Moje kresy. Sztukmistrz z Kosowa

fot. archiwum prywatne
fot. archiwum prywatne
Swój krótki, błyskotliwy epizod w historii Polski Kosów Huculski zawdzięczał doktorowi Apolinaremu Tarnawskiemu. Była to postać fascynująca, swego czasu powszechnie znana w elitach intelektualnych Polski. Był zdeklarowanym pozytywistą, wręcz fanatykiem pracy organicznej, chodzącym twardo po ziemi, nie znoszącym bujania w obłokach. Głosił, że jest wrogiem "bezmyślnego romantyzmu i niefrasobliwego życia".

Miał jednak słabość do artystów oraz mistyków, czego dowodziła jego długoletnia przyjaźń z braćmi Lutosławskimi: ks. Kazimierzem - mistykiem, charyzmatycznym kaznodzieją - i Wincentym - profesorem filozofii, znawcą Platona.

Ozdrowieniec
Apolinary Tarnawski (1851-1943) pochodził z zamożnej rodziny z okolic Przemyśla. Był z wykształcenia lekarzem. Po studiach w Krakowie praktykował w Borszczowie i Jaworowie, gdzie zapadł niespodziewanie na jakąś tajemniczą chorobę, której tamtejsze środowisko lekarskie nie umiało zdiagnozować. Wówczas to udał się do Niemiec, do Wörishofen, do zakładu wodoleczniczego dra Sebastiana Kneippa - bawarskiego księdza, który zasłynął na świecie jako hydroterapeuta. Kneipp był zadziwiającym przypadkiem wyleczenia się z gruźlicy, choroby przed wynalezieniem penicyliny w zasadzie śmiertelnej. Jako ozdrowieniec, któremu udało się wyrwać ze szponów śmiertelnej choroby, stał się okazem zdrowia dzięki zastosowaniu w kuracji szoku termicznego, poddawaniu organizmu na przemian oddziaływaniu lodowatej i ciepłej wody. Kneipp w ogóle głosił teorię, że zdrowie człowieka wiąże się ściśle z jego częstym obcowaniem z wodą - pływaniem, masażami, gimnastyką wodną. Te teorie zainteresowały Tarnawskiego i po odzyskaniu zdrowia postanowił je, modyfikując po swojemu, wprowadzić do swojej praktyki lekarskiej.

Na miejsce swego eksperymentu wybrał Kosów. Miał 40 lat, gdy w 1891 roku założył tam zakład przyrodoleczniczy i w krótkim czasie odniósł, podobnie jak Kneipp, zadziwiający sukces, budując w dziewiczym terenie jedno z najsłynniejszych polskich uzdrowisk. W górzysty krajobraz Czarnohory wkomponował trzy warzelnie soli ze zgrabnymi, przewiewnymi salami oraz łaźnie, solaria, tarasy do leżakowania. Wszystko zlokalizował w rozległym parku i częściowo w sadzie owocowym z pięknymi willowymi domkami dla kuracjuszy.

Początkowo było tam kilkadziesiąt miejsc, ale z każdym rokiem liczba kuracjuszy rosła. Służyła temu fama rozchodząca się po całej Polsce o niezwykłej oryginalności i skuteczności terapii, którą stosował Tarnawski w swoim zakładzie.

Kosowski "pochód na Wawel"
Rozgłosowi Kosowa sprzyjał fakt, że przyjeżdżali tam ludzie o znanych nazwiskach. Z tego względu w pierwszej połowie XX wieku Kosów stał się drugą, po Zakopanem, galicyjską stolicą polskiej bohemy. Na letni wypoczynek zjeżdżali tam najwybitniejsi polscy artyści, pisarze, aktorzy, poeci, malarze, rzeźbiarze, profesorowie uniwersyteccy oraz politycy i ludzie z najwyższych sfer życia gospodarczego. Mówiło się, że Kosów jest przesiąknięty jakąś wyjątkową atmosferą duchowości. Chciało się tam dyskutować i szukać towarzystwa do biesiad z ciekawymi, niebanalnymi rozmówcami. Jadąc letnią porą do Kosowa, było się pewnym, że można tam spotkać zawsze kogoś z czołówki polskich artystów i intelektualistów.

Tam wypoczywała Gabriela Zapolska i czarowała swą urodą oraz wyszukanymi kapeluszami. Towarzyszyli jej młodzi wówczas reżyserzy Juliusz Osterwa i Leon Schiller. Tam spotkać można było jednego z najsławniejszych polskich śpiewaków, rywala Jana Kiepury, Adama Didura, który przyjeżdżał - jak się mówiło - "z całą kolekcją swych pięknych córek", czarujących towarzystwo wdziękiem i wyszukanymi strojami. Wypoczywali tam pisarze i głośni reporterzy, jak choćby Ferdynand Antoni Ossendowski - autor bestsellerowej, tłumaczonej na 19 języków książki "Zwierzęta, ludzie, bogowie", w której opisał ucieczkę z Rosji ogarniętej chaosem rewolucji oraz równie głośnej beletryzowanej biografii "Lenin", ukazującej diaboliczną osobowość przywódcy bolszewików. Widywano go przy stoliku

kawiarnianym z Zygmuntem Nowakowskim, wówczas autorem arcypopularnej sztuki teatralnej "Gałązka rozmarynu", sławiącej czyn legionowy Piłsudskiego. Tam przyjeżdżał Melchior Wańkowicz z młodziutkim Stanisławem Dygatem - w tym czasie pracownikiem MSZ. W Kosowie przebywali kilkakrotnie Maria Dąbrowska i jej mąż Marian, który tam zmarł na atak serca 30 IX 1925 r., czego autorka "Nocy i dni" nie mogła przeboleć. Gościł tam również świetny malarz Józef Pankiewicz i rzeźbiarz Xawery Dunikowski, "snujący rozmarzonym wzrokiem" po siedzących na balkonach kosowskich willi pięknych wczasowiczkach. Zagorzałym kosowitą był Lucjan Rydel - bohater "Wesela" Wyspiańskiego, który ściągał tutaj ze swoich podkrakowskich Bronowic z całą rodziną. Ignacy Winiewski pisał, że Rydel "pasjami lubił siedzieć na ziemi otoczony berbeciami i bawić się z nimi w talarka, sam rozchichotany jak dziecko".

Kosów był w ogóle rajem dla dzieci i młodzieży, i to nie tylko w zabawowym wymiarze. Bo tam, w zakładzie dra Tarnawskiego, powstał w 1911 r. jeden z pierwszych zastępów Związku Harcerstwa Polskiego. Utworzyli go wspomniani bracia Lutosławscy i Olga Drahonowska - narzeczona Andrzeja Małkowskiego, twórcy skautingu polskiego. Warto pamiętać, że ks. Kazimierz Lutosławski był pomysłodawcą projektu krzyża harcerskiego.

Corocznym przez wiele lat gościem Kosowa był prof. Ignacy Chrzanowski - znakomity polski filolog. Imponująca postać "Chrzana", z wielką siwą szopą włosów na głowie dominowała ciągle w towarzystwie, na boisku tenisowym, na sali gimnastycznej, w basenie, na zabawie i w dyskusjach. Jego żywiołowy i mocno uzłośliwiony dowcip wzniecał gejzery śmiechu, ale i lęk tych, którzy stawali się przedmiotem jego przewrotnych uszczypliwości. Bano się jego dowcipu i złośliwości, ale równocześnie przepadano za jego opowiadaniami, anegdotami, dowcipami sytuacyjnymi. Chrzanowski bowiem imponował pamięcią, czarował niezwykle sugestywnym sposobem mówienia. Towarzyszył mu często Władysław Bukowiński, redaktor warszawskiego "Sfinksa".

W Kosowie, podobnie jak w Zakopanem, spotykało się wielu wybitnych polskich polityków z trzech dzielnic zaborczych. W dyskusjach zrodziła się tam niejedna koncepcja polityczna wyznaczająca drogi do odzyskania niepodległości. Szczególnie zjeżdżało tu wielu działaczy Narodowej Demokracji. Byli wśród nich: Zygmunt Balicki, Roman Dmowski, prof. Władysław Folkierski, Zygmunt Wasilewski, prof. Władysław Tarnawski - bratanek doktora. Ulicami Kosowa przechadzali się też socjaliści z Ignacym Daszyńskim na czele, a nawet przyjeżdżający tu ze Śląska ówczesny poseł do parlamentu berlińskiego - Wojciech Korfanty.

Rejestr wybitnych Polaków odpoczywających i dyskutujących w Kosowie przed I wojną światową jest naprawdę imponujący. Bywał tam Edward Abramowski, filozof, i Stanisław Szczepanowski, zwany "królem polskiej nafty", bogaty przedsiębiorca i znakomity publicysta, parlamentarzysta, autor głośnych wówczas prac "Nędza galicyjska" oraz "Myśli o odrodzeniu narodowym". Towarzyszył mu Bronisław Mikołaj Rzepecki - kierownik kopalń i urządzeń naftowych.

Przyjeżdżali tam ludzie nauki: językoznawca Jan Baudouin de Courtenay, historycy - Wacław Sobieski, Władysław Konopczyński, Szymon Askenazy, bardzo popularni i znani z intelektualnych kazań lwowscy arcybiskupi - Józef Bilczewski i Józef Teodorowicz. Bywali tu Karol Adwentowicz i Mira Zimińska, Stefan Norblin i Ignacy Dygas. Trudno ich zliczyć. Ale już ta plejada wymienionych nazwisk powodowała, iż twierdzono, że jest to swoisty pochód na Wawel. Była to aluzja do znanego projektu pomnika Wacława Szymanowskiego przedstawiającego grupę 52 wybitnych Polaków zmierzających w pochodzie na królewskie wzgórze.

Fenomen kuracji Tarnawskiego
O działalności zakładu Tarnawskiego świadczą różne zachowane pamiątki, setki fotografii, wspomnienia i zapiski w dziennikach podróży, masa anegdot, zachowane w archiwach listy kuracjuszy z opisami zajęć.

Gabriela Zapolska opisuje w jednym z listów, jak to musiała podporządkować się reżimowi, który obowiązywał "u Tarnawskiego". Wstawanie o świcie, chodzenie boso po rosie, gimnastyka zbiorowa na stoku, praca w ogrodzie i ostra jarska dieta. Był bowiem Tarnawski pionierem metody przyrodoleczniczej w Polsce. Ze względu na swoje pomysły i zachowania był podziwiany przez jednych i zwalczany przez innych. Ale wszyscy go znali. Rozrzut opinii o nim zamykał się w klamrze dwóch określeń: geniusz - szarlatan. Jego córka, Celina Tarnawska-Busza, którą miałem przyjemność poznać w Londynie, wspominała, że pewnego razu w czasie pobytu Tarnawskiego w Warszawie, w gmachu Sejmu, narzekano na przeciąg w kuluarach. "Nic dziwnego - powiedział ktoś - na górze grasuje i otwiera okna dr Tarnawski z Kosowa". Była to aluzja do jednej z metod leczenia, którą propagował- spanie przy otwartym oknie, częste wietrzenie pomieszczeń, ubieranie się w przewiewne tkaniny.
Tarnawski zostawił po sobie masę anegdot, głównie w pamięci leczonych przez niego artystów i uczonych. Powszechnie było wiadomo, że nie znosił grubasów i ludzi otyłych, głosząc, że jest to ich wyłączna wina, skoro mają nadwagę. Pewnego razu powiedział do pacjenta: "Podgardle zwisłe, wzrok tępy, brzuch wydęty, kim pan jest? Ktoś pan taki?". Okazało się, że był to chirurg, profesor Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Lwowskiego. "Musi pan to naprawić". I chirurg ów przyjeżdżał później regularnie do zakładu Tarnawskiego, szczycąc się po kuracjach swoją szczupłością i lekkim, tanecznym krokiem.

Czasem zdarzały się zachowania wręcz skandaliczne. Córka Celina opowiadała, jak raz, jadąc z ojcem pociągiem z Kołomyi do Nadwórnej, mieli za sąsiada rumianego jegomościa, który siedząc naprzeciw, zajadał smacznie bułkę z salami. Widząc to, Tarnawski zerwał się z miejsca, wyrwał przerażonemu pasażerowi bułkę z wędliną i wyrzucił przez okno. "Nie wolno się panu zatruwać taką potrawą" - krzyknął. "Celka, wyjmij z torby bułkę z serem i daj temu panu". Innym razem, też w pociągu, przyszło mu jechać z małżeństwem mającym dwójkę bardzo tęgich dzieci. Przez całą drogę matka dokarmiała pociechy jakimiś frykasami. Po półgodzinie Tarnawski nie wytrzymał i powiedział: "Pani zabija swoje dzieci". Mąż przytaknął tej diagnozie. Wtedy żona wszczęła awanturę z mężem, że trzyma z tajemniczym pasażerem, który ją poucza. Atmosfera stała się wybuchowa, ale rozładował ją na szczęście trzeci pasażer, który stwierdził: "Uspokójcie się państwo. To jest słynny doktor Tarnawski, straszliwy wróg obżarstwa". Autorytet Tarnawskiego zadziałał. W przedziale zapanowała zgoda.
Stałym powiedzeniem Tarnawskiego było "nie przekarmiaj się, nie będziesz chorował" albo "najzdrowsze jest to, co zostawisz na talerzu". Gdy żona namawiała męża do jedzenia, pytał: "Chce pani po raz drugi wyjść za mąż?". Biskupowi na stołówce w pensjonacie, który dobierał sobie jakieś smaczne potrawy, powiedział - przechodząc obok jego stolika: "Hamuj się, ekscelencjo!". Gdy któryś z pacjentów dziękował mu za leczenie, zwykł mówić: "Słońcu dziękuj, powietrzu dziękuj i zasadzie wstrzemięźliwości, którą, mam nadzieję, że wreszcie zrozumiałeś".

Podróżni jadący w lecie szosą z Kołomyi do Kut, gdy mijali Kosów, spotykali dziwne ludzkie bosonogie postacie, odziane w jakieś kurty, spodnie czy spódnice o dziwacznym kroju z białej, gęstej siatki. - To te wariaty od Tarnawskiego - wzruszali pobłażliwie ramionami miejscowi Huculi, pytani przez turystów. - Warszawskie głodomory - dodawali inni, komentując widok kuracjuszy ćwiczących na zboczu pagórka pod dyktando Tarnawskiego.

Mających problemy z nadwagą kosowskich pacjentów Tarnawski leczył głodówką. Uważał, że obżarstwo jest wynikiem słabości woli i uległości - jak mówił - "wobec chuci żołądka". Sam, wydobywszy się z długiej i ciężkiej choroby dietą jarską, postami i przyrodolecznictwem, był bezkompromisowy w oferowaniu kuracji dla innych. Trudno się było pacjentowi z głodówki wykręcić. Trwała ona czasem kilka dni, a czasem i kilka tygodni. Wśród pacjentów kosowskich powstał nawet swego rodzaju snobizm głodówkowy. Bito rekordy. Post jednodniowy czy jednotygodniowy wśród elit wywoływał wzruszenie ramion. Cztery tygodnie niejedzenia nie należało do rzadkości.

Pewien chudy jak wiór dominikanin, cierpiący na chroniczny bronchit, głodował prawie miesiąc i stracił bronchit. "I widzi ojciec - skomentował ten przypadek Tarnawski - bakterie nie wytrzymały, a organizm ojca wytrzymał. Woda z cytryną czyni cuda".

Rekord osiągnął ponoć prof. Wincenty Lutosławski - 35 dni. Ale złośliwcy-niedowiarki twierdzili, że widywano go często siedzącego na wiśni w ogrodzie sanatoryjnym, która tego roku pięknie obrodziła.
Władaj sobą
Do zakładu Tarnawskiego prowadziła okazała brama z wyrzeźbionym na poprzecznej belce napisem: "Władaj sobą". Hasło to wiązało się z naczelną ideą Tarnawskiego, jaką była walka "z tłuszczem i otyłością" - jego zdaniem głównymi przyczynami zawałów serca. Pamiętajmy, że działo się to w czasach, gdy nasze zacne prababki kurowały chorych tłustymi rosołami i roztopionym smalcem. Na wsi obowiązywała praktyka, że zabijano na rosół kurę, gdy kura była chora albo ktoś z domowników był chory. Tarnawski był absolutnym wrogiem mięs. Propagował kuchnię jarską, którą w zakładzie prowadziła jego żona, Romualda.

"Władaj sobą" znaczyło kontroluj swój organizm, nie obżeraj się, kończ posiłek z lekkim niedosytem, pij dużo wody i co pewien czas stosuj głodówkę - post jest dobrodziejstwem. Pacjenci Tarnawskiego poddawali się jego dyktatowi, ale niektórzy, o słabej woli, dłuższych postów nie wytrzymywali. I wtedy wykradali się nocą do pobliskich szynków w hotelach K. Truchanowicza, H. Weisera i J. Fernbacha. A tam obowiązywało inne hasło: Ładuj w siebie. Najedz się do syta, jak masz w tym przyjemność. Tarnawski wiedział o dywersji, którą czynili mu karczmarze, i szczerze ich nienawidził.

Doktor Apolinary Tarnawski dożył sędziwego wieku w znakomitej sprawności fizycznej i umysłowej. Jego pacjent, pisarz Wacław Filowski, żartował: "Na sądzie ostatecznym będzie trzeba rozstrzelać dra Tarnawskiego, bo inaczej jest gotów żyć wiecznie". Na kres jego życia ogromny wpływ miał wybuch wojny. Sowieci zajęli Kosów we wrześniu 1939 r. Tarnawski musiał uciekać. Zmarł na wygnaniu w wielkiej depresji i goryczy w Jerozolimie w 1943 r., mając 92 lata. Piękne wille Tarnawskiego Rosjanie doprowadzili do ruiny. Nie mógł się z tym pogodzić. Dobrze, że nie zna ich obecnego stanu.

Śląscy kosowianie
Po ostatnim odcinku czytelnicy zwrócili mi uwagę, a szczególnie nieoceniony Franciszek Magda, że wielu kosowian osiadło po wojnie nie tylko w Namysłowie, ale też w Kluczborku, Kamieńcu Ząbkowickim, Oleśnicy i Niemczy. Był wśród nich Jan Sitnik - syn znanego kuśnierza kosowskiego, szyjącego zdobne kożuchy dla młodych par biorących ślub. Innym kożusznikiem był Wincenty Klusik, którego rodzina prawdopodobnie osiadła w Opolu. W Kluczborku osiadł Kazimierz Huk, który był przed wojna twórcą klubu sportowego "Rybnica Kosów". Z Kosowa pochodził znany fotoreporter CAF z Wrocławia, nieżyjący już Eugeniusz Wołoszczuk. Jego rodzice i dwie siostry z Namysłowa wyjechali do Kanady. W Oleśnicy osiadł i prowadził tam praktykę lekarską dr Tobiczyk. Zarządcą administracyjnym w zakładzie Tarnawskiego był Jan Magda, dziadek Franciszka Magdy. Z Kosowa pochodził Józef Nickowski, który spłonął w czołgu pod Monte Cassino - pisał o tym Melchior Wańkowicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska