Generał Sławomir Petelicki: - Polskim wojskiem rządzi beton

fot. Archiwum
Gen. bryg. Stefan Petelicki
Gen. bryg. Stefan Petelicki fot. Archiwum
Rozmowa z twórcą i byłym dwukrotnym dowódcą jednostki wojskowej GROM, specjalistą zarządzania bezpieczeństwem.

- Panie generale, jesteśmy w NATO, w UE, przywódcy Rosji mówią, że zależy im na współpracy z Polską, a pan opowiada, że Polska nie jest dziś bezpieczna. Skąd takie wnioski?
- Bezpieczeństwo państwa to bezpieczeństwo jego obywateli, a tego nie da się zapewnić metodą sondażowo-słupkową. Dziś naszym bezpieczeństwem nikt nie zarządza, premier w chwilach zagrożenia skupia się na chwytach pijarowskich, na czele MON stoi człowiek, który powinien stanąć przed Trybunałem Stanu, a w wojsku brakuje pieniędzy na podstawowe rzeczy, natomiast najważniejsze stanowiska sprawuje biurokratyczny beton. To wszystko powoduje w MON potężny bałagan, którego najlepszym przykładem jest powierzenie odpowiedzialności za latanie z najważniejszymi osobami w państwie cywilnym pilotom. Znaczy to, że lotnictwom wojskowe praktycznie nie istnieje. Innym drastycznym przykładem tego bałaganu jest opublikowanie w interencie zakupów sprzętu dla tajnej jednostki GROM i - uwaga - informacji o jej ćwiczeniach.

- To brzmi jak scenariusz czarnej komedii!
- A to nie wszystko w tej sprawie. Otóż nowo mianowany szef sztabu generalnego, gen. Mieczysław Cieniuch uważa, że ujawnienie tych informacji nie stanowi zagrożenia dla GROM-u. To kolejna kompromitacja betonu z Ministerstwa Obrony Narodowej, nie rozumiejącego współczesnych zagrożeń, potrzeb wojska, ani nowoczesnych metod dowodzenia czy zarządzania.

- Gen. Cieniucha powołał na stanowisko p.o. prezydent Bronisław Komorowski. Czy to znaczy, że on wspiera ten beton?
- Wojskowi, z którymi rozmawiałem, byli nieufni wobec obydwu kandydatów na prezydenta, dlatego, że politycy w dwóch przypadkach są w stanie obiecać wojskowym wszystko: gdy ginie żołnierz albo jak jest kampania wyborcza. Potem, równie szybko jak obiecują, zapominają o swoich przyrzeczeniach. Ale wracając do Bronisławaa Komorowskiego - po katastrofie smoleńskiej jako pełniący obowiązki prezydenta zainicjował prace nad ustawą wydłużającą wiek emerytalny generałów. To znaczy, że najwyższe stanowiska w wojsku nadal pełnić będą ludzie kształceni na akademiach obrony w ZSRR, a nie młodzi i otwarci na nowoczesność absolwenci szkół NATO-wskich. Dlatego zarzucam panu Komorowskiemu wspieranie betonu. Jednak absolutnym liderem we wspieraniu betonu jest minister Bogdan Klich.

- Z jakiego powodu?
- W ciągu dwóch lat rządów tego pana w katastrofach samolotów wojskowych (transportowego CASA, śmigłowca Mi-24D, Bryzy i Tu-154M) podczas wykonywania obowiązków zginęło 121 osób. Od stycznia 2008 do kwietnia tego roku straciliśmy całe dowództwo lotnictwa i głównodowodzących wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Historia wojskowości na świecie nie zna drugiego takiego przypadku, a nam to wszystko przydarzyło się w czasie pokoju. Tenże minister - i to już osobiście - unieważnił też przygotowany jeszcze przez Radosława Sikorskiego, a kontynuowany przez jego następcę w MON Aleksandra Szczygłę przetarg na nowy samolot rządowy. Na początku 2008 roku wszystko do kupna tego samolotu było przygotowane.

- Ale rząd bał się decyzji o wydawaniu ogromnych pieniędzy, bo w kampanii wyborczej zapowiadał oszczędności. To był czas, gdy premier latał do Brukseli samolotami rejsowymi, żeby pokazać, jak szanuje publiczny grosz.
- Wedle mojej wiedzy powody odstąpienia od zakupu nowej maszyny były inne: samolot opisany w kryteriach przetargu nie odpowiadał tym, jakie spełnia embraer. Dlaczego właśnie słabiutki pod względem możliwości embraer jest tak forowany przez MON, to powinna zbadać zarówno sejmowa komisja obrony narodowej, jaki i CBA. Jest bardzo podejrzaną sprawą, gdy minister, nie bacząc na bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie, na siłę popiera samolot, który nie dolatuje do Stanów Zjednoczonych ani nie dolatuje do Afganistanu.

- Katastrofy lotnicze, o których pan wspomniał, wynikały ze splotu okoliczności, błędów pilotów, złej pogody, ale nie z bezpośrednich błędów ministra.
- To minister dysponuje samolotami, odpowiada za szkolenie pilotów i opracowywanie oraz przestrzegania procedur bezpieczeństwa. I to minister nie wysłał na lotnisko polowe do Smoleńska odpowiednio przeszkolonej ekipy. Tam nie było nic, co być powinno w związku z wizytą polskiego prezydenta.

- Czego konkretnie zabrakło z polskiej strony?
- Ochrona najwyższych dowódców polskiego wojska to obowiązek Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Żandarmerii Wojskowej, formacji będących w bezpośredniej dyspozycji ministra. Ekipy tych dwóch służb oraz eksperci od naprowadzania samolotu na lotnisko polowe powinni się znaleźć w Smoleńsku przed przylotem prezydenckiej maszyny oraz trafić na lotnisko zapasowe. Wtedy piloci nie byliby pod tak potworną presją psychiczną, a po katastrofie telefony satelitarne, laptopy i komórki ofiar nie trafiłyby w ręce Rosjan. Tymczasem w wyniku zaniedbań ministra Klicha doszło do tego, że rosyjskie służby wywiadowcze na tacy dostały dostęp do urządzeń i danych, nad których pozyskaniem musiałyby pracować przez wiele lat, a i wtedy zapewne bez pełnego sukcesu. Niestety, przedstawiciele kontrwywiadu i żandarmerii pojawili się na miejscu katastrofy dopiero wieczorem 10 kwietnia. W tej sytuacji opowiadanie przez ministra obrony i premiera, że "państwo polskie zdało egzamin" jest kpiną.

- Ta tragedia wstrząsnęła wszystkimi, ale czy ona ilustruje rzeczywisty obraz Wojska Polskiego?
- Pokazuje przede wszystkim nieudolność ministra, ale dowodów na to jest znacznie więcej. A wszystko razem przekłada się na marazm, beznadzieję i rezygnacje wojskowych, którzy nie widząc perspektyw poprawy sytuacji - odchodzą. Wypowiedzenia z pracy złożyło nie tylko 30 żołnierzy z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, o czym w czerwcu szeroko donosiły media, ale około pięciu tysięcy zawodowych wojskowych. To jest prosta droga ku kolejnej katastrofie.

- Z drugiej strony podkreśla się, że jednak jakieś sukcesy mamy, np. zakup samolotów F-16.
- Nie mamy śmigłowców ratowniczych, kluczowych dla bezpieczeństwa narodowego, bo kupiono za dużo myśliwców F-16. W dodatku MON-owski beton urzędniczy, który o tym zdecydował, bezczelnie oświadcza, że te samoloty pełną zdolność bojową uzyskają "już w 2018" roku! Obecnie samoloty F-16 nie są w stanie wspierać naszych żołnierzy w Afganistanie nawet poprzez robienie zdjęć rozpoznawczych. Warto byłoby zapytać urzędników MON, kto odpowiada za ten fakt.

- Skoro tak wiele F-16 nie było nam potrzebnych, to po co wydano na nie grube miliardy?
- Bo polscy lobbyści firmy Lockheed Martin byli na tyle silni, że zdołali nawet doprowadzić do dymisji wiceministra obrony Romualda Szeremietiewa, który mówił, że zamiast F-16 potrzebujemy śmigłowców. Oskarżono go o korupcję, oczywiście żadne zarzuty przed sądami się nie potwierdziły. Ale Lockheed Martin dobił interesu z polskim rządem.

Sylwetka

Gen. bryg. Stefan Petelicki
(fot. fot. Archiwum)

Sylwetka

Gen. bryg. Sławomir Petelicki (ur. 1946) jest specjalistą od bezpieczeństwa publicznego, twórcą i dwukrotnym dowódcą Jednostki Wojskowej GROM. W latach 1969-1990 pracował w wywiadzie PRL, z czego 10 lat spędził za granicą. W 1990 roku tworzył i do grudnia 1995 dowodził GROM-em, ponownie sprawując tę funkcję w latach 1996 - 1999. Obecnie szefuje Fundacji Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych GROM. Jest honorowym członkiem 5. i 10. Special Forces Group (Grupy Sił Specjalnych Armii Stanów Zjednoczonych, tzw. zielonych beretów). Przez ostatnich osiem lat był doradcą strategicznym międzynarodowej korporacji Ernst & Yoyng, odpowiedzialnym za zarządzanie ryzykiem. Odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Zasługi za Dzielność i Legią Zasługi USA (Legion of Merit).

- To, co pan mówi, pachnie korupcją i nadaje się co najmniej dla komisji śledczej.
- Nikt jej nie powoła, ponieważ w te transakcje są umoczeni politycy wszystkich opcji, które rządziły Polską w ostatnich kilkunastu latach. Zresztą, to niejedyny przykład marnotrawstwa pieniędzy. Jest ich bardzo wiele, np. korweta Gawron, budowana dla marynarki wojennej. Ta korweta powstaje od dziesięciu lat i w 2009 roku w obecności ministra Bogdana Klicha zwodowano kadłub. Sam kadłub, bez wyposażenia, a pan minister oświadczył podczas tego kuriozalnego wodowania, że na resztę prac pieniędzy nie ma.

- Przez dziesięć lat budowano kadłub?!
- Tak, i wydano na to - uwaga - miliard dwieście milionów zł. Tymczasem za około 300 milionów można było kupić nowoczesną korwetę za granicą. A my za kilka razy tyle mamy bezużyteczny kadłub. Mnóstwo pieniędzy wydano też na inne projekty, z których mamy tyle samo, co z tej korwety, albo jeszcze mniej. A wydaje je urzędniczy beton, dbający tylko o swoje interesy, ale na pewno nie o wojsko i obywateli. Beton, który minister Klich popiera i traktuje jako swój kadrowy skarb, natomiast takich dowódców, jak kochany przez żołnierzy gen. Skrzypczak uważa za niepożądanych.

- Żołnierze 1. Brzeskiej Brygady Saperów w prywatnych rozmowach mówią, że czują się jak na rozpadającej się tratwie, która dryfuje, ale nikt nie wie, dokąd i jak długo jeszcze. Co by im pan powiedział?
- Podobne odczucia ma wielu ich kolegów, a to, co się dzieje w Wojsku Polskim w ostatnich latach godzi w siły zbrojne, jak również w honor polskiego żołnierza, bo biurokratyczny beton wstrzymuje zmiany, niezbędne do normalnego funkcjonowania armii. Szczególnie wyraźnie widać to w Afganistanie, gdzie rok temu bohaterską, ale niepotrzebną śmiercią na polu walki zginął kpt. Damian Ambroziński. Talibowie zabili go po sześciogodzinnym ostrzale, a w następstwie tragedii premier Donald Tusk odwiedził naszych żołnierzy w prowincji Ghazni. Przyjechał bez ministra obrony, by żołnierze mówili szczerze, jak jest i czego im potrzeba. Po tej rozmowie obiecano realizację tzw. pakietu afgańskiego. Premier miał wówczas szansę posłuchać rad wybitnego dowódcy młodego pokolenia, gen. Waldemara Skrzypczaka, uważanego powszechnie w armii za najlepszego z dotychczasowych dowódców wojsk lądowych. Tymczasem niedługo potem generała zniszczono, bo wypowiedzenie głośno potrzeb wojska uznano za kwestionowanie cywilnej kontroli nad wojskiem. A to bzdura!

- Co wchodziło w skład pakietu afgańskiego?
- M.in. dodatkowe śmigłowce i samoloty bezzałogowe. Nieważne, co wchodziło, bo i tak prawie nic nie zostało spełnione. Wojskowych nie słuchano zresztą i wcześniej, bo MON-em faktycznie kierują wsteczniacy na czele z symbolem betonu, byłym szefem Sztabu Generalnego, gen. Czesławem Piątasem. Zasłynął on tym, że przed 11 września 2001 r. stwierdził, iż Polska nie ma żadnych interesów za granicą, więc można ograniczyć GROM do 30 żołnierzy, bo przecież świetne jednostki antyterrorystyczne posiada policja. To jest typowy przykład wstecznictwa absolwenta akademii obrony ZSRR. Takich ludzi wedle normy "BMW - bierny, mierny, ale wierny - jest w szefostwie MON wielu i oni blokują kariery młodych oficerów wykształconych na Zachodzie.

- Ponoć uważa pan, że powinniśmy zrezygnować z samodzielnego zarządzania strefą w Afganistanie. Dlaczego?
- To jest opinia, którą wojskowi od początku przedstawiali politykom. Nie mamy sił ani środków do kontrolowania całej strefy. Co z tego, że do Afganistanu trafiają śmigłowce Mi-17, skoro nie są uzbrojone w obrotowe działka szybkostrzelne ani sprzęt do ratownictwa medycznego. Braki sprzętowe są tak wielkie, że talibowie podjeżdżają bezpośrednio pod nasze bazy i strzelają do Polaków prymitywnymi rakietami z ciężarówek. Poległy w czerwcu żołnierz zginął we śnie na terenie bazy! Polscy żołnierze nie mają tam nie tylko supernowoczesnego sprzętu, ale nawet koni huculskich. Gen. bryg. Tomasz Bąk, który był dowódcą piechoty górskiej, słynnych "podhalańczyków", przed wyjazdem do Afganistanu prosił m.in. o koniki huculskie i w MON-ie go wyśmiano. A w górach komandos nie jest w stanie udźwignąć ciężkiego moździerza. Minister Klich i popierani przez niego wojskowi tego nie rozumieją. Co innego oficerowie wykształceni w akademiach państw NATO, gdzie uczy się kreatywności. Niestety, ich absolwenci, których mamy już niemało, są blokowani albo niszczeni.

- Z tego, co pan mówi, wynika, że całego zła w polskiej armii winien jest jeden psychiatra z Krakowa. Czy to nie przesada?
- W ciągu ostatnich 20 lat nie spotkałem polityka, który tak byłby pozbawiony honoru, a jeszcze dodatkowo byłby tak bezczelny, że po katastrofie smoleńskiej miał czelność mówić, iż procedury w MON mogą być wzorem dla innych resortów. To kompromituje nas w oczach sojuszników z NATO.

- Skoro minister Klich jest taki fatalny, to dlaczego premier ciągle go trzyma na stołku?.
- Fakt, że ministrem obrony jest ciągle Bogdan Klich, można wytłumaczyć tylko tym, że premier patrzy wyłącznie na słupki popularności, a zwolnienie tego pana zmusiłoby go do udzielenia odpowiedzi, dlaczego tak długo go trzymał.

- Sugeruje pan, że bezpieczeństwo Polski zależy od sondaży?
- Gdyby nie katastrofa z 10 kwietnia, Polacy nadal nie zdawaliby sobie sprawy ze skali nieudacznictwa i arogancji najwyższych urzędników, odpowiedzialnych za bezpieczeństwo obywateli. Bo mówiąc o bezpieczeństwie kraju, nie chodzi w gruncie rzeczy o nic więcej, jak o prawo zwykłych ludzi do spokojnego snu. W jak wielkim stopniu to bezpieczeństwo jest zagrożone, przekonała ostatnia powódź, podczas której nie miał kto koordynować akcji ratowniczej.

- Robiło to Rządowe Centrum Antykryzysowe.
- W dzień po katastrofie smoleńskiej napisałem do premiera list, w którym sugerowałem przywrócenie dr. Przemysława Guły na stanowisko szefa Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Po jego skandalicznym zwolnieniu na początku roku w ramach protestu z tej instytucji odeszło dziesięciu najlepszych w Polsce speców od zarządzania sytuacjami kryzysowymi. Premier zignorował moją radę i w piątek 14 maja, gdy woda podtapiała pierwsze miejscowości, Rządowe Centrum Antykryzysowe wydało uspokajający komunikat, że nie ma zagrożenia powodzią. Akcję ratowniczą rozpoczęto dopiero w poniedziałek 17 maja po południu, gdy żywioł dosłownie połykał kolejne miejscowości i dobytek całego życia ich mieszkańców. A premier dalej dbał głównie o pijar.

- Wszyscy w Polsce widzieli, że jeździł po kraju, doglądał przebiegu akcji ratowniczej, wspierał powodzian.
- Elementarną zasadą jest kierowanie taką akcją przez premiera i ministrów - szczególnie spraw wewnętrznych i obrony narodowej - ze sztabu antykryzysowego. Na miejscu tragedii premier i ministrowie powinni się pojawić dopiero po przejściu żywiołu, by ocenić straty. Oczywiście, to byłoby mało medialne, więc premier ze świtą jeździł po Polsce, dezorganizując pracę lokalnych sztabów przeciwpowodziowych. A minister obrony nie był gorszy i paradował nie tylko w towarzystwie szefa wojsk lądowych, ale również dowódcy operacyjnego sił zbrojnych gen. Edwarda Gruszki, chociaż co on robił na wałach przeciwpowodziowych, nie mam pojęcia, bo jego rolą jest koordynacja misji w Afganistanie. Prawdopodobnie pijarowcy ministra, opłacani pieniędzmi pochodzącymi z kieszeni podatnika, doradzili mu, że dobrze byłoby pokazać się na zalanych terenach w towarzystwie wojskowych, więc Bogdan Klich brał kogo miał pod ręką i kazał ze sobą jeździć w charakterze tła.
- Czy to, że rząd nie ogłosił stanu klęski żywiołowej, też uważa pan za działanie pijarowskie?
- Tylko w imię pijaru i doraźnych interesów politycznych nie ogłoszono stanu klęski żywiołowej i na masową skalę nie użyto wojska. Gdyby ogłoszono stan klęski, którą przecież wszyscy widzieli, rząd musiałby wziąć odpowiedzialność za akcję przeciwpowodziową, a po co, skoro można ją było pozostawić na barkach wójtów i burmistrzów. Natomiast, co do użycia wojska: w początkowej fazie zmarnowano trzy doby na uspokajanie, że nic ludziom nie grozi, a do doraźnych działań użyto tylko 700 żołnierzy, rezygnując z ciężkich śmigłowców, którymi można było transportować wielkie worki z gruzem do szybkiego łatania wyrw i umacniania wałów. W dalszej fazie powodzi żołnierzy było wprawdzie więcej, ale siły żywiołu nie dało się już zminimalizować. Efekt decyzji polityków jest taki, że 24 czerwca do dymisji podał się kolejny szef Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i na dziś ta instytucja praktycznie nie istnieje. Warto też pamiętać przemilczany w wielu mediach fakt, że gdy premier pojechał do Brukseli, by prosić o pieniądze na walkę ze skutkami powodzi, odprawiono go z kwitkiem. Powód: niewykonanie unijnej dyrektywy przeciwpowodziowej, która powinna obowiązywać od listopada ubiegłego roku.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska