Anatomia korupcji

fot. Archiwum
Gra toczy się zawsze o wielkie pieniądze.
Gra toczy się zawsze o wielkie pieniądze. fot. Archiwum
Wręczyłem 100 tys. dolarów łapówki za koncesję telekomunikacyjną. Oświadczenie tej treści z podpisem Tadeusza Kensego od marca wisi w internecie. I nic się nie dzieje.

Wydarzenia opisane przez Tadeusza Kensego, w latach 70. i 80. rzeszowskiego działacza niezależnej opozycji i pierwszej Solidarności, działy się w październiku 1998 roku. Kensy był wtedy zaangażowany w spółdzielnie telefoniczne na wsi. Przewodniczył radzie nadzorczej spółki Polska Telefonia Wiejska (PTW) w Mielcu.

Rok 1998 to dla rozwoju telekomunikacji w Polsce okres bardzo specyficzny. Ministerstwo Łączności przeprowadzało przetargi na koncesję telekomunikacyjną dla drugiego operatora, działającego obok państwowej jeszcze Telekomunikacji Polskiej. To właśnie wtedy na krajowym rynku pojawiły się firmy istniejące do dziś, takie jak Netia czy Dialog. W połowie 1998 roku przetarg na koncesję w województwie rzeszowskim, krośnieńskim i zamojskim wygrała właśnie spółka PTW.

- We wrześniu 1998 roku zadzwonił do mnie Andrzej W., od niedawna dyrektor finansowy PTW - opowiada Tadeusz Kensy. W internetowej wersji jego wspomnień wymienione zostały wszystkie nazwiska uczestników zdarzeń. - Był bardzo zdenerwowany, rozdygotany, nieomal płakał.

Prosił o natychmiastowe spotkanie i przyjęcie jego dymisji. Spotkaliśmy się godzinę później. Po chwili rozmowy Andrzej W. wyjaśnił, że od jakiegoś czasu jest niepokojony przez brutalnego i mało powściągliwego w słowach osobnika przedstawiającego się jako Tony.

Tony żądał natychmiastowego zakończenia "rozliczeń", to jest dopłaty brakującej kwoty 100 tys. dolarów za załatwienie koncesji ministra łączności na prowadzenie działalności telekomunikacyjnej. Andrzej W. najpierw zbywał natręta, że nie zna sprawy, ale Tony był coraz bardziej wściekły i tego ranka zapowiedział, że krew się poleje, jeśli nie dostaną 100 tysięcy. Dla wzmocnienia efektu podał dokładnie trasę codziennych spacerów żony Andrzeja z malutkim dzieckiem.

Proszę nie robić afery!
Tadeusz Kensy zobowiązał się przejąć sprawę. Zadzwonił na komórkę Tony'ego i zaczął twarde negocjacje, nie dając się zastraszyć. W efekcie wymusił na rozmówcy spotkanie. Jak w międzyczasie ustalił Tadeusz Kensy - Tony to Antoni K., osoba znana w lokalnym półświatku. Był wtedy związany z miejscowym biznesmenem Romanem D., wcześniej cinkciarzem, który chciał wejść do branży telekomunikacyjnej. Prawdopodobnie Tony pełnił u niego rolę żołnierza egzekwującego od opornych posłuszeństwo.

Na spotkanie w Łańcucie oprócz Tony'ego przyjechał jeszcze starszy, dystyngowany mężczyzna, który poprowadził negocjacje. Dystyngowany potwierdził, że Roman D., czyli szef, miał zainkasować za koncesje dla trzech województw 300 tys. dolarów. 200 tys. już dostał. Do rozliczenia zostało 100 tys. Gdy Tadeusz Kensy zażądał dowodów na zawarcie jakiegoś porozumienia łapówkarskiego z PTW, dostał kopię niewielkiej kartki. "Umowę" na której jest data 9.06.1998, i krótkie sformułowania po angielsku i polsku, kilka cyfr i nieczytelny podpis. Całość bez wyraźnego sensu.

Kensy wynegocjował kilka dni zwłoki na sprawdzenie sprawy. W tym czasie skontaktował się z dyrektorem finansowym zarejestrowanej w Holandii firmy Poland Telecom Operators N.V. (PTO) panią Anat A. i przedstawił jej całą sprawę. PTO była większościowym udziałowcem mieleckiej spółki Polska Telefonia Wiejska oraz kilku innych polskich lokalnych firm telefonicznych i faktycznie rządziła w tych firmach. W Polskiej Telefonii Wiejskiej w sierpniu 1998 roku rada nadzorcza wyrzuciła poprzedni zarząd za działanie na szkodę spółki. 9 czerwca, czyli w dacie z tajemniczej umowy, spółką rządził jeszcze poprzedni zarząd. - Anat A. po kilku godzinach oddzwoniła do mnie - opowiada dalej Tadeusz Kensy.

Jedynym materialnym śladem łapówki jest to pokwitowanie. Właściwie bez żadnej wartości dowodowej.
(fot. fot. Archiwum)

- Powiedziała: To nie są żadne pieniądze. Nie warto robić awantury, to by tylko zakłócało rozwój naszych inwestycji. Niech pan tylko sprawdzi w miarę możliwości, czy wszystkich pieniędzy już wcześniej rzeczywiście nie dostali. Jeśli się potwierdzi, to proszę im dać. Pieniądze dostanie pan jutro w gotówce przez naszego kuriera. Proszę nie robić z tego afery.

Następnego dnia kurier przywiózł Tadeuszowi Kensemu pakiet banknotów w papierowej torbie: 80 tys. dolarów w gotówce i resztę w złotówkach. 15 października 1998 roku na drugim spotkaniu w pensjonacie w Łańcucie Tadeusz Kensy wręczył torbę z pieniędzmi chłopcom od Romana D.

Za mało danych
Łapówka jak łapówka. Nie pierwsza i nie ostatnia, pewnie też nie największa. Jej wyjątkowość polega na tym, że sprawców można było złapać na gorącym uczynku. - Dzień przed spotkaniem w Łańcucie zadzwoniłem do szefa Urzędu Ochrony Państwa w Rzeszowie Michała S. - relacjonuje dalej Tadeusz Kensy. Obaj panowie znali się z jeszcze z czasów pierwszej Solidarności. - Opowiedziałem Michałowi o całej sprawie. Poinformowałem, że za kilka godzin wręczę w Łańcucie 100 tys. dolarów ni to łapówki, ni to haraczu ludziom D. Podałem mu ich tarnowski numer rejestracyjny passata, którym przyjechali na wcześniejsze spotkanie.

Poprosiłem, żeby w drodze powrotnej zostali zatrzymani i wylegitymowani przez jego funkcjonariuszy. Michał się zmartwił: Tadeusz, to są dawne metody ubeckie. My tak nie możemy, musimy mieć rozpoznanie, rozpracowanie, odpowiednie nakazy. Nalegałem, że to przecież może być zwykła kontrola drogowa, wcale nie muszą robić przeszukania. Może to wystarczy, że chłopcy się przestraszą i skończą z takim procederem.
UOP nie zatrzymał passata z pieniędzmi, ale kilka dni później z Tadeuszem Kansym skontaktował się porucznik Jacek G. z UOP, specjalista od spraw telekomunikacji. Jak wspomina Tadeusz Kensy - po długiej rozmowie porucznik G. zapewniał go, że za kilka tygodni nastąpią pierwsze aresztowania. Widząc, że do niczego nie dochodzi, Tadeusz Kensy zwrócił się o pomoc do Henryka Wujca, dawnego opozycjonisty i działacza Solidarności, a wtedy posła Unii Wolności.

- Tadeusza znałem jeszcze ze współpracy w KOR-ze i w podziemnym piśmie "Robotnik" w latach 70. oraz z okresu Solidarności 1980 - 81. Miałem do niego stuprocentowe zaufanie - opowiada Henryk Wujec. - Wiedziałem, że działa w spółdzielni telekomunikacyjnej, założonej na terenach wiejskich w województwie podkarpackim. Opowiedział mi, że chcieli uzyskać niezbędną koncesję na świadczenie usług i że ktoś chce od nich wymusić łapówkę za taką koncesję. Pamiętam, że byłem bardzo poruszony, że w wolnej Polsce ktoś może się domagać łapówki za coś takiego.

Napisałem notatkę na podstawie naszej rozmowy, coś w rodzaju raportu, i przekazałem ją władzom mojej partii, bo uznałem, że nam podlegają resorty, które przyznają koncesje. Poinformowano mnie, że notatka trafiła do ówczesnego Urzędu Ochrony Państwa. Jakiś czas potem zostałem poproszony na rozmowę z oficerem UOP, któremu znowu powtórzyłem to, co usłyszałem od Tadeusza. Ani w rozmowie z oficerem UOP, ani w notatce nie mogłem ujawnić nazwiska Tadeusza Kensego, bo Tadeusz uprzedzał mnie, że nie chce oficjalnie i pod nazwiskiem występować w tej sprawie, gdyż obawia się o dalszy los ich firmy telekomunikacyjnej.

Pamiętam, że oficer UOP powiedział mi, że trudno będzie pociągnąć sprawę, bo mają za mało danych. Odpowiedziałem mu, że znają przecież dużo szczegółów, które mogą im ułatwić działanie - np. nazwy firm, województwo, w którym to się działo. Nie wiem, jaki był dalszy ciąg sprawy.

- Nie mogę udzielać żadnych informacji. Nadal obowiązuje mnie tajemnica państwowa - mówi dziś Michał S., wtedy szef rzeszowskiej delegatury UOP. - Tezy tych wspomnień Tadeusza Kansego są głupkowate i nieodpowiedzialne. Nieodpowiedzialne jest choćby podawanie nazwisk funkcjonariuszy, co narusza ustawę o informacjach niejawnych. Tadeusz jest moim znajomym, ale jego publikację w internecie mogę uznać tylko za wynik frustracji czy chęci wywołania afery. Jeśli ktoś ma dowody na popełnienie przestępstwa, to powinien złożyć w prokuraturze doniesienie. Inaczej jest to tylko czcze gadanie.

- Uważam, że moja rozmowa z szefem delegatury UOP i późniejsze spotkanie z porucznikiem zajmującym się telekomunikacją spełnia wszystkie wymogi tzw. obywatelskiego doniesienia - polemizuje Tadeusz Kensy. - W 2001 roku straciłem cierpliwość i zacząłem głośno zarzucać służbom brak dobrej woli, nieudolność i bezradność. Dowiedziałem się wtedy od Michała S., że i tak mam szczęście. W kierownictwie był pomysł, żeby mnie zamknąć. Bo przecież wręczyłem łapówkę.

Te oskarżenia to szok
Dla sprawy zasadnicze jest, czy Roman D. i jego żołnierze działali na czyjeś polecenie. Czy ktoś w ministerstwie w czasie konkursów telekomunikacyjnych domagał się łapówek, pomagał wybranym firmom wygrać przetarg. Tadeusz Kensy cytuje swoją pierwszą rozmowę telefoniczną z Tonym na temat tego, gdzie mają się spotkać. Zdenerwowany Tony miał wtedy rzucić: Choćby nawet w gabinecie ministra! Jakiego? Jak to jakiego! Kwadratowego!

Kensy jest przekonany, że chodziło o Jarosława Okrągłego z Opolszczyzny. W latach 1997-2000 był on z ramienia Unii Wolności wiceministrem łączności w rządzie Jerzego Buzka. Był pełnomocnikiem rządu ds. telefonii na wsi i w swoim resorcie zajmował się nadzorem nad przetargami o koncesje telekomunikacyjne. Główny oskarżyciel nie ma jednak dowodów na udział polityków, także innych, w aferze telekomunikacyjnej. Co nie znaczy, że w 1998 roku nie można ich było zdobyć na przykład przesłuchując i zatrzymując uczestników opisanej akcji. Kensy przekazał też oficerowi UOP numer konta w Szwajcarii, na który firmy miały wpłacać łapówki za koncesje.

Gra toczy się zawsze o wielkie pieniądze.
(fot. fot. Archiwum)

- Organizatorem tego systemu nie był sam Okrągły - uważa dziś Tadeusz Kensy. - Być może nawet komisja przetargowa postępowała fair. Przecież ktoś zawsze musiał wygrać. Wygrany powinien czuć się zobowiązany, a jeśli się nie czuł, to mu przypominali tacy ludzie jak Tony. Płacisz tylko wtedy, jak wygrałeś. A to, że zawsze ktoś musiał wygrać? To już pikuś.

- Nie znam ludzi, których wymienia Tadeusz Kensy jako osoby domagające się łapówki. Nigdy nawet nie słyszałem takich nazwisk. Jestem zaszokowany tymi oskarżeniami i przerażony, że ktoś mógł się uciekać do takich metod jak zastraszanie i groźby - dziwi się Jarosław Okrągły, który od dziennikarza nto dowiedział się o internetowej publikacji na swój temat. - W tym czasie różne osoby mogły się powoływać na różne znajomości.

Nie mogę wykluczyć, że ktoś próbował ugrać coś dla siebie przy okazji przetargów na tak astronomiczne kwoty, ale ja w ministerstwie nie miałem żadnych informacji, że dochodzi do czegoś takiego. Gdyby takie informacje dotarły wtedy do ministerstwa lub UOP, to taki operator telekomunikacyjny z mocy prawa nie mógłby otrzymać koncesji. Były wiceminister łączności 10 lat temu wycofał się z polityki i poświęcił się biznesowi. Szefuje firmie telekomunikacyjnej w Warszawie i turystycznej w Pokrzywnej. Jest udziałowcem medycznej spółki Optima Medycyna, znanej na Opolszczyźnie. Jego żona, lekarka Janina Okrągły, przed rokiem przejęła mandat poselski z ramienia PO po europosłance Danucie Jałowieckiej.

Pułapka przetargowa
Jarosław Okrągły chętnie i obszernie opowiada o wydarzeniach w Ministerstwie Łączności pod koniec lat 90.
- Faktycznie jako wiceminister nadzorowałem przetargi na przyznanie koncesji dla drugiego operatora oprócz Telekomunikacji Polskiej, choć cały proces zaczął się przed 1997 rokiem, już za naszych poprzedników. Osobiście byłem zdania, że należy przyznawać co najmniej 3 - 4 takie koncesje w województwie, co będzie lepsze dla konkurencji i rozwoju usług na rynku.

Mój szef, minister Marek Zdrojewski, był jednak zwolennikiem "ostrej rywalizacji" o przyznanie tylko jednej koncesji poza TP SA. Uważał, że to będzie najbardziej korzystne dla budżetu państwa, co było prawdą, choć niezbyt korzystną dla rozwoju rynku. W przetargu wygrywał w praktyce ten, kto zaoferował najwyższą opłatę koncesyjną. Zainteresowanie koncesjami było bardzo duże. Firmy bardzo konkurowały, oferując jak najwyższe opłaty. Kiedy na koniec doszło do przetargu na Warszawę i województwo mazowieckie, wygrał Elektrum Telekomunikacja, który zadeklarował astronomiczną kwotę 250 milionów euro! Łączna kwota opłat do budżetu przekroczyła pół miliarda euro.

Jarosława Okrągłego najbardziej zabolał ten fragment wspomnień Tadeusza Kensego, w których pisze on, że wiceminister łączności do 2000 roku "mścił się" na zbuntowanych firmach. - Firmy telekomunikacyjne w 1999 roku, już po wygraniu przetargów, wpadły w poważne tarapaty finansowe, bowiem szybko się okazało, że nie były w stanie spłacać opłat koncesyjnych, rozłożonych na 10 rocznych rat - wspomina Jarosław Okrągły. - Zaczęły więc pisać do ministra łączności o prolongowanie spłat. W przypadku takich należności wobec Skarbu Państwa egzekucja przez komornika postępuje bardzo szybko i jest w stanie doprowadzić firmę do upadku. Wszystkie wnioski o prolongatę wpływały bezpośrednio do ministra Macieja Srebro (od red.: następca Marka Zdrojewskiego), który był odpowiedzialny za realizację budżetu resortu.

Były wiceminister z Opolszczyzny opowiada dalej, że w połowie roku 2000, gdy w resorcie nastąpiła kolejna zmiana - ministra Srebro zastąpił Tomasz Szyszko, nowy szef przyniósł Okrągłemu całą stertę podań o prolongatę opłaty koncesyjne, których nie rozpatrzył Srebro. Problem trzeba było uregulować prawnie, bo przepisy nie dawały podstaw do prolongat.
- Gdyby Skarb Państwa wyegzekwował wtedy należności, wszystkie firmy by padły. Jak by to wpłynęło na rynek telekomunikacyjny w Polsce, gdyby nie było np. Netii czy Dialogu? - mówi Jarosław Okrągły. - Niedługo przed moim odejściem z resortu udało mi się uzgodnić z ministrem finansów zapisy w rozporządzeniu, że opłaty mogą być prolongowane pod warunkiem zaangażowania się firmy w inwestycje na terenach wiejskich. Za każdą instalację wykonaną w miejscowości poniżej 20 tys. mieszkańców operatorzy mogli wnioskować o prolongatę opłaty koncesyjnej w wysokości tysiąca euro.

Uważam, że to był mój sukces jako pełnomocnika rządu ds. telekomunikacji na wsi. Rok później podobną zasadę wprowadziła ustawa sejmowa. Warunki prolongaty zostały zamienione na umorzenie warunkowe za wykonanie inwestycji na terenach wiejskich. Pomogłem firmom przetrwać sytuację wykreowaną przez ich nieodpowiedzialną licytację opłat koncesyjnych. Działałem w interesie rozwoju rynku usług telekomunikacyjnych. Jak w tej sytuacji można mi zarzucać, że się mściłem czy szkodziłem firmom telekomunikacyjnym na rynku!

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska