, że zrobimy chórki do jej piosenek.

Potem tego żałowałam, bo nagle wszyscy zapragnęli naszych chórków i prawie nie schodziłyśmy ze sceny. Moskwa, Ałma Ata, Ufa, Frunze, Suchumi, Batumi, Tbilisi. Zawsze jeździła z nimi jakaś "pierewodczica" - niby przedstawicielka ichniejszego "Pagartu", a w rzeczywistości osoba do pilnowania, by polscy artyści nie robili czegoś, co mogłoby narazić na szwank socjalistyczną przyzwoitość. Ostre mini, jakie wtedy nosiły zgrabne dziewczyny, zdecydowanie było antysocjalistyczne. - Przyszła, zobaczyła czy można coś spuścić z naszych spódniczek i kazała wydłużyć o co najmniej dwa centymetry. Dorobiłam nawet trzy - na drutach czerwoną wełną do czarnej sukienki! - śmieje się piosenkarka.

Siostry Panas zbierały po swoich występach takie bukiety, że inne artystki nawet szemrały, czyby nie wprowadzić zasady, że kwiaty można wręczać dopiero na koniec całego koncertu. A rosyjska publiczność dawała je naprawdę z serca (jak się coś nie podobało, to potrafili wracać z tymi bukietami do domu). Na koniec trasy, jedna trwała 4,5 miesiąca, robiono pożegnalny bankiet. Fundowała go w dużej mierze Dana Lerska, która stale płaciła kary za spóźnienia, bo jej zawsze albo drzwi się zatrzasnęły, albo winda zacięła. A wszyscy czekali po 20 minut w autobusie.
Kary były też za "ugotowanie się" na scenie. Siostry Panas gotowały się przy śpiewanej do melodii słynnej "Ramony" reklamie Polleny (to był wtedy kosmetyczny potentat, którego produkty były szalenie popularne z Związku Radzieckim). Najczęściej winna temu była Maryla Rodowicz, która albo zabawnie zmrużyła oko, albo pokazała język.

Anna Panas z Michałem Bajorem podczas ubiegłorocznych "włoskich wakacji".
(fot. fot. Archiwum prywatne)

Trzy piosenki Sióstr Panas ukazały się na małej płycie w Związku Radzieckim, a nakład szedł w setki tysięcy egzemplarzy. Niestety, tantiem nie było, ale i tak na tych wyjazdach dobrze się zarabiało. W 1972 roku Anna przywiozła sobie z Wilna kolorowy telewizor Raduga - pewnie jeden z pierwszych w Opolu. Był tak wielki i tak opakowany, że nie zmieścił się do bagażówki. Mąż Anny poprosił trzech kolegów i taszczyli go z dworca na ulicę Osmańczyka (wówczas Mondrzyka) przez półtorej godziny, przystając co parę metrów.

Mocno żyj!
Siostry Panas śpiewały razem do 1973. Trzy lata później Ewa wyjechała z mężem na stałe do Szwecji, gdzie mieszka do dziś, pracuje z niepełnosprawnymi dziećmi i niebawem po raz drugi zostanie babcią. - Nie śpiewamy już razem nawet prywatnie, ale ponieważ dziennikarze wciąż mnie o to pytają, chyba ją w końcu do tego namówię przy najbliższym spotkaniu - śmieje się Anna. W 1975 Anna Panas przygotowała duży recital, jako imprezę towarzyszącą festiwalowi polskiej piosenki. Klub Związków Twórczych pękał w szwach. Następnego dnia zadzwoniła rozżalona Joanna Rawik, że cieć wypchnął ją za drzwi, mówiąc, że już nawet szpilki nie wciśnie. A w amfiteatrze podszedł do wokalistki Janusz Rzeszewski.

- Bądź na próbie wieczorem, bo śpiewasz w koncercie "Mikrofon i Ekran" - powiedział. - Zdziwiłam się ogromnie - wspomina Anna. - Bardzo przepraszam, panie Januszu, ale chyba mnie pan z kimś pomylił - powiedziałam. - Anka, co się wygłupiasz. Wojtek Młynarski był wczoraj na twoim recitalu, świetnie śpiewasz, więc przygotuj jedną piosenkę - usłyszałam. Szybko z Czesiem Majewskim zaaranżowaliśmy ładnego bluesa "Mocno żyj". Wieczorem Lucjan Kydryński zapowiada: "A teraz Anna Panas i »Dolina mgły«". Ktoś mu widocznie podpowiedział inny tytuł. Kiedy zeszłam ze sceny, Kydryński za kulisami powiedział: "No i dobrze, dziewczyno, co tam dolina mgły. Mocno żyj!".

Przez następne lata często występowała w dyskotekach w Niemczech, Holandii, Norwegii. Śpiewała wszystko, co było na topie. A najbardziej wtedy było Boney M. i Smokie. Pojawiał się nowy utwór i za dwa dni trzeba było go umieć zaśpiewać, bo inaczej publiczność marudziła. Już po stanie wojennym pojechała na północ Norwegii ze świetnymi muzykami, takim rasowym składem jazzowym. Dowiedzieli się, że są tam Amerykanie, wydobywający ropę spod dna morza. - Zaczęliśmy grać standardy, pełno ludzi, ale atmosfera jakaś smutna. Okazało się, że zamiast standardów oni woleli "I can't stop loving you" i trzeba było wrócić do repertuaru rozrywkowego.

- Zżymam się, kiedy mówią o mnie wokalistka jazzowa. Ja jestem wokalistka swingująca - prostuje Anna Panas.
Od 1984 śpiewa z Blues Fellows, Prowizorką, Januszem Stroblem. Do nagrania swej pierwszej płyty kompaktowej - "Zwykły dzień" - zaprosiła Trio Andrzeja Jagodzińskiego. W 2000 wydała drugi kompakt - "Pod każdym adresem". Dlaczego nie więcej? - Jestem leniwa. Roztrzepana, rozbiegana. Typowy Wodnik - mówi o sobie pogodnie.
- Zawsze była skromna, ale to bardzo pracowita artystka, zawsze perfekcyjnie przygotowana - twierdzi Edward Spyrka.

Miłość i przyjaźń.
- Ciepło, muzyka, przyjaźń - mówi Michał Bajor, gdy pytam go o pierwsze skojarzenia na dźwięk nazwiska Anny Panas. Od 35 lat żyją w wielkiej przyjaźni. Dzwonią do siebie po kilka razy dziennie. Agencja Coda, należąca do jej męża, przygotowuje wszystkie opolskie koncerty Michała. On radzi się jej przy każdej nowej płycie. - Lubię dla niego gotować, choć nie uważam się za znakomitą kucharkę. Ale on bierze pierwszą łyżkę i mówi: "Hmmm, jaka pycha!". To sprawia ogromną radość. Mój mąż zjada pół talerza i nic. Pytam: Smakuje? "Jeszcze nie skończyłem" - odpowiada.

Z Wojciechem Młynarskim (tu na festiwalu opolskim w 1975 roku) przyjaźnią się od wielu lat.
(fot. fot. Archiwum prywatne)

Mąż, Bolesław Krasnodębski, to wielka miłość od 36 lat. - Nie wiem, czy to była miłość od pierwszego wejrzenia, ale na pewno od razu wzbudził moje ogromne zaufanie. Zawsze mogłam na nim polegać. Kiedyś - nie byliśmy jeszcze parą - zostawiłam coś w domu. Przywiózł mi to do Wrocławia i w nocy tłukł się z powrotem pociągiem do Opola. Jarema Stępowski powiedział wtedy: "Cóż to za wspaniały, piękny chłopak". Zaczęłam mu się lepiej przyglądać. Kiedy wysyłam totka, Bolek mówi żartem: "Przecież już wygrałaś - mnie". Faktycznie wygrałam. Mam też wspaniałego syna, synową, dwóch wnuków. Jest dobrze.

Emerytura? - Nawet formalnie jej nie załatwiłam, bo jestem za leniwa. Paru papierków mi brakuje. Artystycznie też nie ma o niej mowy. W tym roku pojedzie na festiwal piosenek Marii Koterbskiej. Po benefisie padł też pomysł, by ten program powtórzyć, może pojechać z nim w Polskę. Jeszcze mogę śpiewać, jeszcze to czuję, jeszcze chcę - mówi Anna Panas. - Bo ty, Aniu, jesteś jak dobre wino: im starsza, tym lepsza - powiedziała jej Urszula Spyrkowa, wręczając po benefisie bukiet 45 tulipanów.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska