Elżbieta Zapendowska: Jestem niezależna, szczera i ślepa

fot. Witold Chojnacki
Jedyny mój sukces to to, że jestem niezależna. Ale to też sobie wypracowałam - mówi Elżbieta Zapendowska.
Jedyny mój sukces to to, że jestem niezależna. Ale to też sobie wypracowałam - mówi Elżbieta Zapendowska. fot. Witold Chojnacki
Elżbieta Zapendowska - najlepsza nauczycielka śpiewu w Polsce - definiuje ją internet.

Błyskawicznie potrafi stwierdzić, czy ktoś się nadaje na estradę, czy nie. Słuch i głos ocenia w parę sekund. Na rozeznanie w możliwościach ogólnoartystycznych potrzebuje pół minuty. - Muszę być blisko tej osoby. Patrzę na postać, ruch ciała, sposób interpretacji. I zaglądam w oczy - mówi Elżbieta Zapendowska.

Rocznie słucha kilku tysięcy młodych wykonawców w całej Polsce - na festiwalach, warsztatach muzycznych. - Ludzi śpiewających bardzo dobrze jest w naszym kraju bardzo wielu. Jak widzę 16-latkę z pięknym głosem, która ładnie śpiewa, ale nie wie, o czym, bo Bozia nie dała jej rozumu, to taka pannica w ogóle mnie nie interesuje.

A takich ludzi jest właśnie najwięcej. Dziewczynki chcą zostać gwiazdami i zarobić kasę, ale jak ktoś się interesuje tylko listą przebojów, to daleko nie zajdzie. Dziś jest wyrocznią w sprawach muzycznych, ale kiedy w latach 70. Elżbieta Zapendowska zaczęła pracę w Wojewódzkim Domu Kultury w Opolu, jak sama twierdzi, nie umiała nic.

Wcześniej uczyła gry na fortepianie, potem zaszczepiała muzyczną wrażliwość w dzieciach z podstawówki, na dwa lata trafiła do liceum - akurat po to, by maturę z muzyki zdał u niej Michał Bajor. Szukała swojej drogi, pracy, która byłaby pasją. Na wydziale jazzu i muzyki rozrywkowej ówczesnej Wyższej Szkoły Muzycznej (dziś akademii) w Katowicach pracowała słynna Ewa Mentel. To ją najpierw podpatrywała, jak pracować nad głosem. Potem sama eksperymentowała. I wtedy spotkała "Balladę".

- Uczyliśmy się od siebie nawzajem - mówi Zygmunt Babiak, wtedy śpiewający i grający w "Balladzie" na skrzypkach, obecnie aktor Opolskiego Teatru Lalki i Aktora. Zespół powstał we wrześniu 1977. Rok później na opolskim festiwalu wygrał "Debiuty" piękną piosenką "Wycinanki". Na drugim miejscu był "Bajm". To był pierwszy sukces.

Upiorne dziecko

Elżbieta Zapendowska twierdzi, że nauczycielką została za karę. Wcześniej przez całą szkolną drogę tak dała popalić swoim nauczycielom, że nie było innego odkupienia. Grzeczną dziewczynką była tylko przez pierwszych 6 lat życia. Kiedy poszła do szkoły, "coś w nią wstąpiło". Miała szaloną wyobraźnię i żadnych oporów. Np. umawiali się w klasie, że wszyscy przynoszą na lekcję okulary, siedzą cicho i tylko bawią się - kręcą tymi okularami, wycierają, zakładają, zdejmują.

Nauczyciel dostawał szału. Innym razem były to parasolki albo kot. - Moja biedna mama zdarła niejedną parę butów, chodząc do szkoły i wysłuchując narzekań. Podrobiła legitymację szkolną, gdy wybierała się latem na autostop. Wagarowała. Chodziła do biblioteki na Piastowskiej, bo zaczytywała się wtedy w Balzaku, albo do kina Odra. Lubiła też opolskie cmentarze. Biblioteka miała jeden minus - nie wolno tam było palić.

A pani Elżbieta pali od 16. roku życia. Nie liczy, ile. Na pewno więcej niż paczkę dziennie. Przy popielniczce poznała się z Marią Czubaszek. Obie były zaproszone na nagranie do jakiejś telewizji. Wyszły "na papieroska", trwał trzy godziny.
W 10. klasie zarobiła na świadectwie cztery dwóje - z historii, wuefu, przysposobienia wojskowego i prac ręcznych (na pracach ręcznych "szyła" bez igły).

Panu od przysposobienia wojskowego, który mówił "mniejsce" i "mnięso", oświadczyła, że jest głupi. Za całokształt wyleciała ze szkoły. - W gruncie rzeczy to wszystko wyszło mi na dobre - uważa Elżbieta Zapendowska. - Jeżeli człowiek odważy się na coś szalonego, to ma potem łatwiej w życiu. Przestaje się bać mówić o wielu rzeczach, ma wyraźne poglądy.

Jedyny mój sukces to to, że jestem niezależna. Ale to też sobie wypracowałam - mówi Elżbieta Zapendowska.
(fot. fot. Witold Chojnacki)

Edyta i inni

W swoich uczniach szuka artystycznej prawdy. Talent muzyczny, rytmiczny to oczywistość. Ale jeszcze musi być to coś, co przykuwa uwagę. - Magia musi być. Piosenkarz jak aktor - może być idiotą w życiu, ale kiedy wychodzi na scenę, to musi być w nim głęboka prawda. Jak ktoś w sobie to ma, to mi szczena opada natychmiast - mówi Zapendowska.

Udzielała lekcji Edycie Górniak, Violi Brzezińskiej, Dodzie, Nataszy Urbańskiej, Katarzynie Zielińskiej, Robertowi Janowskiemu, Katarzynie Groniec (nie udzielała - wbrew temu, co można znaleźć w internecie - Maryli Rodowicz ani Ryszardowi Rynkowskiemu), ale nie znosi chwalenia się, kogo to ona wychowała. - Wiecie, ile jest w samym Opolu osób, które uważają, że wychowały Edytę Górniak - mówiła podczas swojego benefisu w Radiu Opole.

Edyta Górniak, gdy trafiła do utworzonego przez Zapendowską Opolskiego Studia Piosenki, miała zaledwie 14 lat. - Od razu zobaczyłam w niej tę prawdę, której szukam. Była nieprawdopodobnie skupiona, identyfikowała się z tym, co śpiewała w stu procentach. Ja nie pracuję na łatwych piosenkach, a ona przez skórę zawsze czuła klimat tych najtrudniejszych. Ma genialne zdolności.

- Ale nie jestem matką jej sukcesu - zastrzega. - Nie chcę być matką niczyjego sukcesu. Nauczyciel jest od tego, by pomagać ludziom. Jak ktoś mnie fascynuje, to mu pomagam. To jest mój zakichany obowiązek, żadna łaska.
Na indywidualne lekcje, które wznowiła niedawno, może się zgłosić każdy, ale to nie znaczy, że każdego będzie uczyć.

Ostatnio uległa prośbie pewnej dziennikarki, która wykupiła u niej kilka lekcji w prezencie dla swej siostry. - Mądra, poukładana trzydziestoparolatka, żona, matka dwójki dzieci, pracująca w ulubionym zawodzie. Żadna niespełniona artystka. Po prostu kocha śpiewać. Ujęła mnie - mówi pani Elżbieta.

Z Opola do stolicy

Koleżanki z opolskiego WDK żartowały, że powinna tam sobie łóżko wstawić, bo z pracy wychodziła nawet o drugiej czy trzeciej nad ranem. Pracowała na całego, bo tylko taka praca ma sens. I nagle została bez tej pracy. Z WDK ją wyrzucono. Dwa lata przeżyła na głodowej rencie. Wybawienie przyszło z Warszawy. Zadzwonił Wiktor Kubiak, producent pierwszego polskiego musicalu, który został wystawiony na Broadwayu.

Właśnie wrócili ze Stanów, tworzyło się drugie "Metro". "Robisz fajne rzeczy, potrzebuję takiego człowieka jak ty. Przyjeżdżaj. Na decyzję masz tydzień" - usłyszała w słuchawce. - Dla czterdziestoparoletniej facetki to było straszne - mówi Elżbieta Zapendowska. Pojechała. Współpraca z Januszem Józefowiczem początkowo układała się fatalnie.

- Traktował mnie jak gówno. "Co mam robić?". "Rób, co chcesz". Pomyślałam sobie: czekaj, gnoju, zrobię, jak chcę. W młodych wykonawcach dostrzegała możliwości, których inni nie widzieli. Kubiak był zadowolony. Z Józefowiczem i Stokłosą, z którym też darła koty, zaprzyjaźniła się. Potem pracowali razem wiele lat.

Irytuje się, gdy dawne koleżanki z WDK mówią "ale tobie się udało". - Nie, ja na to zapracowałam. Obserwuję świat i byłabym idiotką, gdybym cokolwiek z tego, co mi się w życiu udało, uważała za sukces. Jedyne, co uważam za sukces, to to, że jestem niezależna. Ale to też sobie wypracowałam.

Koszmarna popularność

Branży od dawna była znana, w końcu zainteresowała się nią telewizja. Na udział w "Idolu" najpierw nie miała ochoty, ale kiedy producenci pokazali jej taśmę z nagraniem programu angielskiego (Polska była drugim krajem na świecie, który kupił ten format), uznała, że to jest dla niej. - Bo w założeniu był to program drapieżny. Kładzenie miodu na serce każdego, kto tylko otwiera paszczę, irytuje mnie. Ale tu można było oceniać rzetelnie, surowo.

- Elżbieta sama stała się idolem, bo jest bezkompromisowa i szczera aż do bólu - mówi Jacek Cygan, autor tekstów, przyjaciel, współjuror w "Idolu". - U nas jest ogromne zapotrzebownie na kogoś, kto mówi szczerze i prosto w oczy.
Popularność, która nagle spadła, była dla niej ogromnym zaskoczeniem. - Nieźle mi to dało w dupę - mówi bez owijania w bawełnę. - Wszystko o mnie można powiedzieć, tylko nie to, że mam poczucie plastycznej estetyki.

Mam gdzieś, jak chodzę ubrana i czy to pasuje kolorystycznie. Czasami, gdy się ubiorę, to wyglądam jak strach na wróble. I nagle z mojego trzeciego planu, który bardzo lubię, stałam się osobą rozpoznawalną. Wychodzę w kapciach do sklepu i słyszę: "Dzień dobry, pani Elu". Najpierw myślę, skąd ta kobieta zna moje imię, może chodziłyśmy razem do szkoły. A potem przypominam sobie, że to z telewizora. Do dziś mnie to szokuje.

Portier w redakcji nto na widok Zapendowskiej wybiega zza swego kontuaru. "Pani Elżbieta! Jak miło zobaczyć panią na żywo" - rozpromienia się. - No tak, bo ja jeszcze żyję - odpowiada z właściwym sobie poczuciem humoru Zapendowska. Teraz już się z tego potrafi śmiać, ale na początku strasznie ją to deprymowało i frustrowało. - Miałam taki okres, że wolałam nie wychodzić z domu, jakbym się bała ludzi - przyznaje.

Potem był JOŚ, czyli "Jak oni śpiewają", gdzie już nie oceniano amatorów marzących o karierze, lecz aktorów, z których wielu miało pretensje do bycia gwiazdą. - JOŚ nie podobał mi się tak jak "Idol", ale poszłam tam ze względów finansowych. I starałam się zachować twarz - przyznaje szczerze.

Na "Idolu" zarobiła tak mało, że w jej życiu nie zmieniło się nic oprócz nie chcianej popularności. Ale kiedy mieszka się w bloku i nawet lekcji spokojnie nie można prowadzić, to apetyt rośnie. Sąsiedzi co prawda nigdy jej w rury nie stukali, ale głośne lekcje ją samą krępowały. A wynajęcie sali było poza jej zasięgiem.

- Byłam panią z telewizji, więc za godzinę wynajęcia sali chciano ode mnie 500 zł. Sama od ucznia brałam 70. To co, miałabym żądać za lekcję 570? Absurd! - nie ukrywa złości. Dzięki udziałowi w JOŚ wyremontowała kuchnię i zdobyła lepsze auto, ale żadną nówkę - odkupiła od ucznia forda focusa. - To moje pierwsze auto z klimatyzacją - cieszy się.

Cięty język i okulary

Dwa znaki rozpoznawcze Elżbiety Zapendowskiej. Kiedy zaczynała w "Idolu", nosiła okulary o szkłach grubych jak denka od butelek. - Jestem ślepa - mówi, gdy proszę ją o wymienienie pięciu najbardziej opisujących ją cech - ale za to dobrze słyszę. To z tego powodu lusterko - w pewnym wieku najlepszy przyjaciel każdej dziewczynki - nigdy nie miało większego znaczenia w jej życiu. - Wiem, jak wyglądam. Nie miałam potrzeby mizdrzenia się.

Taką sprzed lustra zapamiętała siebie tylko raz - bardzo chciała występować w zespole ludowym, zrobiła więc sobie spódnicę z kwiecistej chusty mamy i wywijała tą chustą do melodii "Zasiali górale...", głównie zresztą patrząc, jak układa się materiał. Swoje minus 18 dioptrii nazywa mistrzostwem Europy w ślepocie. Dlatego nie prowadzi samochodu, ale bez żalu, bo twierdzi, że brak podzielności uwagi i tak nie uczyniłby jej bezpiecznym kierowcą.

Zresztą mistrzowski wynik został już mocno zredukowany dzięki operacji. Uzyskane w ten sposób minus 6 dioptrii pozwala jej nosić eleganckie okulary i lepiej wyglądać, choć do tego akurat nie przywiązuje wagi. Kiedy Bolesław Polnar namalował w trakcie radiowgo benefisu jej bardzo pochlebny portret, jęknęła z udawanego zachwytu: "Jaka jestem piekna. Chyba powieszę go przed domem. Niech sąsiedzi widzą, kto w nim mieszka".

Ostrego języka nic nie stępiło. Anna Mucha usłyszała od niej w JOŚ, że "fałszuje jak pies". - Bo tak było, to najbardziej adekwatna ocena. Poza tym bardzo lubię Anię - zapewnia Zapendowska. "Jak umiesz kłapać dziobem, to można coś z tym zrobić". "Jak nie masz tego czegoś, to choćbyś się z...ł, to i tak nic z tego nie będzie". "Nie garb się. Nogi nie do środka, jak łajza. Nie robimy tutaj czajniczka z rączek tudzież filiżanki". Cytaty można mnożyć.

Jarosław Wasik, który napisał o Zapendowskiej pracę magisterską, przyznał, że miał z cytowaniem jej pewne kłopoty. Poszedł więc do promotora, by ustalić zasady cytowania w pracy - bądź co bądź naukowej - wulgaryzmów. Niby ogólnie wiadomo: pierwsza i ostatnia litera, a w środku kropeczki. Co jednak począć, gdy np. "w...j" za każdym razem oznacza u niej co innego?

Sielsko, anielsko

Od maja mieszka w swym wymarzonym domu. Co prawda nie na Mazurach, czego najbardziej pragnęła, ale 40 kilometrów za Warszawą, na wsi. Żadna designerska willa. Po prostu stara chałupa, która wciąż jeszcze nie jest do końca wyremontowana. Kupiła ją za równowartość mieszkania w bloku z wielkiej płyty. - To nie "warszawka" typu: państwo do nas, my do państwa. Obok mnie mieszka pani Grażynka, która ma 17 krów.

Chciałam, żeby była wiocha i żeby pachniało naturą - choćby krowimi plackami. Głównie siedzę na tarasie i podziwiam, jak wokół jest pięknie. Dbam też o ogród i uczę się gotować dobre rzeczy. Opolscy przyjaciele zapamiętali Zapendowską jako kobietą mało kuchenną. - W Miejskim Ośrodku Kultury robiliśmy wspólne wigilie - opowiada Eliza Wyszomirska, kiedyś przez chwilę pracodawczyni Zapendowskiej, a obecnie wicedyrektor Filharmonii Opolskiej.

- Każdy przynosił coś swojego. Ela pewnego razu rzuciła na stół parę kilogramów mandarynek i powiedziała: "sama piekłam". Za domem jest hektar łąki, na której pasą się krowy sąsiadki, i stawek. Dobrze byłoby go oczyścić, pogłębić. Zapendowska regularnie gra w totolotka. - Nie potrzebuję milionów, ale parę złotych na ten stawek by się przydało. Zrobiłabym tam sobie stanowisko wędkarskie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska