Zamknąć Neapol i umrzeć... Zawiść sąsiadów niszczy restaurację na Rynku w Opolu

fot. Witold Chojnacki
Barbara i Giovanni de Lillo. Naiwnie myśleli, że w Polsce może być normalnie.
Barbara i Giovanni de Lillo. Naiwnie myśleli, że w Polsce może być normalnie. fot. Witold Chojnacki
Polska, bezinteresowna zawiść pewnie zniszczy restaurację polsko-włoskiego małżeństwa na opolskim Rynku.

Co tak zadziwia Barbarę de Lillo, primo voto Kot, rodowitą opolankę z Zaodrza, która w latach 80. wyjechała do Włoch szukać tam szczęścia, a po latach wróciła z mężem Giovannim, żeby zaopiekować się rodzicami staruszkami i przyszło jej do głowy, aby przy okazji karmić Polaków makaronem i owocami morza?

Zadziwia ją polska i opolska zawiść, nieodmiennie bezinteresowna. A także i to, że aby być w zgodzie z przepisami, goście jej nowo otwartej restauracji "Napoli" przy opolskim Rynku, chcąc napić się wina do obiadu, musieliby wychodzić na zewnątrz.

Tak jak teraz wychodzi się z niektórych neofickich antynikotynowych knajp, aby zapalić papierosa. Przełykasz kęs jagnięciny, bierzesz kieliszek, wychodzisz na chodnik, robisz łyka i wracasz na następny kęs mięsa.

Absurd jak z filmu "Miś"? Głęboka komuna? Nie, to Opole 2010 roku pod rządami liberałów gospodarczych i wspólnot mieszkaniowych, którymi trzęsą emeryci. Ale to z winem to nie jedyne zdziwienie restauratorów z "Napoli". Lecz od początku...

To był raj

Wyjechałam do Włoch w latach osiemdziesiątych - wspomina pani Barbara. - Pracowałam w Katowicach na onkologii, naświetlałam raki promieniami, no i podłapałam trochę za dużo tych rentgenów. Rok na L-4, potem rok bezpłatnego. Schudłam, zmarniałam... Jak moi pacjenci. I wtedy koleżanka powiedziała: jedź ze mną do Włoch. Byłam pomocą domową, nie ma się czego wstydzić. Powiem szczerze: to był raj.

Bo było jak? Z samego środka PRL-owskiej burości wskakuje pani Barbara w rozświetloną słońcem Kalabrię. Krajobrazy, morze i malarskie światło. Wokół kapitalizm. Chce się żyć. Na dodatek trafia do rodziny miejscowego mecenasa. Człowiek na poziomie, ustosunkowany tak, jak może być ustosunkowany wzięty adwokat na samym południu Włoch.

Giovanni: - To nie byle jaki statek. Zrobił go w więzieniu z zapałek pewien neapolitański mafioso. Żmudna robota, ale miał czas, dostał 15 lat.
Giovanni: - To nie byle jaki statek. Zrobił go w więzieniu z zapałek pewien neapolitański mafioso. Żmudna robota, ale miał czas, dostał 15 lat. fot. Witold Chojnacki

Giovanni nie może gotować we własnej kuchni. Bo nie sposób podpiąć wentylacji do przewodu kominowego. Wspólnota się nie zgadza. Wszystkie dania muszą do Opola przyjeżdżać prosto z Włoch.
(fot. fot. Witold Chojnacki)

Kilka domów, lato na jachcie, zima na nartach. Kalabryjczycy wszędzie zabierają ze sobą swą polską gosposię. Dzięki nim lepiej poznałam Italię niż niejeden Włoch - wspomina pani Barbara. - Ale czułam się jak w złotej klatce, chciałam wyfrunąć.

Rodzina mecenasa jada czasami w tawernie w Citadelli, gdzie kucharzy i szefuje Giovanni de Lillo. Wpada Barbarze Kot w oko. Ona mu też. - Przyglądaliśmy się sobie i go kiedyś zagadnęłam, czy by nie było tu pracy dla mnie - opowiada pani Barbara.

- Byłem zaskoczony, bo widzę, blondynka w mini, na obcasach, z pomalowanymi paznokciami. A ja miałem wtedy przyjęcie na sto osób i mi się pochorowała kelnerka. Spróbuj, mówię... - wspomina Giovanni i zaciąga się papierosem. W "Napoli" nosi się jak typowy włoski knajpiarz z Południa: wąs, pod wąsem papieros, podkoszulek na ramiączkach.

Barbara: - Zacięłam się, jak to ambitna Polka. I dałam radę na tych obcasach. Po tej próbie zostałam w jego tawernie, rzuciłam dom mecenasa. Giovanni z mety próbował się umawiać, ale ja trzymałam dystans, bo wiadomo, Włosi są kochliwi. Ale w końcu zaiskrzyło...

Z tego iskrzenia narodziło się pięciu synów: Francesco, Tomasz, Angelo, Grzegorz i Lorenzo. Tomasz ukończył renomowaną szkołę dla kucharzy. W rodzinie de Lillo od zawsze żyło się z karmienia ludzi. - Oni mieli restauracje, tawerny, ciastkarnie, kawiarnie.

Giovanni od dziewiątego roku życia pracował w cukierni. Mistrz tiramisu - opowiada pani Barbara. Co ją przygnało z powrotem do Opola? Stan zdrowia rodziców. Są po osiemdziesiątce, trzeba się nimi zająć. A jak już przyjechaliśmy, to wpadłam na pomysł, żeby otworzyć tu typową włoską restaurację. No i się zaczęło...

Nie, bo nie

Barbara de Lillo: - Byliśmy gotowi z lokalem od października 2009, ale wystartowaliśmy dopiero w lipcu tego roku. Cichy opór, utrudnienia, brak zgody na koncesję alkoholu, same przeszkody. Nasyłano na nas kontrole, człowiek z sanepidu w ciągu dziesięciu dni był u nas aż trzy razy. Po co?

Giovanni: - Ja byłem sceptyczny co do tego lokalu, coś przeczuwałem, że tu będą kłopoty. Te kombinacje
z winem typu out/in to efekt braku koncesji na alkohol. Ta uzależniona jest od zgody wspólnoty mieszkaniowej, do której należy kamienica, gdzie znajduje się lokal. Wspólnota mówi zaś: nie. W efekcie można pić wino w ogródku restauracji, bo tu koncesji udziela miasto, lecz nie można w środku.

Dlaczego nie? Osoba uważana za lidera wspólnoty, złożonej z pięciu rodzin, nie potrafi przedstawić mi żadnego przekonującego argumentu.
- Nie zgodzę się, po prostu! - unosi się.
- Ale dlaczego? - Nie ma takiej możliwości.
- Ale dlaczego? To tylko wino, a nie gorzała. Włoska restauracja, elegancja...
- A pamięta pan ten plac zabaw, co nam go urządzili pod oknami?
- To była dmuchana niewinna zjeżdżalnia, no i dzieci nie piją alkoholu?
- Proszę pana, nie o to chodzi. Gdzieś czytałam, że jak dorośli piją, to i dzieci też kiedyś będą... I tak dalej, i w tym stylu...

Absurdów ciąg dalszy: Giovanni de Lillo, rasowy kucharz, nie może wchodzić do kuchni w swojej restauracji. To znaczy wchodzić może, ale nie może w niej gotować. Zabrania mu tego sanepid. Bo nie ma stosownej wentylacji. Giovanni może sobie pichcić, ale w przedsionku kuchni i tylko na pół gwizdka, co w praktyce oznacza odgrzewanie potraw, które na opolski Rynek dojeżdżają chłodnią wprost… z Włoch.

Powód, dla którego nie można podpiąć wentylacji do pionu kominowego: brak zgody wspólnoty mieszkaniowej. Uzasadnienie: - Proszę pana, tam nie ma żadnego kanału kominowego. Co on gada, ten Włoch?! Barbara de Lillo: - Ależ jest. Jest kanał i można się podłączać, tylko nie ma zgody wspólnoty.
I tak dalej, i w tym stylu...

Absurdów ciąg dalszy: mimo że warszawska spółka Metropolitan, do której należy lokal (Barbara i Giovanni de Lillo wynajmują go za kolosalną cenę 20 tysięcy miesięcznie) ma w kamienicy ok. 30 procent udziału, nie może doprosić się od wspólnoty kluczy na strych i do piwnic.

- Nie mogliśmy przez to wstawić nowej rury kanalizacyjnej, gdy urządzaliśmy łazienkę dla personelu. Trzeba było robić drogie obejście, z pompą i młynkiem - skarżą się właściciele. - Nie możemy nawet podjeżdżać z towarem od zaplecza, bo nie dali nam kluczy wejściowych. To jakiś absurd. Liderka wspólnoty: - Niech ten Włoch ma pretensje do firmy, od której wynajmuje lokal. Jak się podpisuje umowę, to trzeba sprawdzać, co się bierze.

A poza tym, ja mam już tego dość, każdy mnie przedstawia jako liderkę oporu. A ja już zmarnowana tym jestem, same nerwy. Pod domem widziałam wysokiego faceta, cały na czarno. A jak to mafia przyjechała się mścić? Muszę iść na odpoczynek. Barbara de Lillo: - Ja się nie dziwię, ona tyle złej energii w to wkłada. Był czas, że sobie tu wchodziła jak do siebie i zaglądała w kąty, odgrażając się. Musiałam jej zabronić pokazywania się tu. I tak dalej, i w tym stylu...

U nas rządzą emeryci

- We Włoszech restaurator to ktoś w rodzaju artysty. Ludzie przychodzą, żeby dogodzić swoim wyrafinowanym gustom. W Polsce to nadal ktoś podejrzany. Prywaciarz, którego dobrze się doi, ale od którego trzeba się dystansować - żali się Barbara. - Gdy prowadziłem restaurację w Neapolu, zaplanowałem sobie mały remont, ale dostawca kafli się spóźniał i lokal był przez jakiś czas zamknięty.

Giovanni: - To nie byle jaki statek. Zrobił go w więzieniu z zapałek pewien neapolitański mafioso. Żmudna robota, ale miał czas, dostał 15 lat.
(fot. fot. Witold Chojnacki)

U nas często jadał burmistrz Neapolu. Pewnego razu przychodzi, widzi, że zamknięte i pyta, co się dzieje i czy w czymś może pomóc - opowiada Giovanni, a pani Barbara wchodzi mu w słowo: - Czy pan sobie wyobraża, że tu wysoki urzędnik zaoferowałby swą pomoc? - ton jej głosu jest mocno retoryczny, więc chyba nie oczekuje odpowiedzi.

A zresztą nawet gdyby w opolskim ratuszu ktoś chciał pomóc włosko-polskiej parze, to i tak najpierw trzeba by przepchnąć przez radę miasta uchwałę znoszącą konieczność uzyskania od wspólnoty mieszkaniowej zgody na sprzedaż alkoholu. Takiej zgody restauratorzy nie muszą posiadać na przykład we Wrocławiu, gdzie wskutek tego knajp zatrzęsienie. Czy byłaby na to szansa?

Komentuje opolski biznesmen: - Po pierwsze w naszym mieście nie ma odważnej władzy, która byłaby zdolna przeciwstawić się lobby emeryckiemu, które trzyma centrum za twarz. Po drugie - samo zwolnienie koncesji ze smyczy wspólnot niewiele by pomogło. Trzeba by w ogóle uniezależnić się od jakiejkolwiek zgody wspólnoty na jakąkolwiek działalność poza ewidentnie szkodliwą.

Podam swój przykład. Mam lokal w strefie zerowej. Oczywiście wynająłem go bankowi, bo to dochodowe i mam spokój. Ale wcześniej chciałem tam zrobić gastronomię, renomowana sieć, wysoki poziom, samo jedzenie bez alkoholu. Wspólnota oczywiście powiedziała: nie. Pan emeryt nakrzyczał na mnie, że jedzenie śmierdzi, a poza tym i tak według niego nalewałbym gościom wódkę pod stołem i rozcieńczał ją dla niepoznaki colą. To taki staroświecki typ myślenia.

Według mojego rozmówcy odbija się tu cała błędna i bojaźliwa polityka ratusza, który sam się zakleszcza w swych decyzjach: - Wstrzymali sprzedaż lokali, bo wszystkie potem szły pod banki, ale nie zrobili nic, żeby dać właścicielom wolność decydowania, w co chcą inwestować. Bo co to za wolność, kiedy wszystko trzeba konsultować ze wspólnotą.

Jem jak w Rzymie

Najemcy "Napoli" próbowali się dogadać ze wspólnotą. - Ale oni nie chcą z nami rozmawiać, tylko delegują do tego swą liderkę - mówi Barbara de Lillo. - Kilka razy tylko jeden lokator powiedział nam, że zaczynamy wszystko "od dupy strony". Aby dowiedzieć się, jak zaczynać od strony właściwej i gdzie ona jest, restauratorzy zaprosili wspólnotę do lokalu. Na rozmowy, poczęstunek, negocjacje, wzajemne oswojenie się. Nikt nie przyszedł.

Liderka wspólnoty: - Musiałabym być głupia! Sfotografują mnie, że z nimi wino piję i mają mnie wtedy w ręku. I tak dalej, i w podobnym stylu... - Wie pan co? - pyta Barbara de Lillo. - Mamy już tego tak dość, że wynajęliśmy prawnika i zaskarżymy tę panią do sądu. Za to, że nam utrudnia prowadzenie biznesu, za stracone, a spodziewane zyski, za nachodzenie nas i molestowanie.

Zaraz potem do sądu zostanie zaciągnięta spółka, która wynajęła im lokal na restaurację. - Bo nas wsadzili na minę. We Włoszech jak wynajmuję lokal na restauracje, to dostaję klucze i nic mnie nie obchodzi.
Agata Struzik, prawnik: - Potwierdzam, reprezentuję tych państwa i uważam, że należy im się spore odszkodowanie i od wspólnoty, i od spółki.

Póki co restauratorzy z "Napoli" próbują się pocieszać dobrym apetytem niektórych gości. Pani Barbara wylicza: - Mamy tu pana "Sos Pomidorowy", bo zawsze żąda dużo sosu, mamy "Pana Frutti di Mare", mamy "Pana Margeritę", i małżeństwo "Fragolino", od wina truskawkowego, w którym gustują. No i pana "Carbonarę", który zachwycił się: nareszcie jem jak w Rzymie. Lubimy jak jedzą i wpatrują się w ten nasz wielki statek zawieszony pod sufitem.

- Giovanni: - To nie byle jaki statek. Zrobił go w więzieniu z zapałek pewien neapolitański mafioso. Żmudna robota, ale miał czas, dostał 15 lat. - Ostatnie słowo tego tekstu niech należy jednak do liderki wspólnoty. Ona w końcu była w tej kamienicy pierwsza. - Tam był kiedyś sklep mleczny, pamięta go pan? Nie? Szkoda... Marzy mi się, żeby to wróciło.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska